Po prawniku nie można spodziewać się zbyt wiele. Jednak niejaki Seremet, którego Partia rzuciła na odcinek „prokuratura” w swym wystąpieniu sejmowym przebił najgorsze oczekiwania. Twierdził w nim, że prokuratura nie mogła należycie chronić danych osobowych, bo sejm nie uchwalił odpowiedniej ustawy. To jest jeden z tych przypadków, w których „państwo w państwie” uważa, że ich ogólne przepisy nie dotyczą. Może zresztą ich nie rozumieją – wszak to nie tylko prawnicy, ale prawnicy wyselekcjonowani przez mafijną III RP. Zgodnie z przepisami można udostępniać dane osobowe tylko organom państwa lub organom samorządu terytorialnego, którym dane są udostępniane w związku z prowadzonym postępowaniem. Osobom postronnym można udostępnić te dane, które są niezbędne do dochodzenia praw przed sądem. Co tu jest niejasnego?

Jeszcze bardziej kompromitujące były opowieści na temat skomplikowanej procedury blokowania danych na Facebooku. Ponoć przeszkodą miało być to, że Facebook działa pod jurysdykcją prawa amerykańskiego i konieczna była jakaś pomoc prawna. Nawet najtępszy użytkownik tego typu usług musi zdawać sobie sprawę z tego, że administratorzy w pierwszym rzędzie kierują się regulaminem, na którego naruszenia reagują bez zbędnych ceregieli (prawnikom może to się nie mieścić w głowie – ale mając miliardy użytkowników nikt nie chce prowadzić „tomów akt”). Facebook zapewnia w swoim regulaminie: Współpracujemy z organami ścigania, jeśli uważamy, że istnieje poważne ryzyko zagrożenia fizycznego lub bezpośredniego zagrożenia dla bezpieczeństwa publicznego. Na dodatek jasno deklaruje reagowanie na „wezwania i nakazy z jurysdykcji spoza terytorium Stanów Zjednoczonych, w przypadku których w dobrej wierze uznamy, że jest to wymagane przepisami prawa danej jurysdykcji, dotyczy użytkowników z danej jurysdykcji i jest zgodne ze standardami międzynarodowymi”.

Jak więc można ocenić występ Seremeta? Może tak: wychodzi sobie więc taki chłopek roztropek na mównicę sejmową, zapewnia, że jest bardzo ważnym misiem reprezentującym powagę urzędu i pieprzy trzy po trzy.  Jak długo jeszcze?

Jednym z trwałych efektów działalności PiS w epoce, którą nasze „elity” określają ciemnymi przymiotnikami („strach”, „zaduch” i policja pukająca o piątej nad ranem) jest Centralne Biuro Antykorupcyjne. Po 2007 roku ich działania nie są tak medialne, ale wygląda na to, że z powodu ich działalności podkarpacka mafia się kruszy. Najpierw był „skeksmarszałek” Karapyta, potem ludzie posła Burego, a teraz nagle sam wierzchołek polityczno-biznesowego układu: Zbigniew Rynasiewicz podał się do dymisji. Oczywiście z przyczyn osobistych i poseł – minister prosi, aby nie doszukiwać się w tym drugiego dna. Trudno jednak uwierzyć w taki zbieg okoliczności. Po przegranych wyborach mafia musi przegrupować siły, aby móc nadal pełnić rolę „przewodniej siły narodu”.

Jeszcze bardziej niezwykłe jest wymierzenie 400tys złotych kary Ryszardowi Krauze, który bez wątpienia należy do ofiar „ciemnych czasów” rządu PiS. Warto przypomnieć, że poprzednia próba rozliczenia Krauzego za działalność sprzeczną z prawem zakończyła się błyskawiczną zmianą prawa. I żaden autorytet, żaden profesor prawa nawet się nie zająkną, że prawo wstecz nie działa.

W minionym tygodniu w Rzeszowie odbyła się debata o prywatyzacji, w której udział wzięli między innymi animatorzy tego procederu z Emilem Wąsaczem i Krzysztofem Kaczmarkiem na czele. Zapytany o błędy prywatyzacji Wąsacz stwierdził, że tylko ten kto nic nie robi, nie popełnia błędów. To jedna z półprawd, które są często traktowane jako twarde reguły postępowania. Cała prawda jest zaś taka, że prawo popełniania błędów nie zwalnia z odpowiedzialności za ich skutki. Panowie „prywatyzatorzy” byli zresztą sowicie wynagradzani dlatego między innymi, że piastowali stanowiska obciążone dużym ryzykiem. Jeśli stwierdzenie, że mamy prawo do błędu kończy sprawę, to otwiera się pole działania dla ludzi niekompetentnych i głupich. Dureń nie będzie się bał ryzyka, jeśli nie grożą mu żadne konsekwencje. Wąsacz wspomniał, że błędem były zbyt wysokie prowizje dla NFI. Gdyby nie był głupcem, to znałby realia rynku ubezpieczeń, w świetle których określenie „za wysokie” jest zdecydowanie zbyt łagodne. Dla przykładu koszty działalności (bez akwizycji) PZU Życie były wówczas w stosunku do przypisu składki o wiele niższe. A przecież te koszty obejmowały całą sieć placówek, tysiące pracowników od aktuariuszy po likwidatorów szkód itd... Tymczasem NFI nie miało nawet swojego systemu informatycznego, tylko rozliczanie za nie robił ZUS. Trzeba było naprawdę skrajnej ignorancji (albo i coś więcej), aby zgodzić się na takie prowizje.

Pana Wąsacza można zrozumieć. Stwierdzenie, że kto nic nie robi - ten nie popełnia błędów, to bardzo łatwe usprawiedliwienie. Pytanie zasadnicze: dlaczego takie usprawiedliwienie jest akceptowane przez społeczeństwo. Pan Wąsacz ma jakiś proces za szkody które porobił w swej ignorancji. Ale to przecież nie jest największy szkodnik. Gdyby chcieć rozliczyć szkody, jakie popełnił rząd Buzka, to należałoby go zamknąć na dożywocie w całości. Jednak ci ludzie mogą liczyć na bezkarność, gdyż Polacy nie dostrzegają związków między ich działalnością, a problemami jakie się pojawiają w Polsce.

Wydawać by się mogło, że motocyklowa wycieczka to wydarzenie bez większego znaczenia. Przynajmniej póki odbywa się w spokoju i motocykliści zachowują się zgodnie z prawem. Okazuje się jednak, że w Polsce wszystko może urosnąć do wydarzenia rangi państwowej. Oczywiście poza rzeczami ważnymi. Nie jest więc ważne, że Polacy gremialnie popierają tak bezczelnych obłudników, na widok których każdemu normalnemu człowiekowi robi się niedobrze („zgoda buduje” = wybierz Polskę rozsądną). Nie jest ważne, że kandydat na prezydenta knuł z byłym premierem, aby zapłacić haracz żądany przez „holocaust industry”. Nie jest ważne, że polska polityka jest zaprzeczeniem dbałości o polską rację stanu (większość Polaków nawet nie słyszała o ISDS). Nie jest ważne nic, co może wpłynąć na losy Polaków. Wskutek podsłuchów okazalo się, że z tej sytuacji zdają sobie sprawę nawet najważniejsi politycy w kraju.

Co jest zatem ważne? Liczy się tylko to, aby dokopać Putinowi. A on lubi „Nocne Wilki” - więc my ich nie lubimy.

Czy rządzi nami mafia? W roku 2001 Andrzej Lepper „pomówił” z trybuny sejmowej czołowych polityków PO o łapówkarstwo. Oskarżeni zareagowali ostro. Paweł Piskorski mówił: Jest to niewiarygodne, bez precedensu do tej pory w historii polskiego parlamentu, chamstwo - powiedział Piskorski. Dodał, że słabością demokracji jest to, iż przez dwa lata może on dochodzić swoich praw w sądzie, gdy tymczasem Lepper, budząc zainteresowanie mediów i zjednując sobie część elektoratu będzie czynił dalsze prowokacje. Jednak nie dochodził sprawiedliwości przed sądem cywilnym. Lepperem zajęła się prokuratura. W roku 2005 Lepper został skazany za pomówienie polityków PO i SLD: "Informatorem" Leppera był Bogdan Gasiński, który - jak ustalił sąd - przyszedł do biura Samoobrony dwa dni wcześniej i do tego czasu był tam osobą nieznaną. Miał przekazać Lepperowi informacje o łapówkach, a także - jak zeznawał Gasiński w sądzie - notatki o zabójstwach: Marka Papały i Jacka Dębskiego oraz planach zamachów terrorystycznych w Polsce.

Czemu tego Lepper nie ujawnił? Czy było niewiarygodne, a informacje o łapówkach polityków wiarygodne? - pytała znów sędzia. Samego Gasińskiego sąd określił mianem "manipulatora, który do swej gry wciąga inne osoby", a jego zeznania były "kłamliwe, wykrętne i nieprawdziwe".

 

W tym samym roku ukazuje się książka Marii Wiernikowskiej „Zwariowałam czyli widziałam w Klewkach”. Piotr Najsztub pisze o niej: Jakiś czas temu usłyszałem w radiu Donalda Tuska, który chcąc powiedzieć o czymś, że jest absurdalne i niemożliwe, użył porównania "To tak jak z talibami w Klewkach". Zadzwoniłem wtedy do niego i powiedziałem, żeby nie szarżował z tymi Klewkami, a po szczegóły niech zadzwoni do Marii Wiernikowskiej.
Państwo też przestaną sobie żartować z Klewek, kiedy przeczytają tę książkę
.

 

Bankowy Tytuł Egzekucyjny można śmiało uznać za jeden z symboli bezprawia, jakie w Polsce panuje. Jednak ostatnio stało się coś niebywałego: nawet prawnicy z TK dostrzegli, że Formuła Bankowych Tytułów Egzekucyjnych, którym poddają się kredytobiorcy, narusza konstytucyjną zasadę równości – uznał we wtorek Trybunał Konstytucyjny, uchylając przepisy Prawa bankowego dotyczące tych zapisów.

Można by rzec: lepiej późno niż wcale.

To bezprawie chyba jednak nie jest według sędziów zbyt rażące, skoro na jego usunięcie dają czas aż do sierpnia 2016 roku. Dlaczego akurat taki termin?

Wystarczy popatrzeć na kalendarz polityczny, by zrozumieć.

Dbająca o interesy banków mafia musi trochę poudawać, że chodzi im o dobro obywateli, aby uzyskać poparcie i władzę na kolejne 4 lata. Zapewne dopiero po nowym roku zabiorą się za takie zmiany w prawie, aby wszystko zostało po staremu.

Na rysunku pochodzących z rozważań na temat tego, czy mamy służyć bogu, czy mamonie. bankier wskazuje współczesnego złotego cielca mówiąc: to jest wasz Bóg. Podpis głosi, że ludzie nie mogą doświadczyć pochodzącego od Boga dobra, gdyż rząd zmusza ich do służenia wskazanemu złotemu cielcowi.

W Polsce tymczasem nadal nie brak idiotów, dowodzących, że chciowść jest dobra.

Kto to jest profesor Płatek? I dlaczego ktoś tak głupi może mieć w Polsce tytuł profesorski?
Nagle „zapłatkowało się w mediach”. W „Dzienniku” tekst (na podstawie wywiadu Płatek w „Radiu Z”) o tym, że Mariusz Kamiński jest gorszy od Kiszczaka. W „Rzeczpospolitej” z kolei prawniczka dowodzi, że „pisanie prawa od nowa to zamach stanu” (to też na podstawie wywiadu). W „Wikipedii” piszą, że Monika Płatek to feministka i profesor wylęgarni lemingów. Nie należy się więc dziwić temu, że „karnista” dowodzi słuszności wyroku w konkretnej sprawie (afera gruntowa), „krzywdami” wyrządzonymi przez oskarżonego w innych sprawach (jak „krzywda” Beaty Sawickiej).

Bardziej interesująca jest teza o zamachu stanu: Ktoś, kto taką propozycję składa, jest niebezpieczny, groźny i nie ma pomysłu na rządzenie - […] taka osoba "nie wie, co robi".

Aby wypełnić ogólne zapowiedzi Magdaleny Ogórek treścią, zastanówmy się nad możliwym do zrealizowania algorytmem pisania prawa od nowa:

Były szef CBA został skazany na 3 lata pozbawienia wolności (bez zawieszenia) za swój udział w „aferze gruntowej”. Warto więc przypomnieć, na czym polegała ta afera.

Działo się to w czasach "zbrodniczej" IV RP: Dwaj współpracownicy Leppera Piotr Ryba oraz Andrzej Kryszyński w kręgach biznesowych przechwalali się, że są w stanie załatwić odrolnienie każdego gruntu w Polsce. Tłumaczyli, że chcą "zrobić kilka strzałów za duże pieniądze". Wiadomość dotarła do CBA. Biuro postanowiło działać niekonwencjonalnie. Podstawiło przybocznym wicepremiera swoich ludzi, którzy wcielili się w role zamożnych biznesmenów.

"Przedsiębiorcy" udawali, że zależy im na odrolnieniu atrakcyjnej działki w Muntowie koło Mrągowa na Mazurach. Snuli plany zasypania części jeziora Juksty i postawienia tam miasteczka dla czterech tysięcy mieszkańców. Kryszyński i Ryba połknęli haczyk, za przekwalifikowanie działki zażądali sześciu milionów złotych. Agenci CBA zbili cenę o połowę. Dla uwiarygodnienia operacji ludzie z biura preparowali samorządowe dokumenty na temat gruntu koło Mrągowa. Urzędnicy, również ci najwyżsi rangą z resortu rolnictwa, o niczym nie wiedzieli.

Ryba w czasie negocjacji (nagrywanych po kryjomu) opowiadał, że sprawy nie da się załatwić bez łapówki dla Andrzeja Leppera. Z zebranego w czasie operacji materiału wynika, że były wicepremier zaangażował się osobiście w tę sprawę, wydawał dyspozycje, które miały przyspieszyć wydanie decyzji o odrolnieniu gruntu. Obaj łapówkarze byli na tyle pewni swoich wpływów, że sami zaproponowali, aby wypłata 3 milionów nastąpiła po pozytywnym załatwieniu sprawy w Ministerstwie Rolnictwa.

Atakowanie w Polsce Jana Kulczyka, to gorzej niż atakowanie Prezydenta – tak podsumowuje dziennikarz opowieść oszukanej przez Kulczyka Edyty Sieczkowskiej:

https://www.youtube.com/watch?v=lbQHwsTrdhw#t=47

Oszustwa się zdarzają. Ale przecież mamy państwo, które stoi na straży sprawiedliwości. Według Edyty Sieczkowskiej to państwo istnieje tylko teoretycznie. I to jest najciekawszy wątek tej historii. Według Sieczkowskiej Kulczyk jest oszustem. Ale to nie może być prawda – skoro jeden z najważniejszych ludzi w Polsce (Belka) uważa, że to osobisty czar biznesmena stanowi o jego pozycji w biznesie. I to z pewnością jest prawda. Bo z wiekiem czar osobisty staje się coraz mniej czarujący. No i wbrew naszym przewidywaniom istnieje groźba ujawnienia podsłuchanych rozmów w których urzędnicy „teoretycznego państwa” starają się zrobić Kulczykowi dobrze.

Polska jednak to nie Rosja, a Kulczyk to nie Chodorkowski – więc zapewne nadal będzie pan doktór robił rozliczne interesy z "teoretycznym państwem".

Chyba, że pan Kulczyk poczuł się zbyt mocny i komuś wszedł w paradę (może na Ukrainie?). Wtedy przestałby dziwić ten nagły przyrost odwagi dziennikarzy i „przecieki” dotyczące nagrań rozmów z Kulczykiem. W każdym razie poczytać warto – bo chyba jakiś rąbek tajemnicy zostanie odsłonięty....

Wszystkie media zgodnie zignorowały szokującą opinię nowego szefa Państwowej Komisji Wyborczej Wojciecha Hermelińskiego, wyrażoną w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" zatytułowanym "Głosy policzymy ręcznie". Na pytanie o to, czy wadliwe działanie systemu informatycznego mogło wypaczyć wynik wyborów samorządowych odpowiedział on:

Dopóki nie będzie opinii zespołu informatyków, nie ma takiej pewności. Jest też problem przyczyny głosów nieważnych. Ustawa nie pozwala ich zbadać”.

Tymczasem zapadło wiele wyroków uznających ważność wyborów, bez czekania na „opinię zespołu informatyków”. Mamy więc opinię wybitnego prawnika III RP, z której wynika, że Polska nie jest państwem prawa. W państwie prawa sądy wydają swoje wyroki po dogłębnym zbadaniu sprawy. Na jakiej podstawie wydają wyroki sądy w Polsce? To wiedzą tylko wybitni prawnicy. Być może pan Hermeliński nawet nie dostrzega konsekwencji swojej opinii. Jako były sędzie TK musi mieć dużą wprawę w ignorowaniu zasad logiki i zdrowego rozsądku.

Wojciech Sumliński oskarża urzędującego prezydenta o spiskowanie z przestępcami i agentami rosyjskimi. Prezydent przyznał, że się spotykał z oficerami byłej WSI, oraz – że wiedział o jednym z nich, że jest agentem. Niegdyś Józef Oleksy po ujawnieniu kontaktów z Ałganowem (o którym – jak twierdził – nie wiedział, że to rosyjski agent) podał się do dymisji. Media zrobiły z tego wielką aferę. Sumliński zgłosił sprawę do prokuratury. Twierdzi, że dobrze udokumentowanych zarzutów w zawiadomieniu jest wiele. Wiele lat temu. Prokuratura tłumaczy, że nie podejmuje działań, bo czeka na zakończenie procesu w którym Sumliński jest oskarżonym, a Komorowski świadkiem. Bo co? Ewentualne skazanie Sumlińskiego unieważni fakty, o których on pisze?

Wywiad z W. Sumlińskim:

https://www.youtube.com/watch?v=zWhVc7YO4Jg#t=541