Wczoraj Pani Premier spotkała się z opozycją i zapowiedziała dalsze spotkania. Dzisiaj Minister Kultury zapowiedział, że „tfurcy” dostaną na powrót 50% kosztów uzyskania przychodów w podatku. Nie wygląda to na taktykę tresury wściekłej opozycji, ale na próbę rzeczywistego powrotu do idei „dobrej zmiany”. Czy słusznie? „Elity” po dojściu do władzy PiS dostały takiego amoku, że przekroczyły wszelkie granice.

Włączyłem wczoraj wieczorem „odzyskaną” (podobno) TVP Info – by sprawdzić, czy może już da się to oglądać. Może miałem pecha, ale akurat trafiłem na gębę medialnego funkcjonariusza antypolskiej gazety - Pawła Wrońskiego, który tłumaczył widzom, że Niemieccy politycy wcale nie atakują naszego kraju, tylko polskie władze. Czy przedstawiciel jakiegoś szanującego się narodu odważyłby się powiedzieć, że zewnętrzne ataki podważające legalne działania demokratycznie wybranych władz nie są atakiem na państwo? Dlaczego więc w Polsce to jest możliwe? Dlaczego „niepokorni dziennikarze” słuchają tego z pokorą? Czyż to nie jest wyraz co najmniej tolerowania zdrady?

Wielkie oburzenie wielu osób wywołał niegdyś tytuł mojej notki „Polacy: urodzeni zdrajcy”. Zastanawiałem się w tym tekście, dlaczego Polacy tak cenią sobie zdradę? Czy to rodzaj masochizmu, czy głupoty? Z całą pewnością nie da się głupotą usprawiedliwić działań samych zdrajców. Ale to uwielbienie dla nich – chyba tak.

Teraz jakimś zrządzeniem losu dokonała się w Polsce zmiana władz i podobno nasz naród wstaje z kolan. Tylko jakoś trudno to dostrzec.

A może to tylko mój brak cierpliwości? Przecież nie liczę na zbyt wiele. Tylko na odrobinę szacunku dla samego siebie. Nie liczę na to, że rozliczeni zostaną sprzedawczyki w rodzaju Balcerowicza. Być może oni są zbyt mocno powiązani by ich ruszyć. Nie będę też pastwił się nad nawiązaniem do tradycji Konrada Mazowieckiego i sprowadzaniem obcych wojsk do Polski. Póki te wojska nie zostaną użyte jako gwarant tego, że nasze „niepodległe” państwo będzie płacić haracz tym, którym te wojska podlegają – mogę przyjąć, że ktoś mądrzejszy wie lepiej.

Jednak ta powszechna tolerancja dla zdrady, te zupełnie spontaniczne i przyziemne przejawy czci dla niej, są nie do zniesienia. Doprawdy trudno to wyjaśnić czymkolwiek poza tym, że „Polacy nie tylko tolerują zdradę, ale czczą ją tak, jak starożytni czcili dzieła herosów”.

Oczywiście na pierwszy rzut oka widać w TVP zasadniczą zmianę: teraz będzie na jednego zdrajcę przypadał jeden dziennikarz związany z mediami „niepokornymi”. Nie żeby zaraz jakiś narodowiec, czy choćby ktoś podważający okrągłostołowy konsensus. Niemniej jakieś pozory pluralizmu są. Czy jesteśmy aż tak głupi - by sądzić, że ten skowyt „elit” jest przeciw takiemu pluralizmowi? Wręcz przeciwnie. Oni wiedzą, że na tym etapie wystarczy ktoś, kto zadba o „ucywilizowanie” przeciwników. Własny wizerunek w TV powinien im wystarczyć i w zamian zdrada zostanie odpowiednio uszanowana.

Przedwczoraj jeden z telewizyjnych autorytetów profesor Michał Kleiber popełnił falstart. Chyba uwierzył, że naprawdę następują zmiany i chciał się zachować przyzwoicie. Powiedział na antenie tv, że angażowanie przez opozycję obcych sił przeciw legalnej władzy w Polsce to niegodziwość. Chyba nie docierają do niego przekazy dnia, ale „dziennikarz” był na posterunku: PiS też przecież urządzał publiczne wysłuchania etc… Profesor Kleiber idiotą nie jest i z pewnością pamięta, że wówczas chodziło o konkretne sprawy, będące w kompetencji UE, a nie o próby obalenia rządu czy objęcia naszego państwa niemieckim nadzorem. Ale skoro dziennikarz upomniał, to profesorowi nie pozostało nic innego jak położyć uszy po sobie i złożyć samokrytykę (zapewniał, że ma długą pamięć itd…).

Klasą dla siebie jest inna antypolska gazeta „Rzeczpospolita”. Blogerka Kataryna przypomniała o tym jak Rywin widział rolę „opiniotwórczych mediów”: „przyp*dalanie z trzeciego szeregu, dopiero wtedy, jeśli trzeba”. Tak właśnie działa „Rzeczpospolita”. Na co dzień gazeta wyważona, a nawet krytyczna wobec lewactwa. Ale gdy trzeba…. Wczoraj było o tym że „Niemcy dają nam kolejną szansę”. Dzisiaj jest podszyty strachem artykuł o tym, jak bardzo PiS przez swoją głuptę naraża nasz kraj na ataki Niemców. Miliony polskich czcicieli zdrady będzie od rana kiwać z uznaniem głową i pisać swoje debilne komentarze w internecie.

Najbardziej bolesna jest jednak zdrada ideałów. Na nic zdało się nauczanie Jana Pawła II. Polak wie swoje i nie będzie mu jakiś klecha mówił co ma myśleć, jak żyć i jak zachowywać się godnie.

Nikt rozsądny chyba nie przypuszcza, że przewodniczący Juncker wystraszył się tego, że Polacy zaczną domagać się śledztwa w sprawie jego wyczynów na stanowisko premiera Luksemburga, albo masowych protestów płynących z Polski (z których kpi niemiecka prasa). Jeśli zmienił nagle ton, to zapewne ktoś mądrzejszy od niego zadzwonił (bynajmniej nie z Polski) i kazał mu się uspokoić. Zapewne skalkulowano, że kolorowa rewolucja w tak dużym i w sumie stabilnym państwie jest zbyt kosztowna, a w ciągu najbliższych 4 lat Polska jeszcze się przyda. Teraz więc będą działania „miękkie”.

Nie da się jednak wykluczyć (a nawet trzeba to założyć), że w przeciwieństwie do polityków polskiej opozycji, Niemcy zachowali jeszcze resztę rozsądku i przyzwoitości. Może rozumieją, że Polskę rządzoną przez PiS trudno będzie zastraszyć (i wbrew temu co twierdzą pismaki z „Rzeczpospolitej” list ministra Ziobry mógł wywrzeć odpowiednie wrażenie). Może też liczą na to, że jeszcze uda się tą europejską wspólnotę uratować. Polska może przyjąć aktywną politykę zmierzającą właśnie w tym kierunku. Jednak mleko już się rozlało i pomimo wstrzemięźliwości najwyższych władz RFN trudno będzie Polakom uwierzyć w to, że Niemcami kieruje cokolwiek poza chęcią dominacji nad Europą (a jak się uda – to i nad światem). To byłoby możliwe tylko w jednym przypadku: gdyby nasze dwa kraje podjęły wspólny trud zawrócenia Europy ku jej chrześcijańskim korzeniom. Teza Roberta Schumana, że „Europa będzie chrześcijańska, albo nie będzie jej wcale” nigdy wcześniej nie była tak oczywista. Niedawno minęła 50 rocznica listu polskich biskupów, który prowadził do polsko-niemieckiego pojednania. Czy do tej idei zjednoczenia na gruncie wspólnoty religijnej dałoby się wrócić? Gdy szukamy odpowiedzi na to pytanie od razu pojawia się przeszkoda w postaci laicyzacji Niemiec. Czy jednak równi wielkim problemem nie jest nędza polskiego chrześcijaństwa? I co z tego, że w Polsce jeszcze kościoły są pełne, skoro głoszone tam idee są odrzucane w życiu codziennym? Ilość ludzi w kościołach to problem drugorzędny. Nie trzeba wierzyć w Boga, aby przyjąć chrześcijański system wartości i rozumieć, że jego niszczenie jest w Polsce równoznaczne ze zdradą.

W tej sytuacji trudno się nawet dziwić, że polscy biskupi nie odczytali znaków czasu i nie wykorzystali okrągłej rocznicy listu swych poprzedników do przypomnienia idei jakie im przyświecały.

Jak mogłaby wyglądać prawdziwa przemiana społeczeństwa? Dobry przykład zawiera Biblia:

Pan przemówił do Jonasza po raz drugi tymi słowami: Wstań, idź do Niniwy, wielkiego miasta, i głoś jej upomnienie, które Ja ci zlecam. Jonasz wstał i poszedł do Niniwy, jak powiedział Pan. Niniwa była miastem bardzo rozległym - na trzy dni drogi. Począł więc Jonasz iść przez miasto jeden dzień drogi i wołał, i głosił: Jeszcze czterdzieści dni, a Niniwa zostanie zburzona. I uwierzyli mieszkańcy Niniwy Bogu, ogłosili post i oblekli się w wory od największego do najmniejszego. Doszła ta sprawa do króla Niniwy. Wstał więc z tronu, zdjął z siebie płaszcz, oblókł się w wór i siadł na popiele. Z rozkazu króla i jego dostojników zarządzono i ogłoszono w Niniwie co następuje: Ludzie i zwierzęta, bydło i trzoda niech nic nie jedzą, niech się nie pasą i wody nie piją. Niech obloką się w wory - ludzie i zwierzęta - niech żarliwie wołają do Boga! Niech każdy odwróci się od swojego złego postępowania i od nieprawości, którą [popełnia] swoimi rękami. Kto wie, może się odwróci i ulituje Bóg, odstąpi od zapalczywości swego gniewu, a nie zginiemy? Zobaczył Bóg czyny ich, że odwrócili się od swojego złego postępowania. I ulitował się Bóg nad niedolą, którą postanowił na nich sprowadzić, i nie zesłał jej.

Jerzy Wawro