W obronie handlu w niedzielę stają nie tylko handlowcy i liberałowie, ale też wyznawcy katolicyzmu w wersji hipermarketowej. Traktują oni religię tak właśnie jak traktuje się towar na półce sklepowej. Nie dość, że wybierają co im się podoba, to zawsze potrafią zracjonalizować swój wybór. Jeśli zaś kogoś nie stać na taką samodzielność, to zasługuje tylko na pogardę (polactwo, cebulactwo, buractwo). Jesteśmy wolni, więc wolno nam interpretować proste przykazanie „abyś dzień święty święcił” jak nam się podoba. Do czego prowadzi taka wolność – pokazali nam samorządowcy kanadyjscy, którzy swe posiedzenie rozpoczęli modlitwą: „Stańmy wyprostowani i wolni od nieprzejrzystych nauk zrodzonych przez bojaźliwe umysły w ponurych czasach […] przeciwko wszelkim arbitralnym autorytetom, które zagrażają osobistej suwerenności każdego człowieka”. Bo przecież wystarczy nam prawda z drzewa dobrego i złego, jaką podarował nam Lucyfer. Modlitwa kończy się bezpośrednim: „chwała szatanowi”.
W Polsce mamy na szczęście stosunkowo dużo normalnych duchownych – czyli ludzi zajmujących się życiem duchowym, problemami moralnymi i interpretacją Pisma. Jeśli ktoś chodzi co niedzielę do kościoła i wychowuje po katolicku swoje dzieci, to pewnie się zetknął z wierszykiem „prawy katolik w niedzielę i święta o Mszy, kazaniu sumiennie pamięta. Nic nie kupuje, nic nie sprzedaje, sam nie zarabia, zarobić nie daje”. To jest proste – jak w dziecinnym wierszyku – rozwiązanie problemu handlu w niedzielę. Ludzie dorośli powinni dodatkowo uzbroić się w wiedzę, która pozwoli im na zrozumienie tego, dlaczego fałszywe są argumenty zwolenników „wolności”, ale też - dlaczego niestety złu nie jest łatwo zapobiec jedną prostą regulacją.
Przede wszystkim należy wiedzieć, że pracownicy firm wynajmujących stoiska w galeriach handlowych mimo wszystko podlegają Kodeksowi Pracy. Ułożenie grafików ich pracy uwzględniających różnorodność natężenia ruchu oraz wymogi Kodeksu Pracy jest na tyle trudne, że tezy o proporcjonalności zatrudnienia do czasu pracy może postawić wyłącznie ignorant lub manipulator. Należy jednak wiedzieć też to, że obroty w weekendy (obydwa dni) czasem wielokrotnie przekraczają wielkość obrotu w pozostałe dni tygodnia. Dla dużych silnych marek ewentualna utrata 20% przychodów z części stoisk może być tylko zmniejszeniem zysków. Dla mniejszych rodzimych firm, którym udało się wejść do sieci handlowych (czasem kosztem sporych wyrzeczeń), nagłe zmniejszenie obrotu może być bardzo trudne. Zło - jakim było podporządkowanie handlu właścicielom obcych sieci, przejmujących znaczną część marży handlowej - musi zebrać swoje żniwo.
Zupełnie oderwanym od realiów są też pomysły pozostawienia problemu samorządom. Przy ciągle nie dopiętych budżetach, samorządowcy są gotowi zgodzić się na wszystko za parę groszy. Lokalny handel umiera, a małe sklepy znikają tysiącami. To jeszcze bardziej drenuje lokalną społeczność i uzależnia samorządy od dużych „inwestorów”. Jednak na szczęście obserwowana powolna zmiana obyczajów jest bronią skuteczną także przeciw ich rządom.
Ograniczenie handlu w niedzielę nie jest zapewne największym wyzwaniem przed jakim stoi Polska. Być może słusznym jest więc postulat, aby te zmiany wprowadzać stopniowo. Nie można mieć jednak żadnych wątpliwości co do tego, że obecna sytuacja jest zła. Tym bardziej zaś nie można jej bronić odwołując się do Dekalogu! To bowiem jest jeszcze gorsze zło, niż sam niedzielny handel.