Niemiecki dziennik ekonomiczny „Handelsblatt” uważa, że: „Wiele państw traktuje Unię Europejską jak bankomat. Ale kto nic nie wpłaca na konto, ten nic nie może podjąć. Brak gotowości ze strony większości państw Europy Wschodniej, by przyjmować migrantów, na dłuższą metę nie może pozostać bez finansowych konsekwencji. Niemcy, jako największy płatnik netto, powinny to uzmysłowić właśnie państwom Grupy Wyszehradzkiej”.

Saldo transferów Polski za cały okres przynależności do UE jest rzeczywiście dodatnie i na koniec roku 2015 wyniosło 83 mld euro. Daje to średnio 7-8 mld euro rocznie (30-35 mld PLN). To około 10% budżetu państwa – a więc środki znaczące. Jednak należy podkreślić, że z punktu widzenia udział w projektach realizowanych ze środków unijnych zwiększa deficyt. Na rok 2016 zaplanowano dochody w budżecie środków europejskich w wysokości 62,4 mld PLN i wydatki w wysokości 71,6mld PLN. Deficyt w wysokości ponad 9 mld trzeba sfinansować, a trzeba pamiętać, że obsługa długu już kosztuje nas 11% budżetu.

Także w samorządach realizowane z pieniędzy UE projekty pogłębiają zadłużenie (osławiony „wkład własny”). Z drugiej strony jednak bez wsparcia UE wiele inwestycji albo wcale by nie powstało, albo byłoby realizowanych z mniejszym rozmachem. Czy te inwestycje są nam potrzebne? Tak – szczególnie dotyczy to infrastruktury (nie tylko autostrad). Czy bylibyśmy w stanie je zrealizować bez wsparcia z UE? Po wojnie Polska bardzo szybko odbudowała swoją gospodarkę i dokonała wielkiej modernizacji bez zewnętrznego wsparcia. Niezależnie od tego jak ocenimy okres PRL'u – pod tym względem ówczesna ekonomia była lepsza. Pozwalała bowiem połączyć rozwój państwa w rozwojem społecznym oraz wykorzystać wszystkie tkwiące w tym społeczeństwie rezerwy. Z tego punktu widzenia oddziaływanie środków unijnych pogłębia problem utraty ekonomicznej suwerenności, który zaczął się z chwilą gdy oparto polską transformację o zagraniczne inwestycje.

Problem jaki mają Niemcy z Polską polega na tym, że ta utrata ekonomicznej suwerenności nie jest jeszcze tak duża jak w przypadku Grecji, dlatego Polaków stać jeszcze na częściową przynajmniej suwerenność polityczną. To dlatego wynik ostatnich wyborów jest tak irytujący dla naszych sąsiadów. Nie chodzi o to, czy Polska będzie bardziej lub mniej konserwatywna. W samych Niemczech różnica między landami z obszaru byłej NRD a Bawarią jest pod tym względem duża. Chodzi o to, że możemy jeszcze istnieć, działać i decydować wbrew woli Niemiec. Przecież przyjęcie tych kilku tysięcy muzułmańskich imigrantów nie zmieni niczego w kryzysowej sytuacji Niemiec. Zmieniłoby jednak ich samopoczucie.

Z tą utratą ekonomicznej suwerenności wiąże się odejście od zasad wolnorynkowych. Chodzi nie tylko o „ręczne sterowanie” mędrców z Brukseli i niszczenie urzędniczymi decyzjami całych gałęzi gospodarki (jak przemysł stoczniowy). Wydatki ze środków UE powodują zaburzenia w strukturze cen. To może być poważny problem z chwilą, gdy unijna kroplówka wyschnie. Na pewno zmniejszy się drastycznie ilość firm szkoleniowych. Zmniejszą się także zamówienia generowane w branży IT.

Środki z Unii Europejskiej mają jednak także pozytywny aspekt gospodarczy, który chyba nie jest doceniany. W liberalnej ekonomii wydatki które są związane z Europejskim Funduszem Społecznym nie byłyby z całą pewnością realizowane na obecnym poziomie.

Pogłębiłoby to dysproporcje w społeczeństwie i ograniczyło poziom aktywności nie nastawionej na zysk. Tymczasem ta właśnie aktywność stanowi rezerwuar bogactwa, który środki UE pozwalają podtrzymać do chwili gdy zechcemy z niego skorzystać. To nie wielkie inwestycje i innowacje zdecydują o naszej suwerenności, ale powrót do stanu, gdy społeczeństwo własnymi siłami potrafi godnie żyć i się rozwijać. Czyli bez nie ma suwerenności bez pracy solidarnej. To ekonomia uwzględniającą taką pracę jest naszą szansą i może być darem, którym możemy odwdzięczyć się innym społeczeństwom Europy za wsparcie jakie otrzymujemy.