Wyjaśniło się, dlaczego portal onet.pl publikuje takie badziewie! Prezes tej firmy uważa, że to „piractwo ogranicza [ich] możliwości budowania jakościowych treści”!

Jak zwykle w takich sytuacjach publikująca wywiad gazeta stosuje odstępstwo od stosowanych zwyczajów pokazywania innych aspektów zagadnienia. Ot choćby tego, o czym pisze Jędrzej Wołochowski: Główni zainteresowani zdają się nie pamiętać, że przemysł filmowy powstał w Hollywood w dużej mierze dzięki piractwu. Patenty na wynalazki filmowe miała firma Motion Picture Patents Company (jej współudziałowcem był Thomas Edison), która zmonopolizowała rynek na Wschodnim Wybrzeżu USA. Aby uniknąć ścigania przez firmę Edisona, większość filmowców udała się na Zachodnie Wybrzeże.

Sam Disney często wykorzystywał książki będące w domenie publicznej, aby ich adaptacje przekuć w kasowe hity. Szkopuł w tym, że gdyby obowiązywało wówczas równie surowe jak dzisiejsze prawo autorskie, producent nie osiągnąłby tak spektakularnego sukcesu. Rudyard Kipling, autor „Księgi Dżungli”, zmarł w 1936 r., zatem w świetle obowiązującego obecnie prawa wszystkie jego dzieła przeszłyby do domeny publicznej 1 stycznia 2007 r. Tymczasem gdy w 1967 r. sfilmowano jego najbardziej znaną powieść, prawa do niej już wygasły. Patrząc w drugą stronę, gdyby w USA obowiązywało takie prawo jak przed rokiem 1976, do domeny publicznej weszłyby już utwory wszystkich amerykańskich autorów zmarłych przed 1985 r.

 Bez wątpienia ludzie twórczy muszą mieć możliwość zarabiania na swych dziełach. Jednak to jest w chwili obecnej jedynie zagadnieniem ubocznym dla całej armii żerujących na prawach autorskich „zarządzaczy”. Ich działania są oczywiście zawsze zgodne z prawem – ale wyłącznie dlatego, że są wystarczająco potężni aby wpływać na kształtowanie prawa pod własne potrzeby. A ta potęga bierze się stąd, że prawa autorskie stały się ważnym narzędziem ekonomicznej agresji. Dlatego możliwe jest na przykład skazywanie ludzi za legalną produkcję narzędzi przestępstwa (to tak, jakby ktoś obwiniał fabrykę noży za zasztyletowanie ofiary zabójstwa). Dlatego zamiast wspierać rozwój telewizji internetowej zafundowano nam na nasz koszt cyfrową telewizję naziemną (co pozwoli przy pomocy koncesji ograniczyć demokratyzację świata mediów). Dlatego też służby państwowe są na usługach obrońców praw autorskich. Jakim prawem? Specjaliści podają analogię do interwencji policji w przypadku przestępstw pospolitych. Ale to analogia chybiona, gdyż społeczeństwo płaci za to policji. A ile płaci jej firma Microsoft za wspieranie BSA?

 

To tylko kilka z całego katalogu zagadnień, które są związane z obecnym poziomem ochrony praw autorskich. Ten system jest pełen patologii, ale z powodu silnego lobbingu nie ma nawet dyskusji nad ich likwidacją. Brak też refleksji nad tym, jak społeczeństwa powinny korzystać ze wspólnego dorobku kultury w dobie internetu. Uczciwemu twórcy aktywnemu w internecie naprawdę trudno poruszać się w gąszczu dziwnych i niejasnych uregulowań dotyczących praw autorskich.