Drukuj
Kategoria: Filozoficznie

Z uwagi na to, że w PRL'u w wielu dziedzinach można było awansować „po linii partyjnej”, możemy obecnie spotkać zwyczajnych głupków nawet z profesorskimi tytułami.

Mógłby to być fascynujący materiał dla socjologicznych badań (gdyby nie to, że skażenie głupotą socjologii jest wyjątkowo duże). Czy sprawność intelektualna człowieka zależy od środowiska w jakim on przebywa? Wydaje się oczywiste, że w środowisku akademickim umysł człowieka się rozwija, a w dżungli wiotczeje. Czy jednak z idioty można zrobić intelektualistę? Obserwując wyczyny polskich „elit”, można postawić hipotezę, że w pewnym sensie tak!

Można mianowicie nauczyć każdego posługiwania się tak zwanym „językiem wypracowanym” (zob. Mirosława Marody „Technologie Intelektu”). Umiejętność stosowania specjalistycznych terminów często wystarcza dla ukrycia intelektualnej nieporadności. Dla przykładu w trakcie wczorajszego posiedzenia jednej z senackich komisji (w sprawie "genderowej" konwencji), poruszono problem przekładu konwencji na język polski. Przedstawiciel rządu przyznał, że przekład może zostać „doprecyzowany” już po przyjęciu konwencji. Zrobił przy tej okazji senatorom mini-wykład pełen terminów takich jak „przekład idiomatyczny”. Trzeba być idiotą, aby nie rozumieć obaw senatorów, którzy chcą wiedzieć nad czym tak naprawdę debatują. Istnieje zasadnicza różnica między przekładem dzieła literackiego, a przekładem aktu prawnego, który ma zostać adoptowany do naszego prawa. A jednak ten (i nie tylko ten) jawny gwałt na intelekcie nie spotkał się z żadną reakcją. Paradoksem pozostaje to, że w obronie ofiar przemocy ideolodzy dopuszczają się tak jawnej przemocy wobec milionów normalnych ludzi.

Niestety z podobną sytuacją mamy do czynienia w ekonomii. Biorąc pod uwagę szczególną rolę tej nauki we współczesnym świecie, jest to problem bardzo poważny. Oto trzy bieżące przykłady spustoszenia, jakie czyni w tej dziedzinie głupota:

1. W niedzielnej audycji telewizyjnej „Tydzień”, poświęconej rolnictwu jeden z gości opowiedział o zadziwiającym fenomenie. Problemem polskich rolników są nie tylko niskie ceny żywca, ale też import taniego mięsa z Danii. Ale przecież Duńczycy także sprzedają po tych niskich cenach (i jeszcze muszą uwzględnić koszty transportu!). Rozwiązanie tej zagadki jest proste: duńscy rolnicy mają udziały w przetwórstwie, dlatego wahania cen żywca nie są dla nich tak bolesne. W tym miejscu przypomina się historia sprzed kilkunastu lat, gdy grupa osób zatroskanych o przyszłość polskiego rolnictwa proponowała wdrożenie identycznych rozwiązań w Polsce. Integracja rolników z przedsiębiorcami miałaby się odbywać w obrębie klastrów wiejskich, wzorowanych na rozwiązaniach duńskich. Czołowy „ekspert” od ekonomii rządzącej partii osobiście zablokował te działania, mówiąc, że większej głupoty jeszcze nie widział. Pan Szeinfeld do dzisiaj bryluje w roli eksperta z nieodłącznym uśmiechem samozadowolenia (a może wyrażającym umysłowość debila?).

2. Publicysta „Rzeczpospolitej” występuje przeciw 'psuciu państwa' pomysłami w rodzaju obniżenia wieku emerytalnego. Według niego takich pomysłów „nie da się w żaden racjonalny sposób jej uzasadnić”. Tymczasem już 30 lat temu sformułowano bardzo dogłębne uzasadnienia (w raporcie dla „Klubu Rzymskiego” poświęcony wpływowi rewolucji naukowo technicznej na społeczeństwo). Zdawało się nawet, że tego typu poglądy zwyciężą – jednak to bankierzy okazali się najsprawniejsi w wykorzystaniu technologii, zniewalając cały świat.

3. I na koniec „the best of”, czyli partia rządząca wyjaśnia dlaczego jest przeciwna podniesieniu kwoty wolnej od podatku: „Zwiększenie kwoty wolnej od podatku nie tylko nie poprawiłoby zatem sytuacji obywateli w najtrudniejszej kondycji finansowej i społecznej, ale nawet by ją pogorszyło”.

To jest bez wątpienia idiotyzm stulecia i jakiekolwiek komentarze są tu zbędne.

 

Niestety powyżej opisane przypadki nie są czymś wyjątkowym. Polska przeprowadza epokowy eksperyment: czy może przetrwać państwo rządzone przez ludzi delikatnie mówiąc mało kompetentnych?