Amerykanie wierzą w demokrację zdefiniowaną przez Lincolna jako „rządy ludu, przez lud i dla ludu”. Jednak co najmniej wątpliwe jest stosowanie tej reguły w praktyce. Joseph Stiglitz w krytycznym wobec bankierów artykule pisał: W 2008 roku ówczesny prezydent George W. Bush twierdził, że nie mamy wystarczająco dużo pieniędzy na ubezpieczenia zdrowotne dla amerykańskich dzieci – chodziło o kilka miliardów dolarów rocznie. Ale nagle znalazło się 150 miliardów dolarów na ratowanie towarzystwa ubezpieczeniowego AIG. To pokazuje, że w naszym systemie politycznym coś idzie nie tak. Kieruje się on raczej zasadą ”Jeden dolar, jeden głos” niż ”Jedna osoba, jeden głos”.p
Potwierdzenie panowania w USA reguły „jeden dolar jeden głos” przynoszą badania statystyczne, o których pisze The Economists w swojej stałej rubryce „Buttonwood”. W artykule „One dollar one vote” opisano statystyczne badanie zmian politycznych w latach1981-2002. Wzięto pod uwagę jedynie te regulacje, w odniesieniu do których przeprowadzane były badania opinii społecznej z uwzględnieniem dochodów. Jedynie 18% zmian zostało przeprowadzonych przy niskim poparciu wśród ludzi bogatych (jeden na pięciu za). Gdy natomiast bogaci akceptowali zmiany w 4/5, współczynnik skuteczności zmian wzrastał do 45% . Co gorsza – poglądy ludzi o niższych dochodach są w tych badaniach statystycznie nieistotne (równe szanse zaakceptowania lub odrzucenia zmian).
Autor dostrzegają w tym systemie „błędne koło”: politycy przyjmują regulacje, które sprzyjają bardziej zamożnym, wzmacniając ich bogactwo; bogaci mają dzięki temu więcej pieniędzy na lobbing i skuteczniej wpływają na polityków. Potwierdzeniem występowania tego procesu może być gwałtowny wzrost nierówności w ciągu ostatnich 30 lat.