Kim są użytkownicy internetu? Zakompleksieni, pełni nienawiści erotomani. To dlatego nie dorastają do standardów III RP!
Weekendowa „Rzeczpospolita” donosi: jeden z raportów poświęconych przemysłowi internetowemu nosi tytuł: „Internet stworzono dla pornografii" Nic dodać nic ująć. Bo „według ostrożnych szacunków – materiały pornograficzne są odpowiedzialne za jedną trzecią całego ruchu w sieci”.
Wiadomość ta budzi jednak szereg wątpliwości, wśród których najmniejszą jest nieznane pochodzenie tych danych. Istnieją przesłanki do tezy, że branża porno celowo preparuje takie statystyki, aby przekonać potencjalnych klientów, że nie ma nic złego w oglądaniu porno – skoro tak dużo ludzi to robi. No właśnie – jak dużo? Jeśli wśród tysiąca osób 998 przez godzinę czyta ebooka, a w tym czasie 2 osoby ogląda film porno dobrej jakości, to te dwie osoby wygenerują 1/3 całego ruchu! Oczywiście korzystanie z internetu jest przeróżne – ale podawane w cytowanym artykule statystyki na pewno nie są podstawą dla tezy, że „internet stworzono dla pornografii”. Statystyki sprzed kilku lat, opublikowane przez Forbes'a pokazują znacznie mniejszy odsetek poszukiwania treści erotycznych (niekoniecznie pornograficznych): około 13% w latach 2009-2010. Bez wątpienia akurat branża porno (obok bankowości – całkiem pokrewne dziedziny) najszybciej dostosowała się do rewolucji komunikacyjnej. Jednak erotyzacja naszego życia następuje niezależnie od internetu (można to nawet nazwać nową rewolucją seksualną).
Łatwość dostępu przez młodzież do takich treści w internecie jest realnym problemem, któremu należy przeciwdziałać. Ale nie dajmy się zwariować. Internet ma też na tym polu wpływ pozytywny – bo pornografia znika z telewizji i czasopism, a internet rodzice mogą łatwo kontrolować – jeśli tylko chcą.
Drugim poważnym problemem, który eksplodował wraz z rozwojem internetu jest „mowa nienawiści”. Podobno polski internet jest pełny tego typu słownych ataków. Jednak jak zauważa autorka ciekawego przeglądu na ten temat, „politycy i dziennikarze prasowi, którzy uważają, że są ponad to, [...] w rzeczywistości przerzucają się ładniej opakowanymi epitetami”.
Nie tylko oni. Problem dotyczy także tak zwanych „artystów” i „naukowców”. Różnica polega wyłącznie w poziomie kamuflażu. Umiejętność sączenia jadu piękną polszczyzną ukwieconą mądrymi słowami to znak rozpoznawczy polskiej „elity”. Strach włączyć telewizor, by się na to nie natknąć. Niedawno na przykład znany amerykanista Zbigniew Lewicki (profesor UW - a jakże) w telewizji zaczął coś bredzić o spisku Putina, który nasłał na nas uchodźców aby rozbić jedność Europy. Czy fakt, że udało się w Polsce wzbudzić powszechną nienawiść do Rosjan i ich prezydenta, usprawiedliwia takie pozbawione argumentów bredzenie naukowca? Chyba, że za argument uznać postawioną w tej samej rozmowie tezę, że po interwencji Rosji w Syrii, cena ropy wzrosła kilkadziesiąt procent. W internecie wystarczy jedno kliknięcie, by zobaczyć jaka to brednia. I tutaj dotykamy głównego powodu, dla którego ta „elita” zatruwająca na co dzień polską przestrzeń publiczną, nagle poczuła chęć walki z internetową mową nienawiści. Obserwujemy, że coraz większa część życia przenosi się do internetu. Gdyby taki profesor wprost z uczelni, na której profesorski tytuł jest jak immunitet trafił na jakieś otwarte forum internetowe, to jego ego mogłoby mocno ucierpieć. Podpis opatrzony tytułem mógłby zaś co najwyżej stanowić dodatkowe obciążenie. W internecie autorytet zdobywa się wyłącznie dzięki przekazywanej treści.
Internet jest też dość skuteczny w zwalczaniu patologii naszego życia. Na przykład „legenda” polskiej muzyki rozrywkowej Zbigniew Hołdys znany jest ze swej pogardy dla tych, którzy się z nim nie zgadzają. Dał temu wyraz przy okazji prowokacji, jaka spotkała Jerzego Zelnika, mówiąc: „Zelników wyjdą z nor tysiące”. To oczywiście nie jest „mowa nienawiści”, tylko zwykłe buraczenie przebrzmiałej sławy …. Ale pan Hołdys się myli – nie „wyjdą”, tylko już wyszły. I jakże krzywdzą „artystę”:
Zbigniew Hołdys skarży się, że nie dostał pieniędzy ze Spotify […]. "Głupio nam było powiedzieć prawdę, to przecież dla wielu legenda" - tłumaczy pracownik ZAiKS-u, zaś rzecznik prasowy Spotify dodaje: “Piosenki Hołdysa mają w sumie pięć odtworzeń, ale nikt nie odsłuchał żadnej dłużej niż minutę. Artysta po prostu nic nie zarobił”. Spotify obiecało jednak, że spróbuje wypromować piosenki Hołdysa. Niedługo ma pojawić się oficjalna playlista ze znanymi utworami. Nazwa: “kim mógłby zostać Zbigniew Hołdys, gdyby nie piractwo i cyfrowa dystrybucja”.