Drukuj
Kategoria: Konserwatywna Polska
Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie. A co nadto jest, od Złego pochodzi [Mat. 5-37]

 

Konferencja Episkopatu Polski przygotowała dokument na temat patriotyzmu. Lewicowe i liberalne media są zachwycone: „Biskupi wytknęli władzy, że sianie nienawiści jest niechrzescijanskie”. Nieważne, że w tym dokumencie nie ma krytyki władzy. Nie ma nawet wprost „ganienia polityków”. Jednak w obecnych czasach - gdy normalność zmaga się z polskością, głos sprzeciwu biskupów wobec „radykałów” jest dość jednoznaczny.

Biskupi akceptują wzrost narodowej dumy Polaków, przestrzegając równocześnie przed postawami zrodzonymi z egoizmu. Wśród nich wyróżniają nacjonalizm rozumiany jako nienawiść do obcych. Jest to przeciwieństwo opartego na miłości ojczyzny patriotyzmu. Takie postawienie sprawy nie powinno budzić większych kontrowersji. Tak samo, jak wskazanie na „gotowość służby i poświęcenia na rzecz dobra wspólnego” jako części wspólnej dla patriotyzmu i chrześcijaństwa. Poza tego rodzaju słusznymi uwagami i spostrzeżeniami pojawiają się jednak w dokumencie fragmenty niejasne i budzące wątpliwości.

Problem definicji

Pierwszy taki fragment dotyczy istoty miłości ojczyzny: „dla uczniów Chrystusa miłość ojczyzny – jako forma miłości bliźniego – będąc wielką wartością, nie jest jednak wartością absolutną. Dla chrześcijanina, służba ziemskiej ojczyźnie, podobnie jak miłość własnej rodziny, pozostaje zawsze etapem na drodze do ojczyzny niebieskiej, która dzięki nieskończonej miłości Boga obejmuje wszystkie ludy i narody na ziemi. Miłość własnej ojczyzny jest zatem konkretyzacją uniwersalnego nakazu miłości Boga i człowieka”.

Analiza tego z pozoru jasnego fragmentu odsłania poważny problem, który domaga się wyjaśnienia.

Od czasów Norwida widzimy wyraźnie dwa różne rozumienia „sprawy narodowej”. W tradycji patriotycznego czynu Ojczyzna jawi się jak bogini wymagająca ofiary krwi (jak powiedział jeden z amerykańskich Prezydentów „wolność należy podlewać krwią patriotów i zdrajców”). W tradycji norwidowskiej – której kontynuatorem był Jan Paweł II – ojczyzna to przede wszystkim wspólnota osób. Miłość ojczyzny nie jest zatem „ukonkretnieniem” miłości Boga i bliźniego, ale wręcz przeciwnie – jest to pojęcie ogólne. Uogólnienie miłości do ludzi i oddania łączącym ich wartościom.

Biskupi ewidentnie nawiązują do idei norwidowskiej (odwołując się wprost do Jana Pawła II). Jednak teza o „ukonkretnieniu” miałaby sens jedynie wtedy, gdybyśmy Ojczyznę traktowali jako byt konkretny. Tylko wtedy można mówić o konkretnych relacjach człowieka z Ojczyzną. Czy przestrzegając przed bałwochwalczą miłością biskupi jednocześnie nie postrzegają ojczyzny jako bożka?

Relatywizacja

Nie ma natomiast wątpliwości co do tego, że wspomniane wyżej „ukonkretnienie” jest wstępem do relatywizacji patriotyzmu. Pojęcia ogólne nie są relatywne. Na przykład ogólne pojęcia „zimna” lub „wielkości” stają się relatywne dopiero po odniesieniu do konkretnej sytuacji. Nawet uznanie, że miłość ojczyzny jest „konkretyzacją uniwersalnego nakazu miłości Boga i człowieka” nie wystarczy do tego, by podważyć jej uniwersalny charakter. Miłość własnej rodziny jest także „konkretyzacją”. Czy przez to przestaje być wartością bezwzględną? Jednak biskupi rozwiewają te wątpliwości, podkreślając, że miłość ojczyzny „nie jest wartością absolutną”. Słowo „absolutny” w tym kontekście trudno rozumieć inaczej niż przeciwieństwo do „relatywny”.

Wbrew pozorom to nie jest problem czysto semantyczny, ale ma dużo poważniejszy charakter. W reakcji na dokument KEP przedstawiciele środowisk narodowych podkreślają: „Jesteśmy spadkobiercami i realizatorami idei, której twórca, Roman Dmowski, zawarł w jednej ze swoich fundamentalnych prac p.t. „Kościół, naród i państwo” m.in. te słowa: „Katolicyzm nie jest dodatkiem do polskości, zabarwieniem jej na pewien sposób, ale tkwi w jej istocie, w znacznej mierze stanowi jej istotę. Usiłowanie oddzielenia u nas katolicyzmu od polskości, oderwania narodu od religii i od Kościoła, jest niszczeniem samej istoty narodu.”

Przy tak rozumianej polskości nie ma miejsca na żaden relatywizm. Można co najwyżej mówić o skażeniu tej czystej miłości odczuciami, które z nią nie mają nic wspólnego (podobnie jak w małżeństwie miłość może być skażona innymi uczuciami – na przykład zazdrości).

Hierarchia wartości

Patriotyzm staje się konkretem poprzez motywowane miłością ojczyzny działania. Jednak podjęta przez biskupów próba sprowadzenia patriotyzmu do postaw w życiu codziennym budzi wątpliwości. Ewidentnie brakuje tu odróżnienia wartości i motywowanych nimi postaw. Biskupi przypominają, że „choć człowiek stawia wartości ojczyste bardzo wysoko, to jednak wie, że ponad narodami jest Bóg”. Taka hierarchia wartości chroni nas przed „ślepą miłością”. Możemy kochać dzieci nie pochwalając tego jak one postępują. Tak samo możemy być patriotami, pozostając krytycznym wobec działań własnego narodu. Akceptujemy też istnienie nadrzędnych norm moralnych – niezależnych od przyjmowanych przez narody praw i zwyczajów. Jednak wiara w Boga nie sprawia, że patriotyzm staje się mniej ważnym. Tak samo jak miłość ojczyzny nie umniejsza wartości miłości łączącej poszczególne osoby. Jest dokładnie odwrotnie – poprzez działanie we wspólnocie wzbogacamy nasze wzajemne relacje. To jeden z najważniejszych elementów dziedzictwa Jana Pawła II, które niestety biskupi traktują bardzo wybiórczo (by nie rzec „instrumentalnie”).

Różnica między akceptacją hierarchii wartości a ich relatywizacją ma fundamentalne znaczenie. Oddanie wyższym wartościom pozwala lepiej zrozumieć znaczenie podejmowanych czynów. Relatywizacja zaś może służyć jedynie szukaniu dla tych czynów usprawiedliwienia. Na przykład odnosząc się do religii możemy sformułować warunki zwalniające nas z obowiązku miłości Ojczyzny. Gdyby tak było - żaden chrzescijanin nie mógłby być żołnierzem.

Zagubienie

Zrozumienie idei pozwala trafniej ocenić motywowane nią czyny. Jednak to czyn podlega moralnej ocenie. Dlatego Chrystus domagał się konkretów („Jeżeli źle powiedziałem, udowodnij, co było złego”, „po czynach ich poznacie”). Tymczasem biskupi postępują odwrotnie: dokonują wykładni (wcale nie oczywistej) słowa „nacjonalizm” i to stanowi dla nich klucz do zrozumienia rzeczywistości. Trudno nie skojarzyć tego z powszechną praktyką etykietowania. Problem w tym, że w dzisiejszych czasach - swobodnego dostępu do informacji - szczególnego znaczenia nabiera teza: „tylko prawda was wyzwoli”. To co „elity” nazywają „populizmem” często bywa bowiem jedynie reakcją na odkrywane prawdy przez mamione dotąd społeczeństwa. Mężne stawanie po stronie prawdy jest powinnością każdego chrześcijanina, a biskupa w szczególności.

Czy dokument odkrywa rzeczywiście prawdę o polskim patriotyzmie? Niestety trudno pozbyć się wątpliwości. Nawet używając prawdziwych tez można zbudować fałszywy opis. Dla przykładu w tekście biskupów pojawia się słuszna przestroga: „za niedopuszczalne i bałwochwalcze uznać należy wszelkie próby podnoszenia własnego narodu do rangi absolutu, czy też szukanie chrześcijańskiego uzasadnienia dla szerzenia narodowych konfliktów i waśni”. Czy jednak jest to trafna diagnoza obecnej sytuacji w Polsce?

Zarzut szukania „chrześcijańskiego uzasadnienia dla szerzenia narodowych konfliktów i waśni” z góry przesądza, że obserwowane konflikty nie wynikają z ataku na chrześcijaństwo i fundamentalne wartości. Nietrudno wskazać przykłady, które świadczą o tym, że przynajmniej część konfliktów dotyczy spraw fundamentalnych. Przede wszystkim jednak większość konfliktów wynika z odmiennej wizji polityki. Jest wielkim paradoksem i niesprawiedliwością, że próba oparcia polityki na wartościach chrześcijańskich nie tylko nie spotkała się z wsparciem ze strony hierarchów polskiego Kościoła, ale jest wręcz deprecjonowana poprzez sprowadzenie konfliktów na tym tle do „narodowych waśni”. Jest to stanowisko wręcz kuriozalne. Można je zrozumieć wyłącznie przyjmując zupełny brak rozeznania w realiach w których żyjemy.

W tym miejscu nie sposób nie wspomnieć o niedawnej wypowiedzi Prymasa, który skrytykował uchwałę sejmu RP w sprawie rocznicy objawień fatimskich. W jednym zdaniu Prymas potrafił przejść od tezy, że sejm to nie kościół do pouczania posłów, czym mają się zajmować.

To kolejny dowód na to, ze Kościół w Polsce nie zdołał wypracować roztropnej formuły obecności w życiu politycznym III RP. Dlatego obserwujemy schizofreniczne połączenie postulatów neutralności z domaganiem się, by prawo stanowione było przekładem Katechizmu na język prawniczy. Jaskrawy przykład „obrony życia” pozwala jasno rozróżnić szukanie „narodowych waśni” od obrony wartości oraz roztropność od zacietrzewienia.

Jest rzeczą zupełnie oczywistą, że żadne prawo stanowione nie unieważnia zapisanych w Katechizmie norm. Z drugiej strony – Polska nie jest państwem wyznaniowym i nie ma powodu, aby każda moralna norma była prawnie usankcjonowana. Przykazanie „nie zabijaj” jest jasne i bezwzględne. Prawne ustanowienie „warunków dopuszczalności przerywania ciąży” nie daje się z nim pogodzić. Dlatego słusznie chrześcijanie domagają się zmiany tego zapisu. Zmiana tej ustawy tak, by w miejsce „dopuszczalności” wprowadzić brak państwowego przymusu w określonych przypadkach nie powinno wzbudzać żadnych kontrowersji. Wbrew pozorom byłby to znaczący postęp, gdyż obecnie wiele osób (w tym niestety sędziowie) traktują „dopuszczalność” jako ustanowienie prawa do zabijania. Z drugiej strony bezwzględna ochrona prawna każdego życia i w każdej sytuacji to wyjątkowo dobry sposób na wszczynanie narodowych waśni i ograniczanie politykom możliwości kompromisu.

Równie oderwana od rzeczywistości jest niestety troska biskupów „dzieło społecznego pojednania”. Zwłaszcza w kontekście „prawdy o godności każdego człowieka”. Naprawdę każdego? Księdza Jacka Międlara i jego podopiecznych chyba ta troska nie obejmuje? Dlaczego różnie pryncypialnie nie potraktowano antykościelnych wybryków „Tygodnika Powszechnego”? Polacy stoją przed wyborem między Kościołem Chrystusowym a „kościołem Gazety Wyborczej”. Tymczasem biskupi głoszą ideę „narodowego pojednania” - siejąc zamęt w głowach wiernych.

Ten zamęt wzmacnia jedynie podstawowy polski problem: całkowitego braku odpowiedzialności. Ocena dokonanych czynów jest niezmiernie ważna, gdyż otwiera drogę ku naprawie zła. Nie da się pogodzić bezkrytycznej afirmacji przez kościelnych hierarchów tak zwanej „polskiej transformacji” z głoszeniem „prawdy o godności każdego człowieka”. W imię liberalnej ideologii pozbawiono godności tysiące ludzi (wielu doprowadzonych do ostateczności popełniło samobójstwo). Głodujące dzieci, rozbite przez emigrację rodziny, pozbawieni możliwości godnego działania przedsiębiorcy i ekonomiczna niewola. To jest prawdziwy obraz efektów wspomnianej transformacji. Obecnie - gdy podjęto wysiłek naprawy tej sytuacji, Kościół mógłby wspomóc te działania. Ich ograniczenie do sfery polityki i gospodarki musi skończyć się katastrofą. Część poważnych problemów ma bowiem zupełnie inną naturę. Brak uczciwości, zaufania, otwartości – to problemy społeczne generujące olbrzymie (i bardzo wymierne) koszty. To co zostało nazwane „narodowymi waśniami” jest jedynie przejawem o wiele głębszych problemów, dla których w Kościele można znaleźć zarówno diagnozę jak i lekarstwo. Niestety bez zaangażowania autorytetu Kościoła nie uda się zbudować wokół idei odrodzenia wspólnoty, która mogłaby być płaszczyzną prawdziwego pojednania. Zamiast tego będziemy ćwiczyli „pojednanie” poprzez zacieranie różnic między patriotą i zdrajcą, katem i ofiarą, prawdą i kłamstwem.

Dzisiaj na szczęście mamy czasy w których nie ma konieczności przelewania krwi za ojczyznę. Polem bitwy stały się media i internet. Niemniej osamotnienie narodu w jego patriotycznych aspiracjach jest podobne do tego, jakiego doświadczaliśmy w okresie zaborów:

Gdy naród do boju wystąpił z orężem,
panowie o czynszach radzili.
Gdy naród zawołał: "umrzem lub zwyciężym!",
panowie w stolicy bawili.

O, cześć wam panowie, magnaci,
za naszą niewolę, kajdany,
o, cześć wam książęta, hrabiowie, prałaci,
za kraj nasz krwią bratnią zbryzgany. [...]

Później na szczęście sytuacja się zmieniła – począwszy od budzących narodowego ducha pozytywistów a skończywszy na Janie Pawle II. Może polscy biskupi mają w sobie dość odwagi i mądrości, aby nawiązać do tych chlubnych dziejów?


Jerzy Wawro, 3 maja 2017 

Zob. też: