Według GUS ceny dóbr i usług konsumpcyjnych spadły w Polsce o 0,2%. Media ogłosiły, że mamy deflację, czyli według definicji (słownik NBP) długotrwały spadek przeciętnego poziomu cen. Czy to będzie rzeczywiście spadek długotrwały, to dopiero się okaże. Na razie możemy mówić jedynie o niewielkim spadku cen.
Spadek jest na tyle mały, że można go wyjaśnić wpływem rosyjskiego embarga. Ale w związku z tym pojawia się następna wątpliwość. Monetaryści zakładają bowiem, że deflacja wynika po prostu z faktu, że w gospodarce jest zbyt mało pieniędzy. Dlatego deflacja jest zła i należy jej przeciwdziałać obniżając stopy procentowe. To powoduje wzrost ilości udzielanych kredytów, a co za tym idzie – wzrost ilości pieniądza. Więcej pieniądza to większy popyt, co z kolei spowoduje inflację. Inflacja jest dobra a deflacja zła. Dlaczego? Bo skorelowany z inflacją wzrost popytu oznacza większą produkcję i wzrost zarobków i/lub zatrudnienia.
Gdyby takie objaśnienia ekonomistów były w pełni prawdziwe i zmiana stóp procentowych przez bank centralny (w Polsce RPP) miała taką cudowną moc, to deflacja i inflacja nie byłyby wielkim problemem. Dziwnym też byłaby wieloletnia stagnacja (powiązana z deflacją) gospodarki japońskiej (oni chyba też znają monetarystyczne teoryjki). Dlaczego to nie jest takie proste?
1. Jest co najmniej wątpliwą teza, że zmiany stóp referencyjnych pozwalają sterować podażą pieniądza. Jeśli przejrzymy się zmianom całkowitego oprocentowania kredytów w stosunku do stawki referencyjnej, to widać ciekawe zależności. Czasem rzeczywiście zmiany oprocentowania NBP poprzedzają zmianę tendencji na rynku kredytów, ale czasem wyglądają na reakcję na zmiany rynkowe. Oznaczałoby to, że albo obie wartości reagują niezależnie na inne czynniki, albo zachodzi zależność odwrotna (w sensie zamiany zmiennej wolnej i zależnej), niż zakładają monetaryści. Mało tego – zależność między oprocentowaniem NBP a marżami banków rzeczywiście zdaje się zachodzić, ale na zasadzie: im mniejsze oprocentowanie, tym większa marża. Wszystko to sprawia, że prosta rekcja banków na zmianę stóp jest w Polsce co najmniej wątpliwa.
2. Spadek cen w okresie letnim ma ewidentnie poza-monetarne źródła. W bieżącym roku dodatkowo tendencja ta została wzmocniona przez zawirowania polityczne. Także urodzaj w rolnictwie zapowiada się lepszy niż rok temu. Na tym przykładzie widać jak niedorzecznym jest patrzenie na gospodarkę przez pryzmat mechanizmu kreacji pieniądza. Jeśli uwzględnimy prawdziwe przyczyny spadku cen, to mamy banalnie prosty sposób przeciwdziałania rodzącej się deflacji. Polski rząd nie powinien oglądać się na Brukselę, tylko powiązać wzrost ilości pieniądza w gospodarce z rekompensatami dla rolników. To przecież logiczne, że skoro politycy chcą się bawić w ekonomiczną wojnę, to muszą za to zapłacić. No chyba, że te gierki były uzgadniane z UE. Ale w tym wypadku może należałoby społeczeństwo poinformować: Bruksela kazała nam walczyć na jabłka z Putinem, a teraz nie chce za to płacić ;-).
Jak technicznie wykonać operację kreacji pieniądza poprzez mechanizm rekompensat? Sprawa wydaje się prosta: uruchomić drukarnię i świeżutkie banknoty rozdać chłopom. Ale w monetarystycznym świecie nic nie może być proste. Niemniej problem nie jest nierozwiązywalny. Jeśli któryś z ministrów poświęci swoją wątrobę i wypije co nieco z prezesem NBP, to on na pewno coś wymyśli.