Arystoteles uważał, że człowiek rodzi się z „czystym umysłem” („tabula rasa”), który wypełniamy wiedzą w trakcie życia, poprzez zdobywanie wiedzy i doświadczenia. Taki pogląd można uznać za najbardziej skrajne stanowisko w sporze o ludzką naturę. Spór ten toczy się przez wieki na wielu płaszczyznach:

  • Czy istnieje natura ludzka wynikająca z biologicznych uwarunkowań, czy też człowiek może być dowolnie kształtowany w procesie socjalizacji?

  • Czy w naszym umyśle istnieją wbudowane idee lub predyspozycje (na przykład kompetencje językowe), czy też – jak twierdzą empiryści – źródłem wszelkich idei jest doświaczenie?

  • Spór o naturę umysłu: czy pojawienie się świadomego myślenia można wyjaśnić procesem ewolucji mózgu, czy też istnieje niezależny od ciała umysł lub dusza?

  • Czy normy etyczne mają „naturalne” wyjaśnienie? Czy z faktów mogą wynikać powinności? Czy można wyprowadzić normy etyczne z opisu rzeczywistości? Czy – na przykład – samo przyjęcie istnienia dobra do czegoś nas zobowiązuje?

To nie są „spory akademickie”, gdyż określone stanowiska w tym sporze były w historii źródłem wielu tragedii. Także współcześnie wiele toczących się sporów można by rozstrzygnąć na gruncie filozoficznym. Jeśli się tego unika, to być może ze strachu, by znów nie zostać zwiedzinym na manowce przez błędne idee, które wydają się mieć mocne podstawy naukowe. Chcemy wierzyć, że wszyscy ludzie są równi – nawet jeśli uwarunkowania biologiczne są naturalnym czynnikiem różnicującym. Zakładamy posiadanie wolnej woli, która pozwala na panowanie nad „zwierzęcą naturą” człowieka. Ufamy w to, że religia i kultura nadają sens naszemu życiu, nawet jeśli trudno nam na gruncie nauki wyjaśnić ich powstawanie.

Do niedawna wydawało się, że przynajmniej w Europie osiągnięto taki konsensus, pozostawiając akademickie spory filozofom. Powracające pytania w rodzaju: „Czy skoro nasze geny bezpośrednio rzutują na nasze zachowanie to zwalnia to nas z odpowiedzialności moralnej za czyny, które popełniliśmy?” można było w praktyce ignorować. Jednak niezwykła kariera pojęcia „płci kulturowej” (gender) uświadamiła nam, że europejska kultura porzucając chrześcijaństwo, pozbawiła się mocnego uzasadnienia wyznawanych wartości.

W Polsce przyjęcie pewnych poglądów w sporze o wpływ nautry i kultury na nasze życie, może mieć bardzo istotne znaczenie praktyczne. Nasza zdegenerowana do szczętu pseudoelita (zwana niekiedy POlszewikami) sprowadziła debatę publiczną do pyskówki. Granice tego, co przystoi kulturalnym ludziom (za jakich nadal „polszewiki” chcą uchodzić) są ciągle przesuwane. A jeśli coś nie przystoi, to zawsze można użyć tego anonimowo w internecie. Rodzi się pytanie o to, jak reagować na kibolski język i kibolskie argumenty? Dla ludzi zaangażowanych w bieżące spory polityczne, biblijne wskazanie by pozwolić rosnąć chwastom w zbożu do czasu żniw, wydaje się nie do zaakceptowania. Spróbujmy jednak popatrzeć na tą przypowieść o konkolu i pszenicy jako na metaforę tego co naturalne. Nasza kultura (czyli nasze człowieczeństwo) kształotowała się przez wieki w różnych warunkach – nieraz bardzo trudnych. Zawsze aktualna była modlitwa: Boże, daj nam pokorę, byśmy przyjęli w pokoju to, czego zmienić nie możemy, daj nam odwagę, aby zmienić to, co powinno być zmienione, i daj nam mądrość, abyśmy umieli odróżnić jedno od drugiego. Czy akceptacja tego, czego nie możemy zmienić nie jest pogodzeniem się z naturą rzeczy? POlszewia – jaka jest – każdy widzi. Wykluczenie jej ze sfery kultury wydaje się czymś zupełnie rozsądnym. Trzeba się pogodzić z tymi trudnymi uwarunkowaniami i kształtować kulturę narodu odnosząc się do tradycji, bez angażowania w jałowe spory z czymś, czego nie jesteśmy w stanie ani zmienić ani zaakceptować.

 

Jerzy Wawro, 2015-01-11