Wszystko co robi Microsoft jest genialne. Niestety niektórzy ludzie nie potrafią docenić tego geniuszu i wybrzydzają. Zamiast się cieszyć nowymi Windowsami 10 – chcieliby jeszcze aby ich stare aplikacje działały na nich bez zarzutu. Na dodatek niektórym ludziom przeszkadza to, że coś co było w starych Windowsach pod ręką, w nowych trzeba szukać w zakamarkach systemu. Są też tacy, którzy chcieliby zachować resztę prywatności i totalne szpiegowanie przez Windows 10 im nie pasuje.

Pewna kobieta w USA okazała się na tyle niewdzięczna, że gdy Microsoft uraczył ją swoim systemem (bez jej wiedzy) – poszła z tym do sądu. W ramach ugody Microsoft wypłacił jej 10 tys. Dolarów. Obiecał także nie zmuszać użytkowników do przejścia na nowy system.

 

W recenzji książki Raya Kurzweila „Nadchodzi Osobliwość. Kiedy człowiek przekroczy granice biologii”, krytyk Krzysztof Kłopotowski wyraża obawy, że „pierwsza ultra-inteligentna maszyna okaże się ostatnim wynalazkiem który musimy stworzyć. Potem nastąpi koniec: na naszym grobie zaśmieją się bystre komputery człekokształtne, które sami tworzymy”.

Takie obawy nie pochodzą jedynie od publicystów i humanistów. Sztuczną inteligencją straszą nas ludzie związani z nowoczesnymi technologiami i naukami ścisłymi.

Rozwój techniki zawsze wiązał się z zagrożeniami. Jeśli obecnie mamy do czynienia z jakościowo nową sytuacją, to wyłącznie z powodu braku powszechnej świadomości skali zagrożeń. Paradoksalnie jednak straszenie buntem maszyn nie prowadzi do poprawy sytuacji, ale – wręcz przeciwnie – skłania do ignorowania o wiele bardziej realnych niebezpieczeństw.

Jest co najmniej wątpliwe, by autonomiczne maszyny zyskały świadomość. Bez niej zaś zawsze będą to tylko bezwolne urządzenia. Nie zbuntują się – ale ludzie mogą im sami powierzyć swój los, traktując je jak przyjazne i świadome istoty.

Właśnie niedawno w USA zdarzył się pierwszy wypadek śmiertelny samochodu na „autopilocie”. Czy to nie dziwne, że straszący sztuczną inteligencją Elon Musk produkuje samochody, które mogą zabić właściciela? Autor tej informacji zwraca uwagę na nieodpowiedzialność tego „wizjonera techniki”: Smartfony i aplikacje może da się oferować w wersji beta — i użyć klientów jako testerów. Samochodów nie. Błąd w oprogramowaniu lub projekcie auta — a to zapewne sprawiło, że czujniki tesli widziały wolną drogę pod naczepą — może oznaczać wypadek, a nawet śmierć człowieka.

Tu nie ma mowy o żadnym „buncie maszyn” - jest zaś nieokiełzana pogoń za sukcesem zderzająca się z pragnieniem wygody. Spełnianie marzeń….

Największym marzeniem ludzkości zdaje się nieśmiertelność. Wyznawcy postępu wierzą, że nauka zapewni nam nie tylko długie życie (jeśli już nie wieczność), ale i zwiększy nasze zdolności. Drogą ku temu marzeniu ma być transhumanizm. Transhumanizm różni się od humanizmu przez przyzwolenie (a nawet oczekiwanie) na radykalne zmiany w naszej naturze i dostępnych nam możliwościach oferowanych przez różne nauki i technologie. Transhumanistą jest Kurzweil, według którego połączenie człowieka z maszyną pozwoli przekroczyć ograniczenia biologii. To ma być następny etap ewolucji ludzkości….

Nadchodzi era sieci 5G, która pozwoli między innymi na „ściągnięcie filmu w trzy sekundy”. Branża telekomunikacyjna, maniacy i banksterzy będą wniebowzięci. Reszta ludzkości powinna raczej się martwić wzrostem poziomu „elektrosmogu”.

Przestrzeń w której żyjemy jest polem elektromagnetycznym (EMF – ang. Electro Magnetic Field). Pole to nie jest jednorodne. Coraz większy wpływ mają na nie fale elektromagnetyczne emitowane urządzenia elektryczne. Rozwój telefonii komórkowej spowodował, że możemy mówić o prawdziwym elektromagnetycznym smogu (electro-pollution). Na dodatek produkujemy fale coraz krótsze (przenoszące coraz większą energię).

[źródło rysunku]

Ma to oczywiście wpływ na nasze zdrowie i środowisko w którym żyjemy. Przebywanie w silnym polu elektromagnetycznym może powodować raka: „Ze względu na względnie krótki czas powszechnego użytkowania telefonów komórkowych (od lat 90- tych) nie ma jeszcze wiarygodnych wyników dotyczących ryzyka zachorowania na nowotwory w wyniku długotrwałej ekspozycji na promieniowanie mikrofalowe emitowane przez te urządzenia. Jednakże na podstawie dotychczasowych badań epidemiologicznych, które wykazały możliwy wpływ korzystania z telefonu komórkowego na rozwój nerwiaka nerwu słuchowego oraz glejaka (najbardziej agresywny nowotwór mózgu) oraz na podstawie wyników eksperymentów na zwierzętach i kulturach komórkowych, zaklasyfikowano promieniowanie mikrofalowe jako możliwy kancerogen (klasa 2B)”.

W roku 2008 grupa uczonych wysłała do Kongresu USA raport – ostrzegając, że związek między telefonami komórkowymi a rakiem mózgu może być podobny jak między paleniem tytoniu i rakiem płuc. Ale to nie jedyne efekty zdrowotne. Mamy w Polsce potwierdzone przypadki nadwrażliwości elektromagnetycznej nabytej wskutek mieszkania w pobliżu silnych anten nadawczych. Wśród wielu ujemnych skutków zdrowotnych silnego pola elektromagnetycznego można wymienić: wzrost ryzyka chorób genetycznych, zaburzenia pracy neuronów, osłabienie pamięci krótkotrwałej i szybkości reakcji, zaburzenia snu, problemy immunologiczne i psychiczne (depresje i samobójstwa).

Nic dziwnego, że pojawiają się pomysły budowy siatek ochronnych. Jednak w tej dziedzinie najważniejsza jest kontrolna działalność państwa i organizacji międzynarodowych. Mają one za zadanie ustalanie norm emisji, które nie zagrażają życiu i zdrowiu ludzi. To między innymi dlatego TTIP jest tak niebezpieczne – gdyż może znacząco osłabić wpływ państwa. Niebezpieczni dla ludzkości są też liberałowie – którzy w tym wypadku pełnią rolę „pożytecznych idiotów”. Nie kontrolowany biznes będzie bowiem dążył do maksymalizacji zysków – traktując ludzkie nieszczęścia jak zmienne statystyczne (póki ilość wywołanych chorób nie zagraża biznesowi – nie ma znaczenia).

W ubiegłym roku grupa 190 naukowców z 39 krajów przekazała na ręce Organizacji Narodów Zjednoczonych i Światowej Organizacji Zdrowia (ang. World Health Organization, w skrócie WHO) petycję w sprawie zaostrzenia wytycznych dotyczących promieniowania elektromagnetycznego. Jednak w porównaniu z wrzawą wokół „Globcio”, wokół problemu panuje zadziwiająca cisza.

Rozwój cywilizacji prowadzi nieuchronnie do wzrostu ilości przetwarzanej informacji i szybkości jej przesyłu. W Polsce dodatkowo telefonia komórkowa pozwoliła na częściowe zniwelowanie skutków zbrodniczej działalności Buzka z Balcerowiczem (którzy oddali Francuzom całą infrastrukturę telekomunikacyjną). Jednak powinniśmy być świadomi zdrowotnych skutków tego rozwoju. Może wtedy uznamy, że 5G to o jedno G za daleko?

Rozwój wirtualnej waluty bitcoin oraz sieci Tor sprawiły, że każdy może zostać ofiarą internetowych przestępców. Wystarczy chwila bezmyślności i/lub nieuwagi…. Oraz – oczywiście – stworzony dla wirusów system Microsoft. W dokumentach Microsoft Office można zamieścić skrypty (makra), które powinny służyć usprawnieniu redagowania i przetwarzania treści. Niestety pozwalają także ściągnąć z internetu i uruchomić wirusa. Pojawiły się wykorzystujące to wirusy, które szyfrują wszystkie pliki na których może nam zależeć (teksty, prezentacje, zdjęcia). Jednym z nich jest szalejący w Polsce wirus Locky (strona poświęcona programowie Kaspersky, ale inne antywirusy też sobie radzą).

Szyfrowanie jest tak mocne (kluczem asymetrycznym RSA), że praktycznie nie ma sposobu na złamanie szyfru. Jednak po uiszczeniu odpowiedniej opłaty dostajemy klucz deszyfrujący. Komunikacja między przestępcą a ofiarą odbywa się przez sieć Tor, a należność płacimy w bitcoinach. Obecnie jest to 4BTC – czyli przy obecnym kursie wymiany około 8tys PLN. Dużo – ale jeśli potraktujemy to jako opłatę za przyspieszony kurs bezpieczeństwa internetowego, to może się opłaci? Przy okazji dowiemy się:

- że ciekawość to pierwszy stopień do piekła: nie otwiera się załączników do maili otrzymanych z nieznanych źródeł, lub z podejrzaną treścią;

- że niektóre metody szyfrowania i transmisji danych są naprawdę bezpieczne;

- jak komunikować się poprzez sieć Tor;

- jak posługiwać się walutą Bitcoin;

- że może warto rozważyć przejście na system Linux Ubuntu – którego twórcy nie są tak łaskawi dla przestępców jak Microsoft.

Najnowsze wersje Microsoft Office mają domyślnie wyłączone wirusy. Jednak Locky potrafi zarazić także posiadaczy takich programów. Użytkownicy bowiem potrafią bezmyślnie włączyć uruchamianie makr. Poza tym pojawiły się maile w których przestępcy uprzejmie proszą o uruchomienie wirusa – zapewniając, że to ważna informacja (na przykład potwierdzenie internetowej płatności).

 


Bagladesz był dotąd znany głównie z tego, że jest regularnie niszczony przez wielkie powodzie (co prawda dzieje się tak od zawsze, ale teraz to dzieje się z powodu zmian klimatu ;-)).

Niedawno jednak o Bangladeszu stało się głośno z innego powodu: ten biedny kraj został okradziony na kwotę około 100 mln USD. Początkowe wiadomości (BBC) sugerowały, że to poziom bezpieczeństwa godny trzeciego świata ułatwił włamanie do banku centralnego.

Potem okazało się jednak, że pieniądze znikły z konta banku w Nowym Jorku. Organizacja SWIFT obsługująca transfery międzynarodowe odrzucała jednak sugestie, że to ich system został złamany. Jednak wkrótce kolejne pojawiły się informacje o kolejnych bankach, zaatakowanych w taki sam sposób. Obecnie już cztery banki są poszkodowane (Bangladesz, Ekwador, Wietnam, Filipiny). I nie ma wątpliwości co do tego, że za kradzieżami stoi grupa hakerów "Lazarus". Symantec twierdzi, że są oni powiązani z Korą Północną.

Prezes SWIFT Gottfried Leibbrandt przyznał, że hakerzy Lazarusa są w stanie przełamać system zabezpieczeń. Włamanie do sieci SWIFT to bez wątpienia rekord świata w hakerskiej działalności. Ten system jest bowiem używany do bezpiecznego (;-)) transferu pieniędzy.

 

 

Podziw budzi determinacja Ewy Błaszczyk w walce o powrót do zdrowia swojej córki o kilkunastu jest w stanie śpiączki. Stworzyła fundację Akogo (w reakcji na usłyszany komentarz: „a kogo to obchodzi”). Fundacja ta zbudowała klinikę „Budzik” opiekującą się osobami w śpiączce i podejmującą próby przywrócenia im pełnej świadomości (niekiedy z sukcesem). Dzięki jej zaangażowaniu, udało się doprowadzić do pierwszych poza Japonią operacji wszczepienia elektronicznych stymulatorów układu nerwowego. Dotychczasowe próby pokazały, że ta metoda daje 60% szans na sukces.

Na zdjęciu konferencja prasowa kierujących operacją prof. Isao Mority z Japonii oraz prof. Wojciecha Maksymowicza z Olsztyna.

 

Piękny przykład tego, że technika nie musi prowadzić do świata odhumanizowanego, ale wspomagać także osoby kierujące się w życiu miłością, dobrocią i zaangażowaniem na rzecz bliźnich.

Nowoczesna reklama stara się być jak najmniej uciążliwa dla odbiorcy. Dlatego zamiast dostarczać niechcianych treści, stara się moderować strumień dostarczanych informacji. To jest podstawą działania dwóch gigantów internetu: Google i Facebooka. Obaj mają z tego tytułu problemy. Komisja Europejska chce nałożyć 3mld euro kary na Google za to, że firma manipulowała wynikami wyszukiwania promując własne usługi handlowe kosztem firm trzecich. Z kolei Facebook został oskarżony o pomijanie w wyświetlanych trendach treści konserwatywnych. Republikanie zażądali wyjaśnień, a nawet padła propozycja publicznego przesłuchania kierownictwa Facebook’a. Według nich to niedopuszczalne manipulowanie debatą publiczną i złamanie zasad neutralności internetu. Zuckenberg odrzuca zarzuty i zapowiada wewnętrzne śledztwo – by ustalić, czy pracownicy nie manipulują informacją.

Czy jednak każdego moderowania nie można nazwać „manipulacją” - nawet jeśli wykonuje to automat, a nie człowiek? Nie można się więc dziwić, że „święte oburzenie” republikańskich senatorów bywa komentowane z kpiną: może by się zajęli ważniejszymi sprawami?

 

Problem jest jednak poważny, ale leży w zupełnym braku dopasowania starych modeli funkcjonowania biznesu, mediów i polityki do nowoczesnych systemów informacyjnych. Polityka oparta na marketingu i biznes korporacyjny muszą prowadzić do manipulowania społeczeństwami – niezależnie od tego czy to się komuś podoba, czy nie.

W USA toczy się precedensowy proces, który rozstrzygnie o poziomie wolności słowa na jaki mogą sobie pozwolić uczeni. Profesor dziennikarstwa Florida Atlantic University (FAU) dr James Tracy pozwał tą uczelnię z powodu rozwiązania z nim umowy o pracę motywowanego jego działalnością blogerską. Tracy prowadzi blog memoryholeblog.com poświęcony zagadnieniom społeczno-politycznych. Jest to jedna z wielu stron internetowych demaskujących zakłamanie mediów głównego nurtu. Tracy ujawnia pomijane w tych mediach fakty oraz stosowane przez nie manipulacje. Na karierze dr Tracy prawdopodobnie zaważyła sprawa strzelaniny w szkole w Newtown. Jednym z zabitych tam podobno dzieci był Noah Pozner. James Tracy twierdzi, że jego akt zgonu został sfabrykowany, a rodzina zarabia na jego śmierci zbierając datki z całego świata. Rzeczywiście nieco dziwne jest to, że na opublikowanym świadectwie zgonu występują jaśniejsze i ciemniejsze obszary, a czcionki napisów nie są jednolite. Na dodatek na akcie zgonu zaznaczono, że autopsja nie została przeprowadzona, gdy tymczasem oficjalny raport z tej masakry zawiera stwierdzenie, że dokonano autopsji wszystkich ofiar. W odpowiedzi na te zarzuty państwo Pozner rozpętali kampanię – jak widać skuteczną – zmierzającą do zwolnienia Tracy'ego z pracy.

W Polsce ten problem praktycznie nie występuje i to z kilku powodów.

  1. W Polsce mamy zupełnie inny system prawny i wyroki sądów mają charakter jednostkowy – rzadko wpływają na działanie instytucji. Mamy też doskonały mechanizm „utraty zaufania”, który chroni pracodawcę przed konsekwencjami prawnymi tego typu zwolnień.

  2. Przykłady dr Ratajczaka, oskarżonego przez Gazetę Wyborczą o kłamstwo oświęcimskie, czy Zbigniewa Kękusia skazanego pomimo dowodów niewinności są wystarczająco wymowne, by działać odstraszająco. Uleganie „teoriom spiskowym” może być niebezpieczne

  3. Polscy naukowcy szerokim łukiem omijają tematy kontrowersyjne. Dobrym przykładem jest tutaj teoria ewolucji Darwina. Niedawno na UW odbyło się seminarium na ten temat. Jednak organizatorzy to koło studenckie i prywatny Instytut Edukacji Społecznej i Religijnej im. Ks. Piotra Skargi (związany ze znanym portalem PCh24.pl, sposób finansowania instytutu jest nieco kontrowersyjny).

  4. Znany mechanizm funkcjonowania paradygmatów naukowych został w Polsce wzmocniony poprawnością polityczną. Jak zauważa prof. Anna Raźny: „przytłaczająca większość politologicznych doktoratów, habilitacji, książek profesorskich jest przetworzonym amerykańskim produktem z doklejonym polskim certyfikatem politycznej poprawności”. To samo dotyczy ekonomii – dlatego żaden polski ekonomista nie odważy się wprost zaatakować fundamentów liberalnej ekonomii (choć chyba już wszyscy wiedzą, że to po prostu nie działa).

 

 

Prezydent Obama gości w Niemczech. W związku z tym w Hanowerze odbyła się wielka demonstracja przeciwników umowy o wolnym handlu między Unią Europejską a USA, pod hasłem „Zastopować TTIP i CETA – na rzecz sprawiedliwego handlu światowego”. Chociaż jeszcze w lutym Biały Dom przyznał, że prawdopodobieństwo zakończenia negocjacji przed końcem kadencji Obamy jest niewielkie, obawy przed przyspieszeniem nie słabną.

 

Nawet jeśli nie uda się dokonać ratyfikacji w tym roku, to w przypadku wygranej Hillary Clinton – zapewne proces zostanie dokończony przez następnego Prezydenta. Co prawda Hillary Clinton obecnie umowy o wolnym handlu krytykuje, narażając się administracji, w której pełniła funkcję sekretarza stanu, ale chyba nikt nie ma wątpliwości, że ta kłamliwa baba powie wszystko aby tylko wygrać wybory. Teraz natomiast trzeba mówić, że jest się przeciw takim umowom. Zwłaszcza po ujawnieniu afery „Panama Papers”, która jest łączona z liberalizacją handlu. Po wyborach znajdzie się tysiące powodów, aby zmienić zdanie, a dalsza liberalizacja po prostu uczyni takie unikanie podatków legalną praktyką – więc problem zniknie.

Każde przedsiębiorstwo – zwłaszcza w branży informatycznej – opracowując nowy produkt jest innowacyjne. Jednak dużym nieporozumieniem jest traktowanie tego rodzaju innowacyjności jako klucza do rozwoju innowacyjnej gospodarki. Można bowiem wskazać na różne ścieżki rozwoju innowacji:

1. Przedsiębiorstwa opracowujące lub rozwijające produkt wymagają niekiedy wsparcia teoretycznego. Wtedy naturalnym wydaje się nawiązanie współpracy z uczelnią, która powinna dysponować fachowcami o większym przygotowaniu teoretycznym dla takich badań.

2. Prace teoretyczne motywowane ciekawością badacza mogą prowadzić do rozwiązań, które znajdują swoje praktyczne zastosowania. Wówczas wynalazca stara się znaleźć inwestora, który dokona urynkowienia pomysłu tworząc na jego bazie komercyjne produkty.

3. Ciągły dynamiczny rozwój technologii – zwłaszcza informacyjnych – sprawia, że ciągle pojawiają się nowe możliwości ich wykorzystania. Najprostszą i najbardziej efektywną metodą rozwoju innowacji jest odkrywanie tych możliwości. Praca badawcza koncentruje się w tym wypadku na przeszukiwaniu globalnej sieci informacyjnej (nie tylko internet, ale też publikacje naukowe, bezpośrednie kontakty z naukowcami etc) w celu odkrycia trendów rozwojowych i nowych możliwości jakie daje technologia.

 

Pierwsza z powyższych ścieżek rozwoju innowacji jest często postrzegana przez polityków jako uniwersalna i jedyny warta wspierania. Jednak należy sobie zdawać sprawę z tego, że udział uczelni w tego typu rozwoju będzie zawsze ograniczony. Naukowcy mają często szeroką wiedzę ogólną, gdy tymczasem praca nad produktem niesie z sobą konieczność bardzo wąskiej specjalizacji. Odszukanie odpowiednich specjalistów w świecie nauki utrudnia system punktów będący podstawą oceny pracy naukowców. Naturalną bowiem metodą poszukiwań jest dla biznesu analiza publikacji powstających na uczelniach. Czytając nawet bardzo dobrą publikację jakiegoś autora trudno ocenić, czy nie powstała ona dla zdobycia punktów i jej autor nie ma nawet zamiaru kontynuowania prac w tym kierunku.

Drugi z opisanych przypadków (bardziej lub mniej przełomowe odkrycie) zachodzi rzadko. Nic więc dziwnego, że brak jest standardowych mechanizmów prowadzących „od pomysłu do przemysłu”, a droga przez mękę wynalazcy to częsty temat medialnej wrzawy (dobrym przykładem jest „polski grafen”).

Najbardziej obiecującym z punktu widzenia współpracy nauki z biznesem jest trzeci z opisanych przypadków. Dla przykładu gdy pojawia się nowa technologia (co dzieje się ciągle) o znaczącym potencjale, wielu przedsiębiorców staje przed dylematem: czy nie warto poświęcić czasu na jej poznanie i przyswojenie. Dobrym przykładem są nowe technologie w dziedzinie inżynierii oprogramowania (jak ostatnio zdobywający popularność kompilator PHP udostępniony przez Facebook'a). Zapoznanie się z taką technologią i porównanie jej z innymi rozwiązaniami to setki a godzin pracy, która przecież często jest powielana w różnych firmach. Istnienie ośrodka, który może taką pracę wykonać i udostępnić wyniki zainteresowanym jest nie do przecenienia.

Innym obszarem takich działań może być poszukiwanie podobnych produktów. Wdrożenie nowych produktów to zawsze ryzyko wyważania otwartych drzwi, a co za tym idzie – konieczność rezygnacji z premii pierwszeństwa.

Następną dziedziną koniecznych i potrzebnych badań jest rozeznanie rynku pod kątem jego potrzeb i/lub możliwości kreowania takich potrzeb.

 

W amerykańskich prawyborach Wczoraj głosował stan Nowy Jork. Około 60% mieszkańców tego stanu zagłosowało na Trumpa, który zdobył w ten sposób poparcie blisko 90 delegatów. Jednak dla zapewnienia sobie nominacji potrzebuje jeszcze poparcia około 400 delegatów – spośród 674 możliwych. Wśród stanów które jeszcze nie głosowały najwięcej do wygrania jest w Kalifornii (172 delegatów). Znacząca wygrana w tym stanie mogłaby przesądzić o zwycięstwie. Podobnie jest u Demokratów – Kalifornię będzie reprezentować aż 1/3 pozostałych delegatów. Wszystko rozstrzygnie się 7 lipca – w ostatni dzień prawyborów u Republikanów. Donald Trump wie, że bez zwycięstwa bezwzględną większością jego nominacja jest bardzo wątpliwa. Robi co może (ostatnio ponoć całkowicie zreorganizował sztab wyborczy). W Nowym Jorku wypadł dużo lepiej niż w sondażach, które dają mu także zdecydowane zwycięstwo w Kalifornii. Wszystko może się zdarzyć. Pojawił się więc pomysł, aby wykorzystać potencjał informacyjny Doliny Krzemowej do „zatrzymania Trumpa”. Pracownicy Facebooka zwrócili się wprost do kierownictwa firmy, z zapytaniem – czy będą robić coś w tej materii. Jednak Mark Zuckenberg podczas niedawnej konferencji deweloperskiej F8 stanowczo odrzucił takie pomysły. On sam ma jasne poglądy i chciałby więcej swobody w handlu oraz przepływie ludzi i informacji niż Trump. Jednak w imię tej wolności oraz neutralności platformy nie może pozwolić na manipulowanie poglądami. Teoretycznie Facebook mógłby zablokować takie strony jakie zechce. Mógłby także (co byłoby pewnie bardziej skuteczne) wykorzystać wyniki eksperymentu, który ujawnił możliwość dyskretnego wpływania na nastroje użytkowników platformy. Jednak takie działania budzą etyczne wątpliwości. Dlatego firma budująca swój potencjał na zaufaniu użytkowników nie może sobie na nie pozwolić. Biznes związany z wolnym wyborem konsumentów nie może być tak nieetyczny jak świat finansów i wielkich korporacji zależnych bardziej od polityki państwa (jak na przykład przemysł zbrojeniowy). Kto chce wygrać za wszelką cenę – ten naraża się na klęskę.  

Z firmy Mossack Fonseca wyciekły tajne dokumenty. Nie byłoby w tym takiej sensacji, gdyby nie to, że firma zajmuje się pomocą w korzystaniu z „rajów podatkowych”. Pomaga w ten sposób ukrywać majątek - między innymi znanym politykom. Wśród nich jest proamerykański Prezydent Argentyny Mauricio Macri, były prezydent Gruzji, premier Islandii, współpracownicy Prezydenta Rosji Putina, Prezydent Ukrainy Poroszenko, ojciec premiera Wielkiej Brytanii Camerona, wielu polityków z Bliskiego Wschodu i jeden rodzynek z Polski: Paweł Piskorski, były polityk PO.

Według Piskorskiego „hwszystko jest zgodne z prawem”. To nie ulega wątpliwości – bo przecież w Polsce przyrost majątku większy od dochodów jest nie tylko zgodny z prawem, ale nawet ma ochronę Trybunału Konstytucyjnego.

Opiniotwórcza gazeta udostępniła poczesne miejsce swojej strony internetowej dla wywodów jakieś paniusi na temat psychiki Prezesa Kaczyńskiego. Fakt, że Jarosław Kaczyński jest nieszczęśliwy i samotny ma coś tam tłumaczyć. Jeśli ktoś ciekaw – nich czyta. Inni mogą poświcić ten czas na chwilę zadumy….

Tego typu argumentacja ad personam jest często spotykana w internecie. Jednak internet to medium dwustronne i każdy musi się liczyć z adekwatną reakcją. Gdy erystyka przeradza się w czystą nienawiść, a miejsce oceny zdarzeń zajmuje zwykłe chamstwo – autor wypowiedzi zyskuje miano trolla, którego należy unikać. Następuje też samoistna segmentacja użytkowników i wchodząc na określone strony mniej więcej wiemy, czego się spodziewać. W tradycyjnych mediach każda publikacja przechodzi proces redakcyjny który powinien być bardziej skuteczny, ni ten "społecznościowy". Dlatego takie chamstwo nie powinno mieć miejsca w „opiniotwórczej” gazecie. Skąd więc te wynurzenia jakieś nowoczesnej paniusi?

Chamstwo elit

To co zdarzyło się w Polsce w ubiegłym roku i co obecnie dzieje się w USA ma charakter przemian cywilizacyjnych. Świat został podzielony na ludzi zaradnych, którzy mają prawo opływać w luksusie, nieudaczników obwiniających innych o swe niepowodzenia i całą resztę, która w obawie przed ewentualną rewolucją popiera polityków dbających o komfort zaradnych i trzymających za twarz nieudaczników. „Elity” sprawując „rząd dusz” dbają o to, aby ten system był stabilny i żadne zmiany nie naruszyły jego fundamentów. System zaczął się walić, gdy „właściciele świata” stali się zbyt pazerni i ilość „nieudaczników” zaczęła gwałtownie rosnąć. Zbiegło się to w czasie z upowszechnieniem internetu i mediów społecznościowych, które sprawiły, że te „elity” przestały być skuteczne. Młodzi ludzie żyjący w obrębie całej cywilizacji zachodniej postrzegają słowa „zakłamany” i „establishment” jako bliskoznaczne. Wyszukiwarka Google zwraca 218mln stron zawierających słowa establishment i kłamstwo (ang. „lie”). Na pierwszym miejscu strona na której ktoś dowodzi, że skuteczność Donalda Trumpa wiąże się z tym, że obnaża hipokryzję Republikanów. Odtrącone „elity” stają się zbędne. Gdy zaczynają walczyć o swój byt widać, kto tu naprawdę jest nieudacznikiem i chamem.

Globalne społeczeństwo sieci

Gdy czyta się wypowiedzi zwykłych młodych ludzi – widać, że my naprawdę się nie różnimy. Młodzi Polacy zagłosowali przeciw elitom, zdając sobie doskonale sprawę z wad PiS. Młodzi Amerykanie nie mają złudzeń co do Donalda Trumpa. Jednak chcą, żeby wreszcie ktoś pogonił te cyniczne „elity” dla których liczy się wyłącznie interes korporacji. To co mówi Trump i co mówią zwykli Amerykanie jest spójne. Ten sam język i podobne poglądy. Polityk nie może być „c***pą”. Jeśli Putin jest dobry dla Rosji, to Trump będzie dobry dal USA. Pieprzyć resztę świata. Pieprzyć polityczną poprawność. Pieprzyć waszyngtońskie elity. Donald Trump jest taki jak współczesna Ameryka – arogancka i głośna. Jego wybór to zrzucenie maski, a tylko to może być początkiem odrodzenia.

To nie są głosy „nieudaczników”, ludzi nie rozumiejących co się dzieje, niewykształconych z małych miast. Więcej w nich trzeźwego opisu rzeczywistości, niż w uczonych analizach think-tanków. Ciekawe, czy po wyborach – podobnie jak w Polsce – dziennikarze zamiast pójść na budowę i zapytać robotników o komentarz będą sadzać przed kamery zakłamanych profesorków, którzy tyle mają do powiedzenia o współczesnym świecie, co archeolodzy o dinozaurach. Wszyscy normalni ludzie mają już dość tej głupiej „elity”. Ich plucie na Donalda Trumpa jest tak samo skuteczne jak plucie polskiej swołoczy na Jarosława Kaczyńskiego – dalszy wzrost poparcia. Paradoksem jest to, że współczesna młodzież potrafi połączyć ponadnarodową współpracę z narodową dumą. Jest dumna z bycia Polakiem, Amerykaninem, Rosjaninem, Niemcem. To też jest oręż walki z „eliciarnią”, która potrafi być dumna co najwyżej z wielkości swego bogactwa, albo ilości publikacji których nikt nie czyta.

Dane w telefonach Apple są począwszy od iOS8 szyfrowane i nie można ich odczytać bez znajomości hasła. Po kilku próbach jego złamania, następuje opóźnienie, a następne kilka prób powoduje wykasowanie danych.

W trakcie śledztwa FBI po strzelaninie w San Bernardino (2 grudnia 2015) próbowano odczytać dane z telefonu terrorysty. Apple poradził FBI, aby zsynchronizował telefon z chmurą, a wówczas dane będzie można odczytać z serwera. Jednak hasło do synchronizacji zostało na telefonie wyzerowane. FBI zażądało stworzenia oprogramowania łamiącego zabezpieczenia (backdoor). Firma Apple odmówiła.

Sprawa z San Bernardino wydaje się dla FBI jedynie pretekstem. Pojawiły się spekulacje, że to FBI spowodowało reset hasła, umożliwiającego synchronizację danych, by uzasadnić potrzebę stworzenia oprogramowania łamiącego zabezpieczenia. W dniu 1 marca rozpoczęła się batalia sądowa. Historia sporu tej instytucji z Apple sięga roku 2014. Zdaniem urzędników, nie można stosować zabezpieczeń, które uniemożliwiają uzyskanie danych, przewidzianych w określonych okolicznościach przez prawo. (SMSy, zdjęcia, filmy, kontakty, nagrania audio i historie połączeń). Straszono, że uzyskanie takich danych może mieć znaczenie dla życia wielu ludzi.

Firmę Apple popiera także Google, który jednak nie stosuje w swoim systemie Android tak wyszukanych mechanizmów zabezpieczeń.

Apple boje o prywatność użytkowników

 

Dane w telefonach Apple są począwszy od iOS8 szyfrowane i nie można ich odczytać bez znajomości hasła. Po kilku próbach jego złamania, następuje opóźnienie, a następne kilka prób powoduje wykasowanie danych.

W trakcie śledztwa FBI po strzelaninie w San Bernardino (2 grudnia 2015) próbowano odczytać dane z telefonu terrorysty. Apple poradził FBI, aby zsynchronizował telefon z chmurą, a wówczas dane będzie można odczytać z serwera. Jednak hasło do synchronizacji zostało na telefonie wyzerowane. FBI zażądało stworzenia oprogramowania łamiącego zabezpieczenia (backdoor). Firma Apple odmówiła.

Sprawa z San Bernardino wydaje się dla FBI jedynie pretekstem. Pojawiły się spekulacje, że to FBI spowodowało reset hasła, umożliwiającego synchronizację danych, by uzasadnić potrzebę stworzenia oprogramowania łamiącego zabezpieczenia. W dniu 1 marca rozpoczęła się batalia sądowa. Historia sporu tej instytucji z Apple sięga roku 2014. Zdaniem urzędników, nie można stosować zabezpieczeń, które uniemożliwiają uzyskanie danych, przewidzianych w określonych okolicznościach przez prawo. (SMSy, zdjęcia, filmy, kontakty, nagrania audio i historie połączeń). Straszono, że uzyskanie takich danych może mieć znaczenie dla życia wielu ludzi.

Firmę Apple popiera także Google, który jednak nie stosuje w swoim systemie Android tak wyszukanych mechanizmów zabezpieczeń.

 

Żyjemy w wieku informacji. Nic więc dziwnego, że jej fałszowanie – czyli kłamstwo pojawia się jako oręż we wszystkich konfliktach. Także w tak zwanej wojnie polsko-polskiej. Po roku 1989 wyprodukowane w PRL „elity” usiłowały kształtować społeczeństwo poprzez wartościujące definicje i stereotypy. Słowo „patriotyzm” pojawiało się razem z „nacjonalizm” i „ksenofobia”. Wolność gospodarcza została utożsamiona z liberalizmem. Konserwatyzm przeciwstawiony „postępowi” i „nowoczesności” itd…

Przeciwnikom „postępu” przyprawiano „gębę” wykorzystując naturalne słabości, które nie są obce żadnemu człowiekowi. Każdy błąd, pochopna opinia lub niefortunna wypowiedź stawały się materiałem z której lepiono nienawistny wizerunek. Macierewicz – oszołom, Kaczyński – kartofel, a Rydzyk – wiadomo… Samo nazwisko ma być synonimem obciachu i stało się przedmiotem niezliczonych „żartów” w rodzaju: „Toruń to miasto podwyższonego rydzyka”.

Przyprawianie gęby jest stosowane także do całego społeczeństwa, które powinno się wstydzić swojej polskości. Dlatego anty-polacy nie mogą znieść naturalnego w każdym społeczeństwie kultywowania chlubnej tradycji historycznej. Wystarczy wspomnieć o polskim heroizmie – natychmiast pojawiają się poprawiacze historii, którym nie podoba się taki prosty obraz polskości, który kolportuje choćby prasa katolicka typu „Nasz Dziennik”. Bo każdy polski patriota to wiadomo – ksenofob, a każdy ksenofob to antysemita: „Na pewno jest korelacja między propagowanym przez nie obrazem rzeczywistości i wzrostem antysemityzmu”.

Po ubiegłorocznym krachu na chińskiej giełdzie wprowadzono automatyczne zawieszanie transakcji, gdy spadki przekroczą 7%. Ten automat zadziałał dwukrotnie w tym tygodniu: w poniedziałek i czwartek.

O dziwo dzisiaj nie są kontynuowane spadki, ale hobserwujemy lekki wzrost.

Na początek sesji – w ciągu 15 minut indeks wzrósł o 3%, by potem spaść o 2% i w końcu się ustabilizował na nieco wyższym poziomie. Prawdopodobnie to wynik aktywności grupy podmiotów, które mają za zadanie wsparcie dla giełdy.

Najciekawszym jest w tym wydarzeniu sam automatyzm kierowania giełdą. To kolejny krok ku uniezależnieniu się mechanizmu finansowego od ludzi. Już w tej chwili transakcje wysokiej częstotliwości często decydują o wynikach sesji, a komputery samodzielnie podejmują decyzje inwestycyjne (czasem generując wskutek błędu olbrzymie straty). Teraz zrobiono krok w kierunku automatów zarządzających giełdą….

Ciekawa analiza dotycząca rozwoju internetu w Indiach pokazuje jeden z ważniejszych aspektów współzawodnictwa Google i Facebooka. Właściciel Androida ma 90% udziału w rynku smartfonów, ale brakuje mu aplikacji, które skłaniałyby konsumentów do korzystania z infrastruktury Google. Większość użytkowników internetu w Indiach korzysta głównie ze smartfonów (a nie komputerów), a swoją aktywność w sieci rozpoczyna od komunikatora. Biorąc to pod uwagę 19mld jakie wyłożył Facebook na WhatsApp przestaje dziwić.

Jak sprawić, by docelowym miejscem aktywności użytkowników była platforma Google? Były pracownik Google radzi, by wykorzystać popularne aplikacje takie jak Google Maps i Youtube oraz zainwestować w lokalne aplikacje, które są popularne wśród Hindusów. Sugeruje także zmianę funkcjonalności Google Chrome w kierunku komunikacji. Indie są bardzo interesujące nie tylko z powodu dużej liczby ludności. Jest to kraj z olbrzymim potencjałem rozwoju (system kształcenia informatyków). Facebook w Indiach najsilniej rozwija swój program darmowego dostępu do internetu. Pochodzący z Indii nowy prezes Google zapowiada bardzo silne wzmocnienie obecności jego firmy w rodzinnym kraju: Pichai powiedział, że do 2019 roku firma wyszkoli 2 miliony programistów w Indiach do pracy z systemem operacyjnym Android, który będzie promował m.in korzystanie z internetu wśród kobiet na wsi i rozbuduje kampusy Google’a, co zwiększy liczbę osób z dostępem do sieci.

To nie są wiadomości neutralne dla Polski. Nasz kraj jest jednym z centrów usług związanych z informatyką. Tak silny sojusz największej firmy informatycznej z państwem w którym jest najwięcej informatyków może nas zepchnąć na margines. Potrzebne są aktywne działania, aby do tego nie dopuścić.

Posiadacze najnowszych smartfonów Samsunga mogą dokupić do nich gadżet, który daje efekty znane dotąd jedynie z filmów science fiction. Gear VR firmy Oculus (należącej do Facebooka) to okulary, które pozwalają na oglądanie trójwymiarowych obrazów z wnętrza sceny. Poruszanie głową daje możliwość spoglądania w różnych kierunkach. Jeśli do tego dołączymy joystick, to możemy poruszać się w trójwymiarowej przestrzeni. Na razie ilość programów (głównie gier i prezentacji) wykorzystujących te możliwości jest niewielka. Na dodatek poruszanie się w wirtualnej przestrzeni może prowadzić do zawrotów głowy, co nie jest przyjemne. Gear VR kosztuje w USA tylko 99 dolarów. W Polsce ceny zaczynają się od 600 zł. Jednak modele smartfonów z którymi współpracuje (Galaxy Note5 Galaxy S6 Galaxy S6 edge Galaxy S6 edge+) kosztują po kilka tysięcy złotych.

Diametralnie odmiennym projektem jest Google Cardboard, który można sobie zrobić samemu z kartonu! Koszt około 25 złotych – a jednak działa!

Zarówno Samsung jak i Google udostępniają SDK dla twórców programów: https://developers.google.com/cardboard/overview, https://developer.oculus.com.

Nie są to jedyne rozwiązania VR tego typu. Zobacz: 10 najlepszych gogli VR.

 

Technologie określane mianem sztucznej inteligencji (automatyczna analiza obrazów, przetwarzanie mowy, uczenie się maszyn itd...) są już obecnie w codziennym użyciu. Często nawet nie uświadamiamy sobie tego, że informacje jakie uzyskujemy powstały właśnie wskutek zastosowania takich technologii. Na przykład elementy „uczenia się maszyn” są używane w grach oraz na zapleczu portali społecznościowych. Facebook w ten sposób dobiera wyświetlane treści, które mogą być atrakcyjne dla odbiorcy.

Do tych celów Facebook używa specjalizowanych komputerów, których konstrukcję firma właśnie postanowiła opublikować jako open source. Powodem tej decyzji jest chęć pobudzenia badań i eksperymentów w dziedzinie sztucznej inteligencji. Jeszcze dalej w kierunku otwartości idzie inicjatywa openai.com, która właśnie powstała w Dolinie Krzemowej. Ma ona na celu rozwój technologii AI na zasadach non-profit. Na czele tej inicjatywy stanęli Sam Altman (prezes „fabryki startupów” Y Combinator) i Elon Musk (Tesla).

Czy rzeczywiście takie działania są przeciwieństwem protekcjonizmu i sprawią, że nie grozi nam pogłębianie technologicznych dysproporcji rozwoju? A może chodzi jedynie o to, by zaangażować tysiące ludzi do pracy, której efekty i tak będą w stanie wykorzystać nieliczni? Prawda zapewne leży pośrodku. Nawet jeśli przedsiębiorcy z Doliny Krzemowej mają na uwadze przede wszystkim rozwój swojego biznesu, to taka otwartość stwarza szansę dla wszystkich, aby stali się aktywnymi uczestnikami tego procesu.

Jeśli establishment całego świata potraktować jako jedną klasę polityczną, to bez wątpienia największym jej zmartwieniem jest obecnie kandydujący na prezydenta USA Donald Trump. Nic więc dziwnego, że każdy krok tego polityka i przedsiębiorcy jest śledzony w poszukiwaniu „wpadek”, które mogą go zdyskredytować. Tym razem chyba się udało. Na polskojęzycznych stronach można znaleźć informację, że „Donald Trump chce zamknąć internet”: Kandydat na prezydenta stwierdził, że "trzeba coś zrobić z internetem", bo jest używany do "radykalizowania" ludzi. Zapowiedział, że będzie chciał spotkać się z Billem Gatesem, by lepiej zrozumieć, jak działa sieć i jak można ją "zamknąć".

Na tym przykładzie dobrze widać, czym różni się debilna polska (?) propaganda od amerykańskich wzorców. Amerykanie nie posuwają się do tak ordynarnych manipulacji, ale dodają komentarz „autorytata” - w tym wypadku Jeffa Bezosa – szefa Amazonu, który w komentarzu na Twitterze stwierdził, że to Trump stanowi największe zagrożenie i należałoby go wysłać w kosmos.

Donald Trump zauważył (co jest zgodne z prawdą), że islamiści z Daesz wykorzystują internet do werbowania zwolenników i komunikacji z nimi. Dlatego należałoby w niektórych obszarach wyłączyć dostęp do internetu. Jak to zrobić? Trzeba pogadać z ludźmi, którzy się na tym znają – na przykład z Billem Gatesem.

Czy wypowiedź Trumpa jest tak głupia, jak się wydaje? Czy odcięcie od internetu jakiegoś państwa lub obszaru nie jest możliwe?

Może nie w 100%, ale przecinając światłowody łączące kontynenty można poważnie zakłócić funkcjonowanie nawet całego internetu. Jeszcze prościej jest po prostu odciąć dopływ zasilania – co przecież niedawno paru Tatarów pokazało na przykładzie Krymu. Skoro wszyscy niby się zgadzają z tym, że Daesz należy zniszczyć to w czym problem? Można nawet ogłosić dokładne daty bombardowań poszczególnych elektrowni i węzłów sieci – aby uniknąć zbędnych strat w ludziach. Problem jednak jest, gdyż Daesz to w rzeczywistości nie jest odrębne państwo, ale zajęte obszary Syrii i Iraku. Te państwa chyba nie będą zaś zbyt chętne do niszczenia własnej infrastruktury.

Na szczęście aby odciąć Daesz od internetu nie trzeba nawet tak drastycznych środków. Chińczycy od dawna skutecznie cenzurują internet, więc w takim policyjnym państwie jak USA to na pewno jest także możliwe. Tyle, że władze musiałyby przyznać jaki naprawdę jest zakres „wolności słowa” (Trump twierdzi, że tym pojęciem szermują tylko głupcy). Prace nad „odcięciem” USA od internetu prawdopodobnie są prowadzone. Eksperyment z zablokowaniem internetu zrobiono także w Rosji. Ma to polegać na skoordynowanych działaniach wszystkich kluczowych dostawców internetu. Idąc tym tropem można znaleźć najbardziej skuteczną metodę odłączenia jakiegoś terytorium od internetu. Firma Renesys przeanalizowała pod tym kątem różne kraje i okazalo się, że w 61 krajach za komunikacje ze światem zewnętrznym odpowiedzialny jest jeden lub dwóch operatorów. Tam wystarczy odpowiedni rozkaz ze strony rządu lub nawet atak fizyczny, aby pozbawić obywateli łączności. W Polsce jest to 40 operatorów:

W Syrii jest dokładnie jeden operator, a odcięcie internetu było tam już ćwiczone (nie było łączności przez 52 godziny).

Swoboda dostępu do internetu i wielotorowość komunikacji jest w dużym stopniu fikcją i nie trzeba Billa Gatesa aby to zrozumieć (tak naprawdę to gdyby Gates „znał się” na internecie, to pewnie byłby nadal strategiem Microsoftu ;-)). Każdy komputer przyłączony do sieci dostaje swój adres IP, który jest zależny od urządzenia (routera) sterującego danym segmentem sieci. Nawet takie najprostsze routery za kilkaset złotych mają równocześnie wbudowane mechanizmy filtrowania (firewall), co daje teoretyczną możliwość pełnej kontroli – przynajmniej sieci naziemnej. Pozostaje oczywiście jeszcze łączność satelitarna. Jednak Daesz nie posiada swoich satelitów.

Wprowadzając odpowiednie regulacje międzynarodowe można zmusić operatorów do zastosowania odpowiednich filtrów. Gdyby dzięki internetowi ludzie na masową skalę odłączali się od źródeł mądrości opanowanych przez bankierów, „ekspertów” od globcio itp…, to wprowadzenie kontroli internetu nie zajęłoby tym obłudnikom więcej niż tydzień.