Saudyjczycy nadal twierdzą, że ich działania w OPEC, które doprowadziły w ubiegłym roku do gwałtownego spadku cen ropy nie były motywowane politycznie. Ibrahim Al-Muhanna, doradca ministra ropy Arabii, wygłosił w niedzielę w Doha przemówienie, w którym powtórzył tezy ministra ds ropy Ali Al-Naimi sprzed kilku tygodn: decyzja aby nie zmniejszać produkcji nie miała nic wspólnego z polityką, a wszystkie teorie spiskowe są bzdurne. OPEC nie podjęła decyzji o ograniczeniu wydobycia ponieważ producenci spoza OPEC (konkretnie, Rosja i Meksyk) nie zgodzi się na cięcia, na spotkaniu na dzień przed oficjalnym posiedzeniem OPEC.
Minister stwierdził także, że popyt i podaż wskazują na to, że rozsądne ceny to w okolicach $60 za baryłkę i jego zdaniem na tym poziomie ceny się ustabilizują.

Od poniedziałku trwa program wykupu obligacji (QE) przez EBC: obejmie 60 mld euro miesięcznie (66,3 miliardów dolarów), które zostaną wpompowane do walczących [ze stagnacją] gospodarek strefy euro w celu przywrócenia inflacji z powrotem na docelowe poziomy oraz pobudzenia wzrostu w regionie. W trakcie tego programu bank centralny skupuje publiczne i prywatne papiery wartościowe, a w zeszłym tygodniu poinformował, że „nie ma docelowego czasu trwania tego programu”. Program ten wzbudza kontrowersje, a sam Prezes EBC Draghi przyznaje, że polityka QE jest ryzykowna. Natychmiastowym jej efektem jest spadek wartości euro wobec dolara. Wbrew przewidywaniom ekspertów nie spowodowało to wzrostu wartości złotówki wobec euro. Wahania kursu złotego wobec euro są tak małe, że zachodzi podejrzenie o interwencje NBP w celu jego utrzymania. Efektem jest to, że kurs dolara zbliża się do 4 złotych. Równocześnie rośnie także kurs franka szwajcarskiego, co z pewnością nie ucieszy frankowiczów.

Za sprawą Ryszarda Czarnieckiego i współpracującego z nim Jerzego Bielewicza, powraca propozycja "repolonizacji" banków: Dramatyczna sytuacja w sektorze bankowym (świadczą o niej daleko idące żądania ZBP), wymaga natychmiastowych decyzji dotyczących struktury właścicielskiej poszczególnych banków lub też o niezwłocznym dokapitalizowaniu ich przez zagraniczne centrale, zmian w Prawie Bankowym, czyli mówiąc wprost i bez ogródek repolonizacji od zaraz działających w Polsce banków.

Autorzy twierdzą, że „podobne rozwiązania sprawdziły się w USA, Wielkiej Brytanii, Francji, Belgii, Hiszpanii, Irlandii czy Islandii. Z korzyścią dla tych państw i ich obywateli”. Zachodzi jednak obawa, granicząca z pewnością, że to co zrobią polskie władze, także będzie "z korzyścią dla tych państw i ich obywateli". Myślenie o korzyściach dla Polaków jest nie na miejscu.

Polska to nie Węgry, a Victor Orban jest już nad Wisłą krytykowany równie mocno jak w Berlinie. Nawiasem mówiąc warto przeczytać relację z najnowszego wystąpienia Prezydenta Węgier, bo w dzisiejszych czasach trudno znaleźć kogoś, do kogo bardziej pasowałoby określenie „mąż stanu”.

W kwestii „węgierskiej drogi” do udomowienia banków wypowiedział się liberalny dziennikarz Tomasz Wróblewski: „Repolonizacja czyli demolka banków”. Artykuł powstał półtora roku temu. W międzyczasie mogliśmy porównać węgierską i polską drogę w działaniu po skokowej zmianie kursu szwajcarskiego franka. Nawet wrogowie Orbana uznali wówczas jego sukces. Jednak imperatyw obrony kapitału zagranicznego jest u polskich liberałów na tyle silny, że żadne fakty nie są w stanie go zmienić.

To nie znaczy, że program repolonizacji nie jest do zrealizowania. Wystarczy, że prezesi wielkich banków zaczną ten proces postrzegać jako okazję do pozbycia się dużej ilości „toksycznych” aktywów. Po upchnięciu w polskim oddziale banku finansowego śmiecia przekraczającego wielokrotnie wartość banku, można taki „kontener” upchnąć Polakom za "przysłowiową złotówkę". Tylko nad Wisłą udają się takie „cwane” numery. Wsparcie banków w 2008 roku bez udzielania oficjalnej pomocy to był przecież majstersztyk cwaniactwa.

Od samego początku ukraińskiego kryzysu Amerykanie warunkowali swoje zaangażowanie z porozumieniem o wolnym handlu TTIP (mówił o tym Prezydent Barack Obama podczas wizyty w Europie). Nie należy się więc dziwić, że podobne stanowisko zaprezentował w USA Donald Tusk: Tusk powiedział dziennikarzom, że zarówno jeśli chodzi o sytuację na Ukrainie i relacje z Rosją, jak i zagrożenia ze strony dżihadystycznej organizacji Państwo Islamskie i negocjacje handlowe, "wspólnym mianownikiem" jest "potrzeba większej niż kiedykolwiek jedności Europy i Stanów Zjednoczonych". - Wrogowie wykorzystują propagandę przeciwko nam, popełniają akty przemocy i łamią suwerenność naszych sąsiadów. Chcą osłabić nasze przywiązanie do zachodnich wartości. Ale też jasno widać, że próbują nas dziś podzielić wewnątrz Europy, jak również dokonać podziałów między Europą a Ameryką.

Nie dziwi też to, że według „króla Europy” grożące utratą suwerenności państw europejskich porozumienie TTIP to „dobre porozumienie”. Przecież dla „kupy kamieni” suwerenność to żadna wartość. Zadziwia coś innego. Według polskich mediów, to Donald Tusk „próbuje przekonać prezydenta USA do szybszego utworzenia strefy wolnego handlu Unia – Stany Zjednoczone” (w zamian za ściślejszą współpracę energetyczną).

Widać tu doświadczenie wyniesione z Polski. Analogiczne odwrócenie racji zastosowano przy próbie sprzedaży Lasów Państwowych, pod pozorem ochrony przed ich sprzedażą.

Andrzej Szczęśniak nie tylko podważa nasz wielki sukces w dokopywaniu Ruskim, to jeszcze robi to w wywiadzie dla rosyjskiego portalu. Ten sukces to „radykalny wzrost bezpieczeństwa energetycznego naszego kraju”, który polega na tym, że za rosyjski gaz płacimy pośrednikom.

Jak głoszą media, w lutym nastąpił przełom! Więcej gazu kupujemy z Zachodu niż z Rosji. To jest oczywiście ten sam gaz i najczęściej z tej samej rury, co wcześniej. Ale wirtualnie kupuje go ktoś inny, a potem dopiero nam sprzedaje. To się nawet opłaca – bo prawdopodobnie Polska ma dużo wyższe ceny. Najlepsze jest jednak to, że za ten gaz możemy płacić dwa razy:

ponieważ PGNiG ma zobowiązania kontraktowe z Gazpromem i kontraktowo jest zobligowane do importu pewnej ilości gazu z Rosji pod warunkami „albo bierzesz, albo płacisz”, czyli jeśli nawet nie zaimportuje, to musi za ten gaz zapłacić. I taka informacja jest bardzo niebezpieczna i bardzo trudna dla PGNiG, ponieważ oznacza ona, że przy dzisiejszej pojemności polskiego rynku PGNiG nie da rady zakupić tyle gazu, do jakiej ilości jest kontraktowo zobowiązana. Czyli oznacza to dla PGNiG płacenie za gaz nawet nieodebrany.

Każdemu wolno marzyć. Redaktor Wilkowicz na przykład snuje marzenia, by wyeliminować fikcję ustawy antylichwiarskiej. Zgodnie z nią obecny poziom lichwy to 10%. Oczywiście wszyscy doskonale wiedzą, że kredytu o takim poziomie realnego oprocentowania w Polsce po prostu nie ma. Ale poudawać normalność trochę można.

Zmiana tej sytuacji jest banalnie prosta: Banki i firmy pożyczkowe muszą przestrzegać czterokrotności, ale mają też drugi obowiązek – podawania rocznej rzeczywistej stopy procentowej (RRSO), która pokazuje wszystkie koszty związane z kredytem, tak jakby to były odsetki, i to w przeliczeniu rocznym. Im szybciej dzisiejsza czterokrotność stopy lombardowej zostanie zamieniona na limit RRSO, tym lepiej.

Lepiej dla kogo?

Chyba nie dla lichwiarzy?

A pomysł, że IIIRP stawia interes społeczny przed interesem banksterów jest zupełnie nie do zaakceptowania.

Odgadnięcie trendów stanowi dla inwestorów giełdowych podstawę sukcesu. Dlatego zawsze będzie zapotrzebowanie na ekspertów.

Korzystanie z ich rad wymaga jednak w miarę krótkiej pamięci. Jeszcze kilka tygodni temu powszechnie uważano, na przykład, że złoty będzie się umacniał. Tymczasem kurs dolara wobec złotego przekroczył już 3.80. Według ekspertów na ten gwałtowny spadek wartości złotego wobec dolara mają wpływ dane amerykańskiego rynku pracy. Zaś decyzja o obniżce stóp przez polską RPP okazała się przeciwskuteczna. Tak na logikę, niższe stopy dają niższy zarobek – więc inwestycja jest mniej atrakcyjna i może to wpływać na chęć pozbywania się danej waluty.

Jeszcze bardziej sprzeczne z logiką jest wyjaśnienie dynamiki rynku rosyjskiego w powiązaniu z przyznaniem przez agencje Rosji ratingu na poziomie śmieciowym. Śmiecie – a więc bez wartości. Tymczasem moskiewski indeks giełdowy rośnie rekordowo szybko, a rubel umacnia się wobec dolara. Nie widać też gwałtownych zmian na rynku rosyjskich obligacji. Wielki kapitał wraca do Rosji, co fachowcy komentują następująco: cięcie ratingu Rosji przez agencję Moody's do poziomu "śmieciowego" był od dawna oczekiwane przez rynek, więc nie wywołało szoku.

Szok wywołuje za to taka logika: co prawda to co chcemy kupić nie ma wartości (śmiecie), ale o tym wiadomo już od dawna, więc to nas nie odwiedzie od decyzji zakupu.

Korelacja między wróżbami i rzeczywistością zachodzi zapewne nawet wówczas, gdy trudno w tych wróżbach dostrzec jakąś logikę. To może działać jak samospełniająca się przepowiednia. Ale od hazardu nie należy oczekiwać funkcjonowania według zasad logiki.

Ameryka, to kraj spełniających się marzeń. Marzeń o dobrobycie, który jest na wyciągnięcie ręki. Co prawda w 20087 roku nastąpił wielki kryzys, ale od tamtej pory gospodarka odbudowuje swoją potęgę. Świadczy o tym silny dolar, wzrosty na giełdzie i niskie stopy procentowe. Paul Craig Roberts nazywa te opowieści bajką, która skłania bezrobotnych Amerykanów do obwiniania za ten los siebie, a nie gospodarki.

Oficjalne dane o gospodarce amerykańskiej nie są złe. Według opublikowanej właśnie w The Economist analizy, gospodarka USA kwitnie. W ciągu trzech miesięcy – do stycznia, powstało ponad 1 mln nowych miejsc pracy. To najlepszy wynik od 1997 roku. Wskaźnik bezrobocia 5,7% jest jednym najniższych wśród krajów OECD. Jednak stopa bezrobocia jest wciąż o jeden punkt procentowy wyższa niż przed recesją. Wyższa jest też liczba Amerykanów, którzy muszą pracować w niepełnym wymiarze godzin.

Gospodarka mierzona PKB rozwijała się w czwartym kwartale 2014 w tempie 2,2%. Pesymiści wskazują na to, że latach 90-tych wzrost wynosił średnio to około 4% rocznie. Spadek cen energii spowodował deflację (0,1%).

Dużym zaskoczeniem jest ostatni odczyt Chicago Purchasing Managers Index (wskaźnik aktywności finansowej). Wyniósł on w lutym jedynie 45,8, co wskazuje na spadek optymizmu w sektorze produkcji na Środkowym Zachodzie - po raz pierwszy od kwietnia 2013 (wartość powyżej 50 oznaczają ekspansję). Obecna wartość jest najniższa od lipca 2009 roku. Oczekiwano wartości 58, gdyż w poprzednim miesiącu wyniósł on aż 59,4. Analitycy winią za ten spadek warunki atmosferyczne (sroga zima), choć w ubiegłym roku „zima stulecia” spowodowała tylko niewielki spadek.

Czasem krótka informacja kryje w sobie dramatyczną historię. Do tej kategorii z pewnością należy depesza Reutersa, że Argentyna wstrzymała planowaną emisję dolarowych obligacji.

Argentyna od wielu miesięcy toczy nierówną walkę z finansowymi hienami z Wall Street. Komentując tą walkę dziennikarz polskiego Forbesa pisał: „Rzecz jasna wszystko to przypomina negocjację z terrorystami. Tyle, że prawo skonstruowane jest tak, że w tym wypadku stoi po stronie żądających okupu”.

Sytuację Argentyny utrudniają dodatkowo niskie ceny ropy naftowej, której ten kraj jest eksporterem. Nic więc dziwnego, że gospodarkę Argentyny trapi recesja. Wskutek działań sępich funduszy i pewnego amerykańskiego sędziego dużym problemem jest też obsługa zadłużenia zagranicznego.

Interesującą analizę sytuacji gospodarczej Rosji zaprezentował Jerzy Rutkowski (pracownik Ministerstwa Gospodarki) „Rosji nie stać na długą walkę z Zachodem”. W zasadzie tekst nie zawiera niczego nowego, ale jest interesujący, gdyż jest merytoryczny i prezentuje całościowy ogląd sytuacji. To w polskich mediach przesyconych propagandą jest raczej rzadkie.

Autor zwraca uwagę między innymi na dużą inflację, uzależnienie budżetu od (niskich obecnie) cen surowców, konieczność wsparcia przez państwo dużych przedsiębiorstw.

Jednak cena ropy kształtuje się obecnie na poziomie o 20% wyższym, niż założyli Rosjanie konstruując budżet na 2015 rok. Niektórzy spekulanci wróżą co prawda jej spadek nawet poniżej $20 za baryłkę, ale nie brak też głosów, że może jeszcze wzrosnąć.

Ustabilizował się także kurs rubla. Spadek jego wartości sprawił, że wpływy do budżetu były w 2015 roku większe, niż założono. Duża inflacja została zrekompensowana poprzez indeksację emerytur i najniższych wynagrodzeń. Także problemy dużych przedsiębiorstw przy prowadzonej w Rosji polityce nie wydają się groźne. Dokonuje się ich dokapitalizowania, zwiększając udziały państwa w tych przedsiębiorstwach. Jest to wyraźny odwrót od polityki prywatyzacji.

W ostatnim czasie wiele mówi się o możliwym załamaniu cen akcji na amerykańskiej giełdzie. Dotyczyć ma to zwłaszcza tak zwanych spółek technologicznych. Niektórzy wielcy inwestorzy uwzględniają już te przewidywania w swoich strategiach.

Jednak przedstawiony na portalu businessinsider.com wykres pokazuje, że nie mamy do czynienia z bańką spekulacyjną, tylko normalnym cyklem koniunkturalnym:

Różnica między okresem „bańki internetowej” końca lat 90-tych, a obecnym wzrostem jest wyraźnie widoczna.

Ostatnio znów pojawiła się w polskich mediach informacja, że Rosja może zostać wykluczona z systemu Swift. Ale takie działania uderzyłyby nie tylko w Rosję. Dlatego jest to raczej mało prawdopodobne.

W 2013 roku okazało się, że amerykański NSA pracuje nad szpiegowaniem transferów SWIFT. Prawdopodobnie już wówczas Rosjanie rozpoczęli prace nad systemem alternatywnym. Gdy pojawiły się groźby odłączenia Rosji od SWIFT, prace te uległy przyspieszeniu. Start systemu był przewidywany na maj 2015 roku. Jednak 13 lutego agencja Sputnik podała informację, że system już działa i zostało do niego przyłączonych 91 instytucji. Ze SWIFT korzysta ponad 600 rosyjskich instytucji finansowych. Wykonują one około 360.000 transakcji dziennie. Rosja drugim pod względem aktywności użytkownikiem SWIFT na świecie.

Jak działa SWIFT?

W tym systemie należy wyróżnić trzy aspekty:

1. Bazę podmiotów umożliwiającą ich identyfikację. Każda instytucja finansowa ma przypisany kod (BIC/SWIFT) – zgodnie z normą ISO 9362. Podmiot, który chce zrobić przelew, podaje nie tylko numery kont (IBAN) ale i kody BIC zaangażowanych banków.

2. Porozumienia między współpracującymi bankami, umożliwiające dokonywanie realnych transferów pieniędzy. System ten nie działa w oparciu o instytucję rozliczeniową (jak polski Elixir). Dlatego współpracujące banki mają konta rozliczeniowe typu NOSTRO/LORO (zwane również VOSTRO):

  • NOSTRO – nasze pieniądze w innym banku (łac. noster = nasz)
  • LORO/VOSTRO - pieniądze innego banku trzymane u nas (łac. voster = wasz).

Oczywiście nie każdy bank ma konta w każdej walucie. Dlatego w wykonaniu przelewu może uczestniczyć wiele banków i może zachodzić konieczność przewalutowania. Kosztami mogą być obciążani zarówno wystawcy przelewu, jak i odbiorcy środków.

3. Bezpieczny system przesyłania informacji. W systemie SWIFT są to komunikaty, które informują, jakie operacje mają być wykonane. Przekazywane są informacje o wykonanym przelewie (MT103) jak zlecenia dokonania transferu środków (MT202). Więcej szczegółów można znaleźć na stronach albo w dokumentacji polskiego systemu SORBNET2.

Agencja Moody obniżyła rating Rosji do śmieciowego poziomu Ba1. Uzasadnia to między innymi ryzykiem politycznym (związanym z sytuacją na Ukrainie), oraz wpływem niskich cen ropy naftowej. Według analityków negatywny wpływ tych czynników na gospodarkę nie jest przejściowy.

Z pewnością Rosjanie znów będą twierdzić, że agencje działają na zlecenie Waszyngtonu. Ceny ropy wróciły w okolicę 60 dolarów za baryłkę, a za jednego dolara znów płaci się około 61 rubli (kurs wrócił do poziomu z początku stycznia). Co ważniejsze: kurs ten przestał podlegać silnym wahaniom – najwyraźniej udało się go ustabilizować. Problemem pozostaje wysoka inflacja i wyższy niż przewidywano deficyt budżetowy.

Prezes rosyjskiego banku VTB, Andrieja Kostin nie ma wątpliwości, że trwa ekonomiczna wojna przeciw Rosji: Wojna gospodarcza z pewnością będzie miała negatywne konsekwencje dla gospodarki rosyjskiej, ale też będzie mieć bardzo negatywne konsekwencje dla dialogu politycznego i bezpieczeństwa w Europie. A kto chce żyć w mniej bezpiecznym świecie?

Szykuje się prawdopodobnie załamanie kursów akcji niektórych amerykańskich spółek. To co w Polsce opisano jako „ucieczkę ze Stanow Zjednoczonych”, jest przede wszystkim ucieczką od inwestycji w akcje firm technologicznych (poza Intelem). FED ostrzega przed ryzykiem utraty płynności, związanym z nagłymi zmianami nastawienia spekulantów. Co ciekawe – Soros w przeciwieństwie do innych wróżbitów, chce inwestować w firmy z sektora samochodowego i energetycznego.

Najnowszy raport BP pokazuje, że wiadomości o śmierci OPEC były przedwczesne. Zużycie energii będzie rosło – głównie za sprawą rozwoju Azji. Węgiel pozostaje marginalnym surowcem, ale nie pozbawionym znaczenia. Z punktu widzenia globalnej gospodarki surowcowej europejskie działania na rzecz redukcji CO2 wyglądają niepoważnie, a likwidacja Polskiego górnictwa jest bez znaczenia (oczywiście nie dla Śląska).

Od Waszyngtonu do Aten, politycy i ekonomiści o różnych poglądach zgadzają się w jednym: niemiecka polityka gospodarcza realizowana przez Angelę Merkel jest zła. Tak przynajmniej twierdzą publicyści The Economist (karykatura obok jest ilustracją tego artykułu).

Merkel zrobiła dwie niewybaczalne rzeczy. Po pierwsze zamiast podwyższyć wiek emerytalny, obniżyła go do 63 lat. Po drugie zaś wprowadziła bardzo wysoką płacę minimalną.

Gdy wszyscy na świecie się zadłużają na potęgę, Niemcy notują nadwyżkę budżetową. Pomimo ostrej krytyki MFW, Niemcy utrzymują też olbrzymią nadwyżkę eksportu nad importem. Składki na fundusz emerytalny ostatnio obniżano w Niemczech w związku z nadmierną ilością zgromadzonych funduszy. Jeśli do tego dodać śladowe bezrobocie i rentowność obligacji w okolicy zera, to rzeczywiście mamy obraz nędzy i rozpaczy ;-).

W czym upatrują największy problem ekonomiści i politycy 'od Waszyngtonu do Aten'? W tym, że Niemcy coraz mniej inwestują. A powinni coraz więcej – najlepiej na kredyt. Tak jak Polacy – których przecież ekonomiści i politycy całego świata chwalą ostatnio nieustannie.

Prezes JSW obiecał podać się do dymisji. Na koniec postanowił jednak pokazać, że jego arogancja jest nie do przecenienia (może sądzi, że takie kwalifikacje pomogą mu znaleźć inną pracę?). Przedstawił mianowicie warunki swojego odejścia. Nie było by w tym nic dziwnego, gdyby chodziło o zabezpieczenie jakichś jego interesów. On jednak stawia żądania wobec górników! Widzimy więc zupełnie niedorzeczne traktowanie konfliktu w sposób osobisty: pogodzę się z porażką, jeśli przynajmniej częściowo przyznacie mi rację. Coś niebywałego! Ten facet nawet przegrać z honorem nie potrafi. Zupełny brak klasy. Nie należy się więc dziwić, że w JSW doszło do ewenementu na skalę światową: pracownicy chcieli przystać na gorsze warunki wynagrodzeń, byle rząd zabrał sobie przysłanego im prezesa!

Jak słusznie zauważa Zbigniew Kuźmiuk ostateczne porozumienie pokazuje, że ten spór mógł zostać zażegnany dwa tygodnie temu. Jednak jego pytania mają chyba charakter retoryczny: Po co więc było prowokować strajk zwalniając przywódców związkowych, po co było prowokować zamieszki przed JSW, które powodowały dwukrotną interwencję policji i strzelanie do górników, po co wreszcie było kolejne 2 tygodnie strajku (po pierwszym porozumieniu), co spowodowało dodatkowe ponad 350 mln zł strat. Czy prezes Zagórowski i ministrowie gospodarki, a teraz skarbu, którzy go w spółce trzymali, odpowiedzą na te pytania?

Prezes Zagórowski był doceniany i nagradzany („Czarny Diament 2013”, Manager Award 2012). Nic więc dziwnego, że jego perypetie mają konsekwencje daleko wykraczające poza ramy firmy. Na krzywdzących prezesunia związkowców doniesiono do prokuratury. O ile nie dziwi obecność w gronie donosicieli Stowarzyszenia Emitentów Giełdowych i Stowarzyszenia Inwestorów Indywidualnych, to trudno dociec czyje interesy – poza Zagórowskim – reprezentują „Pracodawcy RP”. Czyżby to był klub towarzyski?

A może za straty spowodowane eskalacją konfliktu przez Prezesa zapłaci za to ubezpieczyciel? W końcu prezes się ubezpieczył sienie i cały zarząd na cały miliard złotych. Jest to ubezpieczenie majątkowe zabezpieczające przed skutkami błędnych decyzji związanych z zarządzaniem firmą, np. w przypadku podjęcia działań, które doprowadzą do poważnych strat finansowych spółki. Składkę za to ubezpieczenie zapłaciła spółka! Jednak stowarzyszenia inwestorów nie doniosły wówczas do prokuratury. Nie miały też nic przeciwko temu, gdy na życzenie rządu prezes kupował kopalnię Knurów Szczygłowice za 1,49 mld-zł (pozwoliło to na chwilową poprawę sytuacji w Kompanii Węglowej).

Efekty toczącej się wojny ekonomicznej są trudne do przewidzenia. Media ekscytują się kłopotami gospodarki rosyjskiej. Ale niskie ceny ropy i perturbacje w wymianie handlowej (efekt sankcji) uderzają także w inne kraje. Póki cierpią mało znaczące w skali globalnej kraje (takie jak Polska) – nikt się tym szczególnie nie przejmuje. Na tym może się jednak nie skończyć.

Według medialnych doniesień gospodarka USA jest w rozkwicie. Jednak głębsza analiza pokazuje potencjalne problemy. Na przykład wskaźnik zapasów hurtowych w stosunku do sprzedaży rośnie tak jak przed kryzysem z 2008 roku:

Zapasy te wzrosły do 547,6 miliardów dolarów na koniec 2014 roku. O 6,7% w stosunku do grudnia 2013 roku - choć sprzedaż wzrosła tylko 1,3%.

Stosunek zapasów do sprzedaży osiągnął 1,22 – najgorszy poziom od września 2009 roku.

Specjalista od rynków walutowych, John J. Hardy dostrzegał u progu 2015 roku zagrożenia, z których niektóre są nadal aktualne:

  • Usztywnianie polityki przez Fed spowoduje katastrofę na rynkach aktywów.

  • Dewaluacja juana rozpocznie nowy etap wojen walutowych.

  • Gwałtowna zmiana polityki Japonii (Abenomika) wymuszona odpływem kapitału.

Niektórzy wróżą kryzys na podstawie siedmioletniego cyklu krachów gospodarczych. Inni przewidują dramatyczne skutki starcia USA z Rosją (łącznie z możliwością wybuchu wojny). Do podobnych wniosków dochodzą inwestorzy giełdowi, wróżąc spadek cen akcji nawet o 50%.

Według miliardera Donalda Trumpa USA balansuje na krawędzi ruiny finansowej. Według niego Stany Zjednoczone już nie są bogatym krajem. "Jeśli jesteś bogaty, nie musisz pożyczać pieniędzy”.

W telewizyjnej debacie dotyczącej protestów górników JSW pojawił się wątek prywatyzacji. Zdaniem Marcina Święcickiego (PO): całe zło to związki zawodowe, a lekarstwo na nie to prywatyzacja. Artur Dębski z PSL nie jest zwolennikiem prywatyzacji, ale za to zwrócił uwagę na to, że kopalnie to tylko 2% PKB, a większość PKB wypracowuje mały i średni biznes, który nie stwarza takich problemów jak górnicy. Co prawda – jak zauważył Jarosław Selin – kopalnie płacą aż 38 różnych podatków, ale ta teza została zwalczona przez pana Święcickiego – najpierw partyjnym uśmiechem politowania numer 5, a później dobijającym argumentem: wszystkie te podatki są uzasadnione.

Cała ta debata pokazuje, że jak znaczący jest udział idiotów i ignorantów w życiu gospodarczym. Pół biedy jeśli mamy koniunkturę. Wtedy nawet prezes z partyjnego nadania, bez zielonego pojęcia o branży w której prezesuje może święcić triumfy, a polityk „myślący” gazetowymi sloganami może uchodzić za eksperta. Gdy jednak pojawia się problem i przydałaby się merytoryczna debata w poszukiwaniu optymalnego rozwiązania, na przeszkodzie staje głupota, której należy się przeciwstawić. Na nic innego czasu nie starcza.

W tym przypadku politycy opozycji zdołali rozprawić się tylko z jednym z idiotyzmów głoszonych przez koalicyjnych funkcjonariuszy. Jarosław Selin zauważył, że szeroko rozumiana branża energetyczna jest podstawą bezpieczeństwa ekonomicznego państwa, które nie funkcjonuje bynajmniej w wolnorynkowym otoczeniu. Brakło w jego wypowiedzi odniesienia do tego, że obecne niskie ceny surowców są elementem wojny ekonomicznej (w której z powodu głupoty polityków Polska ochoczo uczestnicy). Tak jak w interesie państwa leży podtrzymanie produkcji w przemyśle zbrojeniowym – nawet jeśli w czasie pokoju nie jest on zbyt rentowny, tak warto utrzymać własną energetykę – nawet jeśli zawirowania na rynkach powodują jej kłopoty. Przy zachowaniu kontroli właścicielskiej państwa jest to znacznie prostsze.

W ramach przygotowywanego przez rząd "Megapakietu dla Ślaska”, planuje się rozwój terenów inwestycyjnych (Katowickiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej), rewitalizację terenów poprzemysłowych oraz promowany przez Buzka program wyłapywania z powietrza CO2 i składowania go w zamykanych kopalniach.

Wszystko w ramach planu Junckera, który opisuje w tym kontekście Zbigniew Kuźmiuk:

Środki finansowe, które Komisja chce włożyć do tego programu mają wynieść zaledwie 21 mld euro (5 mld euro ma pochodzić z Europejskiego Banku Inwestycyjnego (EBI), zaś kwota 16 mld euro miałaby być gwarantowana z budżetu UE, a tak naprawdę byłaby to tylko połowa tej kwoty czyli 8 mld euro pochodzące z programu Łącząc Europę jako zabezpieczenie przyszłych roszczeń z tytułu udzielonych gwarancji).

Środki te zgromadzone w Europejskim Funduszu Inwestycji Strategicznych miałyby być tylko swoistą dźwignią finansową tzw. lewarem z efektem mnożnikowym 1:15 (czyli każde euro włożone do niego ma wygenerować inwestycje o wartości 15 euro).

To właśnie przyjęcie takiego mnożnika daje 315 mld euro wydatków inwestycyjnych w ciągu najbliższych 3 lat, przy czym 240 mld euro miałyby wynosić inwestycje sektora prywatnego o długim okresie zwrotu, a 75 mld euro inwestycje małych i średnich przedsiębiorstw.

Także kraje UE miałyby możliwość udziału w tworzeniu kapitału tego Funduszu, a ich wpłaty na ten cel, byłyby odliczane od deficytu strukturalnego ich sektorów finansów publicznych (do takich deklaracji przewodniczący Juncker bardzo zachęca poszczególne kraje członkowskie).[...] Plan Junckera nie ma więc 315 mld euro („gotówki” ma mieć zaledwie 13 mld euro – 5 mld z EBI i 8 mld euro z budżetu UE), a środki na te inwestycje muszą wyłożyć sami inwestorzy, którzy ze wspomnianych 13 mld euro dostaną tylko gwarancje na część wartości przedsięwzięcia wcześniej zaakceptowanego przez fachowców z Komisji i EBI.

Między Polską a Niemcami toczy się spór o stosowanie niemieckich przepisów dotyczących płacy minimalnej w odniesieniu do polskich kierowców, przejeżdżających przez Niemcy. Niemcy uważają, że skoro kierowcy pracują na terenie Niemiec, to wielkość ich zarobków musi być zgodna z niemieckim prawem. Polscy przewoźnicy uważają, że to sprzeczne z prawem unijnym. Niemiecka minister pracy Andrea Nahles oświadczyła, że przepisy regulujące obowiązującą od początku roku płacę minimalną nie zostaną pomimo krytyki rozmiękczone.

Jednak na spotkaniu z polskim ministrem Kosiniak-Kamyszem zawarto kompromis. Do czasu rozstrzygnięcia sporu na poziomie europejskim, niemieckie przepisy nie będą stosowane wobec kierowców przejeżdżających przez Niemcy tranzytem.

Podkategorie

Kótkie opisy wydarzeń, które mogą wskazywać na kierunki działań w gospodarce.

Kredyty we frankach