Państwo islamskie ISIS stanowi wielki problem i zagrożenie dla całego świata. Dlatego Iran (nazywany przez Amerykanów od lat państwem „bandyckim”) chciałby porozumieć się z Wielkim Szatanem (tak z kolei określane są w Iranie Stany Zjednoczone). Mówił o tym przedstawiciel Iranu w ONZ. Odpowiedź Obamy była twarda: USA ma najlepszą armię na świecie i poradzą sobie z każdym problemem. Nad Wisłą zostało to przez niektórych odczytane jako deklaracja wsparcia ze strony Wielkiego Brata (jakby kupa kamieni miała jakieś szczególne znaczenie geopolityczne). Iran odpowiedział oskarżeniami pod adresem USA. Irański minister twierdzi, że nie USA traktuje zagrożenia z należytą powagą i przypomniał, że to USA uzbroiły dżihadystów.
Na razie Iran wspiera więc po cichu rząd w Iraku i irackich Kurdów.
Dlaczego USA nie chcą porozumienia, które nie tylko pomogłoby zlikwidować ISIS, ale mogło ustabilizować sytuację w całym regionie? Odpowiedź nasuwa się sama: bo USA nie chcą stabilizacji. Dlaczego? Wyjaśnia to wpływowy dyplomata amerykański, żydowskiego pochodzenia, Henry Kissinger: Iran jest większym problemem niż ISIS. I patrząc z perspektywy Izraela pewnie ma rację. Niezależnie od tego, kto rządził, rządzi czy będzie rządził w USA dwa filary amerykańskiej polityki pozostają niezmienne: punkt widzenia Izraela jest punktem widzenia USA, a interes banków jest interesem Amerykanów.
Kto więc będzie walczył z ISIS? Bill O'Reilly z Fox News twierdzi, że Kissinger popiera od wielu lat "pomysł ogólnoświatowej antyterrorystycznej armii opłacanej przez koalicję narodów pod nadzorem Kongresu".
Co prawda polska premiera twierdzi, że chciałaby unikać zagrożeń zamykając się w domu z dziećmi, ale chyba nikt nie ma wątpliwości, że to tylko trochę niezdarne przełożenie słupków sondaży na język polityki. Po wyborach (i to niezależnie który z buldogów wygra) Polacy mogę się zapewne szykować na czynną walkę z terroryzmem.....
Jak mówi Amerykański dyplomata: przed Polską otwiera się wielka szansa....