Słowo „hejt” (od angielskiego „hate” - nienawiść) oznacza w internecie napastliwe komentarze, pozbawione zazwyczaj jakichkolwiek merytorycznych treści. Można by użyć do opisania tego zjawiska określenia „mowa nienawiści”, gdyby nie to, że termin ten został już zawłaszczony i zazwyczaj ogranicza się go do antysemityzmu i ataków na lewactwo. Tymczasem eksperyment „Grażyna Żarko” pokazał, że prawdziwą erupcję nienawiści można wywołać poglądami konserwatywnymi. Po ujawnieniu prowokacji, wielu hejterów wyraziło skruchę. Jednak nie ma się co łudzić, że gdyby aktorka kontrowersyjnych nagrań wyrażała własne opinie – ktokolwiek by się zreflektował.
Jak zauważa w najnowszym „Plus Minus” Mariusz Cieślik, hejt nie jest już tylko domeną internetu, ale ochoczo stosują go media tradycyjne. Jednak zdumienie budzi takie branżowe spojrzenie, które szuka przyczyn zjawiska w zmianach na rynku mediów. Przynajmniej w Polsce media wydają się być tylko powolnym narzędziem dla ludzi, którzy złym słowem zabijają tak jak nożem.
Chyba najczęstszym obiektem takich ataków jest Jarosław Kaczyński. W tym wypadku mamy do czynienia z czymś w rodzaju „testu bliźniaków”. Jeden zginął, a drugi jeszcze żyje. Obaj byli kontrowersyjni. Ten który pozostał przy życiu jest metodycznie i systematycznie zabijany słowem.
Niewybredne ataki na prezesa PiS stały się podstawą publicznej działalności wielu osób. Jednym z najświeższych przykładów jest notka „Pan Prezes nam pokazał....”. Ma ona dwie zalety: po pierwsze jest krótka, a po drugie to esencja tego co podają społeczeństwu media mętnego nurtu ostatnich lat. O ile uboższe byłoby życie duchowe naszych „elit”, gdyby zlikwidować źródło tej esencji (czyli Prezesa PiS). Każdy rozsądny człowiek widzi, że zabijanie na raty daje tym ludziom o wiele więcej frajdy i wymiernych (dużych) korzyści niż szybka śmierć w katastrofie.
Teraz misja Prezesa wydaje się zakończona, bo Polacy mają nową rozrywkę: nienawiść do Rosjan, ze szczególnym uwzględnieniem ich Prezydenta. Zaś na polskim podwórku chamskie ataki palikociarni zrobiły swoje i bardziej „cywilizowany” antyklerykalizm zagościł u nas na dobre. Spostrzega to przytomnie autor wspomnianej notki (co by się stało, gdyby nagle Kaczyńskiego brakło – wszak swoje lata już ma). Pisze więc on: „o.Rydzyk łupiłby budżet państwa na swoje "dzieła", biskupi proponowaliby społeczeństwu szklankę wody zamiast..., gdy sami chętnie korzystaliby z życia”. Nic dodać, nic ująć.
Gdyby hejt internetowy był jedynie wyrazem aktywności marginalnej grupy osób, nie potrafiących myśleć pozytywnie, nie stanowiłby on wielkiego problemu społecznego. Jednak zasadne są obawy, że anonimowość internetu jedynie pozwala ujawnić istotny problem społeczny, którym jest narastająca nienawiść.