Jeśli ktoś się dziwił, że „polscy ekonomiści” praktycznie ignorują działania premiera Morawieckiego zmierzające do pobudzenia polskiej gospodarki, to niesłusznie. Należało się z tego cieszyć. Wczoraj podpisano „Deklarację Warszawską”, która otwiera współpracę w ramach Grupy Wyszehradzkiej w dziedzinie wspierania innowacyjności. Stało się to okazją do uczonych komentarzy. Jeden z telewizyjnych ekonomistów wyśmiał przy tej okazji projekt polskiego samochodu elektrycznego. Taka krytyka wobec jednego ze pomysłów Ministra Morawieckiego powoli staje się stanowiskiem wspólnym ekonomistów. Koronnym argumentem mają być miliardy wydawane przez Teslę i inne „Volkswageny”. No bo jak wydają miliardy, to na pewno zrobią coś, co my będziemy mogli kupić, zamiast kombinować po swojemu…

To jest zadziwiająca głupota - nawet jak na standardy polskich ekonomistów. Na szczęście normalni ludzie mają więcej rozsądku. W jednym z komentarzy czytamy: „Autor naczytał się o wydatkach koncernów i siedzi oszołomiony... Ludzie dzielą się na tych, którzy działają i impotentów siejących defetyzm. Wszystkie znane firmy powstały w garażu. Kiedy IBM wydawał miliardy na rozwój Jobs ośmielił się opracować komputer. A samochody współcześnie, oprócz nadwozia składa się z klocków produkowanych przez wyspecjalizowane firmy. I Polska jest dużym eksporterem takich klocków do samochodów koncernów europejskich”.

Z tym IBM’em historia ma zresztą ciąg dalszy. Jego odpowiedzią na dzieło Apple był IBM PC, którego klony zdominowały rynek komputerów. Ale większość tych klonów była produkowana w Azji. Takich przykładów jest zresztą więcej. Kiedyś fiński programista Linus Torvalds nie pomyślał o tym, że koncerny wydają miliardy na rozwój systemów operacyjnych i stworzył Linuksa. Dziś ten system zdominował świat informatyki (zwłaszcza internet i urządzenia mobilne). Później jeden z polskich ekspertów wyraził przekonanie, że w systemach operacyjnych jest już „pozamiatane” : pozostanie Windows, Linux i system Apple. Google nic o tym nie wiedział i zrobił Androida….

Mamy takie przykłady także w Polsce. W czasie gdy wielkie koncerny kosmetyczne wydawały miliardy na badania i promocję, Wojciech Inglot produkował kosmetyki wykorzystując sprzet kuchenny. Dziś firma „Inglot” to jedna z najbardziej rozpoznawalnych polskich marek, z siecią własnych (lub franczyzowanych) sklepów na całym świecie.

Wracając do samochodów elektrycznych – Polska posiada trzy rzeczy, które sprawiają, że ten projekt ma sens:

  1. Duży rynek wewnętrzny – napędzany nie tylko milionami samochodów używanych, ale i koniecznością walki ze smogiem.
  2. Wykształconą kadrę i wiele firm będących podwykonawcami koncernów samochodowych (Polska to już nie tylko montownia aut).
  3. Przedsiębiorcze społeczeństwo. Kiedy tylko pojawią się możliwości rozwoju drobnych przedsiębiorstw – one zostaną wykorzystane. Mamy na to bardzo wiele przykładów.

 Innym powodem do śmiechu dla ekonomistów jest wielkość Funduszu Wyszehradzkiego, który jest śmiesznie mały - nawet w zestawieniu z funduszami rozdawanymi przez NCBiR. Tyle, że głównym celem NCBiR nie jest finansowanie innowacyjności, tylko naukowców, którzy sprawdzają się na odcinku innowacji. A to dziura bez dna (i w większości bez perspektyw).

 

Rola pieniądza we wszystkich konfliktach jest coraz większa. Nie chodzi już tylko o to, że za pieniądze tworzy się armie („do prowadzenia wojny potrzebne są trzy rzeczy: pieniądze, pieniądze i jeszcze więcej pieniędzy”). Pieniądz sam stał się bronią. W tak zwanej „wojnie hybrydowej” cele osiąga się właśnie poprzez umiejętne stosowanie pieniądza i informacji. Granica między nimi jest zresztą bardzo płynna. Przetwarzanie informacji o zapisach na kontach bankowych może dawać takie same skutki jak przekazywanie gotówki. Wśród tych finansowych zapisów dotyczących Polski, rolę „trupa w szafie” pełnią tak zwane „kredyty frankowe”. Problem jest tak złożony, że nawet jego zdefiniowanie jest trudne. Ostatnio Komitet Stabilności Finansowej (KSF) podtrzymał opinię, że te kredyty stanowią zagrożenie dla stabilności polskiego systemu finansowego. Jeśli jednak ktoś sądzi, że w konsekwencji KSF postuluje likwidację tego zagrożenia – to grubo się myli. Według tych „mędrców” to właśnie próby rozwiązania problemu są groźne. Brak jest refleksji nad tym, co stanie się w przypadku kolejnego znaczącego kryzysu finansowego (który wydaje się nieunikniony). Co będzie jeśli kurs franka skoczy znacząco powyżej 5PLN? Już dzisiaj „frankowicze” stanowią znaczącą siłę, która może być wykorzystana w toczącej się hybrydowej wojnie. Bankierów to oczywiście nie obchodzi, a KSF dba wyłącznie o ich interesy (resztę społeczeństwa traktując jak idiotów).

Trwającą wojnę na szczęście udaje się na razie ograniczać do frontu wewnętrznego. Może również dzięki temu, że władza nie narusza bankierskich interesów. Doszło już do tego, że „Trybuna Ludu” musi wyostrzać wypowiedzi Merkel, aby wyszło na to – że nam grozi: „Mam nadzieję, że napięcia między UE a Węgrami i Polską uda się rozwiązać w drodze dialogu, a nie poprzez nakładanie finansowych kar”. Chociaż z tekstu wynika, że Kanclerz Niemiec nie chce wprost angażować się w konflikt między KE i Polską, a nawet – że nie wiadomo, czy o Polskę chodzi. Dziennikarzyny już dobrze wiedzą: ”chociaż Merkel nie wymieniła konkretnie, że chodzi jej o Polskę i Węgry, to właśnie te dwa kraje są zagrożone konsekwencjami za nieprzestrzeganie unijnych zasad”.

Trochę to przykre, że nasze państwo musi zmagać się z takimi szmaciarzami, choć ma ambicje odgrywać znaczącą rolę na arenie międzynarodowej. Z drugiej jednak strony póki ci szmaciarze nie mogą liczyć na stabilne finansowanie z zewnątrz – pozostaje im tylko propaganda. Jeśli więc kupujemy w ten sposób „stabilność”, to może władze robią słusznie ignorując problemy „frankowiczów”? Zwłaszcza, że wśród nich dominują „młode wykształcone z wielkich miast”, którym jakaś kara za głupotę się należy…..

Przy porównaniu zawartości najpopularniejszych portali informacyjnych wp.pl oraz onet.pl od razu rzuca się w oczy większy optymizm portalu należącego do Polaków. A przecież Polacy to znani w kosmosie malkontenci ;-). Na Onecie słowo „sukces” może pojawić się przy wiadomościach z zagranicy, informacjach sportowych albo pisane z przekąsem. Dlatego czytając na „Wirtualnej Polsce” o gratulacjach dla rządu – można się spodziewać przewrotnego tytułu, będącego wstępem do totalnej krytyki. Bo przecież tekst dotyczy wycofania się z Polski jednego z największych serwisów internetowych. Ale chodzi o serwis bukmacherski, który nie płaci w Polsce podatków. Zgodnie z ustawą anty-hazardową jego działalność działa jest nielegalna. Ustawa przyjęta przez rząd Tuska była pisana przez lobbystów (vide afera hazardowa) – nic więc dziwnego, że pod jej rządami nastąpił rozkwit hazardu. Wystarczyło na przykład poświadczenie, że gry mają charakter „zręcznościowy” - by automat zalegalizować. Serwisy internetowe działały również całkowicie bez przeszkód – choć w celu ich likwidacji przeprowadzono nowelizację ustawy. Tymczasem okazało się, że jeśli chce się zlikwidować szkodliwą dla gospodarki działalność – to można. Ustawa jeszcze nie weszła w życie, a już są widoczne jej efekty.

Wirtualna Polska wcale nie wyłamuje się z frontu opozycji ludzi światłych wobec rządzącego „ciemnogrodu”. Oni po prostu podają normalne informacje, wśród których bywają pozytywne – zwłaszcza jeśli chodzi o gospodarkę. Na przykład o tym, że wcześniejsze informacje resortu pracy okazały się […] bardziej pesymistyczne od rzeczywistości, a wynagrodzenia poszły mocno w górę (kolejny dobry miesiąc dla pracownika).

Optymizm we współczesnej gospodarce pełni bardzo ważną rolę, gdyż przekłada się na skłonność do inwestycji. Dlatego wskaźnik optymizmu jest regularnie badany (na podstawie ankietowania przedsiębiorców). Okazuje się, że obecnie „polscy producenci są wśród najwiekszych optymistów i spodziewają się dalszej poprawy sytuacji rynkowej. Dlatego nie dziwi, że „totalna opozycja” składa wotum nieufności dla najgorszego rządu po 1989 roku. Dziwią jedynie wyniki sondaży, które wskazują iż Polacy wierzą w te propagandowe brednie :-(.

Zmarł David Rockefeller. Okazuje się więc, że nawet nieograniczone fundusze nie pozwalają na znaczące przedłużenie życia. Kolejne transplantacje przedłużyły wegetację do zaledwie 101 lat. Może słabe serce nie wytrzymało tego, że jego marzenia przegrywają z „populizmem”?

David Rockefeller był jednym z założycieli Klubu Bilderberga, który miał dbać o to by władza nad światem nie dostała się w nieodpowiedzialne ręce (ludzi takich jak Trump, Orban lub Kaczyński). W roku 1991 sformułował on te cele następująco1:

Gdybyśmy przez te wszystkie lata ujawniali opinii publicznej nasze działania, nie mielibyśmy możliwości tworzenia planu rozwoju dla świata. Jednak świat staje się coraz bardziej skomplikowany, a zarazem coraz bliższa jest faza powołania rządu światowego. Nowa realna władza polityczna, wykraczająca poza suwerenne państwa narodowe, zostanie zbudowana z elity intelektualnej i międzynarodowych bankierów, co z pewnością będzie znacznie lepsze niż dotychczasowa, trwająca od stuleci władza państwowa”.

Początek lat 90-tych z pewnością dawał powody do optymizmu. Łatwość z jaką udało się podbić kraje upadającego bloku komunistycznego musiały u miliardera wywoływać nie tylko radość ale i pogardę dla ludzi, którzy uwierzyli w geniusz takich głupków jak Balcerowicz. Dotknięte tą samą zarazą państwa Ameryki Południowej (vide Argentyna) mogą przynajmniej szukać usprawiedliwienia w tym, że nie miały wielkiego wyboru. Część Polaków do dzisiaj zresztą wierzy w to, że komunizm upadł dlatego, że jakiś elektryk przeskoczył przez płot :-(.

Od czasów Hitlera nie było w Niemczech takiego entuzjazmu, tylu marszów i takiego przekonania o cywilizacyjnej misji wobec wschodu Europy. Tyle, że zamiast ponurej gęby Hitlera mamy uśmiechniętą twarz Schulza. Oczywiście żadnemu Niemcowi do głowy nie przyjdzie takie porównanie, a sam Schulz zapewne uznałby to za podłą potwarz. To on jest przecież od tego, by decydować kto jest obecnie spadkobiercą Hitlera („Alternatywa dla Niemiec” oraz państwa sprzeciwiające się niemieckiej polityce migracyjnej). 

Skoro żyjemy w epoce post-prawdy, to bezpardonowy atak na Polskę i Węgry można nazywać „obroną wartości” - zwłaszcza solidarności. Piąta kolumna w Polsce poświadczy, że to słuszne. A jeśli ktoś ma wątpliwości, to morda w kubeł – bo kto ma fundusze, ten ma rację.

To jest najciekawszy element całej układanki. Skąd się bierze to samozadowolenie w bogactwie? Poniższy wykres wyjaśnia wszystko:

Pokazuje on jak banki centralne „drukują” bogactwo poprzez mechanizmy finansowe. Czarnym kolorem zaznaczono na nim Europejski Bank Centralny drukujący euro. Wykres pochodzi z artykułu w którym autor broni tezy, że banki to zło. W Europie zło znów mówi po niemiecku.

Tym razem Polska nie była pierwsza. Ten przywilej spotkał Grecję. To jest bardzo ważna lekcja. „Polskim ekonomistom” może się wydawać, że wystarczy potulnie spełniać niemieckie zachcianki i jak najszybciej przyjąć euro – to EBC będzie drukował bogactwo także dla nas. Jeśli zestawimy te 100 bilionów euro „wydrukowane” przez EBC (dla niepoznaki nazwano to "luzowaniem ilościowym") z 300 miliardami greckiego długu, to pojawia się pytanie: dlaczego nie pozwala się Grekom wyjść z tej pętli zadłużenia? Czyż nie dlatego, że odważyli się być zbyt hardzi wobec Wielkich Niemiec?