Minister Gowin postanowił zadbać o to, by dużym uczelniom nie brakło studentów w sytuacji niżu demograficznego – likwidując mniejsze uczelnie.
Sposób w jaki się do tego zabrał przypomina likwidację PGR’ów przez „szkodnika” Balcerowicza. Gdyby one padły wskutek mechanizmów rynkowych – nie można by mieć pretensji. Jednak likwidacja nastąpiła decyzją administracyjną - z powodów ideologicznych. Z uczelniami jest jeszcze gorzej – bo tu chodzi o prywatę wąskiej grupy społecznej zwanej „uczonymi”.
Gdyby wprowadzono mechanizmy konkurencji związane z realną oceną jakości kształcenia (na przykład mechanizm finansowania z odpisu podatkowego absolwentów) – nikt nie mógłby mieć pretensji. Tymczasem wymyślone przez Ministra kryterium jest delikatnie mówiąc niezbyt sensowne. O jakości kształcenia ma świadczyć „dostępność” wykładowców. Czyli im mniej studentów na wykładowcę tym lepiej. Każdy kto studiował kiedykolwiek i gdziekolwiek wie, że dobre wykłady cieszą się dużą frekwencją – więc gdyby już stosować kryterium ilościowe, to raczej odwrotne. Optymalny współczynnik „dostępności” to według Ministerstwa 10-11 studentów na wykładowcę. Ponieważ niektóre kierunki kształcenia są bardzo atrakcyjne, gdyż dają pracę w kraju lub za granicą – dodatkowo zostanie wprowadzony administracyjny zakaz kształcenia w tych kierunkach na uczelniach zawodowych (na przykład dotyczy to pielęgniarstwa).
Zmiany jakie obecnie trwają na uczelniach zawodowych są związane z wprowadzaniem praktycznych profili kształcenia. Są one sensowne i zgodne z głoszoną przez rząd strategią rozwoju gospodarczego. Natomiast to co robi Minister Gowin jest zwykłym szkodnictwem i zupełnie nie wiadomo dlaczego Premier Szydło to toleruje. Wprowadzenie kształcenia praktycznego jest związana bowiem ze zmniejszaniem kadry naukowej na rzecz większej ilości praktyk i kształcenia częściowo przez osoby czynne zawodowo. Obecnie natomiast uczelnie muszą zatrudniać osoby wyspecjalizowane w „zdobywaniu punktów” - by spełnić narzucone kryteria. Przeciętny „samodzielny pracownik naukowy” to osoba w wieku 50-60 lat z rozdętym ego i wątłą orientacją w najnowszych technologiach. Wymuszony desant profesury na małe uczelnie nie jest też związany z szerzeniem kultury czy innych wartości dydaktycznych. Ubocznym efektem wyborów w Polsce w ubiegłym roku oraz obecnych w USA jest ujawnienie się „uczonego chamstwa”, jakie zaprezentował ostatnio profesor Marcin Król. Nie można tego uogólniać, ale też wspomniany „uczony” nie jest żadnym wyjątkiem. Poza chamstwem „uczeni” zaprezentowali kompletną bezradność intelektualną wobec przemian obserwowanych w świecie. Dominuje na przykład narracja, tłumacząca wygraną Trumpa poparciem mało wykształconych i przez to mniej zorientowanych Amerykanów. W anglojęzycznych komentarzach nawet w przypadku tej grupy społecznej (która nie jest wystarczająco liczna, by przeforsować swojego kandydata) pojawia się alternatywna interpretacja: mniej wykształceni są mniej indoktrynowani i lepiej rozumieją fundamentalne dla narodu wartości. Takie negatywne efekty kształcenia zostały zresztą w Polsce potwierdzone w latach 80-tych badaniami Profesor Marody (zob. „Technologie Intelektu”, W-wa 1987). Uczone chamstwo nie jest w stanie tego zrozumieć. Im się wydaje, że indoktrynacja jest ich życiową misją i wiąże się z postępem (co coraz częściej jest nazywane „postępactwem”).
Rozwój szkolnictwa zawodowego (a nawet zaprzestanie finansowania przez państwo kierunków zwanych humanistycznymi) pozwoliłby oczyścić uczelnie ze „zdobywców punktów”. Tymczasem Minister Gowin próbuje ten korzystny proces powstrzymać.
Takie krótkowzroczne działanie ma także inne przykre konsekwencje:
1. Małe uczelnie wrosły już w lokalną społeczność i nierzadko stanowią bardzo istotny element miejscowej gospodarki. Ich likwidacja będzie więc kolejnym ciosem w głoszoną politykę zrównoważonego rozwoju, potęgując i tak obserwowany exodus młodych ludzi oraz likwidując znaczącego w regionie pracodawcę,
2. Nie każdego młodego człowieka stać na życie w wielkim mieście – więc naturalne będzie zmniejszenie dostępności edukacji na poziomie wyższym.
3. W obecnej perspektywie finansowej UE uczelnie zyskały silną pozycję poprzez promocję współpracy przemysłu z nauką. Jednak ze strony uczelni taką współpracą są merytorycznie zainteresowani głównie młodzi pracownicy nauki (starszym wystarcza poczesne miejsce w przestarzałej feudalnej strukturze uczelni). Zmniejszenie presji na zdobywanie punktów otworzyłoby dla nich alternatywną – związaną z praktyką – ścieżkę kariery zawodowej.
4. Wśród pracowników nauki nie brak głosów krytycznych wobec polskiej nauki. Potwierdzają je międzynarodowe rankingi w których następuje spadek i tak nie najwyższej pozycji polskich uczelni. Naprawa tej sytuacji nie jest procesem łatwym. Zmniejszenie zjawiska „pielgrzymowania” naukowców między uczelniami pozwoliłoby skupić się im na badaniach naukowych. Uwolnione od presji zatrudniania profesorów uczelnie zawodowe mogłyby skupić się na kształceniu praktycznym potrzebnych na rynku fachowców.