Drukuj
Kategoria: Monitor gospodarczy

 Kuriozalny wyrok zapadł w procesie  Oracle vs Google. Sąd uznał, że API są chronione prawem autorskim. Co to jest API i dlaczego ten wyrok jest tak kontrowersyjny?

Gdyby poszukać jakiejś mniej technologicznej analogii, to dobrą byłoby objęciem prawem autorskim znaków drogowych.

API, to skrót od Application Programming Interface, co dosłownie można przetłumaczyć jako interfejs programowania aplikacji. Każde bardziej złożone środowisko, w którym ma działać program, ma swoje API. API opisuje bowiem zasady komunikacji między programem, a tym środowiskiem. Na przykład API systemu Windows opisuje w jaki sposób program ma się komunikować z systemem.

Chcąc zachęcić programistów do pisania programów działających w danym środowisku, jego producenci opracowują i publikują API. Zwyczajowo zatem API nie podlega żadnym ograniczeniom licencyjnym, bo w końcu opracowuje się je właśnie po to, aby ułatwić programistom korzystanie ze środowiska.

Takie API jest też częścią specyfikacji języka programowania Java. W tym wypadku na dodatek mamy do czynienia z językiem, który jest „wolny”. Za jego wykorzystanie nie są pobierane żadne opłaty. O co więc poszło? O to, że aby usprawnić działanie programów na Andoridzie, Google zawarł w nim oprogramowanie zgodne z API Javy. Jeśli z założenia prawo autorskie ma chronić innowacje, to właśnie rozwiązanie Google jest innowacyjne.

 Rozstrzygnięcie amerykańskiego sądu skutkuje naprawdę wielkim niebezpieczeństwem dla niezależnych firm programistycznych. Ludzie z branży jueszcze na długo przed wyrokiem przestrzegali, że jeśli Oracle wygra, , czeka nas koniec programowania jakie znamy. API bowiem było traktowane jako dobro wspólne. Jednym z istotnych warunków rozwoju były niezależne implementacje i usprawnienia. Teraz wiele z takich przypadków może być przedmiotem sporów prawnych. Ale to nie jest najgorsze. Rozwój wielu firm zależy od wyboru przez nie kluczowych technologii. Decyzja taka jest bardzo trudna, gdyż inwestycje we własne oprogramowanie są koszmarnie drogie. Jej podjęcie poprzedza analiza dostępności, przenośności i stabilności rozwoju technologii. Decyzja amerykańskiego sądu wprowadza duży stopień niepewności. Google pewnie sobie poradzi. Gdyby jednak Android był własnością mniejszej firmy, którą dopadli prawnicy, byłby to koniec tego systemu. A co z milionami programistów, którzy zainwestowali w niego swój czas i pieniądze?

Oracle nie po raz pierwszy podejmuje działania szkodzące rozwojowi przemysłu softwerowego. Jest to o tyle niebezpieczne, że wskutek nabycia firmy Sun przeszły na Oracle prawa własności szeregu otwartych technologii (Open Office, Java, MySQL). Niedawno działania firmy doprowadziły do rozpadu projektu OpenOffice na dwa (powstał Libre Office). Teraz cios jest znacznie silniejszy i nie da się go zneutralizować w tak prosty sposób.

 

Jest jeszcze jeden ważny aspekt tej sprawy. Różnica w ochronie praw autorskich oprogramowania jest jedną z najważniejszych kontrowersji między Europą i USA. Istnieje uzasadniona obawa, że negocjowany traktat TTIP uderzy wprost w interesy europejskich firm softwerowych. W Europie spory prawne należą do rzadkości, więc nasze firmy będą bez szans w starciu z amerykańskimi potęgami. To jest także bezpośrednie uderzenie w idee otwartości oprogramowania, dzięki której świat zaczyna się dynamicznie rozwijać i uniezależniać od amerykańskich technologii. Opowiadanie o nadzwyczajnym dobru, jakie ten traktat niesie „innowacyjnej Europie” przez Jerzego Buzka i jemu podobnych propagandystów świadczy o ich bezdennej głupocie, albo sprzedajności. W toczącej się wojnie ekonomicznej jest to jest wyjątkowo szkodliwa „piąta kolumna”. Takich ludzi powinno się izolować.