Nasze wojownicze „elity” zdają się marzyć o wojnie z Rosją. A że trwa kampania wyborcza, pojawiają się pomysły jak taką wojnę wygrać. Nawet polscy politycy, zdają sobie sprawę z tego, że starcie polskiej armii z rosyjską skończyłoby się szybciej, niż NATO zdołałoby się zebrać i zastanowić, czy i jak nam pomóc. Pojawiają się więc różne pomysły jak wygrać wojnę bez armii.

Najbliższa realizacji jest współczesna wersja planu Konrada Mazowieckiego. Teraz w miejsce Krzyżaków ma to być pluton Rambo wyposażony w zabawki wprost z filmu o Bondzie. Dla wzmocnienia motywacji Amerykańskich obrońców, proponuje się podpisanie TTIP. Czyli traktatu, który Jeffrey Sachs scharakteryzował następująco: większy nacisk kładzie się nie na międzypaństwowe porozumienia i umowy handlowe, lecz interesy korporacji i firm, nie zwracając przy tym uwagi na skutki uboczne tych umów, w tym ważne ekologiczne czy klimatyczne. Mamy więc oddać naszą gospodarkę Amerykańskim korporacjom – licząc na to, że USA będzie bronić ich własności. Problem w tym, że ta „nasza gospodarka” nie jest już nasza, a trudne do przeniesienia aktywa należą w większości do Niemców (Niemcy zaś z Rosją na pewno się dogadają). Ta strategia wygląda więc na tak samo poważną, jak pomysł oddania Putinowi Sosnowca (w tym wypadku przynajmniej nie ma wątpliwości, że chodzi o dowcip):

Najczęściej podnoszonym pomysłem jest jakaś forma obrony terytorialnej. Czyli podział odpowiedzialności: politycy i wojskowi wywołają wojnę, a społeczeństwo podejmie działania partyzanckie i tą wojnę wygra. Kilku ochotników już się nawet zgłosiło (w tym były prezydent Wałęsa). Ten pomysł budzi jednak obawy – czy też społeczeństwo stanie na wysokości zadania. Jeden z blogerów tak uzasadnia swe wątpliwości: „Partyzant siedział w lesie i był zajęty zdobywaniem czołgami samolotów. Na jego domowy adres przychodził podatek za nieruchomości, wieczyste użytkowanie czy tam za coś. Partyzant o tym nie wiedział, no bo siedział w lesie i tak dalej. Dług rósł, odsetki rosły. Urząd sprawę oddał do komornika, a komornik raz dwa sprzedał mieszkanie swojemu znajomemu za psie pieniądze i dzielny, zwycięski partyzant idzie mieszkać do Brata Alberta.

Jeszcze inny partyzant miał pecha bo prowadził działalność gospodarczą polegającą na handlu tym i owym. Ale jak przyszło do wojny to pieprznął biznes i poszedł do lasu bić się. Ale popełnił życiowy błąd! Oto nie wyrejestrował działalności gospodarczej! […] Partyzant po zwycięskiej wojnie wraca do domu, a tam nie tylko mieszka już ktoś inny (znajomy komornika), to jeszcze czekają policjanci aby go aresztować. Sąd bowiem wydał na niego wyrok skazujący na parę lat więzienia za rzekome oszustwa gospodarcze, uporczywe nie stawianie się przed sądem i za coś tam jeszcze. No i partyzant i trafia do więzienia”.

Wbrew pozorom ta wypowiedź jest poważna i odkrywa prawdziwe fundamenty siły we współczesnej wojnie. Nie jest nią ani nowoczesna armia zawodowa, ani powszechne szkolenie wojskowe, powiązane z posiadaniem broni przez zdolnych do walki obywateli. Podstawą jest zdolność społeczeństwa do obrony swoich interesów. Ta zaś zależy od wielu czynników, wśród których siły zbrojne nie są najważniejsze.

Wojsko i przemysł wojenny są więc (niestety) potrzebne, ale o przetrwaniu państwa decydują bardziej fundamentalne czynniki:

1. Suwerenność gospodarcza

Co by się stało, gdyby nagle przeciw Polsce przeprowadzono by taki atak jak na gospodarkę rosyjską? Nierealne? A jeśli w Polsce do władzy dojdą ludzie, którzy nie będą chcieli płacić banksterom haraczu? Bez żywności i energii społeczeństwo nie przetrwa. Dlatego Polacy zasługują na miano społeczeństwa idiotów, gdyż ze spokojem obserwują jak od dziesięcioleci rządzący ich krajem i opiniotwórcze media z determinacją usiłują zniszczyć rolnictwo i górnictwo.

Suwerenność gospodarcza wiąże się także ze zdolnością do adaptacji w sytuacji zmiany czynników zewnętrznych. To jest możliwe, jeśli własna gospodarka zaspokaja większość potrzeb społeczeństwa. W Polsce ilość czynników, na które nie mamy wpływu, a które mogą drastycznie zmienić sytuację gospodarczą jest zatrważająca.

2. Społeczeństwo tworzące wspólnotę, zdeterminowane tej wspólnoty bronić.

Gdyby chcieć znaleźć jakiś jeden, najważniejszy cel polityki polskiej ostatnich lat, to jest nim z pewnością rozbicie społeczeństwa. Nie chodzi nawet o wojnę Polsko-Polską. Jeszcze groźniejsze jest niszczenie przez państwo tak zwanego kapitału społecznego. Marzeniem młodych ludzi jest to, aby z kraju wyjechać. Zagrożenie wojną zapewne tylko zwiększyłoby emigrację (tak, jak ma to miejsce na Ukrainie). W przeszłości jednym z najważniejszych czynników motywujących Polaków do walki była obrona wiary ich ojców. I na tym polu także determinacja naszych pseud-elit jest zadziwiająca. Społeczeństwo jest już tak ogłupiałe, że zaczyna wierzyć, że religia jest wyłącznie prywatną sprawą. Ze spokojem znosimy obelgi jakiegoś chorego z nienawiści do polskości profesorka - płacąc mu pobory z naszych podatków. Ostatnio eliciarze przyczepili się harcerstwa, chcąc usunąć odniesienie do Boga w przysiędze. Jakiś słuchacz Radia Z wytropił szkołę, w której dzieci się modlą przed lekcjami. no po prostu straaaszne – interweniowało ministerstwo i kuratorium. To są przykłady tylko z jednego tygodnia. Polak katolik – jeśli nie jest debilem, powinien rozumieć, że największym zagrożeniem jest dla niego własna elita, a nie jakiś wróg zewnętrzny. Ten wspólny dom jest podpalany od środka.

3. Użyteczność państwa.

W polityce jest podobnie jak w przyrodzie – przetrwają te byty, które są użyteczne. Przede wszystkim dla swoich obywateli. Ale także dla rozwoju cywilizacyjnego. Dotyczy to także (a może przede wszystkim) użyteczności dla naszych wrogów.

Romuald Szeremietiew, który jest głównym propagatorem budowy systemu obrony terytorialnej, powołuje się często przykład Szwajcarii: Podczas II wojny światowej Hitler w pewnym momencie postanowił zająć Szwajcarię. Kazał sztabowcom opracować odpowiednie plany agresji. Ci przedstawili efekt swojej pracy, mówiąc że trzeba będzie użyć co najmniej 50 dywizji i że będą ogromne straty, bo Szwajcarzy są dobrze przygotowani do obrony.

Innego zdania jest Jakub Wozinski, według któregoSzwajcaria była jednak o wiele bardziej cenna jako formalnie neutralny kraj, gdyż tylko wówczas mógł ją wykorzystać do celów gospodarczych. Jak się okazało, Szwajcarzy ochoczo przyjęli rolę tajnych współpracowników”.

Może i koszty podboju były wysokie. Istotniejsze jednak dla Hitlera musiało być pytanie: po co? Tak samo dzisiaj nikt rozsądny nie boi się podboju Polski przez Niemcy, bo trudno znaleźć sensowną odpowiedź na pytanie o motywy. Po co Niemcy mieliby Polskę podbijać? Przecież aneksja Polski postawiłaby ich przed wyborem: albo wrócić do koncepcji obywateli drugiej kategorii (trudne do zaakceptowania), albo dać Polakom możliwość awansu do poziomu Niemców. A skąd tania siła robocza? Po co niszczyć ostatni wasalny kraj tej wielkości?

Także dla Rosji jesteśmy ważnym dostarczycielem dewiz (poprzez olbrzymią nadwyżkę importu nad eksportem). Do niedawna Polska była też ważnym dostawcą żywności. Utrata tego rynku jest tak samo wielką porażką jak utrata kilku dywizji na froncie. Tyle, że z tego nikt nie będzie naszych ukochanych przywódców rozliczał. Próby uzyskania niezależności energetycznej także z tego punktu widzenia są co najmniej dwuznaczne. Przecięcie więzi gospodarczych oznaczałoby bowiem, że czynnik użyteczności przestałby działać na naszą korzyść.

Podsumowanie

Czy współczesna Polska to suwerenne i użyteczne państwo, z którym identyfikuje się narodowa wspólnota, gotowa go bronić? W bardzo niewielkim stopniu. Może najlepszym określeniem stanu obecnego byłoby: Polska to państwo w stanie rozkładu.

W tej sytuacji trzeba poradzić sobie najpierw z wrogiem wewnętrznym, niszczącym kraj. Potrzebna szybka wymiana „elit”. Najbliższe wybory pokażą, czy w społeczeństwie jest wola przetrwania.

 

Jerzy Wawro, 1 marca 2015