Donald Trump po zwycięstwie wyborczym zmienił zdanie w wielu kwestiach. Z punktu widzenia Polski najważniejsze są obietnice dotyczące polityki międzynarodowej. USA nadal jest „światowym policjantem” a stosunki z Rosją nie ulegają poprawie. To przekłada się wprost na politykę Polski. W tej sytuacji trwać będzie wrogość między Polską i Rosja. Prawdopodobnie nie zmieni się też rola chłopca do bicia w UE. Chyba, że polscy politycy znajdą sposób aby skutecznie zaszkodzić słabnącej Francji – która staje się głównym wrogiem Polski.

Radość polskich polityków z wolty wykonanej przez Trumpa jest więc przejawem bezradności. Wyraźnie nie jesteśmy w stanie prowadzić polityki suwerennego państwa. Problem w tym, że ludzie od których uzależniamy swój los są dla pieniędzy gotowi na wszystko. To jest to bagno, które obiecał oczyścić Trump. Jeden z liderów amerykańskich ruchów wolnościowych opisuje to następująco: Przyszłość jest zdeterminowana przez Waszyngtońskich rezydentów, internacjonalistów z Goldman Sachs i podżegaczy z Neo-Con (neokonserwatystów). Trump na samym początku swojej kadencji, złamał jedną z najważniejszych obietnic kampanii – "osuszenia tego bagna". Zamiast tego wypełnił administrację wszystkimi tymi samami potężnymi postaciami, których pierwotnie zaatakował. To te same bagienne istoty które były znane z wspierania Hillary Clinton.

Autor zwraca przy okazji uwagę, że Trump nie podjął walki z kongresem o budżet pozwalający na sfinansowanie jego projektów. Klęską zakończyła się próba zmiany Obamacare. Nie podjęto nawet kroków w celu zaprzestania dotowania Planned Parenthood. Z drugiej strony wydatki wojskowe mają wzrosnąć o kolejne 54 miliardów dolarów.

Największe rozczarowanie dotyczy jednak polityki zagranicznej. Jest bardzo prawdopodobne, że USA dogadały się z Chinami w kwestii ataku na Koreę Półncną. Chiny wystosowały „ostatnie ostrzeżenie” w związku z próbami jądrowymi w Korei. Rekrutują tłumaczy koreańskiego. Z drugiej strony Trump przestał oskarżać Chińczyków o manipulowanie kursami walut. Zdaniem cytowanego autora Trump od początku zamierzał ostatecznie pogrzebać konserwatywne idee w USA. Rozwiały się nadzieje na silne państwo obywatelskie. Będzie więc postępować „europeizacja” USA. Tyle, że tam odpowiednik KE działa w sferze „głębokiego państwa” (deep state).

Prezydent Donald Trump jak dotąd nie zdołał zrealizować swych wyborczych zapowiedzi. Co prawda nie sprawdziły się przewidywania, że porażka w sprawie Obamacare będzie początkiem załamania trendów, ale coraz częściej słychać głosy, że amerykańskie „głębokie państwo” (deep state) jest zbyt silne i Trump musi się mu podporządkować.

Koncepcja „głębokiego państwa” zakłada, że skoordynowane działania różnych instytucji pozwalają na kształtowanie pewnych politycznych pryncypiów niezależnie od tego, kto wygrywa demokratyczne wybory. Niestety jednym z tych pryncypiów w USA jest agresywna polityka mocarstwowa. Zapowiedzią zwycięstwa „głębokiego państwa” była dymisja Michaela Flynna, który podobno knuł coś z Rosjanami. Pełnym triumfem jest natomiast ponowne uruchomienie imperialnej machiny wojennej. Wystrzelenie kilkudziesięciu pocisków wartych blisko 100mln USD na bazę lotniczą w Syrii rozważane jest w wielu różnych aspektach. Oczywiście „rynki zareagowały” - między innymi wzrostem cen ropy. Państwa zachodu (w tym Polska) przyjęły za pewnik, że tym razem „dowody” amerykańskiego wywiadu na atak chemiczny ze strony rządu Syrii są pewne i wyraziły pełne poparcie dla działań USA. Trump poszedł znacznie dalej niż kiedyś Bush w Iraku – bo nawet nie starał się zyskać międzynarodowego poparcia. Tymczasem w sytuacji, gdy wojna domowa w Syrii zbliża się do zwycięskiego dla sił rządowych finału – użycie przez nie broni chemicznej wydaje się tak głupie, że aż nie do uwierzenia. Oczywiście Rosja i Iran stanowczo się sprzeciwiają sprzecznym z prawem międzynarodowym działaniom. Idąc za ciosem Trump wysłał flotę okrętów wojennych w stronę Półwyspu Koreanskiego.

Nie ma zatem mowy o próbie deeskalacji konfliktów. Wręcz przeciwnie – świat wygląda tak, jak miał wyglądać po wygranych przez Clinton wyborach. Czyli zamiast negocjatorów przemawiają karabiny. Co gorsza – w różnych uczonych analizach znów zupełnie znika szary człowiek. Zarówno Syryjczyk, który nie może zaznać pokoju, jak i Amerykanin – pragnący powrotu do wielkości opartej na wartościach i wewnętrznej sile, a nie na agresji. Nic dziwnego, że ze strony zwolenników Trumpa odzywają się głosy rozczarowania. Zaczynają dostrzegać, że banksterka i globalizm są silniejsze od głosu wyborców.

Można się zastanawiać, czy sytuacja byłaby inna, gdyby elity stały za swoim Prezydentem. Nie można toczyć walki ze wszystkimi. Może Trump znalazł się w sytuacji przymusowej? Mimo dużego podobieństwa między Polską i USA (vide komentarz Wojciecha Cejrowskiego), w tej materii pojawiają się istotne różnice. Pierwszą jest to, że polskie władze bardziej muszą się obawiać „przyjaciół” z UE, niż wewnętrznego „głębokiego państwa” (w tym kontekście znienawidzony Minister Macierewicz może być mężem opatrznościowym). Drugą kwestią są osobowe cechy przywódców. Tu nie chodzi nawet o możliwości pozakulisowych wpływów w oparciu o jakieś grzeszki (prawdziwym kuriozum jest atak na Prezydenta Dudę z wypominaniem mu codziennej rodzinnej modlitwy). W trudnej sytuacji, ataków medialnych, totalnej krytyki ze strony „autorytetów” i prób zanegowania demokratycznych wyborów trzeba mieć wewnętrzną siłę i determinację, by „robić swoje”. Niezmiernie ważne jest to, na czym ta wewnętrzna siła się opiera. W przypadku polskich władz jest to konserwatywne przywiązanie do chrześcijańskich wartości. Ono z jednej strony daje pewność w działaniu (podejmowaniu decyzji) a z drugiej – unikaniu konfrontacji tam, gdzie jest to możliwe. Czyżby Polacy doczekali się przywództwa lepszego niż USA?

W Rotterdamie miał się odbyć więc na którym przedstawiciele rządu Turcji chcieli przekonywać swoich zwolenników do poparcia zmian w tureckiej konstytucji. Sprawa bez większego znaczenia – bo biorąc pod uwagę skalę poparcia dla Prezydenta Erdogana na pewno głosy mieszkających w Holandii Turków nie wpłyną na wynik referendum. Holendrzy jednak postanowili nie dopuścić do wiecu, łamiąc przy okazji prawo międzynarodowe. Więc zamiast nic nie znaczącej demonstracji mamy kryzys dyplomatyczny i rozróby na holenderskich ulicach. Nie wiadomo jaki będzie tego finał, ale nic dobrego z tego nie wyniknie.

Dlaczego Holendrom przyszło do głowy robienie takiej rozróby? Bo „przeciwko wiecowi w Rotterdamie protestowali Holendrzy o prawicowych, antyislamskich poglądach”. A już za kilka dni wybory, po których to właśnie ci ekstremiści mogą rządzić Holandią. Problem w tym, że coś co ewidentnie miało być wewnętrzną rozgrywką polityczną może przerodzić się w kolejny wielki kryzys w UE.

Ponieważ ten kryzys jest wywołany decyzjami urzędniczymi, trudno przypuszczać, by rządząca koalicja nie miała z tym nic wspólnego. Być może chcieli pokazać, że są równie antyislamscy jak „Partia Wolności” (PVV) Geerta Wildersa. Efektem może być zdecydowane zwycięstwo wyborcze PVV. A to co zapowiada lider tej partii naprawdę zasługuje na miano neo-faszyzmu. Cóż z tego, skoro to określenie nic już w Europie nie znaczy. Bo liberalne i lewicowe media od lat piętnują nim wszystkich swoich wrogów. O kompletnym upadku rozumu może świadczyć choćby to zestawienie:

Aż trudno uwierzyć, że w Europie są ludzie głupsi od naszej rodzimej „totalnej opozycji”. Kim bowiem jest Wilders? Cały świat płakał, gdy Trump oskarżył Meksyk o eksport do USA przestępców. Bez porównania ciszej jest o tym, że Wilders obiecał wyrzucenia z kraju „marokańskich szumowin”  (choć chodzi o obywateli Holandii!). Wilders twierdzi też, że islam jest gorszy od nazizmu, dlatego Koran ma się znaleźć na liście ksiąg zakazanych (bo jest jak „Mein Kampf”), a wszystkie meczety zostaną zamknięte (bo któż by protestował przeciw zamykaniu nazistowskich świątyń). No to zupełnie jak Kaczyński? W Polsce nawet czytelnicy Michnikowego szmatławca chyba nie byliby w stanie w to uwierzyć (choć kto ich tam wie).

Ciekawe czy Holender Timmermans zorganizuje debatę w PE w obronie demokracji we własnym kraju?  

Aż 70% Francuzów uważa, że kandydat Francois Fillon powinien się wycofać z kandydowania w wyborach prezycenckich. Toczy się bowiem przeciw niemu śledztwo w sprawie wyłudzania pieniędzy poprzez fikcyjne zatrudnienie żony jako asystentki parlamentarnej.

W tej sytuacji wygrana Le Pen staje się coraz bardziej prawdopodobna, choć sondaże dają jej poniżej 30% w turze pierwszej, a w drugiej niewiele więcej (zależnie od tego z kim przyjdzie się jej zmierzyć – ma dostać 35-41%). Jednak wróżbici preparujący te sondaże mają duży kłopot – bo po wpadkach z Brexitem i Trumpem kolejny blamaż może pozbawić ich pracy. Może dlatego pojawiają się już głosy, że w obecnej sytuacji Le Pen może wygrać już w pierwszej turze!

Jeśli tak się stanie, to może oznaczać definitywny koniec Europy jaką znamy. Nie chodzi przy tym o odejście od lewackiej inżynierii społecznej, czy zmianę polityki imigracyjnej. Francja to jedno z najbardziej zadłużonych państw europejskich (dług publiczny zbliża się do 100% PKB). Jednak podobno tylko 20% zadłużenia zostało zaciągnięte według prawa międzynarodowego. Reszta podlega regulacjom wewnętrznym. A to oznacza między innymi możliwość denominacji. Pomysł Le Pen na pozbycie się długu jest zatem prosty: powrót do własnej waluty i zamiana długu w euro na dług we frankach (1:1). Finansiści są przerażeni. Alastair Wilson z agencji ratingowej Moody twierdzi, że odmowa spłaty w takiej samej walucie w jakiej się pożyczyło to złamanie warunków równoznaczne z bankructwem. Jest bowiem prawie pewne, że frank uległby gwałtownej dewaluacji. Przypomina to plany greckiego ministra finansów Vaourfakisa z 2015 roku. To jest też poważną przestrogą dla Francuzów. EBC zrobi wszystko by ich powstrzymać.

 

Idea „totalnej opozycji” wymyślona przez PO przegrywa w swej głupocie z ideą „globalnej opozycji” wobec Trumpa – a głoszonej przez media. Pretekstem dla powstania tej idei jest kontrowersyjny dekret zakazujący wjazdu do USA obywateli islamskich państw sprzyjających terroryzmowi.

 

Do „globalnej opozycji” została przyłączona nawet Premier Wielkiej Brytanii Theresa May, która wyraziła negatywną opinię o wspomnianym dekrecie.

To jest ciekawa sytuacja, bo pomimo deklarowanej z obu stron chęci współdziałania – widać wyraźnie, że to co dobre dla USA nie musi być dobre dla Wielkiej Brytanii. Strategia rozwoju Wielkiej Brytanii opiera się na wolnym handlu, a ekspansja USA opiera się na rozwoju globalnych korporacji.

Na liście państw z zakazem wjazdu do USA zwraca uwagę Iran, który jest największym sojusznikiem Rosji w regionie. A przecież w sobotę Putin z Trumpem uzgodniliaktywną wspólną pracę w celu ustabilizowania i rozwoju współpracy rosyjsko-amerykańskiej na konstruktywnej, równoprawnej i wzajemnie korzystnej podstawie”. Jednak dla USA znów Izrael jest najważniejszym partnerem. To zresztą Rosji zapewne specjalnie nie przeszkadza.

W ciągu tygodnia Donald Trump zdołał narzucić światu biznesowe podejście do geopolityki. Nie chodzi przy tym o podporządkowanie polityki biznesowi, ale pragmatyczne relacje skoncentrowane na przedsięwzięciach a nie na sojuszach. W tej strategii traktaty to tylko krępujące więzy. Wspólnota interesów w jednej dziedzinie może współistnieć z krańcowymi różnicami w innej.

Jednak relacje USA z Iranem i Izraelem pokazują, że pragmatyzm Trumpa ma swoje ograniczenia. Jego politykę można nawet określić jako skrajnie proizraelską (zapewne nie bez wpływu jest tutaj Jared Kushner – żydowski zięć Prezydenta). Obawy Irańczyków niestety okazały się słuszne (a Trump wbrew krytykom przewidywalny do bólu). Wybór Trumpa, w odróżnieniu od Hilary Clinton, według irańskiej opinii publicznej, ma wróżyć powrót do zdecydowanie antyirańskiej polityki Stanów Zjednoczonych.

Przerażające jest to, że relacje Izraela z Iranem są całkowicie pozbawione pragmatyzmu i rządzi nimi czysta nienawiść. Pozostaje mieć nadzieję, że jednak jakoś się te puzzle poukładają w pokojowy sposób.

W Polsce jak na razie nadal dominuje romantyzm. Przekonanie, że to sojusze rodzą zobowiązania. Nie – sojusze się buduje dla osiągnięcia celu, a te cele nie są wytyczane z uwagi na sojusze, tylko interesy. Jedyna sensowna opozycja jaka w Polsce istnieje w parlamencie – czyli Kukiz’15 – w takim właśnie podejściu do polityki upatruje sposób na podkreślenie własnej tożsamości. Teraz jest dobry czas do rozwoju takiej partii. Jeśli to wykorzystają – rozsądni ludzie, którzy nie utożsamiają się z PiS mogą ostatecznie porzucić „totalniaków” i w następnym parlamencie Kukiz’15 będzie jedną z dwóch największych partii (może tylko warto by znaleźć trochę bardziej uniwersalną nazwę).

Polityka zagraniczna różni się tym od polityki wewnętrznej, że mniej w niej słów. Nie ma potrzeby głosić na cały świat strategii działania – bo z sojusznikami można się po cichu dogadać, a wrogom nic do tego. (Biorąc pod uwagę, można mieć wątpliwości – czy Minister Waszczykowski uprawa politykę zagraniczną). Oczywiście częścią każdej polityki są wizyty dyplomatyczne i urządzany przy tym medialny show. Ale to co najważniejsze widać dopiero się po efektach.

Pierwsza wizyta zagranicznej głowy państwa w USA to wydarzenie głównie medialne, ale media służą do przesłania całemu światu pewnych komunikatów. Spotkanie Prezydenta USA z Premier Wielkiej Brytanii owocowało przede wszystkim komunikatem o chęci dalszego wspierania NATO. Reszta to głównie spekulacje ekspertów. Wśród nich na pierwszy plan przebija się zastąpienie traktatów przez dominację „anglosfery” (czyli triumwirat USA – Wielka Brytania – Australia) – przy radosnym wsparciu Izraela.

Miejmy nadzieję, że to na razie tylko żydowskie pobożne życzenia (choć oni potrafią zmieniać swoje życzenia w rzeczywistość). Gwałtowny zwrot w polityce na Bliskim Wschodzie oraz powrót do strategii ekspansji i dominacji może bowiem skutkować gwałtownymi konfliktami. Tego obawia się najbardziej Kalifornia – gdzie mieści się centrum technologicznego rozwoju (Dolina Krzemowa). Dla informatycznego biznesu zdecydowanie lepszy był ład liberalny. Dlatego Kalifornijczycy się burzą i gwałtownie rośnie ilość zwolenników secesji Kaliforni z USA. Głównym argumentem jest to, że Kalifornia jest zmuszona dotować ogromny budżet wojskowy a Kalifornijczycy są wysłani na wojny, których jedynym skutkiem jest rozwój terroryzmu. To z kolei sprawia, że największym zagrożeniem jest dla Kalifornii odwet wyłącznie za to, że jest częścią USA.

W Europie jedynym politykiem, który ma jakiś pomysł na znalezienie się w tej nowej sytuacji jest Victor Orban. Dostrzega on, że reset z Rosją staje się nieuchronny i proponuje nawet, aby to Węgry były filarem tego resetu. Polska owładnięta duchem Giedroycia woli wspierać odradzający się na Ukrainie faszyzm. Choć bezczelność Banderowców sięga już takich granic, których naprawdę nie wolno przekraczać. Może dzięki temu przyjdzie opamiętanie? W reakcji na zakaz wjazdu dla Prezydenta Przemyśla posłowie PiS odmówili przyjazdu na X Forum Europa – Ukraina w Rzeszowie. Zakaz został cofnięty – więc część posłów pewnie przybędzie (na pewno nie zmieni decyzji Marszałek Sejmu). Ale na tym forum można się spodziewać jedynie mnóstwa słów. Do znaczących czynów w skali międzynarodowej chyba nadal nie jesteśmy zdolni. Może być już tylko gorzej. Trzeba było słuchać głosów rozsądku Dwa lata temu było już zupełnie jasne, że część polskiej elity wykorzystała naiwność Ukraińców, rozbudzając płonne nadzieje na Unię Europejską i wspaniały, syty, bogaty Zachód. Pytanie tylko do czego to wykorzystano?

Podobno Donald Trump przygotowuje dekrety którymi chce drastycznie zmniejszyć międzynarodowe zaangażowanie USA (informuje o tym NY Times).

Jeden z nich ustala kryteria finansowania przez USA organizacji międzynarodowych. Nie dostaną amerykańskich pieniędzy te organizacje, które umożliwiają pełne członkostwo Autonomii Palestyńskiej lub Organizacji Wyzwolenia Palestyny, te które wspierają lub finansują aborcję oraz te które sprzeciwiają się sankcjom wobec Iranu i Korei Północnej. Także organizacje na których działanie znaczący wpływ mają państwa finansujące terroryzm lub łamią prawa człowieka. To może uderzyć przede wszystkim w ONZ. Co prawda Palestyna jest tylko (od 2012 roku) państwem nieczłonkowskim (jak Watykan), ale onz-promuje i finansuje aboircję (poprzez UNFPA).

Dostanie się zapewne także Amnesty International, która promuje aborcję. Może skończą się kontrowersyjne (liczone w setkach tysięcy funtów rocznie) zarobki zarządu tej organizacji.

Drugi z przygotowywanych dekretów nakazuje przegląd wszystkich traktatów pod kątem możliwości ich renegocjacji. Traktat TPP który nie wszedł jeszcze w życie już został anulowany.

Szybkość i zdecydowanie z jakim Trump wziął się do pracy pozwala zweryfikować kilka informacji podawanych przez media na jego temat:

1. Jest nieprzewidywalny? Wręcz przeciwnie. Robi dokładnie to, co zapowiadał w kampanii wyborczej. Nawet Meksyk przestał protestować przeciw murowi granicznemu – a jedynie ma nadzieję, że nie będzie musiał za niego zapłacić.

2. Mowa inauguracyjna była początkiem następnej kampanii wyborczej? Nie – to była zapowiedź tego co obecnie Prezydent robi. A o czym miał mówić?

3. Trump nie ma pojęcia o polityce międzynarodowej? Jego uderzenie w podstawy egzystencji międzynarodowych pasożytów jest zbyt celne jak na ignoranta. Gra na marginalizację UE stwarza zupełnie nową sytuację międzynarodową.

4. Trump będzie działał w interesie wielkiego biznesu? Za komentarz wystarczą ujawnione przez WikiLeaks zapisy TPP, który „pozwala firmom pozwać rząd takiego państwa przed tajny, ponadnarodowy trybunał arbitrażowy”.

5. Trump jest populistą? Jeszcze nigdy żaden prezydent nie musiał się zmierzyć z tak masowymi protestami. Admiratorzy „demokracji” chyba nie będą twierdzić, że ich „głos ludu” jest mniej ważny, niż „głos ludu” który ma ich dość?

 

Donald Tusk chwalił się jeszcze w listopadzie, że dostał zaproszenie na spotkanie w Białym Domu tuż po inauguracji prezydentury Donalda Trumpa. Teraz są wątpliwości – czy Trump w ogóle kojarzył z kim rozmawiał. Ważniejsze jednak jest to, że jak informuje agencja AP - doradcy Trumpa stanowczo odrzucają możliwość spotkania się z przywódcami UE na początku urzędowania nowego Prezydenta USA. Próby umówienia takiego spotkania potwierdził Norbert Roettgen, szef komisji zagranicznej parlamentu niemieckiego.

Ponoć władcom Europy bardzo zależy, by do spotkania doszło przed szczytem Trump – Putin. Ale Trump ma inne priorytety, a to jak go dotąd traktowali nasi ukochani przywódcy może nie być bez znaczenia. Trump powątpiewa w żywotność UE i NATO. Stanowczo poparł Brexit na twardo, obiecując szybkie zawarcie umowy handlowej z Wielką Brytanią. Posunął się nawet do przypuszczeń, że Wielka Brytania nie będzie ostatnim krajem, który opuści struktury UE. Wkurzył tym imć Junckera, który żali się – że Europejczycy nie próbują namówić Ohio do opuszczenia USA!

Nasz pan od spraw zagranicznych (który sądzi, że broda powagi mu doda) zapewnia, że przewidział wygraną Trumpa. Równie dobrze może zapewniać, że przewidział wczorajsze losowanie w totolotka. Ale czemu nie obstawił? Zapomniał? Gdy Donald Tusk kretynizował, że „jeden Donald w polityce wystarczy” - była okazja do stanowczego odcięcia się od tych wygłupów. To takie nic nie kosztujące minimum. Teraz nie byłoby też wątpliwości, że skoro jeden wystarczy, to Tusk musi iść na emeryturę ;-).

Gdyby nasz minister miał jaja, to mógłby ugrać znacznie więcej. Na przykład mówiąc, że Polska coraz bardziej obawia się agresywnej polityki Niemiec i będących na ich usługach eurokratów. Mógłby przypomnieć Niemcom, że obecność amerykańskich wojsk w Europie nie tylko miała zapewnić obronę zachodu przed ZSRR, ale też nie dopuścić do odrodzenia się niemieckich ambicji dominacji nad światem. Bestseller jakim okazało się w Niemczech nowe wydanie Mein Kampf jest ku temu doskonałą okazją.

Na razie wygląda na to, że zostaliśmy z tymi amerykańskimi wojskami jak Himilsbach z angielskim.

 

Obserwujemy zadziwiające podobieństwo między tym, co dzieje się obecnie w Unii Europejskiej i w USA. Co prawda tam wrogiem publicznym „mainstream” uczynił Prezydenta Elekta, a tu oskarżonym jest Polska, ale metody są takie same. Tworzy się nieprawdziwy obraz wroga i atakuje go bez względu na okoliczności. W dzisiejszym świecie powszechnego dostępu do internetu trudno sprawić, by 100% populacji uwierzyło w kłamstwo. Chodzi więc wyłącznie o to, by uwierzyło w nie dostatecznie dużo ludzi, aby udało się wywołać falę oburzenia i uzasadnić podjęcie radykalnych i niedemokratycznych działań. To dlatego akcja rozpoczęła się po wyborach a nie przed. W Europie straszakiem mają być sankcje nałożone na Polskę. W USA rozważa się impeachment – czyli usunięcie z urzędu prezydenta-elekta Donalda Trumpa.

Na razie kłamstwo wydaje się triumfować. Gotowość nałożenia sankcji na Polskę stała się jednym z kryterium wyboru szefa PE! Świat obiegła informacja, że Trump wyśmiewał się z niepełnosprawnego w obronie którego stanęła Meryl Streep. Jeśli to kogoś nie przekonało – to jest jeszcze GW-prawda na temat rosyjskich haków na Trumpa. W zakamarkach internetu można znaleźć informację, że Trump nie atakował dziennikarza z powodu niepełnosprawności, tylko wyssanych z palca „informacji”, natomiast rewelacje CNN są delikatnie mówiąc wątpliwe. Wydaje się, że mainstream jest zbyt potężny i walkę o 20% głupców wygra z całą pewnością. Jednak prawdę mówi przysłowie: „kłamstwo ma krótkie nogi”. Jeśli złu któremu kłamstwo toruje drogę nie uda się szybko zatriumfować, to przegra. Służba kłamstwu przyspieszy upadek tradycyjnych mediów. Sukces planu Morawieckiego w połączeniu z prospołeczną polityką rządu może ugruntować siłę polskiej gospodarki (i uczynić ewentualne sankcje żałosną demonstracją niemocy). Szybkie wzmacnianie polskiej armii, które dzisiaj jest prezentowane jako dążenie do zmiany układu sił wobec Rosji może w rzeczywistości prowadzić do zmiany układu sił w Europie. Proamerykańska polityka Polski, która dotąd jawiła się jako rodzaj wasalstwa może w nowej sytuacji nabrać także innego sensu.

Polska znalazła się ponownie w centrum światowego konfliktu. Tym razem jednak ścierają się tu różne wizje rozwoju świata: tradycyjną grę mocarstw w wykonaniu USA i Rosji, strategię inkluzywnej globalizacji realizowaną przez Chiny oraz socjalistyczną utopię UE. Polska wcale nie musi ani się temu biernie przyglądać, ani dokonywać radykalnych wyborów. Personalistyczna wizja polityki realizowana w Polsce pozwala na stworzenie takiego ładu międzynarodowego, w którym konkurencja prowadzi do wzmocnienia, a nie destrukcji. Dobrą stroną imperium jest stabilizacja. Pozbawiona chęci dominacji globalizacja jest równocześnie promocją oddolnej aktywności. Utrzymywanie zaś europejskich standardów tworzy sensowne ramy tej aktywności.

 

 

Na naszych oczach toczy się gra jak w sensacyjnym filmie amerykańskim. Został jeszcze tydzień do przejęcia władzy przez Trumpa. Czasu na wywołanie choćby małej wojenki już braknie – ale może uda się wpuścić prezydenta elekta w kanał… Dlatego wszystko dzieje się przy otwartej kurtynie. A dzieją się rzeczy niebywałe.

 

Bandyta („król dronów”) odchodzi z Białego Domu – ale miłośnicy wojen trzymają się mocno w Senacie. Właśnie zapowiedzieli zaostrzenie sankcji wobec Rosji. Jeden z nich – senator McCain już w listopadzie ostrzegał Trumpa przed „nowym resetem z Rosją”. Prawdziwego „wścieku” „partia wojny” dostała jednak, gdy Trump potwierdził wolę poprawy stosunków z Rosją i pojawiły się pogłoski, że ceną może być akceptacja dla traktowania obszaru byłego ZSRR jako strefy wpływów Rosji. Wszystkie sprzedajne media (presstitutes od ”press” - prasa i "prostytcja") brzmią jednym głosem: nie wolno nagradzać awanturnictwa Rosji.

 

Najważniejszym kierunkiem ataku na Trumpa jest sprawa „rosyjskich hakerów”. Nie przedstawiono żadnych twardych dowodów. Nie udało się nawet powołanie komisji, która miałaby zbadać sprawę wpływania Rosjan na wybory w USA. Oczywiste jest, że Rosjanie woleli Trumpa i wcale się z tym nie kryli. Nie da się też wykluczyć tego, że oni stali za „przeciekami” publikowanymi przez WikiLeaks. Tak samo jak nie da się wykluczyć, że to CIA to wyreżyserowało – bo ci ludzie są zdolni do wszystkiego. Posunęli się nawet szantażowania Prezydenta – elekta (chyba nikt nie ma wątpliwości, że byli oficerowie wywiadu wypowiadają się nie tylko w swoim imieniu). Choć Trump próbuje uniku – zwracając uwagę na skandaliczne „przecieki” tajnych dokumentów - dla mediów informacją numer 1 jest, że Trump się złamał i przyznał, że rosyjscy hakerzy wpłynęli na wybory. Sprawa jest bardzo poważna, bo prowadzi do proklamowania przez media cybernetycznej wojny Rosji z USA. Jednym z głoszonych przez Clinton haseł była zaś konieczność traktowania tego typu wojny na równi z wojną tradycyjną (czyli USA mogą rakietami odpowiedzieć na cyber-atak).

 

W ramach tych przygotowań do wojenki Polska dostała możliwość zakupu nowoczesnych rakiet. W krajach bałtyckich pojawiły się siły specjalne USA a do Polski w przyspieszonym tempie nadciągają siły pancerne. Czy polskie bezpieczeństwo na tym zyska? Czy ceną ma być rozmontowywanie przez Ministra Macierewicza wielkiego projektu "Nowego Jedwabnego Szlaku”? To są pytania, które powinna stawiać opozycja. Ale my nie mamy niestety żadnej opozycji. Jest tylko banda gówniarzy …..

Strategia na wyniszczenie nie jest jedynie specjalnością polskiej „totalnej opozycji”. Oto jak wygląda strategia Demokratów w USA po przegranych wyborach:

Na rysunku mamy dwie opcje: wyciągnąć wnioski z przegranej kampanii i zmienić swe korupcyjne zachowania (opcja 1) lub obwinić Rosję i ryzykować Trzecią Wojnę Światową – byle „przykryć” swoją korupcję i niekompetencję (opcja2).

Na szczęście Trump nie pozostawia złudzeń: "Dobre relacje z Rosją są dobrem a nie złem. Tylko głupcy mogą sądzi, że to jest złe!". Jak widać piątkowe spotkanie z szefami służb specjalnych nie zmieniło jego poglądów. Ale lekko miał nie będzie. CIA już go straszy hakami – jeśli nie przestanie kpić z ich dętych „raportów”. To się nazywa dopiero „demokracja”!

Niestety polityka zagraniczna Polski nie jest w żaden sposób przygotowana na szykujący się zwrot. Minister Waszczykowski twierdzi obecnie, że przewidział zwycięstwo Trumpa: „Byłem dwa miesiące przed wyborami w USA, widziałem panująca tam atmosferę i spodziewałem się jego wygranej. Tydzień przed wyborami przekazałem swoją opinię o tym panu prezydentowi i pani premier”. Tymczasem jego pierwszy świadczy raczej o kompletnym braku przygotowania: „musimy zobaczyć,czy retoryka Donalda Trumpa była tylko pewnym chwytem na rzecz kampanii wyborczej, czy będzie kontynuowana”. Próby zmiany polityki wobec Rosji są ponoć blokowane przez sprawę wraku. A przecież rozsądne byłoby potraktowanie tej sprawy (podobnie jak kwestii Ukrainy) jako pretekstu do podjęcia rozmów.

Niestety trafne okazują się nie tylko nasze przewidywania z marca ubiegłego roku: „Politykę zagraniczną powinno się prowadzić w taki sposób, aby w każdym możliwym wariancie rozwoju wydarzeń była ona do obrony. Tymczasem Polska prowadzi politykę według mniemań i pobożnych życzeń Ministra Waszczykowskiego [...], a jeśli Donald Trump zostanie prezydentem USA – zmieni się wszystko”. Pozostaje też w mocy jeszcze bardziej przykra diagnoza: „oczywiście w Polsce jak zwykle politycy będą udawać, że nic się nie stało, a Witold Waszczykowski nadal będzie miał poczucie misji”.

Być może sprawy wyglądają inaczej i toczą się jakieś poufne rozmowy. Oby – bo na razie nic na to nie wskazuje.

 

PS.

Reince Priebus, nominowany na szefa kancelarii Donalda Trumpa, powiedział dzisiaj w telewizji Fox News, że prezydent elekt akceptuje ustalenia służb wywiadowczych USA w sprawie cyberataków. Tak dokładnie, to on nie zaprzeczał, że podmioty z Rosji mogły dokonać poszczególnych ataków. Ciekawe co na to Donald Trump? Na jego portalu na Twitterze nie ma wzmianki o tym wywiadzie. Jest natomiast link do wywiadu z Kellyanne Conway (była szefowa sztabu wyborczego), która podtrzymała dotychczasowe stanowisko Trumpa w sprawie wpływu Rosji na wynik wyborczy.

Rewolucje „Solidarności” z roku 1980 była spontaniczna i zakończyła się klęską. Przemiany roku 1989 miały natomiast akceptację mocarstw (w tym realizujących „Pieriestrojkę” Sowietów) – więc lepiej lub gorzej, ale musiały się udać. Polska była czymś w rodzaju laboratorium w którym przećwiczono zmiany zastosowane później w całym bloku socjalistycznym. Nasze państwo idealnie nadaje się na takie laboratorium. Stosunkowo duży i w miarę stabilny kraj, pozbawiony własnych elit oraz militarnej i ekonomicznej suwerenności. Łatwo więc nim sterować.

Czy obecna „konserwatywna rewolucja” nie jest ponownie tego rodzaju eksperymentem?

Ta hipoteza nie jest łatwa do zweryfikowania, ale bardzo dobrze objaśnia to czego jesteśmy świadkami. Pomimo płynących zewsząd połajanek, w Polsce rozwijają się zagraniczne inwestycje bezpośrednie (OECD, PAIZ), a rząd dba o interesy korporacji i banków (CETA, frankowicze, dalsze tolerowanie lichwy, finansowanie 500+ z podatków przy dalszym przechwytywaniu przez banki renty menniczej). Rozwija się też współpraca Polski z USA. Amerykanie nie sprzedają technologii wojskowych byle komu.

Czy elity rządzące USA (państwem, które pomimo kłopotów nadal dominuje nad światem) mają interes w tym, by w Polsce prospołeczne działania rządu odniosły sukces? Oczywiście! Od lat wszyscy dostrzegają to, że rosnące nierówności i wzrost świadomości społeczeństw (związany z rozwojem komunikacji i nowoczesnej edukacji) grozi rewolucją. Rewolucja jest oswajana i nie jest już powszechnie postrzegana jako strategia w której przegrywają wszyscy (gwałtowna zmiana władzy ma swoje zalety). Nie ma się co łudzić, że „władcy świata” czekają biernie na rozwój wypadków. Być może właśnie uznali oni, że jedynym sposobem na obronę systemu jest dokonanie „kontrolowanej rewolucji”. Pierwsze działania nowego Prezydenta USA, Donalda Trumpa wskazują na to, że on wcale nie zamierza „osuszać waszyngtońskiego bagna”. Nominacje osób związanych z sektorem militarnym i bankowym gwarantują, że największym beneficjentom dotychczasowej polityki krzywda się nie stanie. Jego reakcja na rezlucję RB ONZ w sprawie żydowskiego osadnictwa rodzi obawy, że lobby żydowskie (w tym wpływowi neokonserwatyści) nadal będzie mieć potężne wpływy.

Ludzie którzy sterują światową gospodarką i decydują o losach całych państw i społeczeństw nie są idiotami. Poza medialną zasłoną mogły być przeprowadzone bardzo dokładne symulacje, które przewidziały „nieoczekiwany” sukces Trumpa. Przecież Hillary Clinton była dla niego idealnym przeciwnikiem, a rola FBI w tych wyborach jest wielce zastanawiająca. Wśród amerykańskich komentatorzy pojawiają się głosy, że najprostsze rozwiązanie jest najlepsze - a Trump w roli wentyla bezpieczeństwa wyjaśnia bardzo wiele. Autor podlinkowanego tekstu uważa, że nawet jeśli Trump nie był świadomy roli jaką mu przeznaczono – to obecnie musi już aktywnie uczestniczyć w tym planie.

Opisana hipoteza jest na tyle ważna, że polskie władze powinny ją uwzględniać w swych działaniach (raczej mało prawdopodobne, by tego typu strategie były im wprost prezentowane). Należy wyciągnąć naukę z tchórzliwych i wymierzonych w polskie społeczeństwo działań spiskowców okrągłostołowych. Jeśli nie tylko nam zależy na naszym sukcesie – to należy to wykorzystać.

Polacy z uwagą śledzą doniesienia na temat formułowania rządu przez Prezydenta – elekta USA, Donalda Trumpa. Ogłoszone kandydatury potwierdzają, że Trump zamierza prowadzić politykę taką, jaką zapowiedział w kampanii wyborczej. Dotyczy to także polityki międzynarodowej – choć tu dużą niespodzianką może być nominacja na sekretarza stanu (odpowiednik ministra spraw zagranicznych) Mitta Romneya. Donald Trump spotkał się z tym politykiem w ostatni weekend. Jednak po rozmowie poinformowano jedynie, że dotyczyła ona geopolityki i obie strony są bardzo zadowolone z jej przebiegu. Zaskoczeniem jest nie tylko to, że Romney ostro krytykował wcześniej Trumpa, ale także to, że jest postrzegany jako krytyk Rosji Putina. Były ambasador Polski w USA wyznał nawet, że w razie tej nominacji, Polacy powinni w podzięce pielgrzymować do Częstochowy. Grozi nam bowiem ciągle, że Polska stanie się kartą w grze między Rosją a USA.

Innego zdania jest Jacek Bartosiak - który uważa, że wynik wyborów nie będzie miał znaczącego wpływu na geopolitykę prowadzoną przez USA. W wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" zarysował on swoje postrzeganie sytuacji geopolitycznej następująco:

Amerykanie nie są już tak wszechpotężni jak w ostatnich 25 latach ani też, co oczywiste, nie dysponują niekończącymi się zasobami, zwłaszcza w porównaniu z łącznymi zasobami Chin i Rosji. Dlatego mogą mieć pokusę prowadzenia coraz bardziej elastycznej polityki wobec procesów zachodzących w Eurazji. [...]

Jeśli Chinom uda się odwrócić znaczenie „lądu" i „morza" [projektem „Nowy Jedwabny Szlak”], to wywrócony zostanie także niekorzystny dla nas dualizm gospodarczy, oczywiście kosztem zachodnich społeczeństw. Powstałaby wtedy zupełnie nowa architektura gospodarcza świata. Problem tylko w tym, że nie wiadomo, czy po drodze nie byłoby wojny.  […]

W naszej sytuacji do dalszego rozwoju po strasznym XX wieku bezwzględnie potrzebujemy pokoju, ale jednocześnie dobrze by było, gdybyśmy znaleźli się w końcu w centrum systemu światowego handlu, a nie na jego peryferiach czy półperyferiach, gdzie jedynym naszym atutem jest tańsza siła robocza.  […]

Powinniśmy z Chinami robić interesy, przyciągać do siebie chiński biznes, oczywiście na mądrych i korzystnych dla nas zasadach. Ale powinniśmy zarazem pamiętać, że jeszcze przez długie dziesięciolecia oddziaływanie kapitałowe Pekinu nie będzie miało większego znaczenia dla bezpieczeństwa Polski. […]

Chiny są supermocarstwem gospodarczym i moglibyśmy dzięki nim spróbować odwrócić pewne niekorzystne relacje, jakie mamy choćby z Niemcami, którzy cały czas dbają o to, by mieć nad nami przewagę organizacyjno-kapitałową. […]

Druga strona tego medalu jest taka, że im będziemy ważniejsi dla Amerykanów, tym większe będzie niebezpieczeństwo, że staniemy się ofiarą coraz większego napięcia między USA a Rosją. W tym zakresie nie ma prostych i łatwych decyzji

Wystarczy jednak przyjąć, że Putin to samo zło, a każdy kto myśli inaczej to ruski szpion, aby wszystko stało się proste i łatwe. Przestaje mieć znaczenie problem dominacji Niemiec, straty gospodarcze związane z sankcjami, niebezpieczeństwo uwikłania Polski w wojnę z Rosją, korzyści z Nowego Jedwabnego Szlaku, czy odradzanie się faszyzmu na Ukrainie. Ważne jest tylko to, abyśmy wytropili wszystkich szpionów i nie ulegli ruskiej propagandzie. Takie postawienie sprawy w ostatnim programie Jana Pospieszalskiego „Warto rozmawiać” doprowadziło dziennikarza do prostego wniosku – że sam jest „pożytecznym idiotą”, który ulega ruskiej propagandzie – wierząc, że Bandera to zbrodniarz i zaglądając na stronę internetową zmianynaziemi.pl.

I co teraz będzie z Panem Janem? Jak sobie poradzi ze swymi poglądami grożącymi schizofrenią? Nadal będzie twierdził, że „warto rozmawiać”, czy też doda do tytułu audycji: „ale nie ze szpionami”, po czym złoży dymisję?

Problem nie dotyczy jednego dziennikarza. Niestety tak samo ukształtowana jest umysłowość ludzi, którzy są odpowiedzialni za kształt polskiej polityki zagranicznej – także w sferze intelektualnej. Nawet w teoryjce Bartosiaka nie ma mowy o nowej sytuacji geopolitycznej wynikającej z rezygnacji z ekspansywnej polityki polegającej na bogaceniu się silniejszych kosztem słabszych. Tymczasem wygrana Trumpa to także wyraz tęsknoty za światem w którym szuka się strategii w której wszyscy wygrywają (wi-win), a nie „nowej gry” ze z góry rozdanymi rolami (USA – główny rozgrywający, Polska pionek, Chiny – przeciwnik, Rosja – wróg).

Upadek USA, rozkład UE, rosnąca potęga Chin oraz mocarstwowe ambicje Rosji sprawiają, że Brexit stał się pretekstem do nadzwyczajnych działań na arenie międzynarodowej. Nie należy się więc dziwić, że szczyt G20 i Forum Ekonomiczne w Krynicy są dalekie od zwyczajowej rutyny.

Chińczycy postanowili pokazać Obamie, co myślą o nim i jego państwie. Gdy do Air Force One przyleciał do USA, zabrakło nie tylko czerwonego dywanu, ale nawet schodów! Na dodatek prezydent Filipin nazwał Obamę s...synem – na wieść o tym, że prezydent USA troszczy się o „demokrację” na Filipinach.

W tej sytuacji wzywanie przez Obamę do „deeskalacji” konfliktu między mocarstwami (wśród których o dziwo dostrzegł Rosję) można odczytywać jako wyraz słabości. Jak słusznie zauważył Obama - mamy sytuację podobną do okresu zimnej wojny, ale teraz „wyścig zbrojeń” trwa w cyberprzestrzeni. Podobnie jak wtedy, wezwania do rozbrojenia pojawiły się gdy tylko USA zaczęły tracić przewagę technologiczną. John McCafee wręcz twierdzi, że Ameryka już przegrywa tą wojnę.

W tej sytuacji Brytyjczykom zamarzył się powrót do Imperium (pani May chyba przespała ostatnie 100 lat w zamrażalce). Kraje UE (w tym Niemcy) już ostrzą sobie apetyty na obsługę miliardowych transakcji jakie do tej pory przechodziły przez Londyn. Japończycy ostrzegają, żeby „poważnie zastanowili się” co robią. Może więc polscy dyplomaci też powinni się zastanowić – czy aby na pewno to my powinniśmy próbować ratować stosunki polsko-brytyjskie.

Pozycja Polski rośnie dzięki ożywieniu Grupy Wyszehradzkiej. Wyrazem tego jest nadzwyczajna ranga, jaką uzyskało tegoroczne Forum Ekonomiczne w Krynicy. Przyjechali na nie przedstawiciele aż 50 państw. Polski rząd zjawił się prawie w komplecie. Wszyscy mają poczucie, że dzieje się coś naprawdę ważnego.

 

Prezydent Andrzej Duda dziękując ludziom związanym z przygotowaniem szczytu NATO wymienił wielu ojców sukcesu. Podobnie postąpił Minister Macierewicz, podsumowując ustalenia szczytu. Obaj mają rację. Jednak na pewno wyróżnić tu należy samego Antoniego Macierewicza. Niektórzy ludzie potrzebują odpowiedniej roli w życiu, by przejawić wszystkie swoje zalety. I to chyba ma miejsce obecnie. Można się nie zgadzać z poglądami polityków PiS i samego Ministra – ale nie można nie docenić skuteczności i sprawności działania.

Czy jest to także sukces Polski?

O sumaryczną ocenę będziemy mogli się pokusić za 10-20 lat. Nie wiemy przede wszystkim ile nas ten sukces kosztował. W krótszej perspektywie może to być TTIP, udział naszych żołnierzy w amerykańskich wojnach, utrata korzyści z Nowego Jedwabnego Szlaku (torpedowanie projektu lub przejęcie przez amerykański kapitał kontroli nad centrum logistycznym), droższe paliwa etc. Perspektywa dalsza jest nieodgadniona. Ale wojny z Rosją wykluczyć nie można.
Szczególnie istotnym jest w tym ustalenie, że cyberprzestrzeń staje się obszarem operacyjnym sił sojusz. Już dawno przestrzegał przed tym Paul Craig Roberts. Gdy znów domniemani "ruscy hakerzy" włamią się  do jakiejś amerykańskiej instytucji, to NATO może odpowiedzieć działaniami wojskowymi. 

Na pewno szczyt NATO stworzył nową sytuację geopolityczną w której Polska odgrywa bardziej znaczącą rolę. Na pewno nie jest to sukces Niemiec. Niemcy w Warszawie nie byli widoczni. Podjęte postanowienia były w dużej części wbrew ich wcześniejszym deklaracjom. Zmianę widać nawet na portalu dw.de, gdzie wyjątkowo dzisiaj nie ma promowanego żadnego paszkwilu na Polskę i rządzącą partię.

Zwyciężyła zatem pewna wizja geopolityki, którą podzielają polscy politycy. To nie jest ich zasługa – ale ta właśnie wizja dominuje obecnie w polityce USA. Poczesne miejsce zajmuje w niej Rosja, która pełni rolę „czarnego luda”. Czy słusznie? To akurat ABSOLUTNIE NIKOGO NIE OBCHODZI. Nie ma znaczenia to co myślą i czują Rosjanie, Polacy, Niemcy, Brytyjczycy.
Znaczenie ma to, do czego można ich przekonać i jaki na tym można zrobić interes.
W konsekwencji każdy tworzy jakąś swoją opowieść, swoją legendę, która ma mu ułatwić zadanie.
Polacy mogą to odczuć na własnej skórze czytając brednie o naszym kraju w niemieckich mediach.
Tak samo czują się pewnie Rosjanie.

Żaden rozsądny prokurator nie wniósłby oskarżenia przeciwko Hillary Clinton w tej sprawie. Żadne zarzuty nie są tu wskazane. Tak szef FBI skwitował „skrajne niedbalstwo” Hillary Clinton, która używała prywatnej skrzynki pocztowej wysyłając tajne wiadomości (co zostało w śledztwie potwierdzone). Co prawda piwnica jej nowojorskiego domu pani Clinton „to nieodpowiednie miejsce na umieszczenia serwera używanego do służbowych mejli”. Ale - zdaniem FBI - „nie ma żadnego dowodu na to, że Clinton albo jej współpracownicy zamierzali złamać prawo, tak samo jak nie ma dowodu, że hakerzy włamali się na jej konto clintonemail.com”. No to cały świat odetchnął z ulgą. Na szczęście „wyroki” FBI nie podlegają prawy precedensu. Inaczej na pewno usłyszelibyśmy wkrótce coś takiego: nie ma żadnego dowodu na to, że kierowca zamierzał zabić przechodnia na pasach – przecież sam mówi, że nie zauważył znaków!

Najciekawszą częścią tej opinii jest stwierdzenie dotyczące hakerów. Przekładając to z urzędniczego na ludzki należy tą wypowiedź przetłumaczyć następująco: naród jest tak głupi, że na pewno kupi od władzy każde zapewnienie. Tymczasem:

  1. Technologia przesyłania maili jest taka, że przesyłka przechodzi przez wiele serwerów i zazwyczaj jest przechowywana trwale na serwerze nadawcy i odbiorcy. Zapewnienie więc o braku dowodów w sprawie włamania na clintonmail.com to typowe dla polityków kłamanie przez uściślanie. Jeśli ktoś zapyta na przykład, czy rodzina Clintonów brała pieniądze od zagranicznych sponsorów w czasie gdy Clinton była sekretarzem stanu, to na pewno dowie się, że Hillary Clinton nie brała w tym czasie żadnych pieniędzy od obcych (bo brała je fundacja Clintonów).

  2. Wikileaks jest wyszukiwarka maili pani Clintom - łatwo znaleźć te ze słowem „CONFIDENTIAL” (na przykład: https://wikileaks.org/clinton-emails/emailid/12549). Widać to dla FBI nie jest ani dowód ani poszlaka.

  3. Przy okazji tej afery okazało się także, że Clinton publicznie kłamała i to w tak ważnej sprawie, jak atak na amerykańską placówkę dyplomatyczną w Bengazi.

Termin wydania opinii przez FBI nie jest przypadkowy. Zbliża się konwencja wyborcza Demokratów i trudno sobie wyobrazić namaszczenie Clinton na przyszłego Prezydenta USA bez zapewnienia, że nie będą jej w czasie kampanii ciągać po sądach. Ludzie rozsądni muszą trzymać się razem i nie można teraz atakować ich ostatniej nadziei.

Wraz z jej wyborem amerykańska demokracja ma szansę przejść na nowy „level”. Kiedyś jeden z prezydentów powiedział, że Ameryka współpracuje z różnymi draniami, bo to co prawda s...syny, ale „nasze s...syny”. Najwyraźniej ta zasada ma teraz według Demokratów obowiązywać także w polityce krajowej.

 

Po dość jednoznacznej reakcji Polaków na ultimatum przedstawione krajom Grupy Wyszehradzkiej Minister Spraw Zagranicznych Niemiec zapewnił, że Niemcy nie pomijają Polski i nie chcą superpaństwa.

Następnie Nimister Finansów Schaeuble stwierdził: "Insynuować Polakom, że nie wiedzą, czym jest demokracja i wolność, zakrawa - szczerze mówiąc - na arogancję, szczególnie jeżeli czynią to Niemcy". […] (Polacy) wykazali w walce o wolność dużo odwagi i determinacji", Dodał jednak, że "zupełnie mu się nie podoba to, co w tej chwili robi Polska, tak samo krytycznie ocenia Węgry", jednak "Europa musi bronić swoich wartości w taki sposób, by ci, którzy mają inne doświadczenia, nie odbierali (krytyki) jak aroganckich pouczeń".

Zmienił się też nieco ton „niezależnej” prasy niemieckiej. Portal dw.de przestał nas epatować informacjami co robi PO z KOD’em. Relacja FAZ z ważnej deklaracji Jarosława Kaczyńskiego na temat przyszłości Europy jest pozbawiona zwykłych złośliwości. Tego, że przy okazji odnotowano atak Kaczyńskiego na Tuska jest niestety winien sam Kaczyński. Przy okazji okazuje się, że to co mają do powiedzenia polscy politycy jednak kogoś interesuje – wbrew temu, co w „Trybunie Ludu” głosi niejaki Radek.

Pierwszym poważnym i długofalowym skutkiem brytyjskiego referendum jest obnażenie poziomu europejskich „elit”.

Wyobraźmy sobie firmę, w której zarząd przedstawiając właścicielom plany działania podkreśla, że zupełną katastrofą będzie utrata jednego z kluczowych rynków. Mija rok i okazuje się, że nastąpiła katastrofa, a działania zarządu można uznać za wzmacnianie niekorzystnych trendów. Jeden z prezwwwesów komentując sytuację mówi: „chwila jest historyczna, ale to nie jest moment na histeryczne reakcje”. Czy takich ludzi można traktować poważnie? Gdyby UE działała tak jak działa biznes, to biurka członków „zarządu” byłyby już posprzątane.

Po referendum powagę zachował Premier Wielkiej Brytanii – przyjmując konsekwencje i zapowiadając dymisję.

W Brukseli udają, że nic się nie stało, a „ukochani przywódcy” zaczęli kombinować jak „ratować UE”, poprzez dalsze jej rozwalanie. Czemu innemu miałoby służyć spotkanie w „wąskim gronie” państw założycieli?

O tym jak beznadziejna jest europejska elita Polacy mogą sobie wyrobić opinie na podstawie person z naszego kraju jakie dostąpiły unijnych zaszczytów. Najwyraźniej doskonale do nich pasują Jerzy Buzek i Donald Tusk – ludzie do których określenie „mąż stanu” pasuje jak pięść do nosa.

Nic więc dziwnego, że nie pojawił się nikt, kto patrzyłby na sytuację jak na okazję do głębokiej reformy, jakiej Europa ewidentnie potrzebuje. Dotyczy to niestety także naszego kraju.

Witold Waszczykowski udzielił wywiadu w którym odniósł się do gróźb Prezydenta Rosji: „Prezydent Władimir Putin powinien doskonale wiedzieć, że tarcza antyrakietowa w Polsce nie ma żadnego odniesienia do rosyjskiego bezpieczeństwa. Ten system ma bronić Europy przed atakiem rakietowym z Bliskiego Wschodu”. Dobrze, że nie powiedział o obronie przed Europy przed Marsjanami.

Temat „tarczy antyrakietowej” pojawił się jeszcze w czasach Reagana – jako część projektu „Gwiezdnych Wojen”. Miał on na celu złamanie równowagi sił i umożliwienie strategii, o której często ostatnio mówi amerykański analityk George Friedman: USA może zaatakować każde państwo, a żadne państwo nie może zaatakować skutecznie USA.

Mariusz Marchliński z Portalu Spraw Zagranicznych pisał w 2007 roku: Federacja Rosyjska jako drugie byłe mocarstwo światowe ma prawo obawiać się o swoje bezpieczeństwo tym bardziej, że Waszyngton wyraźnie dąży do instalacji poszczególnych części tarczy rakietowej w strategicznych punktach geograficznych. W Gruzji ma być wybudowany radar i jeśli będzie posiadał daleki zasięg to umożliwi Amerykanom doskonałą obserwację ruchów wojsk rosyjskich w południowej części Rosji. Dodatkowo dzięki takiemu rozwiązaniu Amerykanie będą mieli „jak na tacy” region Azji Środkowej wraz z basenem Morza Kaspijskiego, bogatego w złoża ropy naftowej i gazu ziemnego. Z kolei ze strony ukraińskiej można dostrzec pewne sygnały o gotowości Kijowa do współpracy w dziedzinie produkcji jednego z elementów tarczy. Potencjalny udział Ukrainy w amerykańskim projekcie wzmocni pozycję Stanów Zjednoczonych wobec Rosji.

Jeszcze ciekawsze informacje opublikował tygodnik Polityka: „Theodore Postol, który obnażył manipulacje Pentagonu przy Patriotach, skalkulował czasy dolotu antyrakiet z Redzikowa i nałożył je na trajektorie rosyjskich pocisków międzykontynentalnych w drodze do Ameryki. Z jego wyliczeń wynika, że tarcza, jeśli zaczęłaby działać, będzie w stanie strącić każdy rosyjski pocisk atomowy wystrzelony na zachód od Uralu, gdzie stacjonuje większość strategicznego arsenału rosyjskiego. Pentagon podważa te kalkulacje, ale odmawia pokazania własnych, które obaliłyby wersję Postola. Zamiast tego przysłał do jego biura wywiad, by ustalił, skąd fizyk z MIT ma zastrzeżone dane o pocisku przechwytującym”.

Czemu więc Waszczykowski robi z siebie idiotę?
Rosja oczywiście odpowie na te działania NATO. Prawdopodobnie dojdzie do zerwania traktatu o redukcji rakiet średniego zasięgu i rozpoczną się przygotowania do wojny w Europie o której marzy George Friedman. Wszystko w imię bezpieczeństwa.

 

Domald Trump przegrywa prawybory w stanie Ohio, tracąc 66 głosów delegatów. I to koniec dobrych wiadomości dla zwolenników rządów korporacji i banksterki. W stanie Missouri jest prawie remis (Trump vs Cruzem). W pozostałych stanach, w których odbyły się wczoraj prawybory wygrywa Trump. Także na Florydzie z której pochodzi kandydat establishmentu Marco Rubio – to Trump weźmie wszystkich 99 delegatów.

Wygląda więc na to, że będzie miał zagwarantowane poparcie około 650 delegatów. To już połowa z potrzebnych 1237 delegatów. W pozostałych stanach jest ich do zdobycia 909:

Rosja wychodzi z Syrii. W telefonicznej rozmowie Prezydenta Obamy z Prezydentem Putinem doszło do uzgodnień dotyczących wycofywania wojsk rosyjskich. Niedługo potem rosyjski Prezydent ogłosił, że najważniejsze cele interwencji zostały osiągnięte i większość wojska zostanie wycofana. Na pewno poprawi to wizerunek Rosji i wzmocni jej pozycję w negocjacjach na temat przyszłości Syrii. Może to też być próba wywarcia presji na Prezydenta Assada, który na razie wyklucza oddanie władzy.

Jednym z oczywistych celów Rosji jest nie dopuszczenie do tego, by w Polsce powstały stałe bazy NATO. Wpływowy portal „Politico” opublikował właśnie obszerny tekst o „cierpkiej” przyjaźni polsko – amerykańskiej, której smak psują wewnętrzne spory w Polsce. Polski TK ma być przeszkodą w realizacji planów przesunięcia sił NATO na wschód. Puentą jest teza Pawła Kowala, że albo obce wojska albo Rosja. Niezależnie od tego, czy to prawda, jedno jest pewne: takie postawienie sprawy sprawia, że brak decyzji o stacjonowaniu obcych wojsk w Polsce będzie ciężką porażką PiS. Może to mieć swoje dobre strony: dymisję Waszczykowskiego i Macierewicza, którzy uprawiają publicystyczny styl polityki. Słabe państwo, które nie potrafi nawet egzekwować fundamentalnych praw w swoich granicach nie powinno kreować wrogów na arenie międzynarodowej poprzez nierozważne wypowiedzi.  

Portal businessinsider.com opublikował rozmowę ze znanym także w Polsce analitykiem spraw międzynarodowych Georgem Friedmanem. Rozmowa dotyczy głównie możliwości przewidywania przyszłości oraz szacowania ryzyka. Friedman uważa, że przynajmniej można zidentyfikować to co niemożliwe do przewidzenia. Można też szacować koszty wyboru różnych opcji. Eliminuje się przez to myślenie życzeniowe. Przy okazji Friedman powtórzył swoją ocenę strategii USA, opartej na dwóch prostych zasadach:

1) panowanie nad ocenami, dzięki któremu nikt ich nie może zaatakować, ale oni mogą zaatakować każdego;

2) zapobieganie powstaniu nowego hegemona poprzez wywoływanie lokalnych konfliktów, w których państwa się wykrwawiają.

I tu pojawia się historyczna rola Polski, którą już raz odegraliśmy (tyle, że wtedy wystarczyło marne kilka milionów ofiar). Pod koniec rozmowy Friedman wprost mówi: szykują się systemowe zmiany (problemy Niemiec, Rosji i Chin), więc bądź gotów do wojny. Dziennikarz pyta, czy można przewidzieć gdzie ta wojna będzie? Friedman mówi o państwach których znaczenie rośnie: Japonii, Turcji i Polsce. Więc wojna może wybuchnąć w Europie Wschodniej, na Bliskim Wschodzie, lub będzie to wojna morska prowadzona przez Japonię. Wszystkie przy założeniu, że USA będą cieszyć się z nich własnymi korzyściami.

Friedman kończy refleksją ogólną: za każdym razem pojawiają się nowe potęgi, muszą znaleźć punkt równowagi. Nowe potęgi rosną, stare słabną. To nie tak, że ten proces jest niebezpieczny, tylko niebezpieczne jest myślenie, że to niebezpieczny proces.

To oczywiście myślenie z punktu widzenia USA.

Jest ono zgodne z stawianą w Polsce tezą, że Polska albo będzie wielka albo nie będzie jej wcale (kiedyś Kardynał Wyszyński mówił, że będzie katolicka albo nie będzie jej wcale). Należy jednak wziąć pod uwagę to, co dla Friedmana jest oczywistością: taki proces nigdy nie jest pokojowy.

 

Do tej pory to działało: Brytyjscy przywódcy negocjowali ustępstwa brukselskiej biurokracji na rzecz brytyjskiego społeczeństwa, w zamian za co Brytyjczycy trwali w tym związku. Obecnie znów trwają negocjacje – znamienne, że tym razem tylko z Niemcami. Oczekiwane jest porozumienie w głównych kwestiach: ograniczenia imigracji, zachowania waluty krajowej, ograniczenia subwencji socjalnych dla nowych imigrantów. Zostanie też przesądzone powstanie „Europy dwóch prędkości”.

Kiedy jednak Cameron zapowiadał na 2016 rok referendum w sprawie wyjścia z UE (Brexit) zapewne nie przypuszczał, że sytuacja zmieni się na niekorzyść tak bardzo. Europa przeżywa trudne chwile, gdyż mamy kryzys z uchodźcami z jednej strony, a narastającą wrogość między Berlinem/Brukselą a Europą wschodnią z drugiej. Większość Brytyjczyków chce głosować za wyjściem z UE, co spowoduje destabilizację Unii i prawdopodobnie rozpad Wielkiej Brytanii.

Już w 2014 roku Szkocka Partia Narodowa omal nie zwyciężyła w powszechnym referendum w sprawie niepodległości. Brexit mógłby tę tendencję wzmocnić, a być może także wywołać podobne nastroje w Walii i Irlandii Północnej. Nawet na północy Anglii dla wielu wyborców atrakcyjny mógłby okazać się większy nacisk, jaki w Szkocji kładzie się na opiekę społeczną.

Dlatego na pół roku przed referendum nic jeszcze nie jest przesądzone. Polska w tej sytuacji może być „języczkiem u wagi”. W powszechnej opinii rząd Kaczyńskiego jest proamerykański. Także Brytyjczycy stawiają na sojusz z USA. Jeśli ataki na Polskę będą się nasilać – może to być użyte do zaprezentowania brytyjskiemu społeczeństwu jaka ta Unia potrafi być wredna. Spełnienie niektórych żądań Brytyjczyków będą wymagały zmian traktatowych, a Polska może je zablokować.

Dużą popularnością wśród osób interesujących się geopolityką zyskał Jacek Bartosiak z „Narodowego Centrum Studiów Strategicznych”. To co on opowiada w swych wykładach, analizach i wywiadach jest objawieniem dla większości Polaków, którzy myślą o polityce w kategoriach emocji. Świat według Bartosiaka to jeden wielki kontynent (obejmujący głównie Europę i Azję) otoczony wyspami. Kontynent ten dzieli się na państwa morskie (Rimland) i lądowe (Heartland). Polska leży na jedynej dolinie łączącej te dwa obszary, które są jak dwie polityczne „płyty tektoniczne”. Dolina ta stanowi klucz do Rimlandu i panowanie nad nią jest strategicznie ważne. To dlatego wielkie wojny toczyły się na naszym terytorium. Dlatego też Polska musi być mocarstwem, bo jedynie wtedy dla bogatego Rimlandu będziemy partnerem ważniejszym niż Rosja (zasadnicza część Heartlandu). A silni możemy być jedynie jako lider państw regionu.

Reasumując można by rzec, że w geopolityce nie ma przyjaciół i wrogów – są jedynie sojusznicy i konkurenci.

Bartosiak twierdzi – zapewne nie bez racji, że takie myślenie w kategoriach użyteczności jest podstawą strategi mocarstw mających ambicję rządzenia światem. Zachodzące w świecie procesy traktuje on podobnie do zjawisk przyrodniczych, na które mamy ograniczony wpływ (zob. porównanie do płyt tektonicznych).

Lektura analiz pochodzących z poważnych ośrodków i od dziennikarzy zachodnich skłania do tego, by przyznać Bartosiakowi rację. Takie myślenie w kategoriach „Wielkiej Szachownicy” (Brzeziński) widać w analizach George'a Friedmana, czy w tekstach amerykańskich periodyków poświęconych polityce zagranicznej. Śladów takiego myślenia możemy doszukiwać się w podejmowanych przez światowych przywódców decyzjach.

Jednak sam Bartosiak przyznaje w jednym z wykładów, że taki oparty na geografii obraz świata (Spykman's World) powstał wskutek analizy procesów politycznych z przeszłości. To że przeniknął myśl polityczną zachodu i dlatego ma wpływ na podejmowane decyzje wcale nie determinuje tego, że świat uda się nadal kontrolować wyznawcom takich teorii.

Przemiany gospodarcze i społeczne sprawiają bowiem, że teorie poprawne w przeszłości można wyrzucić na śmietnik. To co opowiada Bartosiak może pachnieć świeżością jedynie gdy oglądamy się za siebie. W odniesieniu do przyszłości prawdziwe pozostają jedynie wnioski ogólne: żyjemy w okresie tworzenia się nowego układu sił w świecie. Bez wątpienia także najważniejszym obecnie procesem jest próba zachowania dominującej pozycji przez USA wobec rosnącej potęgi Chin. Na tym w zasadzie kończy się myślenie strategiczne Bartosiaka, które możemy przyjąć bez zastrzeżeń.

Jeden z amerykańskich portali rozważania na temat możliwości sojuszu USA a „reżimem” Assada (którego zbiegiem okoliczności nie udało się dotąd zabić) okrasił zdjęciem z roku 2005:

Warto aby Polacy w chwilach wolnych między „godzinami nienawiści” wobec Putina uważnie przyjrzeli się temu zdjęciu. Ono wkrótce może znów stać się aktualne. Tak samo, jak możliwe jest „nowe otwarcie” w stosunkach USA z Rosją: 

Jaką rolę będzie wówczas miała do odegrania Polska? Najpewniej pionka, którego można i trzeba poświęcić w geostrategicznej grze.

Przyzwyczailiśmy się do życia w kłamstwie tak bardzo, że każda publicystyka wykraczająca poza którąś dominujących narracji jest jak objawienie. Do takich tekstów należy „Fatalne zauroczenie Moskwą” ministra Marcina Romanowskiego. Każdy Polak (ogólniej: Europejczyk) bez trudu wskaże przyczynę wojny: „bandyta Putin”. Tymczasem Romanowski zauważa coś więcej: „Sytuacja jakiej jesteśmy niestety świadkami […] jest czymś, co powstało w wyniku nawarstwiania się zjawisk, zdarzeń i decyzji, które dawno odeszły do autentycznych fundamentów niezbywalnych praw człowieka i demokracji, pojmowanej na rzeczywiście zachodni sposób, a więc jako troski o dobro wspólne. W to miejsce zwyciężyła patodemokracja, demokracja będąca rywalizacją o interes partykularny, interes jakiegoś jednego państwa czy jednej, wybranej grupy.

 

Gdyby powyższe słowa napisał felietonista pracujący w pocie czoła na swoją „wierszówkę”, można by uznać, że dobrze wykonał swoją robotę. Gdy pisze je polityk – razi brak odwagi. Owszem: mamy historyczną pauzę, w której podli ludzie zmieniają znaczenie wzniosłych słów, aby uczynić z nich oręż w walce o „interes jednego państwa czy jednej, wybranej grupy”. I co z tego? Jakieś wnioski? Może przynajmniej warto by wspomnieć – kto konkretnie za to odpowiada?

 

Rafał Ziemkiewicz wskazuje na Rosjan i Niemców: „jedni i drudzy – nic się nie zmienili. Prowadzą mniej więcej taką samą politykę, egoistyczną i cyniczną, jaką zawsze prowadzili, mają te same co zawsze cele – dominację nad innymi”. To nie jest zbyt precyzyjna diagnoza. Nie zmieniły się państwa – (post?) hitlerowskie Niemcy i (post?) sowiecka Rosja. Jednak teza, że nie zmienili się obywatele tych państw jest zbyt daleko idąca (a przynajmniej niczym konkretnym nie poparta). Rozsądnym jest wierzyć w to, że skoro wzniosłe słowa i idee są ważnym orężem – to dlatego, że jest na nie zapotrzebowanie. Wszędzie.

Od tygodni trwa festiwal ostrzeżeń i zapowiedzi, że oto już jutro złowrogi Putin najedzie na Ukrainę i będzie wojna…. Zawsze prawdomówni Amerykanie ukuli przy tym historyjkę, że oni wszystko wiedzą (może nawet przed Putinem), a ujawniając poznane plany uniemożliwiają ich realizację. Nawet więc, jeśli ogłoszą, że Putin na śniadanie miał zjeść kamerdynera – to przy braku takowego zdarzenia można tylko się cieszyć: zawstydziliśmy barbarzyńcę i zapobiegli ludożerstwu!

Cele

Trudno się połapać - o co w tym wszystkim chodzi….

Jeśli jednak popatrzymy na sytuację międzynarodową biorąc w nawias bieżące wydarzenia, a skupiając się na oczywistych strategiach i możliwościach – wszystko staje się jasne.

Sytuację determinuje przede wszystkim kończąca się pandemia, w trakcie której zostały wygenerowane kolejne bajońskie sumy pieniędzy bez pokrycia. Od samego początku pandemii było dość jasne, że wyjść można z tego tylko na dwa sposoby: albo zdobyte doświadczenia posłużą do wzrostu solidarności, współpracy i naprawdę zrównoważonego rozwoju, albo też nowe możliwości zaostrzą walkę o nowy podział władzy nad światem. Dziś już nikt nie powinien mieć wątpliwości, że możni wybrali to drugie rozwiązanie. Potomkowie Hitlera chcą wykorzystać moment, by całkowicie zdominować Europę (pal licho – niech już się nazywa UE, a nie IV Rzesza). Chińczycy – niezmiennie małymi krokami realizują swój cel: teraz mają na widelcu Tajwan. USA ani myśli rezygnować z roli hegemona. Korporacje i bankierzy zaś nie widzą powodu, by się w ogóle tymi zakusami przejmować – i tak musi być tak, by im się opłacało….

I co ma zrobić w tej sytuacji Rosja?

Ona ma większe ambicje, niż rola drugorzędnego mocarstwa, dopasowującego się do tworzonej gdzie indziej układanki. Chyba nie bez znaczenia jest przy tym to, że Rosjanie uchodzą za mistrzów szachów. Rozgrywają więc swoją partię szachów wykorzystując w sposób najlepszy z możliwych bieżącą sytuację i posiadane atuty (i nie mają zamiaru pokazywać, że coś ich ogranicza,…. do czegoś się nie posuną ….). W odróżnieniu od starego dziadygi, którego wybrano na prezydenta USA chyba tylko w nagrodę za to, że nie był z PISu. Ten już przed rozpoczęciem rozgrywki ogłosił, że pod żadnym pozorem pewnych granic nie przekroczy…..

W styczniu br. Ukraina złożyła pozew przeciw Rosji do Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwosci przy ONZ. Oskarżenie obejmuje wspieranie terroryzmu (w Donbasie) oraz dyskryminację na tle rasowym (Ukraińców i Tatarów na Krymie).

W poniedziałek rozpoczął się proces. Do Hagi udała się duża delegacja rosyjska, która odrzuciła zarzuty Ukrainy:

Broń do separatystów trafiła nie z Rosji, a została wzięta z magazynów oraz przejęta od ukraińskiej armii. Przedstawiciele Moskwy w Hadze zaprzeczyli też, jakoby Rosja stała za zestrzeleniem w lipcu 2014 roku malezyjskiego samolotu pasażerskiego nad Zagłębiem Donieckim.

Rosjanie odrzucili też przed Trybunałem drugi zarzut stawiany przez Kijów dotyczący dyskryminacji Ukraińców i Tatarów Krymskich na anektowanym w 2014 roku półwyspie. Reprezentanci Moskwy w Hadze podkreślili, że Krym należy do Rosji, a nie do Ukrainy.

Znacznie ostrzej reagują politycy rosyjscy: „Władze Ukrainy powinny popatrzeć na siebie przed lustrem, przecież właśnie z ich inicjatywy Ukraina zamieniła się w państwo, wyznające agresję wojskową, a także terror polityczny i gospodarczy. Wewnątrz kraju niszczone są wszelkie przejawy innego myślenia, a ideologia nacjonalistyczna urosła do rangi polityki państwowej”.

Warto jednak zwrócić uwagę na to, że Rosja pomimo podważania sensowności pozwu, nie kwestionuje kompetencji Trybunału do jego rozpatrzenia. Niestety nie jest to równoznaczne z przeniesieniem konfliktu z linii frontu na sądową salę. Rosja bowiem konsekwentnie uważa, że konflikt w Donbasie ma charakter wojny domowej.

Każdy naród tworzy swoją mitologię. Polacy pielęgnują wiele swoich mitów. Mamy sarmacki mit ukochania wolności, mit „przedmurza chrześcijaństwa”, mit „walki o naszą i waszą wolność”, mit Polaka – katolika, mit „pretendenta” do cywilizacji zachodu, czy wreszcie mit solidarności.

Powinniśmy sobie zdawać sprawę z tego, że zupełnie przypada nam rola w mitologiach innych narodów. Opowiada o tym historyk Norman Davies: „w mitologii rosyjskiej Polak jest na ogół obsadzany w roli wiecznego wroga z Zachodu, zdrajcy Słowiańszczyzny, religijnego przeciwnika Kościoła prawosławnego, głównego sprzymierzeńca knujących obcokrajowców, który nieustannie gotuje się do najazdu na Rosję i do podeptania jej tradycyjnych wartości”.

Wyjaśnia pm także dlaczego Polacy pełnią negatywną rolę w mitologii żydowskiej: Mit syjonistów głosi, „iż na skutek braku własnego państwa naród żydowski w przedwojennej Europie nie był w stanie oprzeć się prześladowaniom, więc stworzenie odrębnego państwa żydowskiego w Palestynie stanowi jedyne sensowne rozwiązanie. Ponieważ Polska była tym krajem europejskim, w którym osiedliło się najwięcej Żydów i gdzie hitlerowcy postanowili dokonać zbrodni Holocaustu, ważnym elementem programu syjonistycznego stał się, niestety, jednoznacznie wrogi wizerunek Polski”.

Dla Niemców z kolei „"Polak" kojarzył się z beznadziejnym romantykiem, nieudolnym robotnikiem, niepożądanym włóczęgą i wrogim konspiratorem. Wyrażenie Polnische Wirtschaft weszło do języka na określenie "kompletnego bałaganu". Tak zwane dowcipy o Polakach, w których przedstawiciele tej nacji występowali nieodmiennie w roli tępaków i prymitywów”.

Kultura i polityka w większości przypadków jest odniesieniem się do narodowych mitów. Może nam się to nie podobać, ale szczególnie w Polsce oddziaływanie mitów dominuje nad realizmem. Determinuje to także naszą politykę zagraniczną. Wyznajemy mit Ameryki jako ostoi i gwarancji wolności, mit propolskiej Europy Środkowej czy wreszcie mit agresywnej Rosji. W polityce wewnętrznej mamy także interesujące konsekwencje narodowej mitologii. Na przykład nie udało się wykształcić mitu narodowego, który odpowiadałby politycznej lewicy – takiej polskiej wersji „równość wolność i braterstwo”. Dlatego lewica zamiast odwoływać się do narodowej tradycji, stawia sobie za cel jej niszczenie.

Czy mity są prawdziwe? Na pewno nie w pełni. Obiektywna prawda może różnić się od tego co uznają za prawdę zwolennicy mitologii. Czy to źle? Absolutnie nie, ale pod kilkoma warunkami:

Na Ukrainie nadal kwitnie korupcja. Tymczasem ograniczenie korupcji jest warunkiem programu ratunkowego MFW (wartego 40 mld dolarów). Według danych Transparency International za rok 2015 Ukraina jest postrzegana jako jeden z najbardziej skorumpowanych państw świata (130 miejsce – dla porównania Polska 30 miejsce).

Z tego powodu pracujący dla ukraińskiego rządu Litwin Aivaras Abromavicius chce zrezygnować ze stanowiska Minister rozwoju gospodarczego i handlu: „Ja i mój zespół nie zamierzamy być przykrywką dla jawnej korupcji oraz kukiełkami tych, którzy chcą sprawować kontrolę nad publicznymi pieniędzmi w stylu starego reżimu”. Po tej deklaracji nastąpił gwałtowny spadek wartości ukraińskich obligacji:

O wiele gorsze jest jednak to, że Ukraińcy tracą nadzieję na pozytywne zmiany i nowy wybuch społecznego niezadowolenia może jeszcze bardziej pogrążyć ten kraj.

W jednym z komentarzy dotyczących umowy swapowej między NBP a bankiem centralnym Ukrainy (NBU) zwrócono uwagę na to, że tego typu umowy stanowią „eksportu stabilności” z gospodarki silniejszej (w tym wypadku polskiej) do słabszej: swap walutowy pomaga Ukrainie stabilizować sytuację finansową, zaś polski złoty trafia do „elitarnego klubu walut, które pełnią rolę waluty rezerwowych czy quasi-rezerwowej”. „Do tej pory to NBP podpisywał umowy swapowe z innymi bankami centralnymi, aby „importować” stabilność. Teraz „eksportujemy” stabilność – podobnie jak EBC, czy inne wiodące banki centralne”.

Szczegóły umowy nie zostały upublicznione. Dlatego Rober Winnicki złożył interpelację, domagając się szczegółowej informacji na ten temat. Posłowi Ruchu Narodowego nie podobają się także akcenty banderowiskie, widoczne podczas wizyty Prezydenta Dudy na Ukrainie.

Tymczasem w niedzielę z okazji rocznicy urodzin Stepana Bandery ulicami Kijowa przeszedł wielotysięczny pochód banderowski.