Janusz Korwin-Mikke wyśmiewa się z braku wiedzy polityków (on chyba w ramach odwetu ma do tego prawo jak mało kto). Najpierw dostało się Beacie Szydło, bo próbując zdać egzamin gimnazjalny wyłożyła się na dacie przystąpienia Polski do Unii Europejskiej (na dodatek szukała gdzieś w latach 90-tych). Potem obnażył brak wiedzy Kidawy-Błońskiej (nowej Marszałek Sejmu), która na pytanie dlaczego dług publiczny nie zmniejszył się o pełną kwotę wpłaconą przez OFE odpowiedziała, że są to „jakieś kwoty wynikające z różnych takich działań”.

Kompromitacja? Czy rzeczywiście brak wiedzy dotyczącej faktów jest kompromitujący? Przecież każdy może coś zapomnieć lub tego nie wiedzieć. Robienie z tego problemów w dobie internetu jest chyba lekką przesadą (choć pożartować zawsze można). Nawet jeśli tak zwanym naukowcom wydaje się inaczej. Polityk powinien umieć przyznać się do braku wiedzy i wybrnąć z sytuacji. Rzecznik rządu miała prawo i obowiązek dopytać o to gdzie się podziały pieniądze z OFE i możliwie szybko to ogłosić (zwłaszcza, że to była kwestia czysto księgowa – jako zmniejszenie długu potraktowano tylko środki przechowywane w obligacjach państwowych). Większym problemem jest brak rzetelności, który przejawia się w uciekaniu w schematy (w rodzaju „a w czasach rządu PiS to było jeszcze gorzej”). Stąd wynika brak wyczucia tego, co wypadałoby wiedzieć. Kiedyś prezydent Bush (który był mistrzem różnych wpadek) pomylił deflację z dewaluacją (czym ponoć wywołał nawet lekką panikę na giełdach). Jednak jak na człowieka prymitywnego (o czym świadczą jego wojenne zapędy) całkiem nieźle sobie radził z mediami. Wszyscy wiedzą, że tej klasy politycy mają na swoim zapleczu sztaby ludzi wypracowujące stanowisko we wszystkich ważnych kwestiach. Można grymasić na ten fałsz i brak spontaniczności, ale chyba nie ma innej drogi. Jeśli na zimno przeanalizujemy „mroczne czasy IV RP”, to widzimy, że większość krytyki sprowadza się do złej polityki informacyjnej. Politycy lubowali się w publicznych wystąpieniach, które były często emocjonalne (jak słynne „ten pan nigdy nikogo nie zabije” Zbigniewa Ziobro). Aby uniknąć recydywy (czego tak bardzo boją się pseudo-elity III RP), warto by sięgać po amerykańskie wzorce nie tylko w politycznym marketingu. Pewnie więc czeka nas epoka polityków jednocześnie „malowanych” i mniej „barwnych” niż dotąd. Czy to źle? To zależy, czy ci politycy zajmą się rzeczywiście problemami zwykłych ludzi, czy też będą budować nadal mit „złotego wieku” w kraju o koszmarnym bezrobociu, głodujących dzieciach i milionach żyjących w nędzy.