Emmanuel Macron - francuski odpowiednik Ryszarda Petru - ma dzisiaj zostać wybrany na prezydenta. Jest to - wbrew temu co piszą niektórzy publicyści - wybór jak najbardziej naturalny. I co z tego, że został on wykreowany przez media. Przecież media nad Sekwaną to ostoja demokracji – nie to co u nas.
Z wypowiedzi namaszczonego przez media (i banksterów) kandydata na temat Polski wnioskować można, że jest on parodią Hitlera. Ale różnica między Hitlerem a „Makaronem” nie wynika z poziomu powagi czy z aparycji, ale z trendów kulturowych, które tych dwóch przywódców wytworzyły. Niemcy głosowali na Hitlera wybierając między komunizmem a egoistycznym nacjonalizmem. Francuzi wybierają między nacjonalizmem a postmodernizmem. Trafną wydaje się spostrzeżenie, że „postmodernistyczny, globalistyczny, nihilistyczny, podżegający do wojny i RZECZYWISTY rasizm w stosunku do muzułmanów, gdziekolwiek są (w formie liczniejszych bombardowań narodów muzułmańskich) na dobre zainstalował się w La Republique”. Postmodernizm podobnie jak faszyzm prowadzi do zatracenia przez jednostki swej wolności. Uczestnicząc "wyścigu lemingów" poddaje się ona dyktatowi korporacji i mediów. Nie przez przypadek to francuscy uczeni są głównymi bohaterami głośnej książki Alana Sokala „Modne Bzdury”. U nas nawet Magdalena Środa zbliża się do takiego poziomu głupoty jedynie gdy sięga po francuskie publikacje feministek. Francuska myśl naukowa jest pełna odkryć typu „pewnik wyboru precyzuje jak każde zdanie zawiera przekaz książki” (cytat Sokala z niejakiej Kryslevej), czy "...męski członek w stanie erekcji […] jest równy pierwiastkowi z 1 najgłębszego, wytworzonego sensu". Możemy się z tego śmiać, ale to ma głęboki sens: takie tezy służą do tresury umysłów. Umysł normalnego człowieka staje bezradny wobec tych bzdur. Jeśli napotyka je raz – może się buntować. Ale gdy jest tak bombardowany bez przerwy przez media i telewizyjne autorytety – to ten dyskomfort poznawczy musi jakoś zniwelować. Wystarczy, że raz sobie powie – widocznie ja czegoś nie rozumiem, a ci mądrzy ludzie muszą mieć rację. Potem już łyka wszystko. Na przykład demokracja i wolność słowa mogą polegać na tym, że można demokratycznie ustalić co media mogą pisać, a co nie. Nie mogą więc „zniecheć do aborcji”, ale mogą – a nawet powinny – zachęcać do głosowania ma „Makaron”. Dziennik Le Mond oświadczył właśnie, że nie będzie publikował informacji z „Macron Leaks” - bo to godzi w demokrację. Według tego samego dziennika w demokrację godzi także Kościół Katolicki we Francji – bo nie chce mieszać się do polityki poprzez nakazanie wiernym, by głosowali na jedynie słusznego kandydata (to według nich „bład moralny”).
Wśród informacji, które można znaleźć w wykradzionych przez hakerów danych jest potwierdzenie, że Macron ma rzeczywiście tajne konto – tyle że nie na Karaibach. Naturalne jest więc to, że pisać o tym nie wolno – po co mącić spokój Francuzom?