W czasie wizyty Angeli Merkel w USA Prezydent Trump zażartował, że to go łączy z Kanclerz Niemiec – że oboje byli obiektem inwigilacji za czasów rządów Obamy. Przywódcy Kongresu USA natychmiast skomentowali to - zapewniając, że nie mają dowodów na potwierdzenie tych zarzutów. Kiedy jednak okazało się, że takie dowody jednak istnieją, za urabianie narracji wzięły się media. Powstała historyjka o dobrym Obamie i złym Trumpie, który knuł z Rosjanami. Obama musiał więc podjąć kroki w celu wytropienia spisku w otoczeniu Trumpa, a Prezydent - elekt nagrał się zupełnie przypadkiem. Prawda według CNN została powielona w Polsce. Tymczasem prawda według „Fox News” jest dużo ciekawsza. Bo dobrze poinformowany kongresmen David Nunes, który widział materiały z podsłuchów, stwierdził że podsłuchy nie były związane z dochodzeniem FBI w sprawie ewentualnego spiskowania z Rosją. Dodał też, że "nie można wykluczyć" tego, że prezydent Obama nakazał zakładać podsłuchy. „Incydentalne” podsłuchiwanie Prezydenta elekta i jego sztabu Nunes uznał za legalne, ale niepokojące. Zapewne teraz czeka nas kolejna historia zgodnie z którą to i tak wszystko jest winą Trumpa. Uniwersalna strategia „elit” polega bowiem na tym, że im sprawa bardziej kompromitująca, tym bardziej oczywista powinna być wina atakowanej przez eliciarzy strony (vide reakcja polityków PO na skandaliczne ekscesy pod Wawelem – to oczywista wina Kaczyńskiego).