Drukuj
Kategoria: Społeczeństwo sieci

W dniu 11 października 2019 roku uczestnikom inauguracji roku akademickiego 2019/2020 w PWSTE w Jarosławiu było dane wysłuchanie wykładu inauguracyjnego profesora Kazimierza Ożoga pod tytułem „Współczesna polszczyzna – rewolucyjne zmiany”.

Ten fascynujący wykład skłonił mnie do lektury publikacji Profesora, a one do refleksji, która skutkuje niniejszą krytyką.

Na wstępie konieczne jest zastrzeżenie, że słowo „krytyka” ma tu zastosowanie w dwóch znaczeniach: refleksja po (życzliwej) lekturze wspomnianych publikacji oraz dezaprobata wobec pewnych zjawisk.

Ze wspomnianych publikacji wyłania się obraz niszczenia polszczyzny po 1989 roku. Język jest podstawowym nośnikiem kultury, przy czym obecnie jest upowszechniana przede wszystkim tak zwana kultura masowa. Wobec niej stawiane są poważne zarzuty: „niski poziom intelektualny, estetyczny, moralny znaków tej kultury, schlebianie przeciętnym, najczęściej niskim, gustom odbiorców, pospolitość, wulgaryzację, prymitywizm, zbytnią emocjonalność, skłonność do efektów, nadmierną ludyczność”i.

Jako główne źródło tego zła jest identyfikowany postmodernizm. To zło rozprzestrzenia się dzięki konsumpcjonizmowi, amerykanizmowi, oraz rewolucji informacyjnej. Postmodernizm w imię wolności zanegował podstawy klasycznej kultury. Otworzyło to drogę propagowaniu fałszywych wartości, które sprzyjają kształtowaniu postaw konsumpcyjnych. Ofiarą tych procesów stali się Polacy, którzy po 1989 roku zachłysnęli się wolnością.

Zastanówmy się przez chwilę, na ile wiarygodny jest ten alarmistyczny obraz sytuacji. Bez wątpienia możemy zaobserwować wszystkie negatywnie oceniane zjawiska językowe. Wątpliwości budzi jednak opis procesu, który doprowadził do schamienia obserwowanego w sferze języka.

1. Czy naprawdę przeciętny Kowalski ze swym pragnieniem wolności i dostatniego życia jest sam sobie winien? Przecież postmodernizm powstał w akademickich środowiskach zachodu. Polskie elity akademickie nie były nim skażone w 1989 roku. Czemu nie wykorzystały swej pozycji, by wpłynąć na kształt naszych przemian społecznych? Niestety trudno tu uniknąć zarzutu, że ta elitarność posłużyła im głównie do uzyskania wyższego statusu społecznego i materialnego. To bardzo dobrze tłumaczy tą niebywałą pogardę z jaką przedstawiciele elit reagują na aspiracje tych „gorszych”. Akurat Profesor Kazimierz Ożóg mógłby pewnie posłużyć jako kontrprzykład dla takiej postawy. Jednak jego bezkrytyczna afirmacja świata akademickiego nie zachęca do uznania głoszonych prawd na mocy osobistego autorytetu autora.

2. Krytyka postmodernizmu łączy się u Kazimierza Ożoga z prezentacją własnej narracji. Dlaczego mielibyśmy wybrać właśnie tę narrację – stworzoną w oparciu o klasyczne kanony dobra, prawdy i piękna? Nie mamy tu do czynienia z faktami naukowymi i objaśniającą je teorią – na wzór nauk ścisłych. Co zatem – poza uznaniem autorytetu – mogłoby sprzyjać wyższej ocenie narracji Kazimierza Ożoga od oceny postmodernistycznych alternatyw? Gdyby uniwersytety nadal były niekwestionowanym źródłem mądrości, to w jakiś sposób uwiarygadniałoby akademickie analizy. Jednak polskie uniwersytety uległy po 1989 roku negatywnym zmianom – może nawet bardziej niż reszta społeczeństwaii.

3. Ostatnia wątpliwość wiąże się z dwoma poprzednimi. Chyba największą bolączką współczesnej humanistyki jest dominacja teorii wyjaśniających działanie systemu poprzez obiektywne procesy i zjawiska. Tymczasem w sferze kultury zawsze centralnym elementem powinien być człowiek, jego decyzje i działania. Ta zmiana perspektywy jest dziedzictwem Oświecenia – dlatego wątpliwości budzi teza o jego odrzuceniu przez postmodernistów. Oni tylko zauważyli, że odrzucając perspektywę personalistyczną tracimy fundament dla klasycznie rozumianej prawdy (przynajmniej w sferze kultury).

Powyższy krytyczny opis jest wstępem do próby personalistycznej analizy pewnych aspektów współczesnego języka polskiego – mianowicie polszczyzny internetowej. Jestem informatykiem, aktywnym uczestnikiem rewolucji internetowej w Polsce od samego jej początku. Dlatego – jak sądzę – mam podstawy do tego, by porzucić akademicki zwyczaj cytowania innych źródeł i bazować na własnym doświadczeniu.

Rola języka w internecie

1. Na początek warto zauważyć, że teksty są ciągle głównym składnikiem treści internetowych. Aktualne statystyki wskazują na to, że mimo ciągłego wzrostu - nadal tylko połowę czasu użytkownicy internetu poświęcają treściom multimedialnymiii W pierwszej dziesiątce najchętniej oglądanych stron mamy trzy portale informacyjne, Wikipedię i Facebook – wszystkie zdominowane przez teksty.

To pokazuje jak wzrasta znaczenie słowa pisanego. Do tego dodać należy obserwowaną tendencję (wspomina o niej Kazimierz Ożóg) do zacierania różnicy między językiem używanym w tekstach pisanych i w mowie potocznej. Gwałtowny wzrost ilości pisanych tekstów nakazuje z większą pobłażliwością przyjmować pojawiające się skróty czy językową niechlujność.

2. W internecie język angielski pełni większą rolę, niż w przeszłości pełniła łacina i język francuski. Nie tylko dlatego, że USA jest centrum technologicznym świata. Dominować zaczynają produkty otwarte (i nie dotyczy to tylko oprogramowania open source). Przy ich tworzeniu porozumiewać muszą się ludzie z odległych krańców Ziemi. Siłą rzeczy robią to w języku angielskim. Angielskie wstawki przebijające się do produktu końcowego (interfejsu użytkownika) są czymś zupełnie zrozumiałym. Pojawiające się anglicyzmy należy raczej przyjmować pozytywnie, gdyż pozwalają one zachować spójność przekazu przy przechodzeniu między różnymi wersjami językowymi. Ubolewać można jedynie z tego powodu, że aktywność szacownych gremiów akademickich jest w tej dziedzinie nikła. W początkach rewolucji informacyjnej zaproponowano polskie odpowiedniki nowych słów. Między innymi kliknięcie przyciskiem myszki komputerowej miało się nazywać „mlaskiem”, a dwu-kliknięcie to miał być „dwumlask”. Chyba jednak lepiej, że zwyciężyły spontaniczne wybory użytkowników internetu.

Szczególnie żałośnie brzmią utyskiwania na formy grzecznościowe w mailach. W języku angielskim – gdy nie zwracamy się do konkretnej osoby, stosuje się „Greetings”, „Hello” lub „Hi”. W Polsce treść większości takich maili rozpoczyna się od „Witam”. Słyszałem nieraz znęcanie się nad autorami takich maili: przecież ta forma jest niepoprawna. W języku polskim „witam” opisuje czynność powitania, albo jest mało grzeczną odpowiedzią na czyjeś powitanie. Nie spotkałem się jednak z próbą zdefiniowania lepszej propozycji. Zawsze mam wątpliwości, czy wysłać powitanie „Dzień Dobry” do kogoś, kto może to odczytać w nocy. Z kolei „Witaj” w biznesowej korespondencji wydaje się zbyt poufałe. Pisząc kilkanaście lub kilkadziesiąt maili dziennie – nie mamy czasu za każdym razem zastanawiać się jaka forma jest właściwa. Zatem „Witam” i po kłopocie…..

Konflikty wirtualnego świata

Najtrudniejszą do obrony jest aktywność użytkowników internetu określana jako „hejt” lub „mowa nienawiści”. Doszło już do tego, że informacje o śmierci kogoś ze świata elit muszą mieć wyłączane opcje komentowania przez czytelników. Na moją uwagę pod jednym z takich tekstów (zanim redakcja wyłączyła komentarze), że w obliczu śmierci powinniśmy zachować powagę, dostałem natychmiastową odpowiedź: „wszyscy umrzemy, a czyny denata należy ocenić”. Dlaczego akurat nad grobem? Mimo tego – nie zamierzam jednoznacznie negatywnie oceniać internetowych trolli. Zwróćmy uwagę na dwa aspekty ich działalności.

1) Przechodzenie do świata wirtualnego sprawia, że wiele konfliktów, które wcześniej kończyły się wojną, pobiciem lub pojedynkiem (na śmierć i życie) – obecnie rozgrywa się w sferze języka. Co prawda rację miał Czesław Niemen, śpiewając, że człowiek „słowem złym zabija tak jak nożem”, ale internet zawsze można wyłączyć. W gorszej sytuacji są osoby publiczne (zwłaszcza politycy), w przypadku których szkody doznawane w świecie wirtualnym wprost przenoszą się na świat realny w którym na co dzień działają. Niestety polskie sądy stoją na odmiennym stanowisku – twierdzeniami w rodzaju „polityk musi mieć twardą skórę” dając przyzwolenie na takie ataki. Potrzebne są sensowne regulacje w tej dziedzinie.

2) Jesteśmy świadkami konfliktu cywilizacyjnego, w którym elity in gremio stanęły po stronie wrogów polskości. Gdy na pierwsze przejawy zdrady Polacy zareagowali szubienicami z portretami zdrajców – cały eliciarski światek zatrząsł się z oburzenia. W świecie wirtualnym się nie trzęsie – bo jest tam zdominowany przez chamstwo. Słowo „chamstwo” przestaje być tym samym jednoznacznie pejoratywne. Przychodzi tu na myśl opis Insurekcji Kościuszkowskiej pióra Juliana Ursyna Niemcewicza. Szczególnie utkwił mi w pamięci jeden fragment – w którym Niemcewicz opisuje pretensje szlachty wobec idących walczyć za ojczyznę chamów - o to, że potrafili ukraść i zeżreć gospodarzowi kurę...

Internetowy hejt zmienia swe oblicze. Widać, że to już nie jest wyłącznie sposób ekspresji prostaków, niezdolnych do podjęcia merytorycznej dyskusji. Kiedyś określenie „internetowy troll” oznaczało autora wypowiedzi nie wnoszących do dyskusji niczego pozytywnego. Obecnie częściej oznacza wojownika, który zamiast próbować dotrzeć do przeciwnika wyszukanymi argumentami, stosuje proste, erystyczne środki działania.

Tytułem ilustracji przytoczę jeden z komentarzy na portalu „dorzeczy.pl” , opublikowany przed wyborami 2019 roku przez czytelnika kryjącego się pod pseudonimem Geszeftsdorf:

1. Sławek "Rzygam tym Tczewem" Neumann
2. Sepleniący chyży ruj z reichu
3. Głupawa z Błońska
4. Obszczymurek Grzesiek "Obrobimy Polskę"
5. Zdzira jachira
6. "Polska rodzina" 'ch*, 'd*a i kamieni kupa z Malediwów
7. Zbrejzowany POdpalacz kibli
8. Janda, na którą 'srają , bo jak kibel wygląda
9. Geszefciarski sodomo-gomoryta Stuhr...
10. "Płynie GW-no płynie PO polskiej krainie"
11. Spalinowy skwerek i kozi harem Czaskoskiego
12. "Nie świruj"...
13. Borys spod budki z piwem, wnuczek tofaszysza Gomułki.

JEST MOC!!

Obszczymurek Grzesiek to jest GENIUSZ!!!
PO wyborach PiS musi dać mu honorowe członkostwo!!!

Chyba trudno odmówić autorowi odrobiny talentu. Zaś wobec opisywanych przez niego osób przychodzi refleksja: kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie.

Jednym z aspektów obserwowanego schamienia w sferze języka jest używanie wulgaryzmów (powyżej nieco je ocenzurowano przy użyciu gwiazdek). Kazimierz Ożóg słusznie podkreśla, że publikacje nagrań polityków rojących się od wulgaryzmów mają negatywny wpływ na słuchającą tego młodzież. Tu jednak elita może się przysłużyć społeczeństwu. Jeśli stanie się oczywiste, że tak właśnie wygląda „język elit” - można się spodziewać totalnego odwrotu od używania wulgaryzmów przez resztę społeczeństwa ;-).

Mowa nienawiści

Gdyby ktoś powiedział, że z powodu niewybrednych ataków na źle ubraną „gwiazdę” należy zakazać krytykowania polityków podejmujących niszczycielskie dla państwa działania – wywołałoby to powszechną konsternację. Co ma piernik do wiatraka? Niestety ma. Wystarczy obydwa te przypadki wrzucić do jednego worka z napisem „mowa nienawiści”. Takie uogólnienia mogą być świetnym chwytem erystycznym, ale na pewno nie są przejawem roztropności. Tymczasem takie właśnie uogólnienie pojawia się w apelu o powstrzymanie „mowy nienawiści”, wystosowanym przez Konferencję Rektorów Akademickich Szkół Polskichiv. Ten apel miałby jakąkolwiek wartość, gdyby pojawił się z chwilą gdy agresja i nienawiść zaczęły kształtować relacje społeczne. Obecnie można to traktować albo jako wyraz zaangażowania (groźby pod adresem wytypowanych „nienawistników”), albo obronę elity: nienawidzić to możemy my, ale nas nie wolno nienawidzić.

Jedną z pierwszych ofiar zmasowanego hejtu internetowego był Andrzej Lepper. Gdy wyszukiwarka Google stała się dominującym narzędziem zdobywania informacji - ktoś dostrzegł, że ówczesny algorytm wyszukiwania uwzględnia konteksty występowania słów. Zorganizowano akcję, do której spontanicznie przyłączyło się wielu Polaków: umieszczania nazwiska Lepper w połączeniu ze słowem „debil”. W efekcie po wpisaniu w wyszukiwarce słowa „debil” wyświetlały się strony Andrzeja Leppera. Prawdziwy festiwal nienawiści rozpoczął się jednak po przyjęciu władzy przez PiS w 2005 roku. Wystarczy wspomnieć dzieci pod opieką wychowawców skandujące pod Ministerstwem Edukacji Narodowej „Giertych do wora, wór do jeziora”. Zdominowane przez „elity” media stosowały metody jakie wcześniej były używane wobec komunistycznej władzy. Wystarczyło powiedzieć „kaczka”, lub „rydzyk”, by publika miała „bekę”. Szczególnie zwraca uwagę ten bezpardonowy atak na twórcę „Radia Maryja” - do dziś znienawidzonego przez elity. W sumie nie wiadomo dlaczego. Bo nie jest lewicowy?

Chcąc naprawdę walczyć z wyrazami nienawiści, należałoby dokonać analizy różnych typów zachowań i zdecydować które z nich są dopuszczalną krytyką, a które nie są akceptowane. Ważną rolę pełni tu ustawa o ochronie danych osobowych RODO. W oparciu o nią osoby nie będące osobami publicznymi mogą bronić się przed atakami wymierzonymi w ich prywatność czy rodzinę. Natomiast osoby podejmujące działania w sferze publicznej muszą się liczyć z krytyką, ale jej granice powinno wyznaczać prawo.

Szkło kontaktowe

We wspomnianym apelu rektorów pojawia się określenie „nienawiść werbalna”. Przypomina ono (plagiat?) „kodeks moralności werbalnej” z filmu „Człowiek demolka”. Jak to możliwe, że taki językowy potworek znalazł się w tekście podpisanym przez książęta polskiej nauki? Jeśli zestawimy ten apel z działalnością wielu akademików od lat wyrażających pogardę i nienawiść do „polskich chamów” - możemy przestać się dziwić, gdyż forma odpowiada poziomem treści.

Powyższy akapit z pewnością nie jest przykładem życzliwego komentarza. Pasuje on za to idealnie do „poetyki” takich audycji jak „Szkło Kontaktowe” i „W tyle wizji”. Póki w przestrzeni medialnej istniała tylko ta pierwsza audycja - „elity” uważały, że wszystko jest w porządku. Gdy związany z PiS Jacek Kurski powołał do życia przeciwwagę („W tyle wizji”) zaczęło się rwanie szat. Jak tak można!? Można, a nawet trzeba – skoro inaczej „elity” nie są w stanie zrozumieć prostej zasady: „nie czyń drugiemu co tobie niemiłe”.

O odpowiedzialności

Przedstawiając „mowę nienawiści” jako zjawisko naturalne wcale nie mam zamiaru oceniać go pozytywnie. To jest prawdziwy problem i musimy dążyć do jego minimalizacji. Jednak ani infantylne apele ani uchwalane przez ludzi nauki „kodeksy” nie są z pewnością skuteczne. Kluczem do sukcesu w tej materii (jak i w wielu innych) jest odpowiedzialność - rozumiana tak, jak ją rozumiał Jan Paweł II. To powinien być obecnie podstawowy cel kształcenia w szkołach wszystkich szczebli.

Niedawno pewien nastolatek umieścił w internecie film na którym widać jak wkłada kota do mikrofalówki. Autora tego filmu spotkała fala hejtu. Potem okazało się, że mikrofalówka miała wyłączoną emisję fal, a kotu nic się nie stało. Jednak autor „dowcipu” przypłacił go życiem: pod wpływem hejtu popełnił samobójstwo.

Ta historia pozwala zweryfikować pewne nieprawdziwe przekonania dotyczące hejtu. Nikt nie wziął nastolatka w obronę. Nie jest więc prawdą, że hejt jest powszechnie potępiany. Pojawia się też problem: czy można (i w jaki sposób) odróżnić wyrażenie oburzenia z powodu dręczenia zwierzęcia od wyrazów nienawiści wobec domniemanego dręczyciela? Powszechne przekonanie, że to co dzieje się w internecie jest bezkarne – powoduje przesadne reakcje. Nie jest więc prawdą, że państwo minimalizujące ingerencję w działalność internetową stoi na straży wolności. Państwo zaniedbuje w ten sposób obowiązek ochrony słabszych. A należy wziąć pod uwagę także to, że w internecie nie ma sposobu na ochronę dzieci i młodzieży przed światem pełnym okrucieństwa.

Hejt internetowy pełni rolę podobną do ostracyzmu. Nie zawsze osoby, które to dotyka zasługują na taką karę. I znów stajemy przed problemem pasywności państwa. Kiedy na przykład szef ZNP zagroził destrukcją całego systemu edukacji - o ile rząd nie spełni postulatów nauczycieli – złamał prawo i powinien zostać za to ukarany. Słabe państwo ignoruje takie przypadki – ale w internecie nauczyciele mogli pod swym adresem przeczytać wszystkie możliwe obelgi.

Pozytywne przemiany pod wpływem technologii

Powyższy opis jest bardzo jednostronny. Przecież nie wszystkie zmiany pod wpływem technologii są złe. Internet zbliża ludzi. Nawet jeśli z kimś się całkowicie nie zgadzamy – warto próbować zrozumieć jego punkt widzenia. Nie za wszelką cenę – bo gdy stykamy się z czystą głupotą, to szkoda tracić czasu. Jednak konflikt między obrońcami tradycyjnych wartości i lewicowej „równości” nie daje się sprowadzić do walki mądrości z głupotą ani dobra ze złem. Twórcom serwisów internetowych o globalnym zasięgu bardzo by pasowało ujednolicenie kultur i zwyczajów. To bardzo ułatwiłoby ekspansję. Na dodatek takie tendencje mają dobre uzasadnienie etyczne: ludziom podobnie myślącym i mówiącym łatwiej się porozumieć, a to sprzyja unikaniu konfliktów. Z kolei dla obrońców tradycyjnych wartości odrębność językowa jest związana z tym, że język jest podstawowym czynnikiem kulturotwórczym. Konfrontacja tych dwóch tendencji wcale nie musi być zarzewiem konfliktów – i w praktyce nie jest. Młodzi ludzie porozumiewają się łatwiej i bardziej bezpośrednio, niż ich rodzice. To naprawdę służy unikaniu konfliktów.

Podsumowanie

Bez wątpienia język polski używany w internecie ulega gwałtownym przemianom. Jednak to nie on powinien być przedmiotem naszej troski. Próbując zaradzić problemom społecznym na terenie języka wpadamy w absurd politycznej poprawności. Potrzeba nam mądrych regulacji prawnych z jednej strony, oraz wzrostu poczucia odpowiedzialności z drugiej. Reszta ukształtuje się w sposób naturalny.

iKazimierz Ożóg „Zmiany we współczesnym języku polskim i ich kulturowe uwarunkowania”, Rzeszów 2008

iiZob. opinię Bogusława Wolniewicza https://www.youtube.com/watch?v=V59cyS-u35s