Jednym z osiągnięć demokracji jest ponoć odpowiedzialność władzy przed społeczeństwem, które go reprezentuje. W kontekście obchodów 25 lecia demokracji w Polsce należy stwierdzić, że nastąpił w tej dziedzinie znaczący regres. Nie chodzi przy tym o kłamstwa władzy (bo to jest trudno ocenić), tylko o to co jest jawne. Filozofię :solidarnościowych” rządów określił lapidarnie Bronisław Komorowski, który zwykł odpowiadać na propozycje opozycji: wygrajcie najpierw wybory. Zdobyty mandat zwalnia więc jego zdaniem z wyczulenia na głos społeczeństwa (przynajmniej tej części, która go nie popiera). Zdziwienie wobec słów premiera Tuska „teraz k... paliwo może być po 7 zł” jest niepoważne i głupie. Słysząc jak traktuje on opozycję (bydło, enerdówek itd...) naprawdę nietrudno było zrozumieć, jaki ma stosunek do społeczeństwa.

Czy jednak postawiona na wstępie teza nie jest zbyt radykalna? Przecież w PRL'u włądza biła i zabijała, a teraz tylko okrada i poniża. Sięgając do czasów słusznie minionych popełniamy często błąd, traktując je w sposób jednorodny. Tymczasem rozwój tego systemu miał swoją dynamikę – podobnie jak rozwój III RP. Komuniści zaczęli od prawa karabinu. W III RP miejsce zorganizowanej przemocy zajęły spryt i zaradność w warunkach (prawie) pełnej swobody. W ciągu ćwierćwiecza kształtowały się struktury władzy i normy społeczne. Dlatego warto porównać sytuację obecną do PRL'u w połowie lat 70-tych. Pomimo różnych punktów wyjścia w ciągu ćwierćwiecza osiągnięto zadziwiające podobieństwo. Widać je szczególnie w dwóch aspektach:

1. Pozorowana praworządność. Nie mieliśmy i nie mamy państwa prawa. W konstytucji zapisano co prawda, że „organy władzy publicznej działają na podstawie i w granicach prawa”, ale w praktyce sprowadza się do regulaminu wedle którego struktury są organizowane. Zasady ogólne (czyli te najważniejsze) nie przekładają się na normy prawne. Nie znajdziemy w polskim prawie konsekwencji zapisów o sprawiedliwości społecznej lub społecznej gospodarce rynkowej. Kodeks karny nie przewiduje sankcji za łamanie tych zasad.

2. Klientyzm. Polacy mają stosunek do swojego państwa podobny jak w czasach PRL'u. Społeczeństwo oczekuje, że państwo rozwiąże jego problemy, a szczytem oczekiwań wobec władzy jest to, by się tymi problemami zajęła.

 

W tych warunkach naturalnym jest pogłębiający się podział na „my” (społeczeństwo) i „oni” (władza). Niestety marzeniem i jedynym programem opozycji jest zamiana miejsc: to my mamy być władzą (TKM). Dlatego daliśmy się kiedyś tak łatwo nabrać na grubą kreskę Mazowieckiego – bo to była prezentacja innej perspektywy.

Władza, nie musi się szczególnie przejmować ograniczeniami prawa. Musi jednak nadal dbać o to, by uzyskać pewien poziom akceptacji i uniknąć społecznego buntu. Stąd konieczność samoograniczania się. Jednak obecnie pycha ('nie mamy z kim przegrać') sprawia, że rządzący nie mają żadnych zahamowań. Gierek był w porównaniu z tymi ludźmi mężem stanu. Dziwić może jedynie to, że ten robotnik górował nad rządzącymi nami absolwentami Oxfordu także pod względem kultury osobistej.


Inne spojrzeienie na ten sam temat: http://pilniq.wordpress.com/2012/01/20/co-ci-przypomina-widok-znajomy-ten/ (z tego tekstu pochodzi ilustracja).