Jedną z inspirujących refleksji po Marszu Niepodległości jest tekst „Marsz buntu”, który zamieścił na swym blogu Tomek Laskus. Według autora ten marsz jest „krzykiem pokolenia przehandlowanego przy okrągłym stole: młodych, świadomych konserwatystów, przywiązanych do ojczyzny i wierzących w wartości”.

 

Zanim rozpocznę polemikę z tym tekstem, pozwolę sobie na krótką dygresję. Jeden z dziennikarzy czasopisma, starającego się naśladować blogosferę, twierdzi, że blogowanie nie ma przyszłości. A ja sądzę, że wręcz przeciwnie. Ma przyszłość - zwłaszcza w Polsce. Nie oglądałem w tym roku ani relacji z Marszu Niepodległości, ani telewizyjnych komentarzy. Relacje w latach poprzednich obnażyły przykry fakt: w Polsce nie ma ani elit ani dziennikarstwa. Na szczęście są blogerzy.

 

W tym roku włączyłem więc telewizor jedynie na 5 minut, by się upewnić, że nic się nie zmieniło. Że nadal będąca wrogiem demokracji pseudoelita ubolewa, że naród nie dorasta do demokracji. W tym co zobaczyłem było jednak odrobinę powodów do optymizmu. Wypowiedź jakiejś pani z „wylęgarni lemingów” (którą jest w mojej opinii uczelnia wspomnianego na wstępie blogera) była po linii i na temat. Ale drugą z komentujących osób była młoda pani socjolog, która jak wnioskowałem z jej wypowiedzi ma za sobą pobyt na emigracji. I ona dostrzegła w tym marszu coś innego: fascynujące świadectwo zaangażowania i temperatury polskiej debaty.

 

Ta krótka myśl nie mogła zrodzić się w Polsce Gajowego. Niestety nikłe także są szanse na jej przyswojenie sobie przez „młodych konserwatystów”, których na razie stać ich jedynie na wyrazy buntu.

 

 

Zacznijmy od podstaw – czyli od Okrągłego Stołu. Według wytworzonej mitologii współczesnych dysydentów była to „zdrada okrągłego stołu”. Ja jestem trochę starszy i pamiętam dobrze te czasy. Wiem co działo się przed, w trakcie i po obradach „Okrągłego Stołu”. I uważam mit „zdrady narodowej” za równie szkodliwy, jak mit „historycznego porozumienia”. Prawdziwa zdrada nastąpiła później i trwa nieustannie do dzisiaj (jej początki opisałem kiedyś w krótkim komentarzu). W naszym PRL'u bis noszącym dumną nazwę III RP, zdrada i kolaboracja są elementem trwałym. Nie zostaliśmy zdradzeni w wyniku spisku, ale jesteśmy zanurzeni w bagnie, którego zdrada jest głównym składnikiem. Stwierdzenie, że chodzi o zdradę „ideałów solidarności” wygląda na patetyczny komunał. To, że zapewne większość ludzi tak właśnie odbiera tezę o zdradzie naszych ideałów, jest najlepszym świadectwem głębokości naszego upadku.

 

Co zamiast solidarności ma do zaoferowania młodemu pokoleniu III RP? Najkrócej mówiąc: liberalizm. Ten system działa jak tratwa unosząca się na wodach narastającego powoli potopu. Młodym ludziom wmawia się, że jeśli dobrze dobiorą krawat i napiszą imponujące CV, to znajdzie się dla nich na tej tratwie ratunek. A reszta nieudaczników niech tonie. Tyle, że to ci poza tratwą dbają podstawy egzystencji, brodząc z coraz większym trudem w wodach potopu (bardziej pasuje tu metafora kisielu, które użył kiedyś Rafał Ziemkiewicz). Bez wspólnego wysiłku nie da się tego potopu zatrzymać i żaden bunt tu nie pomoże.

 

Na razie tezę o istnieniu młodych, świadomych konserwatystów można traktować jedynie jako deklarację bez pokrycia. Ważną, bo dobre chęci to podstawa, ale „świadomość” to cecha elit, których w Polsce nie ma. Bez nich każdy bunt skończy się nowym „historycznym porozumieniem” gwarantującym przywódcom buntu miejsce przy korycie. Pomimo pozorów wolności, sytuacja jest obecnie o wiele trudniejsza, niż w okresie „Okrągłego Stołu”. Dalsza część tekstu jest krótkim uzasadnieniem tej tezy.

 

1. W stanie wojennym wśród studentów popularna była piosenka zaczynająca się od słów „Nie chcemy komuny, nie chcemy i już. Nie chcemy ni sierpa ni młota”. Dalsza część piosenki jest dzisiaj nie do zacytowania. I to najlepiej dowodzi tezy, że mamy do czynienia ze zniewoleniem większym, niż w okresie stanu wojennego. Ówczesny stan świadomości dobrze oddaje tytuł filmu o Jerzym Popiełuszce „Wolność jest w nas”. Rola hierarchów Kościoła Katolickiego w uświadomieniu nam tej wolności jest nie do przecenienia. Męczeństwo księdza Popiełuszki nie było pojedynczym, niezrozumiałym aktem przemocy. Było ofiarą złożoną przez wolnego człowieka w imieniu wolnego społeczeństwa. Po 1989 roku Kościół Powszechny stał się „kościołem kolaborującym”. Dlatego współczesny konserwatyzm nie może być definiowany jako obrona tradycyjnych struktur społecznych (które wymagają naprawy), ale powrót do ich podstaw.

 



 

2. W czasach PRL'u istniała polska kultura. To jest paradoks trudny do zrozumienia. Socjalizm zapewniał powszechność dostępu do kultury, a artyści mieli świadomość siły swego oddziaływania. Założonym celem było oczywiście wykształcenie nowego typu „socjalistycznego człowieka”. Jednak komuniści się przeliczyli. Powstające dzieła demaskowały płytkość socjalistycznego „życia pozornego”, odsłaniając głębię polskości. Jakiś krytyk (chyba pan Kłopotowski) zauważył, że zakończenie rubasznej komedii „Miś” pokazuje jakimi moglibyśmy być. Sztuka była świadectwem tego, że jesteśmy społeczenstwem. Dzisiaj aby zostać uważanym artystą wystarczy powiesić genitalia na krzyżu. Tak zwana „sztuka” to erupcja pychy i pustego efekciarstwa. Prawdziwa sztuka w okresie PRL'u bolała (nierzadko był to ból fizyczny). Obcowanie ze sztuką było zjednoczeniem twórcy i odbiorcy dzieła w cierpieniu pokornego odkrywania prawdy o człowieku. Wychodząc z kina po projekcji „Wojny światów” Szulkina, czy „Ostatniego dzwonka” Magdalena Łazarkiewicz, trudno było przyzwyczaić wzrok do szarego widoku ulicy. Co nam z tego zostało? Dlaczego potyczki z polskością rodziny Stuhrów zasługują jedynie na pogardliwy epitet „komedianci”? Powody są dwa. Po pierwsze fałsz. Polska „elit”, której ci panowie są rzecznikami nie istnieje realnie. Po drugie takie „rozdrapywanie ran” jest obce polskiej tradycji. Początków nurtu potyczek z polskością można chyba szukać u Norwida. Jednak to odbywało się w poczuciu wspólnoty z narodem i oddania idei jego wielkości. Donald Tusk tezą, że „Polska to nienormalność” z pozoru nawiązuje do krytyki w duchu Norwida. Jednak to są pozory, gdyż w centrum norwidowskiej myśli był naród. Słowa Tuska i cały współczesny nurt rozliczeniowy są wytworami egocentrycznymi.

 

U schyłku PRL'u narastało przekonanie, że cierpienie uszlachetnia i przygotowuje nas do rzeczy wielkich. Krystyna Prońko śpiewała „Bądź jak kamień, stój wytrzymaj; Kiedyś te kamienie drgną; I polecą jak lawina Przez noc.”. W podobnym duchu – ale już bardziej podniośle - Jacek Kaczmarski śpiewał o starej zbroi „Być może nadaremnie; Lecz stanę w niej za stu; Zdejmij ją Panie ze mnie; Jeśli umrę podczas snu”. To nie byli artyści niszowi. Ich dzieła wyrażały myśli i uczucia milionów. Niezłomny Poeta Zbigniew Herbert w lapidarnych słowach potrafił oddać głębię społecznych procesów. Jego „Potęga smaku” w odniesieniu do współczesnego liberalizmu pasuje równie dobrze jak pasowała do komunizmu: 'łańcuchy tautologii parę pojęć jak cepy dialektyka oprawców żadnej dystynkcji w rozumowaniu'. Współcześni młodzi buntownicy z rozdziawionymi gębami słuchają Janusza Korwina-Mikke, który każdym zdaniem urąga słowom Poety. Zbroja Kaczmarskiego - po jego śmierci - rdzewieje na śmietniku. Podłe wypowiedzi, które kiedyś każdym nowym zdaniem hartowały pancerz nasz, teraz co najwyżej rodzą nienawiść.

 



 

3. Kiedyś mieliśmy elity. Ta teza wydaje się absurdalna. Przecież każdy patriota wie, że elity zniszczyli faszyści wraz z komunistami. W PRL'u były jedynie „elity z awansu” - ludzie podli, którzy awansowali dzięki kolaboracji z obcą władzą. Z jednej strony to prawda, ale z drugiej – głupia i szkodliwa martyrologia. Ilu było tych inteligentów z awansu w okresie stalinowskim? W skali społecznej – garstka. Na wsi przetrwała polskość do której tęsknił Norwid. I nagle dla chłopskich dzieci otworzyły się możliwości kształcenia i awansu społecznego. Wielu z nich wyjeżdżając ze wsi zabierało ze sobą kapitał dobrze ukształtowanych charakterów. Wielki ruch „Solidarności” nie zrodził się dlatego, że tak postanowili Geremek z Michnikiem. Ukształtowały go tysiące świadomych obywateli, którzy zasługiwali na miano elity. Dlaczego dali się zdominować garstce dzieci kolaborantów? Nie ma co się oburzać na „resortowe dzieci”, gdy wyśmiewają nasze kompleksy. To właśnie brak poczucia własnej wartości jest odpowiedzialny za „narodową zgodę” na dominację bezwzględnych kanalii.

 



 

4. Czego nam zabrakło najbardziej? Wsparcia nauki. Komuniści bardzo sobie cenili tak zwane „nauki społeczne”. Tam poziom kolaboracji był największy. Nie udało się ukształtować całego społeczeństwa na wzór „człowieka sowieckiego”, ale środowiska ekonomistów, socjologów, prawników, czy politologów były bliskie „ideału”. Kiedy weszliśmy w okres „transformacji ustrojowej” nie wystarczała wiedza jak zbudować most, czy poprowadzić przedsiębiorstwo. Potrzebna była mądrość i wiedza pozwalające na wybór optymalnych rozwiązań w skali społeczeństwa. Zadania podjęli się ludzie podli i/lub głupi, którzy nie mieli żadnych zahamowań. Nie napotkali na znaczący opór społeczeństwa, bo byliśmy po prostu zbyt słabi. Brakowało nam ludzi, którzy potrafiliby życiową mądrość i oddanie wyniesionym z domu ideałom podbudować gruntowną wiedzą i kompetencjami.

 

Obecnie wydaje się, że mamy młodych i pełnych zapału specjalistów, świadomych swej pozycji w świecie. Jednak w 1989 roku żyliśmy w wyjątkowo korzystnym otoczeniu. Samo odrzucenie komunizmu zapewniało skok cywilizacyjny. Teraz wyzwania są o wiele większe, gdyż europejska cywilizacja gnije i młodzi Polacy muszą się zmierzyć z wyzwaniami w skali globalnej. „Resortowe dzieci” będą nadal dominować, gdyż mogą liczyć na wsparcie potężnych sił zewnętrznych. W tej sytuacji bunt nie wystarczy. Siły przeciwnika są zbyt wielkie, by dało się go pokonać demonstracjami. Potrzebna jest roztropna praca prowadząca do zbudowania silnej alternatywy.

Jerzy Wawro, 13-11-2014