Rola prasy w czasie wojny jest zupełnie inna niż w czasie pokoju. Wojna wyklucza dialog, a pewien poziom propagandy wymierzonej w wroga jest czymś naturalnym. Otwarty dialog i rozważanie racji mógłby wręcz być uznane za działalność wywrotową lub dywersyjną.

Współcześnie miejsce tradycyjnych wojen zajmuje walka w każdym możliwym obszarze, a dezinformacja ma kluczowe znaczenie (stąd pojęcie wojen hybrydowych). Posługując się informacją można wygenerować ruchy społeczne osłabiające przeciwnika (tak jak u nas KOD, Nowoczesna, czy PO), przedstawiać aktywa jako problem (niezależność energetyczna i żywnościowa Polski), przejmować ważne aktywa (promocja prywatyzacji z udziałem obcego kapitału, przejęcie infrastruktury telekomunikacyjnej i bankowej).

Nie żyjemy w matriksie i nikt nie jest tak potężny, by kontrolować wszystkie procesy gospodarcze i społeczne jakie zachodzą w naszym kraju. Jednak czasem wystarczą niewielkie bodźce, by uzyskać pożądaną korektę zachowań. Gdy wpływ na zachodzące w kraju procesy uzyskują ludzie których działania są trudno przewidywalne – te bodźce muszą być silniejsze. Ale w takiej sytuacji dochodzi do polaryzacji stanowisk i można z większą dozą prawdopodobieństwa określić, kogo należy się obawiać.

Na podstawie tekstów dotyczących Polski publikowanych przez niemiecki portal www.dw.com/pl (na tym portalu pojawiają się też omówienia tekstów różnych niemieckich gazet) można nabrać przekonania, że jednym z naszych wrogów są Niemcy. Nawet jeśli pojawiają się na niemieckim portalu głosy rozsądku, to są one pełne protekcjonalizmu. Podsycanie nienawiści do Polski i Polaków jest w pełni zrozumiałe tylko przy założeniu, że jesteśmy w stanie wojny.

Przykładem ofensywy propagandowej Niemiec jest reakcja na wywiad Jarosława Kaczyńskiego. Oczywiście Kaczyński ma rację, że działania Komisji Europejskiej są pozatraktatowe. Niemcy twierdzą co innego – przywołując słynny „artykuł 7”. Tymczasem ten artykuł dotyczy Rady Europejskiej a nie Komisji Europejskiej. Słusznie więc Jarosław Kaczyński kpiną kwituje działania pana Timmermasa. Niestety w Polsce znacznie silniejsze są wpływy obcej agentury niż zrozumienie polskiej racji stanu. I dotyczy to nie tylko mediów należących do Niemców :-(. To jest obecnie największe zagrożenie dla Polski.

Dlaczego Niemcy prowadzą przeciw Polsce wojnę?


Czasem można spotkać wyjaśnienie w procesach gospodarczych – że niby polski nowy rząd uderza w interesy Niemiec. Taka argumentacja jednak nie wytrzymuje krytyki. W polskiej bankowości kapitał niemiecki nie ma dużych udziałów. Poza tym to co wydaliła z siebie Kancelaria Prezydenta pod nazwą „pomoc frankowiczom” pokazuje, że obecna władza bankierom nie ma zamiaru szkodzić. Dotyczy to także przemysłu, w którym zresztą sumarycznie niemieckie inwestycje trudno oceniać negatywnie. W usługach to Polska dokonuje ekspansji na zachód (którą Niemcy usiłują powstrzymać ograniczeniami administracyjnymi).

Pewien poziom irytacji może u Niemców wywoływać znacząca poprawa poziomu życia Polaków. Okazuje się, że wzrost wynagrodzeń i spadek bezrobocia stawia nas na pozycji lidera w Europie. Niestety jeśli weźmiemy pod uwagę to jak skutecznie Polska przekłada wzrost PKB na poziom życia – sytuacja nie wygląda już tak różowo. Jednak główną osią działań nowego rządu jest właśnie poprawa w tym zakresie. Na dodatek Niemcy mają poczucie, że to za ich pieniądze – bo oni są potężnym płatnikiem netto. Poziom irytacji może rosnąć, jeśli Polska na powrót stanie się atrakcyjna dla młodych Polaków i odwrócą się trendy demograficzne, a dopływ młodych specjalistów z Polski do Niemiec ustanie.

To wszystko jednak nie uzasadniać tego, że nie próbuje się nawet znaleźć strategii w której obie strony wygrywają. Utrata pozycji przez niemieckiego namiestnika Tuska doprowadziła u naszych sąsiadów do reakcji trudnych do zrozumienia. Bo przecież polscy politycy deklarują chęć partnerskich stosunków z sąsiadem. I tu chyba jest pies pogrzebany. Partnerami Wielkich Niemiec? To się nie mieści w niemieckich głowach, bo oni nigdy nie przestali nami gardzić. Opowiada o tym w bardzo ciekawym wykładzie ksiądz profesor Tadeusz Guz, który przez 14 lat pracował na jednej z niemieckich uczelni i studiował fenomen niemieckości.

Dwie podstawowe cechy niemieckości to zdaniem księdza Guza systematyczność i sprzeczność. Obydwie zaś biorą swój początek od Lutra. Najważniejszą ideą Lutra jest odrzucenie pragnienia zbawienia jako motywu działania. Nasze uczynki nie są według niego warunkiem zbawienia. Powinno się jednak czynić dobro „ze względu na wolę Bożą”. Nie strach, ani nawet nie miłość – tylko autorytet jest dla Niemca najważniejszy. To dotyczy nie tylko relacji Boga z człowiekiem. W tej sytuacji traci sens katolickie pojęcie grzechu. Nie ma w tym nic dziwnego – skoro Chrystus wziął wszystkie nasze grzechy na siebie. Zresztą z tego, że Bóg stworzył nas na własne podobieństwo możemy wnioskować, że tkwią w Nim tak jak w człowieku elementy dobra i zła. Zło na świecie – jak wszystko inne pochodzi od Boga. Bóg jest zatem naturą sprzeczną i taką naturą jest człowiek. A przynajmniej Niemiec ukształtowany przez Lutra.

Znawcom filozofii na pewno na myśl przychodzi w tym miejscu Hegel z jego Dialektyką. Według ks Tadeusza Guza nie ma żadnych rozbieżności między Heglem i Lutrem. Hegel pisał wszak, że „pierwszym synem Boga jest diabeł”. Skutki uczynienia zła jednym z atrybutów Boga obserwowaliśmy w czasie II wojny światowej. Upraszczając nieco sprawę można stwierdzić, że koncepcja nadczłowieka wynika z dialektycznej syntezy dobra i zła. Nadczłowiek jest poza moralnymi dylematami.

Akceptacja sprzeczności w naszych czasach – triumfu materializmu praktycznego - wydaje się być czymś niedorzecznym. Nie może coś być i nie być jednocześnie. Jednak pełna paradoksów mechanika kwantowa dobrze pasuje do niemieckiego idealizmu. Realizm wydaje się ludziom wykształconym na tym idealizmie czymś strasznie prymitywnym. I tak właśnie Niemcy postrzegają Polaków (a szerzej katolików) – jako prymitywnie naiwnych realistów. Trudno powiedzieć na ile ta cecha sprzeczności jest uświadomiona i jaki ma wpływ na stosunek do „prymitywów”. Bardziej oczywisty wydaje się wpływ systematyczności. Polacy na pewno nie są ani systematyczni, ani wytrwali. Zasługują więc na pogardę. Z drugiej zaś strony są przedmiotem zazdrości. Niemcy tęsknią do takiej spontaniczności. Zwłaszcza dotyczy to młodych Niemców – i być może jest to jedna z przyczyn rosnącej emigracji.

Przeciwieństwa przyciągają się. Nic więc dziwnego, że relacje (także małżeńskie) między Polakami i Niemcami bywają bardzo dobre. Dlatego wydarzenia takie jak Światowe Dni Młodzieży napawają optymizmem. Obserwowane wśród młodych ludzi unifikacja poglądów i zachowań ma swoje dobre strony. Jest to doskonała okazja do pozbycia się tych elementów kulturowego kodu, które działają destrukcyjnie. Niech teologowie spierają się o usprawiedliwienie człowieka przed Bogiem. Zwykłym chrześcijanom wystarczy chęć czynienia dobra w imię chrześcijańskiej miłości. U początków III RP była msza w Krzyżowej. Może udałoby się do tamtej historii wrócić? Wojna polsko-niemiecka nie jest nikomu potrzebna.