Drukuj
Kategoria: Konserwatywna Polska

Kolejna rocznica tragedii smoleńskiej stała się kolejną okazją do utyskiwań nad tym, że Polacy są podzieleni.

Jednak to nie po Smoleńsku wymyślono przysłowie: gdzie dwóch Polaków, tam trzy zdania – więc czemu akurat w sprawie katastrofy miałaby być jakaś jedność?

W kontaktach między zwykłymi ludźmi tragedia smoleńska nie stanowi jakiegoś punktu zapalnego. Dlaczego więc Prezydent Andrzej Duda zaapelował o niezbędne Polsce wzajemne wybaczenie: „Zabliźnienie rany smoleńskiej to kwestia dobra Polski"? W tym samym przemówieniu powiedział, że katastrofa była świadectwem "bylejakości" państwa, błędów, które nie powinny się zdarzyć. Naprawdę trudno się nie zgodzić z taką oceną. Jak zatem można rozumieć słowa Prezydenta?

1. Rządzący do niedawna Polską politycy reagują alergicznie na opinię o „bylejakości”. Dziwić się im nie należy – bo za taką oceną mogą iść konkretne zagrożenia (także procesowe). To jedna z przyczyn tak ostrych podziałów wśród polityków. Czy bylejakość państwa jest zatem czymś nieważnym? Czymś mniej ważnym od „zgody” w każdym razie? Przecież to już przeżyliśmy, gdy po Okrągłym Stole triumfowała bylejakość PRL-owska. Ale tym razem miała być „dobra zmiana”!

2. Inną możliwością jest przyznanie, że nasze państwo jest do tego stopnia słabe, jedynym sposobem na „opozycję” sięgającą do najgorszych polskich tradycji (Targowica, pieniactwo) jest jej obłaskawienie. Co by to się działo, gdyby polski premier albo prezydent nawiązując do tamtych czasów powiedział na forum europejskim, że nasza demokracja jest starsza od tej którą mają na zachodzie i w związku z tym mamy doświadczenie nie tylko w tym, jak osiągać sztuczną - często oparty na zakłamaniu – zgodę, ale też jak radzić sobie z warchołami takimi jak Rzepliński. Może więc Niemcy zajęliby się łaskawie swoimi problemami, których im nie brakuje?

Być może Polska ma za słabe karty. Taka ocena jest do zaakceptowania i łagodne postępowanie władz – zrozumiałe. Jednak tylko pod warunkiem, że istnieje jakiś plan naprawczy (na razie go nie widać).

3. Jest jeszcze trzecia możliwa interpretacja słów Andrzeja Dudy. Jest to wyraz pasywności w polityce. Polityka Andrzeja Dudy podobnie jak Premier Szydło jest w znacznym stopniu determinowana reakcją na to co się dzieje, niż kreacją własnych koncepcji. Taka postawa ma swoje zalety. Choćby taką, że władza staje się bardziej wrażliwa na opinie społeczeństwa. Jednak w tak niespokojnych czasach, jak obecnie - taka pasywność jest szkodliwa. Na przykład wszyscy wiedzą, że światowy system finansowy się chwieje i kolejny wielki kryzys musi nastąpić (może nawet w bieżącym roku). Czy rządzący Polską pracują nad tym, jak go wykorzystać do „repolonizacji” banków, czy też tak jak poprzednio czekamy w gotowości zabawy w dobrego wujka dla bankierów?

Pasywność w polityce wyraża się między innymi dążeniem do zgody za wszelką cenę. Bo konflikt jest czymś, na co się reaguje, a nie czymś czym zarządza się dla osiągnięcia swoich celów. Nie brakuje osób, które sądzą, że obecnym konfliktem zarządza Jarosław Kaczyński. Nie wydaje się jednak aby to było coś więcej niż dawanie wiary czarnej propagandzie prowadzonej wobec tego polityka.

 

 

Zgoda buduje?

Ludzie potrafią współpracować ze sobą pomimo zasadniczych różnic poglądów w wielu kwestiach. Zespoły projektowe dobiera się wręcz dbając o pewien stopień różnorodności. Oczywiście osoby kłótliwe, które zawsze muszą mieć rację nie są pomocne – ale takie osoby spotyka się rzadko i w najgorszym razie można się od nich trzymać z daleka.

Konflikty są szkodliwe tylko wtedy, gdy strony nie wyrażają gotowości poszukiwania prawdy lub konstruktywnego konsensusu (czasem wymuszonego przez silnego przywódcę). Mamy jednak prawo oczekiwać od polityków takiej właśnie, konstruktywnej postawy. A jeśli jedna ze stron sporu kieruje się wyłącznie kalkulacją własnych korzyści – to mamy prawo oczekiwać, że rządzący w imię „dobrej zmiany” znajdą sposób na marginalizację tej patologii.

Ten straszny autorytaryzm

Słaba i unikająca konfliktów władza bojąc się oskarżeń o autorytaryzm w istocie szkodzi demokracji. Gdy władza jest słaba, opozycja widzi swoją szansę w bolszewickich metodach mobilizowania społeczeństwa „przeciw tyranii”. Jeszcze nigdy taka walka z „niesprawiedliwością” czy „brakiem demokracji” nie przyniosła niczego dobrego. Czy jednak wyciąganie do polszewików ręki z gałązką oliwną ma jakiś sens? To nie tylko oznaka słabości, ale też akceptacja opinii, że nasze społeczeństwo jest skrajnie głupie. Obserwowanie upadku sąsiedniej Ukrainy wskutek ulicznej „obrony demokracji” to chyba wystarczająco wymowna lekcja poglądowa?

Przykład Ukrainy jest dla PiS trudny do wykorzystania, gdyż politycy tej partii stają po stronie zakłamanej Europy, której tak naprawdę los Ukraińców nic nie interesuje. Rodzi on też podejrzenia co do intencji władzy, która może kierować się jakimiś ukrytymi przed opinią publiczną racjami. Może to co bierzemy za oznakę słabości jest częścią jakiegoś chytrego politycznego planu?

Nie dajmy się zwariować

Niezależnie od tego, jak oceniamy Lecha Wałęsę i jego prezydenturę – na pewno przejdzie on do historii jako autor wielu interesujących powiedzeń. Gdy rozpoczynał „wojnę na górze” - wyraził pogląd, że dzięki niej na dole będzie spokój. Taka koncepcja konfliktu politycznego o ograniczonym zasięgu nie sprawdza się, gdy w polityce zaczyna dominować propaganda i kłamstwo zwane „marketingiem politycznym”. Jak sobie z tym poradzić? Należy sięgnąć do mądrości naszych przodków. Gdy Jan Paweł II mówił o zwyciężaniu zła dobrem, nie miał na myśli bratania się z siewcami zła (którymi jest obecna „opozycja”). Mamy budować dobro, a nie angażować się w walkę ze złem.

Sięgając dalej wstecz - warto przypomnieć trzy sita Sokratesa. Słysząc o strasznych podziałach wśród Polaków, warto zadać sobie trzy pytania:

1. Czy to prawda? Naprawdę trudno powiedzieć. Nie chodzi przecież o to, że jedni mieszkają w dużych miastach inni małych, jedni są bogaci inni biedni etc.. Tak było zawsze i nikt nie robił problemów. Sprawa wygląda dziwnie – ale może być przez to interesująca.

2. Czy to jest sprawa dobra? Sam konflikt może służyć dobru – ale na pewno nie w sytuacji, gdy nie mamy wpływu na jego rozstrzygnięcie. Uświadamiając sobie to przechodzimy gładko do trzeciego sita:

3. Czy to jest pożyteczne. Czyli de facto nie musi być dobre, ale możemy uzyskaną wiedzę spożytkować dla robienia dobra. Chyba jedynym pożytkiem z tak ostrego konfliktu politycznego może być większe zrozumienie potrzeby pragmatyzmu (choćby takiego jak wykazuje Prezydent Rzeszowa).

Wygląda więc na to, że konflikt, który spędza sen z powiek naszym przywódcom z trudem udaje się przecisnąć przez sita pozytywnego działania. Jedyną odpowiedzią na apel Prezydenta może być więc przypomnienie, że po to został wybrany, aby radzić sobie z politycznymi konfliktami, a nie po to, aby uczestniczyć w angażowaniu w nie całego społeczeństwa.