Dokonane z inicjatywy rządu zmiany w ustawie o promocji zatrudnienia to dobry przykład bezprawia, jakie panuje w naszym państwie.

Rząd przygotowując nowe regulacje dokonuje oceny skutków regulacji (OSR). Jak czytamy w rządowym dokumencie: OSR przeprowadzana przed powstaniem założeń do aktu prawnego stanowi, zgodnie z nowelizacją Regulaminu Pracy Rady Ministrów z 31 marca 2009 r. (M.P. nr 20, poz. 246) integralną część procesu opracowania, opiniowania, uzgadniania i rozpatrywania projektów aktów normatywnych przyjmowanych przez Radę Ministrów. Oznacza to, że konsultacje powinny rozpocząć się jeszcze przed przygotowaniem projektu założeń.

Jak wyglądają te konsultacje?

W listopadzie ubiegłego roku do sejmu wpłynął rządowy projekt ustawy o zmianie ustawy o promocji zatrudnienia i instytucjach rynku pracy oraz niektórych innych ustaw. W uzasadnieniu czytamy: Projekt ustawy był również przedmiotem konsultacji dokonanych z przedstawicielami urzędów pracy na spotkaniu w siedzibie Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej, jak i w ramach Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu Terytorialnego.

Po kilku miesiącach prace się zakończyły i prezydent podpisał nowelizację. Jakiś dziennikarz PAP wziął telefon i popytał dyrektorów urzędów pracy, co o niej sądzą. Ich krytyka jest druzgocąca.

Karygodna wypowiedź, która nie uszła uwadze KRRiT: "w naszej uczelni, w przyjaznej atmosferze, dzięki kompetentnej i szlachetnej kadrze, studenci mogą poznawać prawdę, kształtować piękne osobowości, stawać się dobrymi, prawymi i poszukiwanymi fachowcami".

 

Te słowa podobno KRRiT uznała za „ukrytą reklamę” uczelni i nałożyła na nadawcę („Radio Maryja”) karę w wysokości 30 tys. Zapewne nawet w Polsce trudno będzie znaleźć sędziego tak głupiego i/lub zacietrzewionego, aby tego nie podważył (zapewne będzie odwołanie). Ale to nie rozwiązuje problemu obecności takich osobników jak członkowie KRRiTV na szczytach władzy. Skutkiem tego jest bowiem tracenie czasu i energii na głupoty przez ludzi, którzy mogliby go spożytkować o wiele lepiej

 

W Polsce każdy nowy akt prawny i każdą decyzję bada się pod kątem zgodności z prawem Unii Europejskiej. Istnieje także instytucja nazwana „Trybunał Konstytucyjny”, która – jak sama nazwa wskazuje - ma czuwać nad zgodnością aktów prawa z Konstytucją.

Instytucja ta służy WYŁĄCZNIE stwarzaniu pozorów praworządności i póki ona istnieje, Polska nie jest i nie będzie państwem prawa. Jeśli bowiem Konstytucja jest najwyższym aktem prawnym, przewidującym jej stosowanie bezpośrednio, powinna być dopuszczona do stosowania przez sądy.

Zagadnienie to wyjaśnia dobrze odpowiedni fragment Wikipedii, zaczynający się od „Postanowienie art. 8 ust. 2 Konstytucji, nakazujące jej bezpośrednie stosowanie byłoby iluzją, gdyby nie można się było na nie powoływać przed sądami i innymi organami stosującymi prawo i gdyby nie istniały mechanizmy kontroli zgodności prawa z konstytucją”.

Streszczając: jeśli istnieje ustawa regulująca rozważaną sytuację, ani sąd, ani strony nie może mogą powoływać się na Konstytucję wprost, tylko co najwyżej posłużyć się skargę konstytucyjną. W przypadku zwykłego Kowalskiego jest to pozbawione większego sensu.

 Portal forsal.pl informuje:

 1,6 mld zł otrzymają w tym roku z budżetu państwa dwie spółki, które administrują autostradami A1 oraz A2. Sposób, w jaki zostanie podzielona ta kwota, rząd i prywatne spółki utajniły.

 I nie ma sposobu na to, aby wydobyć te tajemnice. Prawnik Krzysztof Izdebski komentuje:

 Ten konglomerat tajemnic, którym obwarowano umowy, wydaje się bardziej urzędniczym bełkotem niż prawnym uzasadnieniem. Zaczynając od tajemnicy państwowej, której nie ma już w nowej ustawie o ochronie informacji niejawnych, a kończąc na tym, że strony, czyli rząd i prywatne spółki, nie mogły po prostu umówić się na wyłączanie ustaw. Mam na myśli to, że utajnieniu za każdym razem muszą towarzyszyć konkretne przesłanki wynikające z konkretnych przepisów.

No i po co było smarować w Konstytucji: „Organy władzy publicznej działają na podstawie i w granicach prawa?

Osoby starsze są bardzo cennym łupem dla wielu oszustów. Staruszkowie wyrzuceni poza margines społeczeństwa i nauczeni przez całe życie pewnego poziomu zaufania do państwa, często są dysponentami znaczących wartości. Ich dorobkiem życia może być dom lub mieszkanie. Nie każdy może założyć bank i grabić ich w majestacie prawa (przy pomocy „odwróconej hipoteki”). Ale mamy przecież „odpowiedni” system prawny. Można przy pomocy usłużnego notariusza uzyskać prawo do pozbawienia staruszków dobytku za stosunkowo niewielką cenę. Na Śląsku toczy się śledztwo w jednej z takich spraw – na wyjątkowo dużą skalę (choć przecież nie wyjątkowej). Kilka poszkodowanych osób popełniło samobójstwo. Przestępcy powinni więc odpowiadać za przyczynienie się do ich śmierci. Tak się nie stanie i maksymalny wyrok to 10 lat więzienia. Śledztwo toczy się już kilka lat. Może po następnych kilku latach znajdzie się jakiś sędzia, który odważy się dać karę kilku lat bez zawiasów. Za łup warty kilkunastu milionów chyba się opłaca?

Jarosław Gowin opublikował „czarną listę” sędziów, którzy odmówili wykonywania czynności orzeczniczych po przeniesieniu do innych sądów, wzywając ich, by oddali kasę. W odwecie kauzyperdzi opublikowali swoją „czarną listę”, na której umieścili Gowina. Aby był komplet brakuje tylko Jerzego Stępnia, który w imię powagi państwa i w poczuciu sprawiedliwości sporządzi swoją czarną listę autorów czarnych list. 

Rząd opracował strategię systemu wymiaru sprawiedliwości na lata 2014 – 2020. Autorzy zmierzyli się w nim z problemem braku zaufania do wymiaru sprawiedliwości. Według badań ankietowych podobno osoby, które zetknęły się osobiście z wymiarem sprawiedliwości, oceniają go wyżej, niż ogół społeczeństwa.

 

Jak można to wyjaśnić?

 

Może wyjaśnieniem jest kontakt z żywymi ludźmi? Polacy nie są formalistami i nawet w złym systemie potrafią zachowywać się po ludzku. Patrząc z oddali – oceniamy system.

Minister Gowin chciał zmniejszyć ilość sądów rejonowych. Sędziowie z likwidowanych sądów zostali przeniesieni do innych rejonów. Minister działał na podstawie „Prawa o ustroju sądów powszechnych”. Zgodnie z art. 75 tej ustawy nie była konieczna zgoda sędziego, w przypadku „zniesienia stanowiska wywołanego zmianą w organizacji sądownictwa lub zniesienia danego sądu lub wydziału zamiejscowego albo przeniesienia siedziby sądu”.

Sędziowie jednak się zbuntowali. Jako pretekst znaleźli fakt, że decyzje podpisał wiceminister, a nie minister sprawiedliwości osobiście. W polskim prawie często deleguje się pewne czynności ministrowi i zawsze jest to interpretowane w ten sposób, że dotyczy urzędu, a nie osoby. Zmiana tej interpretacji wywróciłaby cały polski system prawa. Ale sędziów nic to nie obchodzi wobec faktu, że ktoś śmiał nadepnąć im na odcisk.

Sąd Najwyższy w pełnym składzie uznał, że to minister osobiście ma podpisywać przeniesienia. Teraz wypadałoby przejrzeć wszystkie ustawy i dopisać komentarz, czy gdy mowa w nich o ministrze, to dotyczy osoby, czy urzędu.

Dzień był ponury, zimowy. Do prokuratury dzwoni telefon:

- słucham Prokuratura Apelacyjna w Krakowie...
- jestem dziennikarzem... Amerykański dziennik „Washington Post” właśnie opublikował szczegóły dotyczące więzienia CIA w Polsce - może Pan to skomentować
- nie nie mogę

Prokurator odkłada słuchawkę i woła do drugiego pokoju:

- Stefan – co z tym więzieniem w Kiejkutach – bo się dopytują dziennikarze?
- A mam tu teczkę. Zobacz – mieliśmy postawić zarzuty … i jakoś się to przeoczyło....
- OK – to już wiem, co mówić.

Dalszy ciąg można znaleźć na przykład tutaj: Prokuratura Apelacyjna w Krakowie potwierdza, że w śledztwie ws. tajnych więzień CIA w Polsce zarzuty przedstawiono jednej osobie, będącej funkcjonariuszem publicznym.

To takie małe „political fiction”, ale przecież nie mogło być inaczej. U nas - w praworządnym państwie nie podejmuje się działań prawnych z powodu jakiegoś artykułu.... ;-).

Jeśli okaże się, że ten funkcjonariusz publiczny nazywa się Andrzej Derlatka – to tylko zbiegiem okoliczności można wyjaśnić, że właśnie to nazwisko opublikował Washington Post.

Najciekawsze w tej informacji jest coś innego: że amerykańska senacka komisja ds. wywiadu zamierza opublikować fragmenty raportu na temat tajnych więzień CIA w Polsce.

Na razie politycy mogą robić uniki w rodzaju „nie będę komentował spekulacji prasowych”. Ale co dalej?