Znajomy wielu Polakom widok: poczta główna w mieście powiatowym. Kolejka po kilka osób do każdego okienka. Tak dokładnie to do połowy okienek, bo pozostałe są nieczynne. Większość ludzi w kolejkach, to emeryci. W przypadku niektórych z nich ryzyko zakładu, czy przeżyje stanie w kolejce, jest dość wysokie. Panie w okienkach starają się być miłe. Ale nie zastąpi to szybkiej i sprawnej obsługi. A obsługa nie może być szybka, bo pani nie tylko musi walczyć z systemem informatycznym, szukać w stertach przesyłek tej właściwej, cierpliwie wyjaśniać klientom meandry obcowania z „nowoczesnością”, ale na dodatek musi coś klientom „wcisnąć”: może zabawkę, albo gazetkę? Młodsi ludzie w kolejkach są coraz bardziej rozdrażnieni (każdy się gdzieś spieszy), ale wiedzą, że to nic nie da. Niektórzy zdają sobie sprawę, że i tak mają szczęście, że nikt jeszcze nie uznał, że ta poczta nie jest potrzebna (czytaj: nierentowna).

 

Inny obrazek. Remont ulicy w szczytowych godzinach ruchu. Kierowcy klną w korkach. Drogowcy znów zamknęli jeden pas i bez pośpiechu dłubią coś w nawierzchni. Trzech pracuje a trzech kieruje ruchem. Samochodów przybywa, a organizacja takich remontów się nie zmienia. Każdy jest koszmarem. Niektóre kończą się tragedią (bo na przykład karetka z człowiekiem po zawale jedzie objazdem przez godzinę do szpitala, zamiast 10 minut).

 

Co te dwa obrazki mają ze sobą wspólnego?

 

W obu przypadkach nie-ekonomiści widzą proste rozwiązanie problemu, a ekonomiści potrafią podać złożone uzasadnienie, dlaczego to nie jest możliwe.

 

 

 

Na poczcie w czasach słusznie minionych ruch był o niebo większy, ale obsługa szybsza. Pani w okienku koncentrowała się na przybijaniu pieczątek, przyjmowaniu i wydawaniu pieniędzy. Ale na zapleczu pracowało mnóstwo osób, które wykonywały resztę czynności, które teraz robi ekspedientka podłączona do komputera. Można by więc zwiększyć ilość czynnych okienek i przenieść na zaplecze część czynności. No i zlikwidować ten kiosk w okienku. Przecież robiąc coś tak społecznie użytecznego, jak przesyłki listowe, poczta nie musi dodatkowo bawić się w sklepik z badziewiem.

 

Z drogowcami sprawa jest bardziej skomplikowana, bo rozwiązania z minionej epoki – choć proste i skuteczne – mogą się nie sprawdzić w nowych warunkach. Wiele lat temu byli dróżnicy, a później radziły sobie rejony dróg publicznych (RDP), wyposażone w niezbędny sprzęt. Teraz RDP to tylko urząd, zlecający zadania prywatnym firmom. Aby je zmusić do zmiany organizacji pracy, wystarczy wzorem innych państw wprowadzić opłaty za zamknięcie pasa drogowego – zależne od natężenia ruchu.

 

 

 

Dlaczego to nie może tak działać?

 

Odpowiedź ekonomistów sprowadza się do jednego: nie stać nas.

 

Zatrudniając więcej ludzi poczta stanie się nieopłacalna. Także wprowadzając opłaty za zamknięcie pasa drogowego, musimy się liczyć z wyższymi kosztami (nikt nie będzie pracował w nocy i weekendy za takie same pieniądze jak w dzień).

 

Nasz sukces niewątpliwy i wielki sprowadza się do tego, że nie stać nas na to, żeby było normalnie.

 

 

 

Kto o tym decyduje, czy nas stać, czy nie?

 

Liberałowie i dorównujący im w głupocie ekonomiści mają na to prostą odpowiedź: rynek. W gospodarce kapitalistycznej to rynek decyduje o wszystkim. Drobny problem w postaci walczących o życie starszych „kolejkowiczów” można pominąć, bo z rynkowego punktu widzenia to nic nie warte śmieci. Tego żaden liberał nie powie, bo oni jak jeden są „konserwatywno-liberalni”. Recytują, że człowiek najwyższą wartością i takie tam frazesy. Gdyby byli odrobinę mniej zakłamani, to wyciągnęliby konsekwencje z prostej tezy: podmioty na wolnym rynku działają kierując się zyskiem. Koniec i kropka. Wymaganie od przedsiębiorcy, aby w imię mniejszego zysku przejmował się ludźmi, którzy mu zysku nie przynoszą jest nienormalne.

 

Jest jeszcze drugi aspekt wolnego rynku, który ponoć jest uniwersalnym lekiem na wszystko. To konkurencja. Wprowadzając konkurencję na rynku usług pocztowych bardzo łatwo zapewnimy podniesienie ich jakości. Towarzysz Balcerowicz byłby wniebowzięty, czytając powyższe zdanie. Tyle, że ono wyraża głównie bezmiar głupoty ludzi, którzy wierzą w absolutną prawdziwość tego stwierdzenia. Konkurencja wcale nie powoduje bezwzględnego podniesienia jakości, ale jedynie optymalizację. Wystarczy pójść do sklepu z żywnością (o ile ktoś jeszcze pamięta jak smakuje na przykład normalna wędlina). W przypadku prywatyzacji lub otwarcia rynku usług pocztowych, zażarta walka toczyłaby się o rynki „bogate” (duże miasta). Potem w wariancie optymistycznym słabsze podmioty byłyby spychane na prowincję, albo te silniejsze rozwijały zasięg swoich usług. Ale zawsze byłaby granica poza którą nie opłaci się nikomu (widzieliśmy to, gdy na przykład prywatyzacja PKS odcięła wiele wiosek od świata).

 

 

 

Monopole

 

 

 

Czy zatem mamy dowód na wyższość ekonomii socjalizmu nad odmianą kapitalistyczną? Nie. Rozwiązanie jest zupełnie inne i było stosowane w wielu krajach kapitalistycznych. To monopol. Generalnie monopole są złem w gospodarce. Dlaczego? Bo monopolista może dowolnie kształtować ceny, a konkurencja nie zmusza go do dbania o jakość. Ale na to są sposoby. Co najmniej dwa. Pierwszy (gorszy), to regulacje państwowe i drugi (optymalny): organizacje non-profit. W zamian za monopol, firma ma obowiązek zapewnić dostępność określonych usług dobrej jakości. Taki monopol można stosować tam, gdzie ta jakość jest łatwa do ustalenia.

 

Działanie takich monopoli doskonale widać w historii rozwoju telekomunikacji. Ich analiza prowadzi na przykład do takich wniosków (mowa o Francji): Dzięki umiejętnemu zespoleniu polityki rządowej z monopolem administracji łączności uzyskano znaczne przyspieszenie telefonizacji kraju. Monopol na rynku telekomunikacyjnym był tolerowany także w USA (do roku 1984). Efekty były podobne.

 

Tolerowanie monopoli w takim państwie jak Polska kryje w sobie duże ryzyko. Jest to bowiem element polityki gospodarczej, który wymaga dużej mądrości w stosowaniu. A nie od dzisiaj wiadomo, że tej mądrości mamy wśród władz deficyt. Dlatego na przykład o monopolu TPSA nie warto wspominać (po co ludziom podnosić ciśnienie). Monopol powinien być kontrolowany i ograniczany do niezbędnego minimum. W przypadku telekomunikacji rozwój infrastruktury sprawił, że monopole stały się zbędne. Mądre państwa zachowały kontrolę nad infrastrukturą, otwierając rynek usług (nasi „mędrcy” oddali infrastrukturę obcemu państwu). Takie ograniczanie monopolu do infrastruktury jest bardzo dobrym rozwiązaniem. W przypadku usług pocztowych państwowy monopolista powinien mieć obowiązek utrzymania infrastruktury, która daje dostęp zarówno do korzystania, ale o świadczenia usług (bez wykluczania). Nic nie powinno stać na przeszkodzie w rozwoju małych prywatnych placówek (agencji na zasadzie franczyzy), które korzystając z tej infrastruktury świadczyłyby usługi w najmniejszej nawet dziurze (o ile byłoby na to zapotrzebowanie).

 

Czy nas na to stać?

 

Aspekt finansowy został w powyższym wywodzie pominięty. Ile musiałyby kosztować przesyłki, aby było sens utrzymywać małe agencje? Czy to w ogóle ma prawo być opłacalne? O to trzeba by pewnie zapytać „władcy pieniędzy” - czyli bankierów. Bo to oni decydują, co wolne społeczeństwo może (stać go), a czego nie może (nie stać go = nie dostanie kredytu). Tym zabobonom poświęcona będzie następna część tekstu.....