Od 1 stycznia Facebook wprowadza nowy regulamin. Istotne są w nim dwie zmiany. Obie bardzo kontrowersyjne:

1. Od 1 stycznia 2015 r. użytkownik korzystający z naszych usług zobowiązuje się przestrzegać zaktualizowanych regulaminów, zasad wykorzystania danych, zasad stosowania plików cookie, a także wyraża zgodę na wyświetlanie mu ulepszonych reklam, opracowanych na podstawie wykorzystywanych przez niego aplikacji i witryn. Czyli kolejne zmiany regulaminów nie będą musiały być akceptowane przez użytkownika!

2. Gromadzimy też informacje na temat sposobów korzystania przez Ciebie z Usług, np. rodzaju treści, które przeglądasz i z którymi wchodzisz w interakcję, a także częstotliwości i czasu trwania różnych Twoich działań. Tu usunięto jedno słowo – wcześniej było „naszych usług”. Czyli Facebook może gromadzić informacje o wyświetlanych stronach. Wystarczy, że pojawi się na nich wtyczka Facebooka – na przykład przycisk „Lubię to”, a użytkownik jest zalogowany do serwisu Facebooka.

Grupa hakerów Anonymous wypowiedziała wojnę grupie Lizard Squad, która zaatakowała w same święta Xbox Live oraz PlayStation Network. Atak był zapowiedziany kilka tygodni wcześniej, ale zaatakowanym firmom (Sony i Microsoft) nie udało się mu przeciwdziałać. Logowanie do serwerów było więc dla użytkowników konsol bardzo utrudnione. Atak ustał po tym, jak hakerzy przyjęli ofertę Kima Dotcom, który zaproponował im w zamian darmowy dostęp do jego serwisu MegaPrivacy. Dotcomowi grozi w USA 50 lat więzienia za piractwo. Po dogadaniu się Lizard Squad napisał on na Twitterze, że to przykład jak działa dyplomacja i zwrócił się do rządu USA, aby dali jej szansę.

To jednak nie oznacza końca kontrowersji między Anonymous a Lizard Squad. Ta druga grupa atakuje bowiem system bezpiecznej komunikacji Tor. Z kolei Anonymous opublikowali olbrzymi zbiór 13 tysięcy haseł i numerów kart kredytowych.

Rząd USA chciał się zapewne pochwalić, że on nie jest gorszy od „amatorów” i prawdopodobnie zaatakował Koreę Północną, utrudniając dostęp z tego kraju do internetu (problemy trwają od poniedziałku). Z kolei w Korei Południowej hakerzy zaatakowali elektrownię jądrową i publikują skradzione dane – w tym plany elektrowni.

Od czasów „Gwiezdnych Wojen” nie było chyba filmu o takim znaczeniu politycznym, jak "The Interview" firmy Sony Pictures. Film opowiada o przygotowaniu zamachu na przywódcę Korei Północnej. Prawdopodobnie w związku z nim doszło do bezprecedensowego ataku cyberwłamywaczy (podpisujących się jako GOP - Guardians of Peace) na serwery wytwórni. Następnie ci przestępcy zagrozili atakami na kina wyświetlające film. Sony Pictures zrezygnowało z dystrybucji filmu. Jak do tej pory pokazano go tylko jeden raz - w zeszłym tygodniu, w Los Angeles. Była to uroczysta premiera, a od 25 grudnia produkcja ta miała trafić do kin na całym świecie. Jednak po wczorajszym oświadczeniu pierwsze zareagowały amerykańskie sieci kin, które odmówiły puszczania w swoich placówkach produkcji Sony. Firma wydała w związku z tym oficjalne oświadczenie, w którym przeczytać można: "Sony Pictures stało się ofiarą bezprecedensowego ataku, wymierzonego w naszą firmę, pracowników i klientów".

Decyzję Sony mocno skrytykował Barack Obama. Jego zdaniem sukces cyberprzestępców zachęci innych do podobnych działań. Powiedział też, że USA zareagują adekwatnie na działania Korei Północnej.

Internet ewoluuje. Już nie jest jedynie źródłem informacji lub miejscem rozrywki. W coraz większym stopniu staje się miejscem aktywności ekonomicznej. Dlatego dominująca w wyszukiwaniu informacji firma Google może stracić swoją pozycję. Wyszukiwania komercyjne stanowią już dzisiaj około 20% ogólnej liczby wyszukiwań w Google. Na dodatek głównie te wyszukiwania są okazją do wyświetlania reklam. Jeśli Amazon zdobędzie dominującą pozycję w handlu internetowym, to po co w ogóle korzystać z Google, skoro można iść wprost do portalu amazon.com. Według danych comscore.com aktywność na amazon.com wzrosła o 73% rok do roku. Na dodatek ten wzrost generują w większym stopniu zapytania z urządzeń mobilnych.

Na urządzeniach mobilnych o wiele częściej korzystamy z dedykowanych aplikacji, niż uniwersalnej przeglądarki. A wówczas Google jest z definicji pomijane.

Słowo "glitch" oznacza "krótkotrwałe zakłócenie". Czy w handlu elektronicznym godzinną awarię można nazwać "krótkotrwałą"? Tak określono błąd w programie do RepricerExpress, który może doprowadzić wiele drobnych firm do bankructwa. Program ten ma na celu dokonywanie automatycznych przecen w celu utrzymania cen niższych niż konkurencja na Amazonie. Błąd spowodował, że przez godzinę (między dziewiętnastą i dwudziestą w piątek) wiele przedmiotów sprzedano za ułamek wartości. Przecena do 1 pensa dotyczyła podobno aż 75mln pozycji należących do 2000 dostawców.

Dyrektor generalny RepricerExpress, Brendan Doherty, przeprosił poszkodowanych sprzedawców i poinformował o zapewnieniu Amazona, iż żaden ze sprzedawców nie ucierpi z powodu błędu.

Podobno udało się anulować większość dokonanych zamówień. Problemem pozostają jednak te, które zostały już zrealizowane. Z poszkodowanymi sprzedawcami Amazon ma kontaktować się bezpośrednio.

Sprawa jest trudna, gdyż wszystkich konsekwencji błędu nie da się zlikwidować przez wycofanie transakcji. Stosunkowo najprostsze będzie anulowanie opłat przez Amazon. Gorzej z systemem oceny sprzedawców, który uwzględnia anulacje, powodując zmniejszenie rankingu. Mogą też pojawiać się negatywne oceny kupujących. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że błąd zdarzył się w okresie przedświątecznym, zakłócając sprzedaż w najważniejszym dla sprzedawców czasie.

 Koreańczycy zostali oskarżeni o cyberatak na Sony Pictures” ("Guardians of Peace") . Północnokoreańskie władze wydały w związku z tym oświadczenie: Nie wiemy, gdzie w USA jest firma Sony Pictures i co zrobiła, że stała się celem ataku i nie uważamy, że musimy to wiedzieć. Wiemy jednak, że Sony Pictures jest producentem filmu, który wspiera akt terrorystyczny i rani godność najwyższego przywódcy.

Hakerzy udostępnili w internecie kopie filmów produkcji Sony Pictures. Niektóre z nich nie miały jeszcze nawet premiery kinowej. Opublikowano także prywatne dane gwiazd filmu, współpracujących z wytwórnią, dane (w tym loginy hasła do komputerów firmowych i numery ubezpieczenia, wynagrodzenia) pracowników firmy iniepublikowane scenariusze filmowe.

Najbardziej upokarzające dla wytwórni jest opublikowanie fragmentów korespondencji, z opiniami o aktorach. Na przykład w korespondencji między jednym prezesów Sony i producentem z Hollywood, Angelina Jolie została opisana jako "zepsuty bachor bez talentu".



 

To nie jest pierwszy udany atak na Sony (trzy lata temu skradziono dane o kontach użytkowników PlayStation). Widać więc systemy bezpieczeństwa tej firmy nie są najlepsze. Może więc w ramach prewencji darowaliby sobie obrażanie Koreańczyków? ;-)

 

Drony to jeden z wynalazków o szczególnym znaczeniu dla społeczeństwa. Wynalazek kontrowersyjny. Jest to połączenie samolotu (lub helikoptera), oraz sterowania z użyciem metod sztucznej inteligencji. Drony mogą być uzbrojone i wtedy stają się nowoczesnymi maszynami do zabijania. USA stosują je od dawna do szpiegowania i zabijania swoich wrogów. Jednak ostatnio pojawia się coraz więcej informacji o próbach cywilnego ich zastosowania. Na przykład w logistyce. Drony wyposażone w nowoczesne kamery pozwalają na filmowanie z lotu ptaka. Niesamowite wrażenie robi zrobiony w ten sposób film pokazujący upadek Detroit:

Dalsza miniaturyzacja doprowadzi do pojawienia się dronów wielkości owadów. Upowszechnienie takich urządzeń oznaczać będzie koniec jakiejkolwiek prywatności na otwartej przestrzeni. Koniec więc na przykład z "kompielami słonecznymi" z dala od wścibskich oczu.

Polski rząd toczy nierówną walkę z hazardem (odkąd „zabroniono” hazardu, ilość automatów do gier znacząco się zwiększyła). Przy okazji pojawia się informacja o przygotowaniach do blokowania stron internetowych, które mają polegać na tym, że rząd odkłada je do następnej kadencji sejmu. Bo - jak tłumaczy rządowy urzędnik w sejmie – w tej kadencji nie zdąży. Może lakoniczna odpowiedź wiąże się z tym, że rząd chce chronić interesy wybranych firm hazardowych, gnębiąc konkurencję i przy okazji wprowadzając legalnie inwigilację internetu: „minister Kapica poinformował, że w celu wzmocnienia legalnej konkurencji wśród firm hazardowych oraz dla ochrony graczy „chcących uczestniczyć w tego typu zabawie" trwają prace koncepcyjne nad prawem blokującym dostęp do niektórych stron internetowych”.

Śledząc kolejne wypowiedzi ministra Kapicy można by dojść do wniosku, że pomylił on resorty. Bo takie mącenie bardziej by się chyba przydało w ministerstwie propagandy: Dwa dni temu Kapica wypowiadał się, że jego resort już pracuje nad koncepcją wcielenia w życie blokowania stron, a dzisiaj pisze, że to jednak będzie tylko wykorzystywanie narzędzi w formie np. „graficznej kurtyny”.

O tym, że minister Kapica (jak i cały jego resort) absolutnie nie powinien się zajmować internetem, świadczy sam pomysł jakiejś „graficznej kurtyny”, który jest po prostu idiotyczny. Na portalu niebezpiecznik.pl można znaleźć wyjaśnienie dlaczego nie da się czegoś takiego skutecznie wykonać. Ale ministry muszą przecież czymś się zająć.

 

Źródło ilustracji: Wikipedia

Z wielkim impetem ruszył projekt openpkw.pl. Jego celem jest stworzenie otwartej platformy do obsługi wyborów w Polsce. W każdym naszym działaniu występują aspekty egocentryczne i społeczne. W tym wydaje się dominować aspekt społeczny. Dlatego zachodzi obawa, czy ten entuzjazm i zaangażowanie nie zostaną zmarnowane?

 

Projekt rozrósł się (personalnie) już do takiej skali, że raczej nie umrze śmiercią naturalną. Jeśli nie zostaną osiągnięte szybko założone cele (wdrożenie), to przynajmniej parę aktywnych osób się na nim wylansuje. Może ktoś czegoś się nauczy. Nie byłoby jednak dobre, gdyby to był kolejny sposób mamienia ludzi, że mogą mieć jakiś istotny wpływ na funkcjonowanie naszego państwa. Bez gruntownych zmian politycznych zawsze znajdzie się sposób, aby takie oddolne inicjatywy tłamsić.

 

Ot – choćby nieoceniony w takich razach Trybunał Konstytucyjny. On już dawno orzekł, że istotnych zmian można dokonaćco najmniej sześć miesięcy przed kolejnymi wyborami, rozumianymi nie tylko jako sam akt głosowania, ale jako całość czynności objętych tzw. kalendarzem wyborczym.” Nie ma sensu nawet obrażać się na tak jawne łamanie zasad praworządności (ten przepis nie wynika z niczego poza wymysłami „sędziów” i jest jawnym przejęciem przez nich kompetencji władz ustawodawczych). Jest jak jest i walenie głową w mur nic tu nie pomoże. Wybory odbędą się w połowie października przyszłego roku. Pierwszą czynność zgodnie z kalendarzem wyborczym będzie rejestracja komitetów, która rozpocznie się około 3 miesięcy wcześniej. Minus 6 miesięcy dla TK daje nam termin na zmianę prawa wyborczego 1-2 miesiące (uwzględniając przerwę świąteczno-noworoczną). A jeszcze nie ma nawet zarysu projektu, którego zmiany miałyby dotyczyć.

 

Oczywiście można zawsze zrobić oprogramowanie, które będzie działać tak jak obecne (bez wymaganych zmian w prawie). Czy jest jednak sens wyrzucać system, którego testy beta (bo taką rolę niestety odegrały obecne wybory) tyle nas kosztowały?

 

Reasumując: inicjatywa jak najbardziej godna pochwały, pod warunkiem, że wszyscy zaangażowani zachowują trzeźwość i będą na ten projekt patrzeć przez pryzmatasnychkorzyści.

 

 Sporą sensację w mediach wzbudziła informacja o bankructwie twórcy serwisów megaupload.com oraz mega.co.nz (zobacz polskie omówienie). Kim Schmitz (znany jako Kim Dotcom) schronił się w Nowej Zelandii, ale dla FBI to nie problem. To jedna z wielu osób na świecie, która najbardziej boi się ekstradycji do USA (choć jest Niemcem i nie prowadził w USA żadnej działalności). Wrażenie robi zarówno wielkość grożącej mu kary (50 lat więzienia - czyli tyle ile można dostać w USA za ohydną zbrodnię) jak i kwota jaką wydał na prawników (10 mln dolarów). Jak widać, "sprawiedliwość" bardzo zależy od zamożności :-(.

 

Na zdjęciu (źróło) rezydencja Dotcoma w Nowej Zelandii.

 

W analizach wykorzystania technologii mobilnych (takich jak ta) zwraca uwagę wielkość czasu jaki poświęcamy na rozrywkę:

 

 

Można się spierać, czy to dobrze, czy też źle. Chyba najbezpieczniej jest po prostu traktować te dane jako obraz rosnących możliwości. Wiele ludzi ma dużo możliwości miłego spędzania czasu. Jeśli sprzyja to ich rozwojowi, to dobrze. Jeśli zaś niszczy ich wrażliwość i powoduje otępienie to źle.

 

Czasem trudno rozgraniczyć pracę od zabawy. Czy na przykład konstruktor urządzenia do wspinaczki po gładkich ścianach tracił bezsensownie czas, czy wykonał kawał dobrej roboty:

 

 

Uzupełnieniem do artykułu na temat systemów wyborczych może być tekst Daniela Haczyka, opisujący najnowsze projekty w tej dziedzinie, wykorzystujące technologię bitcoina. Konkluzja jest bardzo wymowna: Aktualnie trwają prace nad darmowymi, super bezpiecznymi, niemożliwymi do złamania systemami wyborczymi online. Co więcej takie systemy będą miał otwarty kod źródłowy, będą darmowy, oraz będzie można zaprogramować je w ten sposób, że wyniki do samego końca wyborów pozostałyby niejawne dla nikogo, a system o odpowiedniej godzinie blokowałby możliwość głosowania, publikował wyniki i jednocześnie przesyłał je mediom. [...]

Co więcej możecie później zweryfikować w systemie czy was głos na pewno został poprawnie oddany, ale jednocześnie nikt nie może sprawdzić do kogo należał dany głos. Rządzący mieliby jedynie możliwość sprawdzenia czy dany obywatel zagłosował, ale nie wiedzieliby na kogo.

Abstrakcja? Od strony technologicznej z pewnością nie, ale rozwiązanie to ma jedną zasadniczą wadę – nie spodoba się rządzącym. System nie pozwoliłoby na żadne oszustwa, a frekwencja byłaby bardzo wysoka. Który rząd zgodzi się na takie rozwiązanie?

Kompromitacja wyborów samorządowych w Polsce tylko częściowo związana jest z obsługą informatyczną. System informatyczny nie tylko można łatwo poprawić, ale też zacząć naprawiać przy jego pomocy naszą demokrację. Nasze problemy z informatyką nie są wielkie w porównaniu ze skandalem w USA sprzed 10 lat (już wtedy NSA było „ciekawą” instytucją): Amerykański programista Clinton Curtis złożył doniesienie w sprawie... napisanego przez niego programu do modyfikacji tablic danych za pomocą ekranu dotykowego […] program ten miał działać w amerykańskich maszynach wyborczych i jego zadaniem było fałszowanie wyników kandydatów, wskazanych specjalnymi kombinacjami klawiszy.

 

Takie przypadki skłaniają do dużej ostrożności w stosowaniu informatycznego wsparcia wyborów (e-voting). Poprzedni system stosowany w Polsce (ten wyrzucony do kosza) bardzo niwelował możliwości wyborczych oszustw. Dawał on bowiem możliwość sprawdzenia wyników z protokołami komisji. Jeszcze dla wyborów do PE wizualizacja wyników pozwalała dotrzeć do poziomu komisji i sprawdzić, czy to co jest w komputerze, zgadza się z protokołem wywieszonym na drzwiach lokalu wyborczego. Oczywiście można także sprawdzić sumy – choćby przy pomocy kalkulatora. Wbrew oskarżeniom („ruskie serwery”), możliwość oszustwa przy przetwarzaniu danych praktycznie wykluczono. Jednak pozostał problem pracy komisji, nieważnych głosów i ograniczonej dostępności protokołów (komu chciało się chodzić do lokalu wyborczego by sfotografować protokół?). Te problemy rozwiązuje propozycja Davida Bismarka z TED (zobacz prezentację z polskimi napisami). Według tej propozycji karty do głosowania zawierałyby identyfikator w postaci dwuwymiarowego kodu „kreskowego”.

Programiści w USA zarabiają średnio około $100 tys rocznie. Niezmiernie interesujące jest uszeregowanie języków pod względem zarobków programistów:

 

12. PERL - $82,513

 

11. SQL - $85,511

 

10. Visual Basic - $85,962

 

9. C# - $89,074

 

8. R- $90,055

 

7. C - 90,134

 

6. JavaScript - $91,461

 

5. C++ - $93,502

 

4. JAVA - $94,908

 

3. Python - $100,717

 

2. Objective C - $108,225

 

1. Ruby on Rails - $109,460

 

Zwraca uwagę brak PHP w tym zestawieniu oraz wysoka pozycja Ruby i Pythona. Pomimo, że na ten ranking w dużym stopniu wpływ ma sytuacja rynkowa (może nawet większy, niż aspekty technologiczne) – pokazuje on pewien trend. Najbardziej cenieni są specjaliści od aplikacji webowych i mobilnych.

 

Nikłe są szanse na to, że okulary Google staną się powszechnie używane. Dziewięciu z 16 twórców aplikacji na Google Glass zawiesiło prace lub porzuciło swe projekty. Nie widzą w tym produkcie przyszłości. Wszyscy zwrócili uwagę, że wśród firm wyrażających taką opinię jest jeden z gigantów: Twitter.

 

 

Nie wiadomo dokładnie jak to się dzieje, ale dzieła artystów potrafią być prorocze. Ostatnio na przykład głośno było o reklamie Polski, w której pokazano rzeczy, jakie normalnie się nie zdarzają. No i parę tygodni później dzieje się coś, przy czym nawet szarża kawalerii po ulicach Warszawy wydaje się bardziej prawdopodobna: wybory samorządowe w Polsce. W przeddzień wyborów ktoś dokonał dekompilacji jednego z elementów systemu wyborczego i umieścił źródła w internecie (https://github.com/wybory2014/Kalkulator1). Kod został opatrzony komentarzem:

Na podstawie pobieżnej analizy pliku wykonywalnego i rozwoju aplikacji można dojść do wniosku, że wykonanie Kalkulatora Wyborczego powierzono pojedynczej studence, pracującej prawdopodobnie dla zewnętrznego podwykonawcy. Pani Agnieszko, naprawdę współczujemy, jesteśmy z panią!

Polska to kraj, w którym los tysięcy członków komisji spoczywa na barkach początkującej programistki.

Analiza tego kodu ujawnia, że zabezpieczenia transmisji to zwykła ściema. Komentarze osób biorących udział w obsłudze pokazują skalę klęski. Do tych komentarzy można dodać jeszcze jeden: tak zwana cyfra kontrolna – w postaci kodu kreskowego, która ma gwarantować zgodność raportu w wersji elektronicznej z wydrukiem zgadzała się - pomimo że raport był pusty (miał jedynie nagłówek)!

PKW postawiła ultimatum firmie informatycznej: jeżeli firma nie określi czasu, w jakim usterka zostanie usunięta, Państwowa Komisja Wyborcza może zdecydować o ręcznym przekazywaniu protokołów.

Bezczelność tych ludzi jest bezgraniczna. O tym, że nie mamy sprawnego systemu informatycznego wiedzieli wszyscy, którzy się tym interesowali. Oto informacja z 7 października: (http://www.argumenty.net/1255 – jest tam nieco więcej informacji o tym, jak powstał ten system):

KBW zamawia „zaprojektowanie i wykonanie witryn internetowych wyników głosowania i wyników wyborów wraz z prowadzeniem i administrowaniem”. Wygrywa spółka Nabino z ofertą na ponad 200tys. Następnie zamawia moduł dla wyborów samorządowych dla tej platformy za ponad 400tys. Wynik postępowania ogłoszono 4 sierpnia 2014. W trzy miesiące nie da się zbudować solidnego systemu informatycznego. To po prostu nierealne. Najbliższe wybory będą więc testem beta nowego systemu. Przedsmak mieliśmy w wyborach uzupełniających. Media donosiły o kłopotach PKW z systemem informatycznym.

Facebook tworzy nową usługę, która pozwoli na wykorzystanie platformy zbudowanej dla portali społecznościowych (social media) w biznesie. Ma to być więc rodzaj systemu pracy grupowej. Takie systemy są używane od dawna. Ale Facebook ze swym potencjałem i doświadczeniem może stworzyć produkt przełomowy. Doniesienia Financial Times na ten temat wzbudziły zrozumiałą sensację. Portal biznesowy pisze na temat rynku oprogramowania dla przedsiębiorstw: jest on gigantyczny - wydatki na oprogramowanie dla przedsiębiorstw według firmy Gartner wyniosą w 2014 roku 321 miliardów dolarów. Jest to wzrost o 6,9% w porównaniu z rokiem 2013.

 

Problem likwidacji części miejsc pracy przez automatyzację znany jest od lat. Mądrzy ludzie zamiast zająć się jego rozwiązaniem, poświęcają czas na badanie tempa jego narastania. W ten sposób przynajmniej oni mają pracę. Przybywa więc takich bezproduktywnych zajęć, jak liczenie ilości bezrobotnych i ich profilowanie. To się nazywa „gospodarka oparta na usługach”. Powinno zaś nazywać się „gospodarką fikcji”. Właśnie w Wielkiej Brytanii wyliczono, że automatyzacja zlikwiduje 11 mln miejsc pracy. Nie 10 ani 9 milionów, tylko 11. Warto znać takie liczby. Dzięki nim mamy konkret, nad którym mogą się pochylić politycy. Ludzie normalni, których nic takie liczby nie obchodzą i tak znają z góry wynik tego „pochylania się”. Społeczeństa będą nadal zaciskać pasa, a obciążenia podatkowe pracy będą coraz droższe. Kto wie – może nawet osiągniemy ideał: praca człowieka będzie zbyt droga, by ktokolwiek mógł sobie na nią pozwolić ;-).

 Jest nadzieja dla sparaliżowanych. Uszkodzony rdzeń kręgowy jednak można odbudować! Dokonali tego polscy lekarze, wykorzystując prace Brytyjczyka, prof Raismana. Ten naukowiec porównał pierwszy krok pacjenta z odtworzonym rdzeniem do pierwszego kroku człowieka na księżycu. Ale to nawet bardziej przełomowe, gdyż dotąd wydawało się zupełnie niemożliwe. Niestety jak na razie osiągnięciem jest odzyskanie czucia w nogach, pozwalające na bardzo ograniczone poruszanie się. Na dodatek uszkodzenie rdzenia nie było zbyt duże, a dodatkowa rehabilitacja jest bardzo intensywna. Nie jest to więc cudowny lek dla wszystkich sparaliżowanych. Pewnie dlatego lekarze z Wrocławia byli bardzo ostrożni i nie robili z tego sensacji. Do czasu, gdy reportaż o tym osiągnięciu nadało BBC. Informacja jest bardzo „brytyjsko-centryczna”. Podkreśla się rolę prof. Raismana i finansowanie badań przez brytyjską fundację (choć przecież nie tylko oni dali pieniądze). Nie można tej informacji zarzucić kłamstwa, ale po kolejnych publikacjach widać, jak to zostało odebrane (vide np. theguardian.com). Nawet z pacjenta zrobiono Bułgara. O co tym Brytyjczykom chodzi? Mają jakieś kompleksy, czy co? Chcą nas okraść tak samo, jak okradziono z należnej sławy polskich matematyków, którzy złamali kod Enigmy?