Władimir Putin planował aneksję Krymu i wojnę z Ukrainą zanim w Kijowie zwyciężył Majdan, a prezydent Wiktor Janukowycz uciekł z kraju. Taką opinię byłego doradcy Putina przytacza portal kresy24.pl.
Tę informację powtórzył między innymi portal Fronda: W artykułach opublikowanych przez gazetę „Wiedomosti” i agencję Bloomberg Iłłarionow pisze, że decyzja o inwazji na Krym zapadła podczas Igrzysk Olimpijskich w Soczi w lutym 2014 roku. Wtedy odbyło się tam tajne spotkanie Putina z jego najbliższymi doradcami, na którym rosyjski prezydent zadał im konkretne pytanie: czy rosyjska gospodarka wytrzyma finansowe skutki planowanego przyłączenia Krymu, ewentualnych zachodnich sankcji i możliwej wojny konwencjonalnej z Ukrainą?
W odpowiedzi doradcy mieli zapewnić Putina, że Rosja jest wystarczająco bogata i wytrzyma wojnę. Wtedy właśnie Putin podjął ostateczną decyzję. Zarówno Iłłarionow, jak i agencja Bloomberg powołuje się na relacje zastrzegających anonimowość trzech uczestników lutowej narady w Soczi. Ich zdaniem, to właśnie przekonanie o wystarczającej liczbie rezerw finansowych popchnęło Putina na drogę inwazji.
Brakuje informacji, kiedy dokładnie odbyło się to spotkanie. Olimpiada w Soczi trwała w dniach 7-23 lutego. W tym czasie - 21 lutego na Majdanie doszło do przełomu. Narastały także nastroje separatystyczne w wyniku których27 lutego ogłoszono referendum na Krymie. Jeśli to spotkanie w Soczi odbyło się po 21 lutym, nie było w nim nic dziwnego, gdyż należało wypracować reakcję na to co dzieje się na Krymie. Można oczywiście krytykować podjęte decyzje. Nie ma jednak żadnych podstaw - aby twierdzić, że wydarzenia na Majdanie „mogły być zaplanowanym przez Rosję pretekstem uzasadniającym rozpoczęcie inwazji na Krym” (więcej informacji o tej sytuacji można znaleźć na stronach www.polska-zbrojna.pl w tekście „Szachownica Putina”).
Jeszcze bardziej istotną wadą wspomnianego wyżej tekstu jest brak informacji o tym, kim jest Andrej Iłłarionow, a w szczególności – kiedy przestał być doradcą Putina. Bo gdyby zrezygnował dopiero po tych wydarzeniach, to mielibyśmy przynajmniej informację „z pierwszej ręki”. Tymczasem jego działalność w charakterze doradcy trwała do roku 2005. Wtedy stał się zaciętym wrogiem Prezydenta Rosji. W roku 2010 zaangażował się on w akcję „Putin musi odejść”. W podpisanej przez niego 10 marca 2010 roku (miesiąc przed katastrofą smoleńską) petycji czytamy między innymi: Oświadczamy, że żadne istotne reformy mogą być przeprowadzone w obecnej Rosji tak długo, jak Putin kontroluje rzeczywistą władzę w kraju. [...] Wyzbycie się putinizmu jest pierwszym, obowiązkowym krokiem na drodze do nowej, wolnej Rosji. W ciągu 5 lat trwania akacji przyłączyło się do niej 150 tys osób. Po wybuchu walk na Ukrainie Iłłarionow zajął bardzo pryncypialne stanowisko. Ostro skrytykował Zbigniewa Brzezińskiego - za opowiadanie się przeciw przyjęciu Ukrainy do NATO. Brzeziński został za to zaliczony do „Putinternu”.
Andrej Iłłarionow zaangażował się także w prace „Zespołu Macierewicza”, który bada katastrofę smoleńską. Oglądacze TVN musieli wykazać się niezłą elastycznością umysłu, gdy usłyszeli opinię amerykańskiego eksperta na antenie stacji regularnie wyśmiewającej „smoleńską religię”:
- Nadal nie wiemy dlaczego samolot, który spadł z wysokości 50 metrów, rozpadł się na tak małe kawałki, na tak dużym terytorium
- Nie było dotąd przypadku, by w takiej katastrofie zginęła cała załoga
- Żadne drzewo, żadna brzoza nie jest w stanie zniszczyć skrzydła takiego samolotu, to jest absolutnie jasne i poza wątpliwością
- Po tej tragedii pojawiali się tzw. świadkowie tej sytuacji i okazało się, że byli to agenci służb specjalnych, a nie prawdziwi świadkowie.
Od roku 2006 Andrej Iłłarionow pracuje w USA dla libertariańskiego Cato Institutei jego poglądy można rozpatrywać w tym właśnie kontekście.
Jakie poglądy reprezentuje Cato Institute w odniesieniu do Rosji i Polski? Po rezygnacji z budowy w Polsce „tarczy antyrakietowej”, Lech Kaczyński wyraził „głębokie rozczarowanie”. Profesor Ivo Pogonowski dokonał analizy odpowiedzi prezesa Cato Institute: Prezydent Obama napisał ostatnio do prezydenta Rosji, Dymitra Miedwiediewa, że w zamian za rosyjską pomoc w ograniczaniu programu nuklearnego Iranu, gotów jest zrezygnować z budowy wyrzutni rakiet „Tarcza” w Polsce. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że gdyby Rosjanie zbombardowali Polskę bombami nuklearnymi z powodu potencjalnego zagrożenia Moskwy nuklearnymi pociskami „Tarczy”, Waszyngton w żadnym razie nie użyłby bomb nuklearnych przeciwko Rosji, ponieważ chodzi mu głównie o uniknięcie rosyjskiego ataku nuklearnego na teren USA. Natomiast prezydent Polski całkowicie niepotrzebnie naraża swój kraj, przy okazji zamrażając kontrakty na dostawy polskiej żywności do Rosji, z korzyścią dla innych członków NATO i UE.
Kiedy podobne poglądy na temat znaczenia USA dla bezpieczeństwa Polski wyraził Radek Sikorski (w podsłuchanej rozmowie), jeden z ekspertów Cato Institute postawił kropkę nad „i”: Autor [Bandow] uważa, znów nawiązując do słów Sikorskiego, że w relacjach Polski z USA rzeczywiście są "frajerzy", ale są nimi Amerykanie, a nie Polacy.
Jego zdaniem bowiem żadne względy bezpieczeństwa nie przemawiają za tym, "by Stany Zjednoczone ryzykowały wojnę o Warszawę". Bandow twierdzi, że "Polska nigdy nie była strategicznie ważna dla Waszyngtonu".
Tymczasem Andrej Iłłarionow w wywiadzie opublikowanym przez Gazetę Polską wyraża dziwną troskę o Polskę: W 2008 r., ówczesna sekretarz stanu USA pani Condoleezza Rice, kiedy przyleciała do Tbilisi na miesiąc przed rosyjska agresją przeciwko Gruzji, mówiła panu Micheilowi Saakaszwilemu: – „Znam Rosjan. Oni nigdy tego nie zrobią”. (...) Miesiąc po tej rozmowie, rosyjskie wojska wtargnęły. Później część przedstawicieli zachodu mówiła, że agresja Rosji nie jest możliwa w stosunku do Ukrainy. (…) Obecnie niektórzy przekonują Was, że prowokacje i dywersje nie są możliwe przeciwko Łotwie, Estonii, Litwie, Polsce i tak dalej. Kiedy to się stanie faktem – co powiedzą wtedy?
Czy można wierzyć ludziom, dla których los Polski jest w sumie bez znaczenia? Skoro nie możemy liczyć na pomoc NATO, to czyż nie jest o wiele rozsądniejszą polityka Węgier? I jaki cel mają amerykańscy eksperci, strasząc Polaków Putinem i wzywając do zwiększenia wysiłku zbrojeniowego?
Trudno znaleźć w tym sens, chyba że przyjmiemy wyjaśnienia Finiana Cunninghama, który w marcu ubiegłego roku pisał o tym, że Amerykanom nie podoba się zacieśniania powiązań handlowych i politycznych między Rosją a Unią Europejską - wynikające przede wszystkim z ogromnego obrotu paliwami energetycznymi. Chcą też bronić pozycji dolara jako światowej waluty rezerwowej. Według tego dziennikarza te zagadnienia są tak ważne dla dalszej hegemonii USA, że Waszyngton jest gotów poświęcić życie milionów ludzi w wojnie między Rosją i swoimi sojusznikami z NATO. Finian Cunningham opiera się przy tym na opinii byłego dowódcy NATO, Christofa Lehmanna. Jego zdaniem wydarzenia na Ukrainie wpisują się w podjęte jeszcze w 1980 roku plany. Logika działań jest bez zmiany i mieści się w niej podżeganie Europy do wojny z Rosją.