Otwierając otrzymaną mailem fakturę możesz stać się ofiarą wojny. Ta wojna toczy się na wielu frontach. Także w internecie. Żądzę pieniądza chęć niszczenia cudzej pracy można bezpieczniej zaspokajać z użyciem komputera, niż broni palnej. Także seks (pornografia) i walka o władzę ulegają coraz większej cyfryzacji. Większość współczesnych ludzi nie czuje żądzy krwi, a przejawy przemocy są izolowane i karane. Dlatego wojnę z państwem islamskim postrzegamy jako wojnę cywilizacji (wojnę z barbarzyńcami).

 

Walka o 20 procent

 

Cybernetyczna wojna wcale nie jest mniej brutalna od tradycyjnej wojny krwawej, choć życie można na niej stracić szybciej w wyniku samobójstwa, niż bezpośredniej przemocy. Głównym polem walki jest praktycznie bezbronna część każdego społeczeństwa o słabszym od przeciętnego intelekcie. Te 20% społeczeństwa o których mówił specjalista od manipulacji Huxley. To oni są bardziej podatni na propagandę, otwierają bezmyślnie załączniki w mailach, wchodzą na fałszywe strony zmiany haseł etc…

Dzięki regułom gnijącej demokracji nawet wąska grupa interesów, jaką są współczesne „elity” może sprawować władzę, gdy uda im się opanować wspomniane 20% społeczeństwa. Ponieważ współczesny system finansowy promuje spryt – różnice w poziomie intelektu pokrywają się mniej więcej z różnicami w poziomie dochodów – przynajmniej jeśli chodzi o tych najbogatszych (sprytnych) i najbiedniejszych (najmniej zaradnych, proli).

Na przykład w Brazylii ten rozkład wygląda następująco:

Jeśli ludzie sprytni uzyskają bezwzględne poparcie ludzi niezaradnych, to mogą spokojnie rządzić. Warunkiem jest oczywiście zniechęcenie do polityki jak największej części reszty. Dlatego polityka musi być jak najbardziej obrzydliwa.

W Polsce nikt rozsądny nie uwierzy w to, że totalniacy 13 grudnia będą walczyć o wolność i demokrację z opresyjnym rządem. Przecież to nie ma żadnego znaczenia. Nie jest nawet aktualna sentencja Edmunda Burke „dla triumfu zła potrzeba tylko, żeby dobrzy ludzie nic nie robili”. Duża część społeczeństwa to „rozsądni krytycy”, którzy nie kierują się chęcią współdziałania ku dobru. Bez ich codziennej mrówczej pracy – na przykład takie bezproduktywne wyśmiewanie „dobrej zmiany”, podstawowa strategia „elity” (przeciwnicy nie są wcale lepsi) nie mogłaby się powieść.

Efektem ma być zniechęcenie ludzi nie pozbawionych rozsądku.

 

Kłamstwo najskuteczniejszą bronią XXI wieku

 

Niezależnie od tego, czy chodzi o naciągnięcie staruszków na „okazyjny zakup”, wyłudzenie danych osobowych, kradzież pieniędzy z internetowego konta, czy skłonienie części społeczeństwa by popierała szkodzenie swoim interesom – fundamentem tego działania jest kłamstwo. Powszechne tolerowanie kłamstwa w życiu publicznym jest czymś analogicznym do powszechnego dostępu do broni. Po kłamstwo sięgamy przy tym o wiele łatwiej niż po broń palną.

Spinanie różnych aspektów współczesnego społeczeństwa klamrą kłamstwa ma bardzo dobre uzasadnienie. Postęp cyfryzacji sprawia, że zanika granica między polityką, gospodarką życiem prywatnym i wszechogarniającym systemem informacyjnym. Cokolwiek robisz w internecie – zostawiasz cyfrowy ślad, który będzie użyty przeciw tobie. Nawet wschodząc do internetowego sklepu prosisz się o zalew reklam czegoś, co choćby przelotnie cię zainteresowało…. Wysyłając maila, narażasz się na ataki spamerów, a podając swoje dane możesz zupełnie wyzbyć się prywatności.

Tej sytuacji musimy przeciwdziałać, bo inaczej możliwości jakie daje informatyka zostaną zaprzepaszczone. Dlatego nie możemy z góry potępiać każdego działania władz związanego z „cywilizowaniem” internetu. Tak jak opanowano zagrożenie przemocą fizyczną, godząc się na niższy poziom wolności (podporządkowanie policji i sądom), tak musimy znaleźć rozsądny zakres ingerencji demokratycznej władzy w świecie cyfrowym. Jego globalny charakter sprawia, że narodowe państwa nie są w stanie rozwiązać tego problemu samodzielnie. Problem globalizacji wymaga więc przemyślenia na nowo.

 

Koniec radosnej ery pionierów

 

W początkach internetu wchodząc do cyfrowej sieci mogliśmy mieć poczucie pełnej swobody. Dziś wymagana jest ostrożność i samodyscyplina. Musimy mieć świadomość, że ktoś może skrzywdzić nas lub naszą rodzinę z powodu naszej lekkomyślności. Prawdziwą plagą ostatnich tygodni stają się na przykład maile z załącznikami zawierającymi kod szyfrujący nasze dane. Coraz lepsze algorytmy i metody ataku sprawiają, że możemy polegać wyłącznie na własnym rozsądku:

Nie otwieraj załączników w mailach, co do których zawartości nie jesteś pewien!

Efektem może być zaszyfrowanie twoich danych i żądanie okupu, który waha się od 500 do 10tys złotych! Używane są do tego zaawansowane rozwiązania technologiczne jak szyfrowanie asymetrycznym kluczem, waluta wirtualna (bitcoiny), sieć TOR (zob. crypt0l0cker). Interpol chwali się swoimi sukcesami w walce z tego typu cyberprzestępczością, jednak na razie to tylko zwycięstwo w jednej potyczce.Wojna trwa.....

 

 

 

Dwa i pół tysiąca lat temu grecki filozof Heraklit opisywał przy pomocy metafory rzeki ciągle zmieniający się świat. Wszystko płynie i „nie można wejść dwa razy do tej samej wody”. Także czas odmierzany zegarem komputera płynie nieustannie. Czy jednak metafora rzeki pasuje do opisu działania komputera? Próba odpowiedzi na to pytanie pozwala lepiej zrozumieć strukturę programów komputerowych.

Działanie programu jest napędzane zegarem komputera, który nigdy się nie zatrzymuje (chyba, że wskutek awarii lub wyłączenia zasilania). Nie mamy możliwości wpływania na ten proces. Raz uruchomiony program działa bez naszej ingerencji a czasem nawet wiedzy – deterministycznie i automatycznie.

W rytm zegara następują w programach dwa rodzaje przepływów: przepływ danych i przepływ sterowania.

Upraszczając nieco problem można rzec, że przepływ sterowania wiąże się z wykonywaniem przez komputer kolejnych instrukcji programu, a przepływ danych z wykonywanymi przez ten program działaniami:

komputer → sterowanie → dane

Czyli komputer wykonuje instrukcje, a te instrukcje powodują zmiany stanu (pamięci) komputera. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby taki sam stan mógł pojawiać się wielokrotnie. W odniesieniu do świata maszyn Heraklit nie miał więc racji. Jednokierunkowość zmian w czasie jest jedną z różnic między człowiekiem a maszyną.

Drugą istotną różnicą jest determinizm. Przepływ danych i sterowania odbywa się w sposób automatyczny. Po uruchomieniu programu komputer samodzielnie (automatycznie) wykonuje kolejne jego instrukcje. Można z góry przewidzieć kolejność wykonywania działań (na tym przecież polega programowanie maszyn). Człowiek tymczasem przed każdym działaniem podejmuje świadomą decyzję.

Te dwa zagadnienia wyglądają paradoksalnie:

1. Istnieje pozorna sprzeczność między trwałością a przemijaniem. Komputer może bez końca wracać do stanu początkowego (trwałość), a jednak każdy program zaczyna się i kończy (przemijanie).

2. W przypadku większości programów następuje interakcja z otoczeniem. Jeśli program wydrukował raport na drukarce, to nie może już tego cofnąć. Nie ma powrotu do stanu w którym kartka była czysta! Jak to pogodzić z tezą o możliwości powrotu do stanu początkowego?

3. Z kolei interakcja między komputerami i ludźmi (lub ludźmi za pośrednictwem komputerów) wiąże się z brakiem determinizmu, gdy tymczasem komputery działają deterministycznie (automatycznie).

Aby wyjaśnić te paradoksy, musimy dobrze rozumieć na czym polega przepływ sterowania, co to jest stan komputera oraz jak wygląda automatyzm działania w przypadku interakcji z otoczeniem.

Problem cenzurowania treści politycznych na Facebooku nie dotyczy tylko Polski. W Polsce stało się o tym głośno, gdy zaczęto cenzurować prawicowe treści.

Wcześniej Facebook był oskarżany przez Republikanów o podobne praktyki w USA. Pod koniec kampanii wyborczej obserwowaliśmy dość dziwne trendy we wszystkich mediach społecznościowych. Odbyła się też w tych mediach prawdziwa wojna na fałszywe wiadomości (teraz oczywiście lewactwo płacze, że ono padło w tej wojnie ofiarą – choć uczestniczyło w niej z wielką ochotą).

To jednak nie wzbudziło takich kontrowersji, jak przecieki z Facebooka – że cenzura ma być elementem strategii tej firmy. Chodzi mianowicie o wejście na rynek chiński. Bez możliwości cenzurowania treści nie ma żadnych szans, by chińskie władze zgodziły się na ekspansję Facebooka w tym państwie. Tu już nie chodzi o to, że zatrudnieni przez FB ludzie ulegają swoim prywatnym preferencjom. Tworzone są algorytmy, które będą z automatu blokować „wywrotowe treści”. A na dodatek firma zamierza „umyć ręce” i przekazać stworzone narzędzia pod kontrolę lokalnych władz! Według NYT te działania wzbudzają kontrowersje wśród pracowników Facebooka. Rzeczniczka firmy poinformowała w związku z tym, że żadne decyzje nie zostały jeszcze w tej kwestii podjęte.

 

Jeden tam tylko jest porządny człowiek: prokurator; ale i ten, prawdę mówiąc, świnia [M. Gogol „Rewizor”].

Krytykowanie elit jest ryzykowne – bo przecież świat bez elit jest niemożliwy. Nawet wśród polskich profesorów na pewno są tacy, którzy przy całej niedoskonałości PiS dostrzegają i doceniają prospołeczną zmianę polityki. Nie wszyscy przecież życzą rządowi (a więc i państwu) jak najgorzej, a niektórzy nawet zaangażowali się po stronie obozu rządzącego. Na przykład profesorowie Gliński i Zybertowicz.

Te dwie ikony prorządowych intelektualistów zostały w miniony weekend mocno porysowane. Najgorsze jest to, że tego dzieła zniszczenia dokonali oni sami. Wicepremier Gliński zrobił to przynajmniej sprowokowany przez dziennikarza TVP. Destrukcja Zybertowicza dokonała się „na zimno” - w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”.

Dla polskich „dziennikarzy” oczywiście „gorącym tematem” jest atak TVP na NGO oraz – w odpowiedzi - mocna krytyka telewizyjnej propagandy przez Piotra Glińskiego. Jednak naprawdę szokujące słowa padły niejako przy okazji. Piotr Gliński powiedział mianowicie, że stając po stronie rządu wiele zaryzykował – w zasadzie całą karierę naukową. Na całym świecie jest tak, że sprawowanie tak wysokiej funkcji w polityce jest dla akademika niesamowitym atutem i otwiera nowe horyzonty. Słów Piotra Glińskiego nie da się więc wyjaśnić inaczej, niż obawą o ostracyzm ze strony środowiska. To wyjaśnia przy okazji stadne zachowania „uczonych” i ich intelektualną bezradność wobec otaczającego świata, który przecież mają „maluczkim” objaśniać. Taką właśnie bezradność potwierdził we wspomnianym wywiadzie Prof. Andrzej Zybertowicz. Mówi w nim między innymi: „Nauka w istocie jest bezradna. Nie jesteśmy w stanie opisać dzisiejszego świata w kategoriach, bo sens tracą podstawowe pojęcia”. Profesorowi nie przejdzie przez gardło stwierdzenie: jestem bezradny – bo pojęcia którymi operują nie pozwalają nawet opisać dzisiejszego świata. W tak zwanej „nauce” słowo „ja” nie istnieje. To sami naukowcy skłaniają do uogólnień wypowiadając się zawsze w imieniu „nauki”. Ważniejsza dla nich jest wspólnota czcicieli obowiązującego paradygmatu, niż poszukiwanie prawdy. W ramach tego socjologicznego paradygmatu tworzy się różne teoryjki, które wprost rażą swym prymitywizmem. Na przykład wyniki amerykańskich wyborów objaśnia się następująco: „Gdy nikt nie patrzy nam na ręce i możemy zrobić to, czego naprawdę chcemy. Głosując, można komuś utrzeć nosa. U części wyborców, którzy czują się zagubieni w świecie, bo go nie rozumieją, jest potężna chęć odreagowania”. Dalsza część wywiadu pokazuje kto tak naprawdę jest zagubiony, pełen obaw i chęci „odreagowania”. To co profesor Zybertowicz mówi na temat nowoczesnych technologii dobrze oddaje tytuł: internet niszczy demokrację. W związku z tym Zybertowicz postuluje, aby zwolnić ten szaleńczy rozwój technologiczny. Nie mówi tylko jak. Nie przyjdzie mu też do głowy, że to on ma problem i „nie nadąża” ;-). Ci którzy nie nadążają trochę mniej – dostrzegają, że od wielu lat technologie związane z internetem rozwijają się bez wielkich przełomów: poprzez doskonalenie i upowszechnienie. Osławiona „sztuczna inteligencja” swoje groźne oblicze ma na razie wyłącznie w publicystyce. Amerykański model związany z dominacją i centralizacją jest coraz mocniej podważany przez otwartość, różnorodność i demokrację przemysłową. Nakłada się na to polityczna rywalizacja USA z Chinami. Mocno krytykowane przez Zybertowicza zjawisko hejtowania ma także swoje dobre strony. Intelektualna bezradność „elit” pozwala na funkcjonowanie „autorytetów” w rodzaju Wałęsy czy Balcerowicza, dla których w internecie nie ma litości. W „poważanym środowisku” nikt się nie odważy powiedzieć wprost tego, co ostatnio na temat Balcerowicza powiedział „kontrowersyjny przedsiębiorca” Poseł Jakubiak: „Profesor Balcerowicz jest autorytetem ekonomicznym i jeśli twierdzi, że przedsiębiorcy uciekają z Polski przed Prawem i Sprawiedliwością, oznacza to żart albo drwinę. To jest karygodne, takie słowa mogą spowodować lawinę. Balcerowicz jest słuchanym w Europie fachowcem, działa z premedytacją, to ogromna nieodpowiedzialność granicząca z dywersją”.

Jedną z najciekawszych technologii rozwijanych w Dolinie Krzemowej jest z pewnością rozszerzona rzeczywistość. Popularność gry Pokemon Go sprawiła, że wiedza na temat tej technologii stała się powszechna, zanim osiągnęła ona dojrzałość. Jej istotą jest uzupełnianie postrzegabej rzeczywistości o wygenerowane komputerowo stwory (w tym wypadku pokemony). Gdy patrzymy na okolicę przez filtr ekranu smartfona – widzimy to co gołym okiem, ale z dodatkiem małego kolorowego stworka.

O wiele bardziej niesamowity jest pokaz nowej technologii opracowanej przez Facebooka. Jej prezes Marka Zuckenberg zaprezentował 6 października wirtualną rzeczywistość uzupełnioną o "awatary" reprezentujące uczestników rozmowy. Oryginalny głos człowieka i wykonywane przez niego gesty w wirtualnej rzeczywistości powtarza wiernie postać rysunkowa!

Od razu widać proste zastosowanie tej technologii w produkcji filmowej. Można też będzie posłuchać na przykład wykładu prowadzonego zdalnie przez animowaną postać. Na szczęście rozwój tej technologii dotyczy jedynie generowania stworów, a nie ich postrzegania. Zdjęcie okularów pozwala zawsze zobaczyć obraz rzeczywistości takiej jaką on jest naprawdę. Na razie więc nie ma mowy o efektach takich jak w filmach „Avatar” czy Surogaci. Paradoksalnie na naszych oczach dogorywa też słynny „test Turinga”. W rozszerzonej rzeczywistości już dzisiaj trudno odróżnić generowane przez komputer postacie od awatarów ludzi. Nikomu jednak na myśl nie przychodzi, że oto dokonuje się przełom i komputery zyskują świadomość, albo zaczynają myśleć jak ludzie.

W toczącej się na całym świecie walce „elit” ze społeczeństwami „elity” doznały dotkliwej porażki: jeden ze flagowych projektów proroków „wolnego handlu”, układ TTiP nie wejdzie przed końcem kadencji Obamy. Raz na cztery lata w USA politycy starają się przekonać społeczeństwo, że jest to państwo demokratyczne. Skoro więc społeczeństwa nie chcą takich umów – to kandydaci na prezydenta prześcigają się w zapewnieniach, że oni są też przeciw. W tej sytuacji Obamie też jest niezręcznie forsować to na siłę. W Europie ruchy obywatelskie nasilają protesty – więc europejscy politycy też skorzystali z okazji, by zrobić unik: zarówno Niemcy jak i Francuzi zauważają, że nie ma klimatu politycznego dla tego układu. Wszyscy się cieszą. Tylko polskie pismaki się martwią. Natomiast posłowie mają to w głębokim poważaniu …. Może i słusznie – bo my oficjalnie popieramy wszystko co się zrodzi za oceanem.

Amerykańscy eksperci zapowiadają natomiast, że to tylko wstrzymanie, a nie zakończenie negocjaci.  

Z wirtualną walutą bitcoin jest związana technologia łańcucha bloków (blockchain), która zapowiada przełom w świecie finansów. Jeden z ekspertów - David Klein przewiduje, że „to będzie najważniejsza rzecz, jaka w ciągu kolejnych 10 lat wydarzy się w finansach. Być może nawet w całym nadchodzącym stuleciu”.

Technologia blockchain została wymyślona po to, aby zapobiec możliwości wydania tego samego bitcoina dwukrotnie. W tym celu wylicza się tak zwany hasz (ang. hash, funkcja skrótu) z połączonych informacji o poprzedniej transakcji oraz klucza publicznego następnego właściciela. Dane te tworzą blok informacji o transakcji, który jest umieszczany w publicznym, rozproszonym rejestrze. Bitcoin jest łańcuchem takich bloków:

Blockchain

W internecie pojawiła się oferta zakupu archiwum plików z zaawansowanymi narzędziami hakerskimi. Pliki pochodzą z serwerów The Equation Group – grupy hakerów pracujących dla NSA: „Tajemniczy sprzedawca nie ujawnia swojej tożsamości. Na dowód prawdziwości swojej oferty przedstawia jednak część danych – a dane te wyglądają na prawdziwe narzędzia służące do przejmowania kontroli na urządzeniami sieciowymi wielu producentów. Co więcej, nazwy tych narzędzi pokrywają się z nazwami projektów ze słynnego katalogu narzędzi NSA”.

To prawie na pewno prawdziwa oferta. W USA trwa poszukiwanie źródła przecieku. Najbardziej prawdopodobne jest to, że pliki zostały po prostu skopiowane z dysku, a nie przez internet. Świadczyć o tym może zachowana hierarchia katalogów w oferowanym archiwum plików oraz błędy gramatyczne w ogłoszeniu, które zdaniem językoznawców są próbą zmylenia dokonaną przez osobę anglojęzyczną.


 

O ekonomii dzielenia się (sharing economy) stało się ostatnio głośno dzięki kontrowersjom, które wywołuje rozwój platformy Uber, która uderza w tradycyjne taksówki. Jedziesz w trasę i masz wolne miejsce w samochodzie – podziel się nim. Dzielić się można miejscem parkingowym, czy mieszkaniem (tego typu pomysłów jest więcej).  

Największe kontrowersje z tego typu działaniami powinna wzbudzać nie sama idea dzielenia się (która jest piękna), ale centralizacja zarządzania. Właściciele globalnych platform do hasała „podziel się” powinni dodawać „z nami”. Globalne systemy takie jak Uber czy Lyft mają model rozwoju podobny do Facebooka czy Google’a. Zgromadzenie bardzo dużej ilości użytkowników z całego świata sprawia, że trudno będzie z nimi konkurować. A bez konkurencji stajemy się niewolnikami.

Na szczęście ten problem konkurencji dotyka nas wyłącznie wtedy, gdy akceptujemy scentralizowany model zarządzania projektami. Kiedyś nie miał konkurencji Micrsoft. Dziś rozproszony rozwój systemów takich jak Linux i Android sprawia – że to systemy Microsoftu tracą rynek.

Podobnie może być z rozwiązaniami z dziedziny ekonomii dzielenia się. Alternatywą dla Ubera może być na przykład Arcade City. Dużym plusem tego rozwiązania jest to, że jego ekspansji nie da się zatrzymać administracyjnie (choć pisanie o tym, że to następca Ubera, którego nie zdoła zablokować żadna władza jest lekką przesadą). Otwartym projektem, który może posłużyć do rozproszonego rozwoju handlu internetowego jest openbazaar.org. Ten odpowiednik eBaya / Allegro jest jednak na razie nastawiony na handel z użyciem bitcoinów.

Połączenie idei dzielenia się i rozwoju open source wydaje się związkiem idealnym. To jest strategia rozwoju, która może naprawdę zmienić świat.

W Polsce coraz popularniejsze są płatności zbliżeniowe. Służą do tego karty plastykowe z chipem oraz terminale z transmisją NFC. Ten sposób transmisji jest dostępny w większości nowoczesnych smartfonów. Dlatego powszechnie uważa się, że w przyszłości smartfony zastąpią zarówno karty jak i gotówkę. Jeśli jednak potraktujemy system płatności kartami (np. Visa czy MasterCard) jako sieć z terminalami do których łączymy się z pomocą kart płatniczych, to smartfon nie jest traktowany jako alternatywa dla tych kart. Decydują względy bezpieczeństwa (w smartfoenie musiałaby być przechowywana pełna informacja o karcie).

Dlatego systemy płatności smartfonem nie są wbrew pozorom rozwinięciem płatności kartą, ale wyewoluowały z płatności internetowych. Kilka polskich banków zrealizowało tego typu system płatności o nazwie Blik. System działa w oparciu o jednorazowy token, który jest generowany w systemie płatności. Token ten wpisujemy do terminala, poprzez który jest wysyłana kwota do zaakceptowania. To oczywiście wymaga łączności z internetem oraz dostępu w sklepie do terminala wpiętego w system (wykaz miejsc gdzie można tak płacić można znaleźć tutaj). Nie jest to zbyt wygodne i dla osób, które pozwoliły Google być zaufaną stroną trzecią w płatności (tak płaci się za usługi Google – zezwalając by oni pobierali samodzielnie pieniądze z konta) można to uprościć. Na polski rynek wchodzą właśnie nowe systemy: Google i Samsunga. W przypadku Google jest to już drugie podejście do płatności – tym razem pod marką Android Pay. Podobny system Samsunga nosi nazwę SamsungPay.

Jeśli polski system nie będzie się dynamicznie rozwijał, możemy zostać skazani na korzystanie z usług potentatów świata Androida.

W czasie niedawnej strzelaniny w Dallas jeden z napastników został zabity przez policję. A raczej przez policyjnego robota: „Kiedy rozmowy się załamały policjanci wysłali robota saperskiego do mężczyzny. Niósł on ładunek wybuchowy, który został następnie zdetonowany przy strzelcu zabijając go na miejscu”.

W ten sposób przekroczono kolejną barierę. Do tej pory maszyny do zabijania stosowano podczas wykonywania kary śmierci, albo na wojnie (czasem nie wypowiedzianej – jak ataki dronów w Pakistanie). Burmistrz Dallas broni decyzji policji i nie widzi w tym niczego złego. Twierdzi, że chodziło wyłącznie o eliminację zagrożenia. Dlaczego jednak nie użyto na przykład gazu usypiającego, tylko materiał wybuchowy? Przed atakiem robota trwały rozmowy przestępcy z policją – więc chyba był czas na zastosowanie innych środków. Najwyraźniej jednak chodziło o zabicie napastnika. Biorąc dodatkowo pod uwagę skuteczność takiego sposobu eliminacji zagrożenia, policjant może być teraz równocześnie sędzią i katem.

Może Prezydent Duda spytałby przy okazji Prezydenta Obamę jak to ma się do praw człowieka, demokracji i innych frazesów, których amerykański przywódca ma pełną gębę?

Wszystko co robi Microsoft jest genialne. Niestety niektórzy ludzie nie potrafią docenić tego geniuszu i wybrzydzają. Zamiast się cieszyć nowymi Windowsami 10 – chcieliby jeszcze aby ich stare aplikacje działały na nich bez zarzutu. Na dodatek niektórym ludziom przeszkadza to, że coś co było w starych Windowsach pod ręką, w nowych trzeba szukać w zakamarkach systemu. Są też tacy, którzy chcieliby zachować resztę prywatności i totalne szpiegowanie przez Windows 10 im nie pasuje.

Pewna kobieta w USA okazała się na tyle niewdzięczna, że gdy Microsoft uraczył ją swoim systemem (bez jej wiedzy) – poszła z tym do sądu. W ramach ugody Microsoft wypłacił jej 10 tys. Dolarów. Obiecał także nie zmuszać użytkowników do przejścia na nowy system.

 

W recenzji książki Raya Kurzweila „Nadchodzi Osobliwość. Kiedy człowiek przekroczy granice biologii”, krytyk Krzysztof Kłopotowski wyraża obawy, że „pierwsza ultra-inteligentna maszyna okaże się ostatnim wynalazkiem który musimy stworzyć. Potem nastąpi koniec: na naszym grobie zaśmieją się bystre komputery człekokształtne, które sami tworzymy”.

Takie obawy nie pochodzą jedynie od publicystów i humanistów. Sztuczną inteligencją straszą nas ludzie związani z nowoczesnymi technologiami i naukami ścisłymi.

Rozwój techniki zawsze wiązał się z zagrożeniami. Jeśli obecnie mamy do czynienia z jakościowo nową sytuacją, to wyłącznie z powodu braku powszechnej świadomości skali zagrożeń. Paradoksalnie jednak straszenie buntem maszyn nie prowadzi do poprawy sytuacji, ale – wręcz przeciwnie – skłania do ignorowania o wiele bardziej realnych niebezpieczeństw.

Jest co najmniej wątpliwe, by autonomiczne maszyny zyskały świadomość. Bez niej zaś zawsze będą to tylko bezwolne urządzenia. Nie zbuntują się – ale ludzie mogą im sami powierzyć swój los, traktując je jak przyjazne i świadome istoty.

Właśnie niedawno w USA zdarzył się pierwszy wypadek śmiertelny samochodu na „autopilocie”. Czy to nie dziwne, że straszący sztuczną inteligencją Elon Musk produkuje samochody, które mogą zabić właściciela? Autor tej informacji zwraca uwagę na nieodpowiedzialność tego „wizjonera techniki”: Smartfony i aplikacje może da się oferować w wersji beta — i użyć klientów jako testerów. Samochodów nie. Błąd w oprogramowaniu lub projekcie auta — a to zapewne sprawiło, że czujniki tesli widziały wolną drogę pod naczepą — może oznaczać wypadek, a nawet śmierć człowieka.

Tu nie ma mowy o żadnym „buncie maszyn” - jest zaś nieokiełzana pogoń za sukcesem zderzająca się z pragnieniem wygody. Spełnianie marzeń….

Największym marzeniem ludzkości zdaje się nieśmiertelność. Wyznawcy postępu wierzą, że nauka zapewni nam nie tylko długie życie (jeśli już nie wieczność), ale i zwiększy nasze zdolności. Drogą ku temu marzeniu ma być transhumanizm. Transhumanizm różni się od humanizmu przez przyzwolenie (a nawet oczekiwanie) na radykalne zmiany w naszej naturze i dostępnych nam możliwościach oferowanych przez różne nauki i technologie. Transhumanistą jest Kurzweil, według którego połączenie człowieka z maszyną pozwoli przekroczyć ograniczenia biologii. To ma być następny etap ewolucji ludzkości….

Nadchodzi era sieci 5G, która pozwoli między innymi na „ściągnięcie filmu w trzy sekundy”. Branża telekomunikacyjna, maniacy i banksterzy będą wniebowzięci. Reszta ludzkości powinna raczej się martwić wzrostem poziomu „elektrosmogu”.

Przestrzeń w której żyjemy jest polem elektromagnetycznym (EMF – ang. Electro Magnetic Field). Pole to nie jest jednorodne. Coraz większy wpływ mają na nie fale elektromagnetyczne emitowane urządzenia elektryczne. Rozwój telefonii komórkowej spowodował, że możemy mówić o prawdziwym elektromagnetycznym smogu (electro-pollution). Na dodatek produkujemy fale coraz krótsze (przenoszące coraz większą energię).

[źródło rysunku]

Ma to oczywiście wpływ na nasze zdrowie i środowisko w którym żyjemy. Przebywanie w silnym polu elektromagnetycznym może powodować raka: „Ze względu na względnie krótki czas powszechnego użytkowania telefonów komórkowych (od lat 90- tych) nie ma jeszcze wiarygodnych wyników dotyczących ryzyka zachorowania na nowotwory w wyniku długotrwałej ekspozycji na promieniowanie mikrofalowe emitowane przez te urządzenia. Jednakże na podstawie dotychczasowych badań epidemiologicznych, które wykazały możliwy wpływ korzystania z telefonu komórkowego na rozwój nerwiaka nerwu słuchowego oraz glejaka (najbardziej agresywny nowotwór mózgu) oraz na podstawie wyników eksperymentów na zwierzętach i kulturach komórkowych, zaklasyfikowano promieniowanie mikrofalowe jako możliwy kancerogen (klasa 2B)”.

W roku 2008 grupa uczonych wysłała do Kongresu USA raport – ostrzegając, że związek między telefonami komórkowymi a rakiem mózgu może być podobny jak między paleniem tytoniu i rakiem płuc. Ale to nie jedyne efekty zdrowotne. Mamy w Polsce potwierdzone przypadki nadwrażliwości elektromagnetycznej nabytej wskutek mieszkania w pobliżu silnych anten nadawczych. Wśród wielu ujemnych skutków zdrowotnych silnego pola elektromagnetycznego można wymienić: wzrost ryzyka chorób genetycznych, zaburzenia pracy neuronów, osłabienie pamięci krótkotrwałej i szybkości reakcji, zaburzenia snu, problemy immunologiczne i psychiczne (depresje i samobójstwa).

Nic dziwnego, że pojawiają się pomysły budowy siatek ochronnych. Jednak w tej dziedzinie najważniejsza jest kontrolna działalność państwa i organizacji międzynarodowych. Mają one za zadanie ustalanie norm emisji, które nie zagrażają życiu i zdrowiu ludzi. To między innymi dlatego TTIP jest tak niebezpieczne – gdyż może znacząco osłabić wpływ państwa. Niebezpieczni dla ludzkości są też liberałowie – którzy w tym wypadku pełnią rolę „pożytecznych idiotów”. Nie kontrolowany biznes będzie bowiem dążył do maksymalizacji zysków – traktując ludzkie nieszczęścia jak zmienne statystyczne (póki ilość wywołanych chorób nie zagraża biznesowi – nie ma znaczenia).

W ubiegłym roku grupa 190 naukowców z 39 krajów przekazała na ręce Organizacji Narodów Zjednoczonych i Światowej Organizacji Zdrowia (ang. World Health Organization, w skrócie WHO) petycję w sprawie zaostrzenia wytycznych dotyczących promieniowania elektromagnetycznego. Jednak w porównaniu z wrzawą wokół „Globcio”, wokół problemu panuje zadziwiająca cisza.

Rozwój cywilizacji prowadzi nieuchronnie do wzrostu ilości przetwarzanej informacji i szybkości jej przesyłu. W Polsce dodatkowo telefonia komórkowa pozwoliła na częściowe zniwelowanie skutków zbrodniczej działalności Buzka z Balcerowiczem (którzy oddali Francuzom całą infrastrukturę telekomunikacyjną). Jednak powinniśmy być świadomi zdrowotnych skutków tego rozwoju. Może wtedy uznamy, że 5G to o jedno G za daleko?

Rozwój wirtualnej waluty bitcoin oraz sieci Tor sprawiły, że każdy może zostać ofiarą internetowych przestępców. Wystarczy chwila bezmyślności i/lub nieuwagi…. Oraz – oczywiście – stworzony dla wirusów system Microsoft. W dokumentach Microsoft Office można zamieścić skrypty (makra), które powinny służyć usprawnieniu redagowania i przetwarzania treści. Niestety pozwalają także ściągnąć z internetu i uruchomić wirusa. Pojawiły się wykorzystujące to wirusy, które szyfrują wszystkie pliki na których może nam zależeć (teksty, prezentacje, zdjęcia). Jednym z nich jest szalejący w Polsce wirus Locky (strona poświęcona programowie Kaspersky, ale inne antywirusy też sobie radzą).

Szyfrowanie jest tak mocne (kluczem asymetrycznym RSA), że praktycznie nie ma sposobu na złamanie szyfru. Jednak po uiszczeniu odpowiedniej opłaty dostajemy klucz deszyfrujący. Komunikacja między przestępcą a ofiarą odbywa się przez sieć Tor, a należność płacimy w bitcoinach. Obecnie jest to 4BTC – czyli przy obecnym kursie wymiany około 8tys PLN. Dużo – ale jeśli potraktujemy to jako opłatę za przyspieszony kurs bezpieczeństwa internetowego, to może się opłaci? Przy okazji dowiemy się:

- że ciekawość to pierwszy stopień do piekła: nie otwiera się załączników do maili otrzymanych z nieznanych źródeł, lub z podejrzaną treścią;

- że niektóre metody szyfrowania i transmisji danych są naprawdę bezpieczne;

- jak komunikować się poprzez sieć Tor;

- jak posługiwać się walutą Bitcoin;

- że może warto rozważyć przejście na system Linux Ubuntu – którego twórcy nie są tak łaskawi dla przestępców jak Microsoft.

Najnowsze wersje Microsoft Office mają domyślnie wyłączone wirusy. Jednak Locky potrafi zarazić także posiadaczy takich programów. Użytkownicy bowiem potrafią bezmyślnie włączyć uruchamianie makr. Poza tym pojawiły się maile w których przestępcy uprzejmie proszą o uruchomienie wirusa – zapewniając, że to ważna informacja (na przykład potwierdzenie internetowej płatności).

 


Bagladesz był dotąd znany głównie z tego, że jest regularnie niszczony przez wielkie powodzie (co prawda dzieje się tak od zawsze, ale teraz to dzieje się z powodu zmian klimatu ;-)).

Niedawno jednak o Bangladeszu stało się głośno z innego powodu: ten biedny kraj został okradziony na kwotę około 100 mln USD. Początkowe wiadomości (BBC) sugerowały, że to poziom bezpieczeństwa godny trzeciego świata ułatwił włamanie do banku centralnego.

Potem okazało się jednak, że pieniądze znikły z konta banku w Nowym Jorku. Organizacja SWIFT obsługująca transfery międzynarodowe odrzucała jednak sugestie, że to ich system został złamany. Jednak wkrótce kolejne pojawiły się informacje o kolejnych bankach, zaatakowanych w taki sam sposób. Obecnie już cztery banki są poszkodowane (Bangladesz, Ekwador, Wietnam, Filipiny). I nie ma wątpliwości co do tego, że za kradzieżami stoi grupa hakerów "Lazarus". Symantec twierdzi, że są oni powiązani z Korą Północną.

Prezes SWIFT Gottfried Leibbrandt przyznał, że hakerzy Lazarusa są w stanie przełamać system zabezpieczeń. Włamanie do sieci SWIFT to bez wątpienia rekord świata w hakerskiej działalności. Ten system jest bowiem używany do bezpiecznego (;-)) transferu pieniędzy.

 

 

Podziw budzi determinacja Ewy Błaszczyk w walce o powrót do zdrowia swojej córki o kilkunastu jest w stanie śpiączki. Stworzyła fundację Akogo (w reakcji na usłyszany komentarz: „a kogo to obchodzi”). Fundacja ta zbudowała klinikę „Budzik” opiekującą się osobami w śpiączce i podejmującą próby przywrócenia im pełnej świadomości (niekiedy z sukcesem). Dzięki jej zaangażowaniu, udało się doprowadzić do pierwszych poza Japonią operacji wszczepienia elektronicznych stymulatorów układu nerwowego. Dotychczasowe próby pokazały, że ta metoda daje 60% szans na sukces.

Na zdjęciu konferencja prasowa kierujących operacją prof. Isao Mority z Japonii oraz prof. Wojciecha Maksymowicza z Olsztyna.

 

Piękny przykład tego, że technika nie musi prowadzić do świata odhumanizowanego, ale wspomagać także osoby kierujące się w życiu miłością, dobrocią i zaangażowaniem na rzecz bliźnich.

Nowoczesna reklama stara się być jak najmniej uciążliwa dla odbiorcy. Dlatego zamiast dostarczać niechcianych treści, stara się moderować strumień dostarczanych informacji. To jest podstawą działania dwóch gigantów internetu: Google i Facebooka. Obaj mają z tego tytułu problemy. Komisja Europejska chce nałożyć 3mld euro kary na Google za to, że firma manipulowała wynikami wyszukiwania promując własne usługi handlowe kosztem firm trzecich. Z kolei Facebook został oskarżony o pomijanie w wyświetlanych trendach treści konserwatywnych. Republikanie zażądali wyjaśnień, a nawet padła propozycja publicznego przesłuchania kierownictwa Facebook’a. Według nich to niedopuszczalne manipulowanie debatą publiczną i złamanie zasad neutralności internetu. Zuckenberg odrzuca zarzuty i zapowiada wewnętrzne śledztwo – by ustalić, czy pracownicy nie manipulują informacją.

Czy jednak każdego moderowania nie można nazwać „manipulacją” - nawet jeśli wykonuje to automat, a nie człowiek? Nie można się więc dziwić, że „święte oburzenie” republikańskich senatorów bywa komentowane z kpiną: może by się zajęli ważniejszymi sprawami?

 

Problem jest jednak poważny, ale leży w zupełnym braku dopasowania starych modeli funkcjonowania biznesu, mediów i polityki do nowoczesnych systemów informacyjnych. Polityka oparta na marketingu i biznes korporacyjny muszą prowadzić do manipulowania społeczeństwami – niezależnie od tego czy to się komuś podoba, czy nie.

W USA toczy się precedensowy proces, który rozstrzygnie o poziomie wolności słowa na jaki mogą sobie pozwolić uczeni. Profesor dziennikarstwa Florida Atlantic University (FAU) dr James Tracy pozwał tą uczelnię z powodu rozwiązania z nim umowy o pracę motywowanego jego działalnością blogerską. Tracy prowadzi blog memoryholeblog.com poświęcony zagadnieniom społeczno-politycznych. Jest to jedna z wielu stron internetowych demaskujących zakłamanie mediów głównego nurtu. Tracy ujawnia pomijane w tych mediach fakty oraz stosowane przez nie manipulacje. Na karierze dr Tracy prawdopodobnie zaważyła sprawa strzelaniny w szkole w Newtown. Jednym z zabitych tam podobno dzieci był Noah Pozner. James Tracy twierdzi, że jego akt zgonu został sfabrykowany, a rodzina zarabia na jego śmierci zbierając datki z całego świata. Rzeczywiście nieco dziwne jest to, że na opublikowanym świadectwie zgonu występują jaśniejsze i ciemniejsze obszary, a czcionki napisów nie są jednolite. Na dodatek na akcie zgonu zaznaczono, że autopsja nie została przeprowadzona, gdy tymczasem oficjalny raport z tej masakry zawiera stwierdzenie, że dokonano autopsji wszystkich ofiar. W odpowiedzi na te zarzuty państwo Pozner rozpętali kampanię – jak widać skuteczną – zmierzającą do zwolnienia Tracy'ego z pracy.

W Polsce ten problem praktycznie nie występuje i to z kilku powodów.

  1. W Polsce mamy zupełnie inny system prawny i wyroki sądów mają charakter jednostkowy – rzadko wpływają na działanie instytucji. Mamy też doskonały mechanizm „utraty zaufania”, który chroni pracodawcę przed konsekwencjami prawnymi tego typu zwolnień.

  2. Przykłady dr Ratajczaka, oskarżonego przez Gazetę Wyborczą o kłamstwo oświęcimskie, czy Zbigniewa Kękusia skazanego pomimo dowodów niewinności są wystarczająco wymowne, by działać odstraszająco. Uleganie „teoriom spiskowym” może być niebezpieczne

  3. Polscy naukowcy szerokim łukiem omijają tematy kontrowersyjne. Dobrym przykładem jest tutaj teoria ewolucji Darwina. Niedawno na UW odbyło się seminarium na ten temat. Jednak organizatorzy to koło studenckie i prywatny Instytut Edukacji Społecznej i Religijnej im. Ks. Piotra Skargi (związany ze znanym portalem PCh24.pl, sposób finansowania instytutu jest nieco kontrowersyjny).

  4. Znany mechanizm funkcjonowania paradygmatów naukowych został w Polsce wzmocniony poprawnością polityczną. Jak zauważa prof. Anna Raźny: „przytłaczająca większość politologicznych doktoratów, habilitacji, książek profesorskich jest przetworzonym amerykańskim produktem z doklejonym polskim certyfikatem politycznej poprawności”. To samo dotyczy ekonomii – dlatego żaden polski ekonomista nie odważy się wprost zaatakować fundamentów liberalnej ekonomii (choć chyba już wszyscy wiedzą, że to po prostu nie działa).

 

 

Prezydent Obama gości w Niemczech. W związku z tym w Hanowerze odbyła się wielka demonstracja przeciwników umowy o wolnym handlu między Unią Europejską a USA, pod hasłem „Zastopować TTIP i CETA – na rzecz sprawiedliwego handlu światowego”. Chociaż jeszcze w lutym Biały Dom przyznał, że prawdopodobieństwo zakończenia negocjacji przed końcem kadencji Obamy jest niewielkie, obawy przed przyspieszeniem nie słabną.

 

Nawet jeśli nie uda się dokonać ratyfikacji w tym roku, to w przypadku wygranej Hillary Clinton – zapewne proces zostanie dokończony przez następnego Prezydenta. Co prawda Hillary Clinton obecnie umowy o wolnym handlu krytykuje, narażając się administracji, w której pełniła funkcję sekretarza stanu, ale chyba nikt nie ma wątpliwości, że ta kłamliwa baba powie wszystko aby tylko wygrać wybory. Teraz natomiast trzeba mówić, że jest się przeciw takim umowom. Zwłaszcza po ujawnieniu afery „Panama Papers”, która jest łączona z liberalizacją handlu. Po wyborach znajdzie się tysiące powodów, aby zmienić zdanie, a dalsza liberalizacja po prostu uczyni takie unikanie podatków legalną praktyką – więc problem zniknie.