Sporo rozgłosu uzyskała ostatnio negatywna opinia Centralnej Komisji ds. Stopni i Tytułów, w sprawie profesury dla dr. hab. Andrzeja Zybertowicza. Wprawdzie pozostaje jeszcze droga sądowa – ale szanse na ostateczny sukces Zybertowicza nie są duże.

Zapewne dla dr. Zybertowicza uzyskanie profesury byłoby osobistym sukcesem. Jednak społeczna wartość takich tytułów nie jest zbyt duża. Bynajmniej nie wynika to z deprecjonowania wszelkich autorytetów, ale z realnej oceny znaczenia tego typu nauk dla społeczeństwa.

Odkąd bowiem tak zwane nauki społeczne zakwestionowały możliwość dotarcia do obiektywnej prawdy o świecie – przestały być użyteczne dla społeczeństw, dla których prawda pozostaje centralną wartością.

Jest to jeden z tematów poruszanych w książce Jerzego Wawro „Uwaga na lemingi. Filozofia dla inżynierów”. Poniżej przytaczamy obszerny fragment obejmujący analizę artykułu Andrzeja Zybertowicza, opisującego konstruktywizm, który jawi się jako coś w rodzaju sztucznej prawdy.

 

Święty Anzelm przedstawił następujące rozumowanie (nazwane argumentem ontologicznym), obalające tezę, że Bóg nie istnieje:

  1. Nawet głupiec rozumie pojęcie „Bóg” gdy twierdzi, że „Bóg nie istnieje”.
  2. Pod pojęciem tym rozumiemy coś najdoskonalszego, czyli coś takiego, że nie możemy nawet pomyśleć o czymś doskonalszym.
  3. Jednak coś co istnieje naprawdę jest doskonalsze niż coś co istnieje tylko w umyśle.
  4. Jeśli głupiec twierdzi, że Boga nie ma, to uważa że jedynie rozumie (ma w umyśle) pojęcie, które do niczego się nie odnosi.
  5. Ale przecież może sobie wyobrazić, że tej doskonałości w jego umyśle odpowiada coś istniejącego naprawdę. Czyli może sobie wyobrazić coś doskonalszego. To przeczy tezie, że najdoskonalsze jest/było pojęcie Boga nie istniejącego. Musi zatem Bóg istnieć realne – bo tylko odnoszące się do niego pojęcie może być pojęciem doskonałości.

Historia tego argumentu jest bardzo ciekawa, bo pokazuje zmiany w relacji między nauką i religią.

Religia przestała być podstawowym sposobem objaśniania świata. Dlatego takie argumenty należą obecnie do sfery kultury i nie są oparte na dedukcji. Pozbawiony pretensji do ścisłości argument ontologiczny może wyglądać następująco:

  1. Samo istnienie idei Boga stanowi wystarczającą podstawę do tego, by rozważać Jego istnienie. Ta myśl św Anzelma została podjęta przez Jana Pawła II w encyklice "Fides at Ratio". Papież pisze tam: "Już sama zdolność poszukiwania prawdy i stawiania pytań podsuwa pierwszą odpowiedź. Człowiek nie podejmowałby poszukiwania czegoś, o czym nic by nie wiedział i co uważałby za absolutnie nieosiągalne."

  2. Akceptując pojęcie Boga jako bytu najdoskonalszego, musimy uznać iż byt ten istnieje realnie. Skoro bowiem Bóg jest bytem najdoskonalszym, to „w taki sposób realnie istnieje, że nawet nie można pomyśleć, iż nie istnieje” [Mieczysław Gogacz].

W zupełnie odwrotnym kierunku rozwija się światopogląd naukowy, którego wielu wyznawcom marzy się „dyktatura racjonalności”. Kultura i religia może według nich odpowiadać na pewne potrzeby ludzi, ale na pewno nie jest to dobry sposób na dotarcie do fundamentalnych prawd o świecie w którym żyjemy.

Podstawowym wnioskiem z opisanej poniżej historii jest jednak to, że ścisłe oraz pewne odpowiedzi mogą być udzielone wyłącznie wtedy, gdy postawimy właściwe pytania. Pytania te pozostają różne dla religii i nauki. Argument ontologiczny pojawia się w punkcie ich styczności.

Jest to początek tekstu z portalu logic.edu.pl. Zapraszamy do zapoznania się z całością.

Logika jest trudna i pełna paradoksów.

Logika jest łatwa – bo to tylko uogólniony opis poprawnego rozumowania, znany każdemu myślącemu człowiekowi.

Które z powyższych zdań jest prawdziwe?

Logika nauczana w szkołach średnich jest łatwa (w zasadzie całość tej wiedzy można zmieścić na jednej niezbyt pojemnej stronie1). Logika rozwijana na uniwersytetach jest trudna (czasem nawet można użyć określenia „hermetyczna”).

Ponieważ logika to także narzędzie odkrywania prawdy – występowania tych dwóch skrajności nie można lekceważyć. Powszechne nauczanie logiki (może nawet należałoby rozpocząć je wcześniej niż w liceum) jest procesem uświadamiania i poznawania niezawodnych reguł rozumowania. Jaki jest zaś jest / powinien być cel logiki uniwersyteckiej (poza umysłową rozrywką ludzi, którzy najwyraźniej mają bardzo dużo czasu)? Spór o to wybuchł na początku XX wieku, gdy proces oczyszczania logiki z wszelkich związków ze zmysłowym poznaniem sprawiał, że przestawała ona być intuicyjnie zrozumiała. Jednym z wielkich krytyków takiego kierunku rozwoju był francuski matematyk, filozof i logik Henri_Poincare. Uważał on, że fundamentalne zasady winne być zgodne z intuicją („zdrową psychologią”). W jednym z komentarzy pisał2: „Russell odpowie mi bez wątpienia, że chodzi nie o psychologię, ale logikę i teorię poznania, na co musiałbym replikować, że nie istnieje żadna logika i teoria poznania niezależne od psychologii. To wyznanie wiary zakończyłoby jednak prawdopodobnie dyskusję, ponieważ ujawnia ona nieprzezwyciężalne różnice poglądów”.

 

Czy jednak pragmatyzm charakterystyczny dla XXI wieku nie pozwala na zupełnie nowe podejście do tego sporu?

Naukowcy i inżynierowie opisują rzeczywistość, używając algebry oraz klasycznej logiki, nie przejmują się sporami filozoficznymi. Dlaczego? Bo w praktyce nie istnieją dwa główne źródła tych sporów:

  1. Użycie nieskończoności. Już starożytni dostrzegli, że nieskończoność prowadzi do paradoksów (Achilles, który nigdy nie dogoni żółwia3). Nie wzbudzało to kontrowersji, póki nieskończoność używano do określenia granic (dla każdej liczby można podać liczbę od niej większą). Ale od czasów Cantora nieskończoność zagościła w matematyce jako pełnoprawny przedmiot badań - liczby kardynalne. To przeciw temu oponował Poincare.

  2. Problem poznania zmysłowego: czy pojęcia którymi operujemy pochodzą z doświadczenia, czy też dane zmysłowe są porządkowane przez platonowskie idee? W praktyce jesteśmy platonikami w tym sensie, że teoria poprzedza praktykę. Na etapie tworzenia teorii operujemy pojęciami abstrakcyjnymi. Teorię konfrontujemy z praktyką poprzez doświadczenia (weryfikacja) lub dzieła inżynierskie (wykorzystanie).

Bardziej złożone konstrukcje matematyczne potrzebne są wówczas, gdy chcemy opisać złożoną rzeczywistość, a nie wtedy, gdy chcemy tworzyć skomplikowane sposoby zapisu i argumentowania. Takie pragmatyczne podejście jest szczególnie widoczne w informatyce. W komputerach nie ma bowiem nieskończoności, a problem poznania zmysłowego został zmarginalizowany do cyfrowych interfejsów (wejścia i wyjścia).

Oni naprawdę by chcieli… Bardzo by chcieli… W każdym razie nie ma podstaw, aby zakładać złą wolę. Jednak dobre chęci nie wystarczą. Założenie, że intelektualistom poczucie misji każe mierzyć się z rzeczywistością jedynie podkreśla ich całkowitą i rażącą bezradność.

W ostatnim czasie mamy dwa szczególnie rażące przypadki katastrofalnych prób zderzenia  intelektu z rzeczywistością.

Pierwszy dotyczy autorytetu nauki, druki autorytetu Kościoła:

1. Senat UJ podjął uchwałę w której wyraża zaniepokojenie polaryzacją i radykalizacją „postaw i działań politycznych” oraz coraz bardziej pogłębiającymi się podziałami w społeczeństwie”.

2. „Rzeczpospolita” z kolei drukuje wykład ks. prof. Andrzeja Szostaka w którym były Rektor KUL analizuje warunki narodowej zgody.

Uchwała senatu UJ jest w zasadzie bez znaczenia i przeszła zupełnie bez echa. Gdyby jej autorzy mieli odrobinę autokrytycyzmu, to nie traciliby czasu na jej formułowanie. Chyba, że chodziło wyłącznie o to, by dać komuś (JM Rektorowi, który nie omieszkał w mediach podkreślać swego jednoznacznego politycznego zaangażowania?) oręż do politycznej walki. Ale przecież mieliśmy zakładać dobrą wolę…. Sens tej odezwy opiera się na założeniu, że jej autorzy cieszą się niekwestionowanym autorytetem. Tymczasem gdy spojrzymy na pozauczelnianą aktywność funkcjonariuszy nauki – przeziera przez nią moralne i intelektualne dno. Wystarczy przypomnieć skandaliczny atak tego gremium na Prezydenta Andrzeja Dudę, czy zestawić krytykę wymierzoną w Rafała Ziemkiewicza z działalnością niejakiego Hartmana. Wobec Ziemkiewicza sformułowano zarzut (na podstawie jakiejś wyrwanej z kontekstu wypowiedzi): „Jakakolwiek osoba publicznie wypowiadająca stwierdzenia uwłaczające i obraźliwe wobec kobiet (lub wobec jakichkolwiek innych osób) nie zasługuje na honor uczestnictwa w debatach toczących się w ramach wydarzeń kulturalnych czy akademickich”. Widać określenie „polski cham” używane przez Hartmana nie jest obraźliwe – więc ten gościu może bez przeszkód funkcjonować w środowisku naukawym. Mądrość jest cnotą. W tym przypadku także w tym sensie, że można ją (a przynajmniej jej zewnętrzne przejawy) stracić.

Ocena wystąpienia Księdza Profesora nie jest tak jednoznaczna – bo to nie tylko autorytet naukowy, ale także katolicki duchowny i wychowanek Jana Pawła II. Możemy więc zakładać zdolność wyjścia poza korporacyjne spojrzenie skrzywdzonego przez „polskich chamów” eliciarstwa. Dokonana analiza warunków dialogu (uznanie istnienia dobra wspólnego i minimum zaufania) na pierwszy rzut oka wydają się trafna. Czy jednak czegoś w tym nie brakuje? Czy od etyka będącego równocześnie katolickim księdzem nie należałoby oczekiwać spojrzenia przez pryzmat walki dobra ze złem?

Przykład z dnia wczorajszego. Media spekulują, że częścią niezrozumiałego z zewnątrz porozumienia w Parlamencie Europejskim jest zgoda na wspólny atak na polski rząd (a przecież uczą nas autorytety, że mamy jedną Polskę – więc ta rządzona przez „polski rząd” to także ta zamieszkana przez nas). Dowodem ma być planowane spotkanie Ryszarda Petru ze spiskowcami. Jak już Petru wróci z Brukseli – to powinien usiąść naprzeciw Andrzeja Dudy i negocjować zgodnie z zarysowanymi przez Andrzeja Szostka warunkami dialogu? Negocjować co? Zakres naszej suwerenności, czy od razu warunki poddania się?

Oczywiście możemy założyć dobrą wolę, szczerość i oddanie dobru wspólnemu ze strony Ryszarda Petru i jego zwolenników. Jak w takim razie uzgodnić to z ich działaniami wymierzonymi w Polskę? Wbrew pozorom nie jest to trudne – wystarczy uznać to, co w przypadku pana Petru widać na każdym kroku: bezbrzeżną głupotę. I to jest właśnie główny element, który umyka intelektualnej analizie dokonanej przez Profesora Szostka. Uczynione przez niego niejawne założenie, że ludzie postępują racjonalnie nie ma żadnych podstaw i jest wręcz intelektualną nieuczciwością.

Podobno Polacy obrazili się na siebie. „Obrażalstwo, malkontenctwo, chroniczne niezadowolenie, poczucie przegrania na wszystkich frontach - to niestety dość charakterystyczne cechy, czy raczej wady Polaków. Zdecydowanie brak nam międzyludzkiej pogody w kontaktach. Istnieje za to ta okropna kłótliwość, kiedyś z sąsiadem o miedzę, a teraz co się dzieje... Nikt nie porozumiewa się, tylko kłótnia trwa. Nikt nie kłóci się solo, zawsze z kimś”.

Słowem: czysta patologia. To nasze przywary sprawiły, że „są dwie Polski, które obraziły się na siebie”.

Autorka tej diagnozy, która jest praktykującym psychologiem wyjawia metodologię jaką zastosowała przy jej formułowaniu:

Statystyka tu odegrała swoją rolę. Dużo osób przychodzi do mnie ze swoimi problemami. Wybieram te najczęściej powtarzające się przypadki; nie wysysam tego z palca. Mam gabinet i wieloletnią praktykę kontaktów z mnóstwem ludzi. A potem już pracuję po akademicku - studia swoje cały czas kontynuuję, dużo czytam, mam dostęp do wiedzy, która w wielu przypadkach niezwykle rozjaśnia problemy.

Mamy więc do czynienia z fachową diagnozą – z którą nie ma co dyskutować?

Może jednak nie jest tak źle, bo ta diagnoza wydaje się zawierać poważny błąd metodologiczny, który kojarzy się z Abrahamem Waldem. Był to matematyk z Wojskowej Grupy Statystycznej – formacji armii amerykańskiej z czasów II Wojny Światowej. Wojsko chciało wówczas wzmocnić samoloty, by zwiększyć ich szansę na powrót z nalotów: Zanim zwrócono się z tym problemem do Walda, badania dotyczące powracających samolotów prowadzili naukowcy z Centrum Analiz Marynarki Wojennej USA, którzy, jak się wydawało rozsądnie i intuicyjnie, proponowali zwiększenie opancerzenia samolotów w tych miejscach, w które wrogowie strzelali najczęściej.
Wald całkowicie odwrócił ten sposób myślenia — twierdził, że naukowcy marynarki popełnili błąd, analizując tylko te samoloty, które wracały z misji. Nie wzięli oni bowiem pod uwagę faktu, że maszyny, które przetrwały, zostały prawdopodobnie ostrzelane w miejsca, które już wcześniej odpowiednio wzmocniono i zabezpieczono. W optyce Walda znalazło się clue problemu — zestrzelone samoloty. Zauważył, że naukowcom umknęła najważniejsza kwestia, którą musieli rozstrzygnąć: które części maszyn były najbardziej narażone na atak nieprzyjaciela
?

Podobny błąd robią księża wypominający brak uczestniczenia w mszach osbom, które akurat przyszły… Z tak samo źle dobraną próbą statystyczną mamy do czynienia w przypadku opisanej na wstępie diagnozy społecznej. Ona na pewno jest wartościowa – ale dla ludzi z problemami. Błędem jest uogólnienie tego na całość społeczeństwa. Przynajmniej w opublikowanym wywiadzie z Panią Psycholog nie ma żadnych przesłanek dla takiego uogólnienia.

Za sprawą posynodalnej adhortacji apostolskiej „Amoris laetitia” w Kościele Katolickim rozgorzała dyskusja na temat logiki roli klasycznej. Chrystus mówił: „Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie. A co nadto jest, od Złego pochodzi”. Czy to oznacza, że zawsze istnieje rozstrzygnięcie zero jedynkowe? Albo prawda albo kłamstwo? Grzech lub brak grzechu? Tak zwani rygoryści twierdzą, że tak. Papież Franciszek chciałby oceniać czyny człowieka stawiając miłosierdzie przed prawem. Publicysta www.pch24.pl komentuje: Nie ma zero-jedynkowych sytuacji? Należy ich unikać, bo tchnie to faryzeizmem? A co w takim razie z „moralnym Westerplatte”, „sprawami, od których nie można odstąpić, nie można zdezerterować”? Co z wezwaniem, by „wymagać nawet wtedy, gdy inni od nas wymagać nie będą”? Przecież te czasy, które przepowiadał św. Jan Paweł II [...], już nadeszły.
Cały „raban” dotyczy przede wszystkim dwóch kwestii: czy można dać rozgrzeszenie rozwodnikom żyjącym w nowych związkach i parom homoseksualnym. Polscy biskupi popierają kardynałów, którzy zwrócili się do Papieża z prośbą o zajęcie jednoznacznego stanowiska. Jeden z polskich biskupów mówi wprost:

1. Czy rozwodnikom żyjącym w nowych związkach można dziś udzielać Komunii Świętej? Nie można było tego czynić ani przed Amorsi laetitia, ani nie można tego robić teraz”. – Doktryna Kościoła nie może ulec zmianie, w innym przypadku bowiem Kościół przestałby być Kościołem Chrystusa zbudowanym na Ewangelii i Tradycji. Żadnemu człowiekowi nie wolno zmienić doktryny, ponieważ nie jest Panem Kościoła.

2. Czy można rozgrzeszać pary homoseksualne? Akty homoseksualne są „bardzo ciężkim grzechem” i stanowią zachowania sprzeczne z ludzką naturą.

Analizując te wypowiedzi z punktu widzenia logiki dostrzegamy jeden słaby punkt, który sprawia – że nie jest wypowiedź zero-jedynkowa. Gdyby biskup dwołał się jedynie do Ewangelii – pozostałoby ustalić, czy jego słowa są zgodne z nauczaniem Chrystusa. Jeśli jednak odwołuje się do Tradycji – to dopuszcza zmiany (cokolwiek zwiążecie na Ziemi – będzie związane a co rozwiążecie – będzie rozwiązane).

"Kulturalni” ludzie nie mogą znieść zwycięstwa Trumpa. Cudzysłów jak najbardziej uzasadniony, gdyż prawdziwa kultura wiąże się z wysiłkiem odkrywania piękna naszego świata. Wymaga więc refleksji. Tymczasem tak zwane „elity” do żadnej refleksji nie są zdolne, a wygrana Trumpa stała się jedynie okazją do zademonstrowania tego po raz kolejny. Skoro tak bardzo zależało im na tym, by nie dopuścić do wyboru Donalda Trumpa, to czemu nikt nie protestował przeciw kandydaturze Clinton? Nikomu nie przyszło do głowy to, że on może z nią wygrać? Przecież to było oczywiste - wiele miesięcy na portalu argumenty.net pisaliśmy: „Znalezienie kandydata po stronie Demokratów, z którym Trump miałby większe szanse, niż z umoczoną po uszy Hillary byłoby naprawdę trudne. […] Przecież Hillary to dla niego wymarzony przeciwnik ;-)”. Skoro „mędrcy” tego nie dostrzegali to są po prostu głupi i mogliby darować obecnie światu swoje „mądrości”. A jeśli to dostrzegali i zaryzykowali, to chyba wypada teraz spokojnie łykać tą żabę?

Cały szereg celebrytów złożyło deklarację, że jeśli Trump wygra – opuszczą USA. Cher nawet chciała lecieć na Jowisza. Skoro Jeff Bezos już nie chce wysyłać Trumpa w kosmos, to może mógłby pomóc Cher? Póki co – trwa zbiórka na bilet do Kanady dla niejakiej Leny Dunham.


W Polsce kwintesencję eliciarskiej diagnozy przedstawił Marcin Król: „wygrana Trumpa to triumf chamstwa i koniec zachodniego świata. Nadchodzą barbarzyńcy”. Chyba tylko starczy wiek eliciarskiego profesora powstrzymuje go przed bardziej ekspresyjną formą wypowiedzi – taką jak widać na poniższym filmie:

Film przedstawia osoby określane w internecie szyderczym mianem SJW (skrót od „Social Justice Warrior” - „bojownicy o sprawiedliwość społeczną”). Tak naprawdę chodzi o odrzucenie skrajnej poprawności politycznej. Reakcją na nią była gra „karty przeciw ludzkości”, która robiła furorę za oceanem kilka lat temu. Polityka to jednak przecież jest jednak poważna sprawa – więc chyba nie wybrano Trumpa „dla jaj”? Oczywiście, że nie.

Podjęta przez Jana Pawła II próba ponownego scalenia religii oraz nauki, była jedynie wstępem do koncepcji integralności człowieka XXI wieku.

Pęknięcie między dwoma głównymi obszarami aktywności ludzkiej, opartymi na wierze i rozumie, dokonało się w okresie Oświecenia i osiągnęło apogeum w latach 20-tych XX wieku. Powszechne było wówczas przekonanie, że religia jest czymś w rodzaju hipotezy zastępczej – objaśniającej te aspekty rzeczywistości, z którymi jeszcze nauka sobie nie radzi. Staliśmy jako ludzkość u wrót naukowego raju. W tym raju wszystko było uporządkowane. Świat materialny objaśniały fundamentalne teorie fizyki, wsparte na spójnej i kompletnej matematyce. Świat idei zapełniały zaś wytwory ludzkiej wyobraźni, zrodzone w ciągu stuleci – gdy brak wiedzy próbowano zastąpić mitologią. Do rodzących się w sferze ideologii konfliktów i problemów powinniśmy podchodzić z pobłażaniem, w oczekiwaniu aż nauka rozświetli mroki i pozwoli rozstrzygnąć spory lub odkryć ich absurdalność.

i nagle się coś zepsuło …

W roku 1927 ukazał się tomik wierszy Józefa Czechowicza w którym poeta opisuje dziwną przemianę:

Żyjesz i jesteś meteorem
lata całe tętni ciepła krew
rytmy wystukuje maleńki w piersiach motorek
od mózgu biegnie do ręki drucik nie nerw

Jak na mechanizm przystało
myśli masz ryte z metalu
krążą po dziwnych kółkach (nigdy nie wyjdą z tych kółek)
jesteś system mechanicznie doskonały

i nagle się coś zepsuło

Oto płaczesz
po kątach trudno znaleźć przeszły tydzień
linie proste falują - zamiast kwadratów romby
w każdym głosie słychać w całym bezwstydzie
Ostatecznego Dnia trąby

Otworzyły się oczy niebieskie
widzą razem witrynę sklepową i Sąd
przenika się nawzajem tłum - archanioły i ludzie
chmurne morze faluje przez ląd
ulicami skroś tramwaje w poprzek
suną mgliste rydwany
pod mostami różowe błyskawice choć grudzień

Otworzyły się oczy niebieskie […]

Tytułowe pytanie wydaje się retoryczne. Islam jest co prawda „religią pokoju”, ale to nie przeszkadza wyznawcom Proroka prowadzić wojny i mordować „niewiernych” w okrutny sposób. Chrześcijaństwo to religia miłości, ale to chrześcijańskie armie niosły kolonialne zniewolenie, którego zło odczuwamy do dzisiaj.

 

1. Między pokojem a wojną.

Chrystus odrzuca przemoc jako sposób rozwiązywana konfliktów i nakazuje modlić się za nieprzyjaciół. Jednak w zapalczywości wywraca stoły kupców w świątyni i zapowiada: „Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, powiadam wam, lecz rozłam” (Łk 12, 51).

Aby uniknąć sprzeczności, musimy przyjąć, że Chrystus odrzuca  koncepcję pokoju polegającego na unikaniu konfliktów. Pielgrzym Pokoju - Jan Paweł II naucza nas, że należy odrzucić wojnę jako sposób rozwiązywania konfliktów (próbując powstrzymać wojnę w Iraku wołał, że „Bóg nie jest bogiem wojny”). Z tej perspektywy zupełnie inaczej wygląda „kontrowersyjna” działalność ekumeniczna Jana Pawła II. Gdyby była podtrzymywana – może doprowadziłaby do odrzucenia wojny i przemocy fizycznej jako sposobu rozwiązywania konfliktów przez wszystkie główne religie świata?

 

2. Czy konflikt na tle religii jest nieunikniony?

Według Świętego Mateusza Chrystus mówił nie tylko o rozłamie, ale wręcz o otwartych konfliktach (Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz). Chrześcijański radykalizm jest odrzucany przez osoby o odmiennych poglądach. To prowadzi do konfliktów i owocuje ciągle nowymi męczenników za wiarę. Jednak Ewangelie Chrystusa to wezwanie do radykalizmu: Jeśli kto chce iść za mną, niech się zaprze samego siebie niech weźmie swój krzyż i niech Mnie naśladuje. Z drugiej strony Katechizm Religii Katolickiej przyznaje prawo do obrony – także zbrojnej, jeśli to jest nie do uniknięcia. Czynienie tego co konieczne, połączone z radykalnym odrzuceniem zła (w „czystości serca”) to postawa uważana za bohaterską nie tylko przez chrześcijan.

Czy spory teologiczne prowadzą do wojen? Katolicy są oskarżani o zmienianie Słowa Bożego (a przecież Chrystus mówił, że „ani jedna kreska nie zmieni się w Prawie”). Żydzi są z kolei oskarżani o odrzucenie Mesjasza. Choć te oskarżenia były w przeszłości wykorzystywane, nie stanowią obecnie zarzewia do konfliktów. Powszechnie przyjmuje się, że w świętych księgach tkwi mądrość, a nie przepis na życie. To zasadnicza różnica – bo zmienia postawę człowieka religijnego. Nie sięgamy do Biblii, by znaleźć odpowiedź, ale by znaleźć pomoc w drodze ku „stawaniu w prawdzie”.

Przednia okładkaJak się okazuje, nauka filozofii ma bardzo dobry wpływ na kształcenie dzieci. Portal businessinsider.com informuje o potwierdzających to badaniach. Dzieci uczestniczące w programie kształcenia filozofii osiągają lepsze rezultaty (niż grupa porównawcza) w nauce innych przedmiotów (w tym matematyki). Eksperyment przeprowadzono w Anglii na grupie około 3 tysięcy dzieci. Szczegóły można znaleźć w anglojęzycznym raporcie. Wielkim zwolennikiem nauczania dzieci filozofii jest Jana Mohr Lone z Uniwersytetu Waszyngtońskiego. Jest ona autorką książek mogących być pomocnymi w tym procesie. Między innymi „The Philosophical Child” (Dziecko Filozof). Układ tej książki przypomina akademicki kurs filozofii, co może budzić pewne wątpliwości – związane nie tylko z obszernością i trudnością materiału. Może lepszym rozwiązaniem byłoby wybranie kilku ważnych problemów i pokazanie jak z nimi radzi sobie filozofia? Takie podejście w sposób naturalny może rodzić spory światopoglądowe. Jednak nie unikniemy ich także, wybierając podejście zastosowane przez Mohr Lone. Postawa niezależnego obserwatora – spekulanta prowadzi bowiem do relatywizmu.

Przed sformułowaniem programu należy zastanowić się nad celami takiego kształcenia.

1. Skoro ma ono pomóc w nauce, to w Polsce z całą pewnością pomocna będzie tradycja Szkoły Lwowsko-Warszawskiej. Uczynienie logiki jednym z fundamentów takiego kształcenia z pewnością pomoże też w nauce programowania (MEN wzorem innych państw chce wprowadzić naukę programowania w miejsce przedmiotu „Informatyka”).

2. Należy uwzględnić fakt, że dzieci zdobywają coraz więcej wiedzy z internetu. To wymaga wysiłku zmierzającego w dwóch kierunkach: odpowiedzialności (etyka) i „intelektualnej higieny” (metodologia i systematyka wiedzy). Tradycja szkoły Lwowsko-Warszawskiej (a także pozytywizmu) prowadzi do zakreślenia obszarów wiedzy pewnej (wiedza analityczna). Odwieczny dylemat zasadności twierdzeń o świecie rozwiązujemy zaś poprzez naukową metodę opartą o eksperymenty. Dla człowieka wierzącego wiedza religijna dzieli się na przekaz objawiony (mający status pewności taki jak wiedza analityczna) i tradycję. W języku świeckim to wszystko pozostaje tradycją (mitologią). Pokazanie roli języka (gier językowych) pozwala zrozumieć brak możliwości rozwiązania wielu światopoglądowych sporów. Pozwala też unikać sztucznych podziałów na tych, którzy uczęszczają na religię i tych którzy „chodzą” na filozofię (lekcje religii jako proces pogłębiania wiary powinny odbywać się poza szkołą). Uczy też prawdziwej tolerancji.

W swym przesłaniu Pan Cogito mówi o potrzebie pokory: „strzeż się jednak dumy niepotrzebnej […] powtarzaj: zostałem powołany - czyż nie było lepszych”. Europę niszczą elity, które wierzą w to, że lepszych nie było. Przykłady są liczne i dobrze znane – choć niektóre analizy tego zjawiska (których przeglądu dokonuje blogerka elig) to zbyteczne dorabianie teorii do pospolitych ludzkich słabości.

Może więc dobrze, że w Polsce nie ma elit, a zamiast rzeczowej debaty mamy regularną pyskówkę? Organizatorzy jednej z nich ośmielili się zaprosić do udziału jednego z ostatnich polskich intelektualistów, Profesora Bogusława Wolniewicza (zapewne dlatego, że jest on znany z bezpardonowej krytyki lewactwa). Profesor zareagował w jedyny rozsądny sposób: demonstracyjnie opuścił studio. Gdyby autorzy programu znali jego poglądy na temat dialogu (nie prowadzi on do porozumienia, ale jest on możliwy pod warunkiem osiągnięcia wstępnego porozumienia), pewnie by go nie zaprosili.

Bogusław Wolniewicz jest tłumaczem dzieł Ludwiga Wittgensteina i znawcą jego filozofii. Może więc ten efektowny zwyczaj kończenia dyskusji jest nawiązaniem do zachowania Wittgensteina?

Karl Popper opisuje zdarzenie, które miało miejsce w Cambridge równo 70 lat temu1: Wittgenstein „nerwowo bawił się pogrzebaczem", którym wymachiwał „niczym dyrygent batutą dla podkreślenia swych twierdzeń", a kiedy wyłoniła się kwestia zasad moralnych, Wittgenstein wezwał Poppera, aby ten podał jakiś ich przykład. „Odpowiedziałem: „Nie grozić pogrzebaczami zaproszonym prelegentom”. W następstwie tego rozwścieczony Wittgenstein odrzucił pogrzebacz i wypadł jak burza z sali, trzaskając za sobą drzwiami.

Podkategorie