Pierwszy dekret podpisany przez Donalda Trumpa dotyczy Obamacare. Rozpoczyna się w ten sposób demontaż flagowego projektu Obamy. Projekt niedrogich ubezpieczeń zdrowotnych dla wszystkich od początku wzbudzał wątpliwości – głównie z powodu obowiązkowych ubezpieczeń. System jest też dość skomplikowany, a więc podatny na „kombinowanie”. Z pozoru pomysł był bardzo dobry. Objęto systemem ubezpieczeń wszystkich Amerykanów, ograniczono maksymalny koszt leczenia dla pacjenta, wprowadzono subwencję dla najuboższych. Jednak połączenie obowiązku ubezpieczeń z niepełną odpłatnością i prywatnym systemem sprawia, że nie jest to ani wolny rynek, ani rynek regulowany przez państwo. Na części terytorium USA nie ma żadnej konkurencji, bo dostępny jest tylko jeden ubezpieczyciel. Do kosztów leczenia wlicza się leki, co otwiera pole do popisu potężnym koncernom medycznym.

Trump zapowiadał w kampanii, że zamierza skończyć z tą patologią – ale jakiś system powszechnej opieki medycznej musi w zamian zaproponować. Szczegółów podpisanego już dekretu nie podano. Cofnięcie do czasów sprzed Obamacare raczej nie wchodzi w rachubę, gdyż ten system był wskazywany jako jedna z przyczyn kryzysu 2008 roku. Ludzie którzy stawali przed wyborem zachować dom, czy się leczyć – raczej sprzedawali domy by mieć na leczenie. Wiele osób było zmuszonych ogłosić bankructwo.

W zestawieniu z tym systemem, polskie rozwiązanie z darmową opieką podstawową dla wszystkich wydaje się dużo lepsze (choć nie pozbawione wad). O wiele większym problemem jest medycyna specjalistyczna. W tej dziedzinie trudno znaleźć idealne rozwiązanie.

 

Ministerstwo Rozwoju chwali się działalnością swojego szefa podczas Forum Ekonomicznego w Davos. Jak mówi sam Minister Mateusz Morawiecki – takie nieformalne rozmowy potrafią owocować dużymi inwestycjami w naszym kraju. W tym roku wyjątkowo jest o co walczyć. Zapowiedź „Brexitu na twardo” może skutkować tym, że Londyn już wkrótce przestanie być centrum finansowych rozliczeń Unii Europejskiej. Kto na tym skorzysta? Warszawa nie jest bez szans. Na profity z rozliczeń finansowych nie ma co liczyć (Niemcy na pewno tego nie odpuszczą), ale do Warszawy mogą zostać przeniesione działy rozliczeniowe firm (back-office). Atutem Polski jest to, że dynamicznie rozwija się tutaj outsourcing dla firm.

Wyjątkowo ważne są także wizerunkowe efekty aktywności Ministra (PR). Szkody jakich narobiła pod tym względem „totalna opozycja” nie są łatwe do nadrobienia. Jednak aktywność kompetentnego i rzeczowego Ministra na pewno nie jest bez znaczenia. Zwłaszcza – że ma wiele do powiedzenia. Polska realizuje bowiem reformy, o których inni jedynie mówią.

Fenomenem jest to, że pomimo kompromitującej się opozycji i widocznych już pozytywnych efektów reform – poparcie dla partii rządzącej nie rośnie (gdyby dziś odbyły się wybory – prawdopodobnie straciłaby ona większość parlamentarną). Można mieć obawy, że społeczeństwo ma wobec rządu postawę: weźmiemy co da – bo „się należy”, a jak zrobicie błąd to was zgnoimy ile tylko można. Internetowe informacje o działalności Mateusza Morawieckiego regularnie są opatrywane komentarzami trolli. Brakuje podjęcia tematu nie tylko ze strony dziennikarzy, ale także tak zwanej „nauki” i polityków. Nawet umiarkowana opozycja (Kukiz’15, PSL) nie jest w stanie wznieść się ponad postawy negacji. To nie jest tylko zmartwienie rządu i PiS. W atmosferze totalnej krytyki nie uda się wytworzyć „pospolitego ruszenia” polskiej przedsiębiorczości – jakie miało miejsce w początkach lat 80-tych. Wojna politycznych klanów nie sprzyja rozwojowi, a brak rzeczowej dyskusji uniemożliwia znalezienie optymalnych rozwiązań. Przykładem są prace nad reformą podatków. Jak wyjawiła Premier Szydło – to na jej prośbę ta sprawa została „zdjęta z agendy”. Jak się okazuje – prace nad jednolitym podatkiem nie zostały przerwane, a jedynie zniknęły z przestrzeni publicznej. Rząd unika w ten sposób fali krytyki, ale niestety odcina się także od możliwości weryfikacji swych pomysłów.

Wyjaśnienie tej pogardy społeczeństwa dla pracy w imię dobra wspólnego jest takie samo, jak wyjaśnienie tolerowania zdrady i nadzwyczajna aktywność liberalnych „ekonomistów” (można ich poznać przykład po wrzucaniu do jednego worka z napisem „nieaktywni zawodowo” osób które nie mogą znaleźć pracy z matkami, które dzięki 500+ mogą poświęcić się wychowaniu dzieci). Wyjaśnieniem tym jest głęboko zakorzenione w polskiej tradycji przedkładanie dobra osobistego (lub grupowych interesów) ponad dobro wspólne. Gdy dominacja takich postaw prowadzi do katastrofy – pojawiają się postawy przeciwne: heroizm patriotów. Na tej huśtawce trudno znaleźć równowagę. Dlatego postacie takie jak Beata Szydło czy Mateusz Morawiecki nie są w stanie nadać tonu publicznej debacie. Jak pisał Poeta:

„nagrodzą cię za to tym co mają pod ręką
chłostą śmiechu zabójstwem na śmietniku”

Czy oni są tego świadomi? Czy nie braknie im determinacji w „dochowaniu wierności”?

Mianem Ekonomii Trumpa (Trumponomics) określa się plany gospodarcze Prezydenta – elekta.

Obejmują one obniżenie podatków, renegocjację umów handlowych oraz środki stymulujące inwestycje (głównie w infrastrukturze i obronności). Większość analityków sądzi, że bodziec fiskalny Trumpa wpłynie pozytywnie na wzrost PKB Stanów Zjednoczonych. Zmniejszą się jednak wpływy z podatków (co najmniej 2,6 biliona dolarów w ciągu 10 lat). Całkowity dług publiczny USA, który wynosi ponad 19,8 biliona dolarów (czyli 106% PKB) raczej wzrośnie niż spadnie. Niektórzy przestrzegają także przed wzrostem bezrobocia i/lub inflacji.

Ten plan gospodarczy zmieniał się w trakcie kampanii i nie wiadomo jaki ostatecznie przybierze kształt. Zwłaszcza jeśli chodzi o politykę wobec sektora bankowego. Podjęcie współpracy z bankowcami zdaje się zapowiadać brak radykalnych zmian.

Zadziwiająca jest radykalnie różna reakcja ekonomistów i inwestorów na wyniki wyborów.

Po krótkim spadku na rynkach zapanowała euforia, a dolar bije rekordy (negatywny efekt utrzymuje się jedynie w odniesieniu do meksykańskiego peso). Ekonomiści tymczasem wróżą katastrofę, przed którą przestrzegali jeszcze przed wyborami. Ubiegłoroczny noblista Hart liczy na to że zerwanie traktatów i protekcjonizm to tylko takie gadanie – bo to złe rozwiązania dla USA i światowej gospodarki. Inny noblista Krugman ostrzega, że Trump nie będzie potrafił rozdzielić interesów prywatnych i publicznych, co doprowadzi do kleptokracji (rządów tych, którzy tak jak na Ukrainie wzbogacili się na zawłaszczaniu majątku publicznego). Jeszcze dalej idzie Stiglitz (także słynny laureat nagrody Nobla), który zarzuca Trumpowi brak elementarnej wiedzy ekonomicznej. Takie zarzuty wobec człowieka który prowadzi potężną firmę i to w realnej gospodarce, zakrawają na megalomanię. Tym bardziej, że poparte są tezą (którą może sformułować tylko profesor ekonomii): „On chce jednocześnie obniżyć podatki i obniżyć deficyt i zwiększyć wydatki inwestycyjne - to się nie składa księgowo”. Polityka gospodarcza państwa to nie tylko gromadzenie pieniędzy z podatków i kredytów, by je wydawać na inwestycje. Obniżka podatków i odbudowa przemysłu (powrót produkcji do USA) umożliwią zmniejszenie transferów socjalnych. Zmiana polityki obronnej może drastycznie obniżyć wydatki na wojsko. Stiglitz sam to zresztą postulował. Tak samo jak „stymulację podatkową”. Co mu się więc „nie składa”?

Ekonomiści mogą znajdować różne wyjaśnienia swej niewiary w sukces Trumpa. Istnieją jednak powody dla których należy to rozumieć nie jako brak wiary, ale jako życzenie niepowodzenia. Dlaczego ekonomiści mieliby źle życzyć swojemu krajowi? Niestety zawsze bliższa ciału koszula, a Trump jest dla ekonomii śmiertelnym zagrożeniem. Ta pseudonauka opiera się na założeniu wyższości teorii nad praktyką. Jeśli na przykład chcesz aby firmy sprzedające samochody Amerykanom produkowały je w USA, to należy teoretykom powierzyć opracowanie takiego systemu, który „mechanizmami rynkowymi” zachęci do tego producentów. Trump tymczasem zwraca się wprost do tych firm zapowiadając, co im grozi jeśli nie będą działać zgodnie z jego planami. Tak po prostu (by nie rzec „po chamsku”).

Zdaniem noblistów Trump powinien zacząć studiować ich dzieła, a gdy dojdzie do miejsca w którym już nic nie będzie rozumiał – zdać się na tych którzy wiedzą i rozumieją. Miejmy jednak nadzieję, że Prezydent-elekt pozostanie sobą i powie wprost gdzie on ma ich nagrody i dlaczego. Wiele osób obawia się, że CIA może zabić Donalda Trumpa, jeśli będzie zbyt samodzielny. Jeśli te groźby są realne, to wkrótce po objęciu urzędu Trump urządzi w CIA czystkę. Inni sądzą, że lewackiej „elicie” uda rozbudzić taką nienawiść do Trumpa, która doprowadzi do katastrofy. Jednak w dobie internetu, którym Prezydenta-elekt posługuje się bardzo sprawnie coraz trudniej jest manipulować opinią społeczną. Naprawdę groźnym przeciwnikiem pozostają jedynie „eksperci”. To są ludzie, którzy nie są w stanie przewidzieć ceny ropy za miesiąc (nie mówiąc już o ich przewidywaniach wyników wyborów), a chcieliby decydować o losach świata. Ich pycha jest nieziemska. Może nie tylko w przenośni (zob. „Czy ekonomiści mogą być zbawieni?”).

 

Zadziwiające jest to, że pomimo wielu przykładów nierzetelności i zwyczajnych kłamstw, GW jest nadal cenionym przez niektórych źródłem informacji. Tym razem organ Michnika puścił w obieg informację o niszczeniu projektu „Nowy Jedwabny Szlak” przez Antoniego Macierewicza. Tekst wywołał burzę we wszystkich mediach: od prawa do lewa. Stał się podstawą krytyki ze strony polityków lokalnych i posłów (głównie Kukiz’15).

Nieoczekiwanie w obronę Ministra wziął Radosław Pyffel - wicedyrektor Azjatyckiego Banku Inwestycji Infrastrukturalnych (AIIB). Odniósł się on do publikacji Wojciecha Jakóbika z Biznes Alert „Macierewicz wypisuje Polske z Nowego Jedwabnego Szlaku”. Prostując szereg błędów i nieścisłości napisał on między innymi: „zwracałem uwagę, że w Łodzi mamy do czynienia z przerostem PR-u nad treścią ( o co wiele osób miało do mnie pretensje). Optowałem też i optuję przede wszystkim za planem Morawieckiego i uważałem ( i nadal uważam) iż terminale Jedwabnego Szlaku na terenie RP tylko wtedy będą korzystne, kiedy jako Polska przeskoczymy pułapkę średniego dochodu i będziemy w stanie zapakować pociągi do Chin. Dziś eksportujemy tam głównie miedź i coraz więcej, artykułów spożywczych ( jednak w większości nie opłaca się ich transportować drogą lądową, tylko morską). Cała debata o polskim Jedwabnym Szlaku i emocjonalne reakcje związanych z budową terminalu na tej czy innej działce nie mają chyba sensu, jeśli nie uda nam się przeskoczyć pułapki średniego dochodu i stworzyć atrakcyjną ofertę dla konsumentów z regionu Pacyfiku ( w tym oczywiście Chin)”.

Odniósł się także do zarzutów wobec Ministra Macierewicza: „Stawianie moich poglądów w jednym artykule, niejako w kontrze do szefa MON jest nieporozumieniem. Tak samo jak łączenie wyrwanej z kontekstu wypowiedzi ( w zasadzie wycięcie 90 sekundowego fragmentu z 46 minutowej rozmowy) Antoniego Macierewicza dla polonijnych mediów z zamieszaniem wokół budowy terminalu w Łodzi. 
Rozmowa ta miała miejsce 3 października 2015 roku ( czyli kilkanaście miesięcy temu, kiedy Antoni Macierewicz nie był jeszcze szefem MONu). […] O tym czy Antoni Macierewicz jest przeciw Jedwabnemu Szlakowi, proponuję rozstrzygnąć po tym, jak wyda w tej sprawie jakieś oficjalne oświadczenie. Z całym szacunkiem, ale jeden artykuł w Gazecie Wyborczej, w którym cytuje się wypowiedz z Youtube sprzed kilkunastu miesięcy, a także „nieoficjalne źródła Biznes Alert” to dla mnie zdecydowanie za mało. Nawet w tej YouTubowej i wyrwanej z kontekstu wypowiedzi szef MONu mówi o tym, ze to jego prywatna opinia ( a nie partii) i że nie ma nic przeciwko, gdyby prowadziło to do „jakiś korzyści ekonomicznych”.
Cała teza o zablokowaniu Jedwabnego Szlaku jest więc albo nieprawdziwa, albo w najlepszym wypadku słabo udokumentowana”
.

Samą sprawę terminala w Łodzi wyjaśnił radny Włodzimierz Tomaszewski. To on prosił Ministra o unieważnienie przetargu, gdyż jego formuła pozwalała na przeznaczenie działki na dowolny cel. Chodziło mu o to, by ogłosić przetarg łączny na zakup gruntu i realizację konkretnego przedsięwzięcia. Minister do tej prośby się przychylił i tak jak to w Polsce w zwyczaju – dostał zamiast podziękowań wiadro pomyj (albo i wiele wiader).

Ludzie czytają brednie wypisywane przez tak zwanych „ekonomistów” i rwą włosy z głowy. Na przykład krytyka budżetu na rok 2017 wywołała komentarz: „najpierw 500 +, które zrujnuje Polskę a i tak nie przyniesie pożądanych efektów, kolejna zmiana w szkolnictwie-likwidacja gimnazjów, (...) Teraz jeszcze darmowa służba zdrowia dla nieubezpieczonych. O co tu chodzi?? Do tej pory bezrobotny zarejestrowany i tak miał prawo do darmowej służby zdrowia to dla kogo jest ta opcja teraz? Dla bezrobotnego,któremu nie chce iść się raz w miesiącu odhaczyć w urzędzie? Polski bezrobotny jest tak zapracowany, że nie może poświęcić tej jednej godziny raz w miesiącu?”.

Na szczęście ta krytyka jest jedynie świadectwem zamętu jaki w głowach rodaków czynią „eksperci” i „politycy”.

Niejaki Andrzej Jarmakowski z Chicago poruszony słowami Wałęsy („Moim zdaniem nic z tego nie będzie dobrego. PIS musi odejść, czym prędzej tym lepiej dla Polski. Nie wierzę, że oni są w stanie przeorientować swoje postępowanie”) martwi się okropnie: To budżet „grecki”. Może dlatego obecny reżim nie chciał, aby nad budżetem dyskutowano, aby nikt nie zauważył liczb, gdyż matematyki oszukać nie sposób. Może dlatego przepychano ustawę nielegalnie.

Wygłasza też swoje rozumienie polskiej racji stanu (przecież to styropianowy patriota!): „Mieszkając na Zachodzie powinniśmy poinformować banki i ich akcjonariuszy, które rządowi PiS pożyczają pieniądze, jak i agencje ratingowe, że w przyszłości Polska może nie spłacać pożyczek zaciąganych przez PiS w ramach nielegalnie uchwalonego budżetu”.

Donosicielstwo na własne państwo to polska racja stanu? Spokojnie panie Andrzeju! Donosicieli ci u nas dostatek – więc agencje wszelkie już na pewno wiedzą. No i teraz siedzą i się biedzą. Bo może by i chcieli to brać na poważnie, ale jak wierzyć w to, że nielegalnie uchwalony budżet może być podstawą odmowy spłaty pożyczek? Wczoraj co prawda dokładnie to samo powtórzył w sejmie genialny ekonomista Petru (a po nim szereg pomniejszych „opozycjonistów”), ale to tak niedorzeczne – że należałoby wszcząć śledztwo na obecność toksycznych substancji odurzających w gmachu sejmu. Nawet ta „opozycja” nie twierdzi, że z nielegalności budżetu wynika nielegalność rządu. A tylko wtedy mogłyby się zrodzić jakiekolwiek wątpliwości co do prawomocności jego działań i ważności podjętych zobowiązań.

Premier Beata Szydło zapewnia, że „budżet jest legalny, a każdy kto twierdzi inaczej sieje zamęt”. Wśród tych mącicieli jest Donald Tusk, który najwyraźniej stęsknił się za klaką jaką mu robili polscy „dziennikarze”.

Budżet na 2017 rok na pewno nie jest dla nikogo szczytem marzeń, ale ocenianie go wyłącznie w kategoriach finansowych jest głupotą, na jaką stać tylko „ekspertów”. Polska realizuje bezprecedensowy i ambitny program gospodarczo społeczny i tak jak w normalnych inwestycjach należy oceniać bezpieczeństwo w trakcie realizacji i planowany efekt końcowy. Skoro efektem ma być godne życie obywateli w stabilnym ekonomicznie państwie – to trudno przeciw temu oponować. Natomiast ocena bezpieczeństwa zawsze jest obarczona ryzykiem – jednak efekty gospodarowania obecnej ekipy w roku 2016 budzą zaufanie.