Z alchemii powstała chemia, z astrologii – astronomia, a ze znachorstwa wyłoniła się medycyna. Może za jakiś czas z ekonomii też wyłoni się jakaś nauka?

Naukowości ekonomii broni laureat Nagrody Nobla w tej dziedzinie Robert J. Schiller (sama ta nagroda jest oszustwem, gdyż to Bank Szwecji nazwał tak sobie swoją nagrodę). Według Schillera naukowość ekonomii psuje jej związek z polityką: „kiedy skupimy się na polityce ekonomicznej, w grę zaczyna wchodzić wiele czynników nienaukowych”. Jego zdaniem ekonomia ma więcej wspólnego z inżynierią, niż z naukami ścisłymi. Wyobraźmy sobie zatem inżyniera, który mówi: program do obsługi wyborów nie działał, bo przy jego budowie zadziałało mnóstwo czynników nienaukowych. Kogo to obchodzi? Inżynier ma zbudować produkt zgodnie z zasadami inżynierii, a czynniki nienaukowe mogą być brane pod uwagę jako dane (na przykład: program ma być idioto-odporny, czyli intuicyjnie prosty i przewidujący błędne działanie użytkownika). Pojawiają się one także przy użytkowaniu produktu. Te same dane astronomiczne mogą zostać użyte do zaprojektowania rakiety, czy też postawienia horoskopu. Inżyniera tworzącego bazę takich danych nic to nie musi obchodzić. Czy ekonomia jest w stanie dostarczyć taki produkt? Jest to co najmniej wątpliwe. Najgorsze jednak jest to, że poziom argumentacji laureata nagrody Nobla jest wyznacznikiem poziomu ekonomistów. Ich kompletnie nie obchodzi fakt, że dostarczają politykom i społeczeństwu buble.

Ronald Reagan stwierdził kiedyś, że prognozy gospodarcze są dalekie od ideału naukowości. On wiedział co mówi – bo ekonomiści zapewniali go, że obniżenie podatków doprowadzi do wzrostu wpływów podatkowych (zob. Krzywa Laffera), a skutkiem okazała się rekordowa dziura w budżecie.

Różnice między nauką, inżynierią i ekonomią widać po sposobie w jaki w tych dziedzinach używa się matematyki. Teorie naukowe są tworzone w języku matematyki. Teorią jest zbiór zdań prawdziwych opartych na pewnych założeniach. Następnie doświadczalnie sprawdza się, czy te zdania trafnie opisują rzeczywistość. Nawet jeśli doświadczenia potwierdzają teorię – nie mamy stu procent pewności, czy ostatecznie nie okaże się ona błędna lub niedokładna. Pojawienie się paradoksów jest bodźcem do tworzenia nowych teorii (w ten Einstein stworzył Teorię Względności).

Inżynier postępuje odwrotnie. Zakłada, że używane przez niego teorie naukowe są poprawne i tworzy na ich podstawie reguły opisujące rzeczywistość. Jednak z tego opisu wyłania się świat idealny a nie świat realny. W projekcie mostu belka nie ma sęków i słoi, ale jest obiektem matematycznym, którego działanie opisuje teoria zwana statyką budowli. Ryzyko pojawia się z powodu tej idealizacji - czy realne obiekty będą działały zgodnie z teorią? To ryzyko można oszacować i zmniejszyć stosując odpowiednie marginesy bezpieczeństwa i oparte na doświadczeniu reguły wytwarzania. Tym właśnie zajmuje się inżynieria.

Jak natomiast używają matematyki ekonomiści? Rzeczywiście ekonometria jest pod tym względem zbliżona inżynierii. Jednak dla ekonomistów ekonometria jest równie użyteczna jak statystyka i reszta matematyki: ma im dostarczyć argumentów na poparcie ich tez. Skąd więc biorą się te tezy? Ano stąd, że im się tak wydaje.

Podsumujmy:

Naukowiec używa matematyki do formułowania teorii, którą konfrontuje z rzeczywistością. Inżynier kreuje rzeczywistość zgodnie z teoretycznym opisem. Ekonomista opisuje funkcjonowanie rzeczywistości, uznając ten opis za teorię i czasem sięgając przy tym po język matematyki.

Drogę ekonomii ku nauce mogłaby umożliwić statystyka. Zachowanie różnych realnych systemów – w tym gospodarki charakteryzuje bowiem pewna bezwładność. Jeśli w minionych latach ilość osób, które wpadły na pomysł zakupu nowego samochodu tworzy jakiś trend, to na tej podstawie możemy prognozować przyszłość. Niestety to dla ekonomistów za mało – bo uzyskany poziom niepewności nie daje im takiej siły perswazji, jaka jest oczekiwana. Przypadki bezczelnej manipulacji danymi statystycznymi opisał niedawno w „Gazecie Prawnej” Sebastian Stodolak . Zaczyna on swój tekst mocnym stwierdzeniem: Chciałbym napisać artykuł obalający narosłe wokół statystyk mity. Udowodnić, że – wbrew rzucanym od lat kalumniom – statystyczne dane są wiarygodne, nikt nimi nie manipuluje, że używa się ich do słusznych celów i na ich podstawie formułuje pożyteczne wnioski. Chciałbym, ale nie mogę.

Przywołany na wstępie Robert J. Schiller w jednym ma rację. Zarówno ekonomia jak i inżynieria to działalność służebna - nastawiona na spełnienie oczekiwań. Różnica polega na tym, że inżynier tworzy produkty zgodne z oczekiwaniami inwestorów, podczas gdy ekonomista tworzy dzieła na potrzeby polityków, ideologów i innych oszustów.

Dlatego inżynier, który popełni błąd ponosi za to odpowiedzialność, a błędy ekonomistów są ignorowane lub przykrywane nową jeszcze doskonalszą „teorią”. Rzeczywistość to nie jest coś, czym ekonomiści muszą się przejmować.

Zderzenie ekonomistów z ludźmi, którzy w praktyce powinni stosować ich „teorie” bywa czasem zabawne. Niedawno na przykład słynny inwestor Warren Buffett pochylił się z kalkulatorem w ręku nad tezą ekonomistów, że wzrost PKB poniżej 2% jest katastrofalny dla amerykańskiej gospodarki. Wyszło mu, że taki wzrost to Ameryka w rozkwicie i w ciągu jednego pokolenia (25 lat) doprowadzi do realnego wzrostu o 1/3. Ma to zresztą – zdaniem Buffetta – potwierdzenie w rzeczywistości. Bo przecież nawet biedni Amerykanie żyją obecnie lepiej niż milionerzy sprzed pół wieku. A może tak żyją dzięki pracy ludzi, którzy nigdy nie zapoznali się z żadną ekonomiczną teorią?