Pewien belgijski film opowiada o parze zakochanych. Przez cały film chłopak szuka zaginionej dziewczyny, a na końcu spotyka go taki sam los jak ją. Oboje giną w okrutny sposób. Film jest wstrząsający. W ostatniej scenie morderca siedzi sobie spokojnie w ogródku. Starszy pan. Szanowany obywatel.

Ilu takich starszych szanowanych obywateli zasiada obecnie w niemieckich ogródkach? Oni nie mordowali potajemnie i nie dwie osoby. Wczoraj minęła rocznica rzezi warszawskiej Woli. Niemieccy żołnierze z niemiecką systematycznością wymordowali całą dzielnicę metropolii. Dziesiątki tysięcy (możne nawet ponad 100) osób. Nikogo z katów nie spotkała za to żadna kara. Dowodzący akcją Heinz Reinefarth był po wojnie szanowanym politykiem - burmistrzem miasta Westerland i posłem do landtagu w Szlezwiku-Holsztynie.

W krainie liliputów do dzisiaj twierdzą, że banda morderców składała się "głównie z dawnych obywateli sowieckich". Gdyby nie kalendarz, na pewno głównym winowajcą zostałby Putin :-(. Nie – to nie byli ruscy. To byli głównie zwykli Niemcy. Strzelali do kobiet i dzieci wykonując prośbę ich furera.

Kilka lat temu ukazała się w Niemczech książka opisująca kwestię poczucia odpowiedzialności i jego przenoszenia na następne pokolenie. Okazuje się, że w pokoleniu dzieci poczucie winy jest większe, niż w pokoleniu ojców. Może filmy takie jak „Nasze matki, nazi ojcowie” mają temu zaradzić? Jeden z autorów wspomnianej książki opisuje zdarzenie z monachijskiego metra: Była tam kobieta chora psychicznie, szalona. Była w wieku ok. 55 lat, miała krótkie, siwe włosy, biegła przez stację, krzycząc: „Proszę o wybaczenie, proszę o wybaczenie”. „To nie moja wina, że moja mama była w partii”. „Moja matka dawała od czasu do czasu prześladowanym kawałek ciasta”. „Teraz mam takie krótkie włosy jak kobiety w Auschwitz. Proszę o wybaczenie, że się urodziłam”. Moje dzieci uczestniczyły w wymianie polsko-niemieckiej. W programie była wspólna wycieczka do Oświęcimia. Jedno z niemieckich dzieci nie wytrzymało i zaczęło mówić, że już nie chce być Niemcem.

Papież spotkał się z dziećmi – imigrantami. W trakcie spotkania mówił o tym, że są tacy, którzy odpychają migrantów i chcą ich odesłać gdzie indziej. "To niesprawiedliwość" - tak dzieci zareagowały na to, co usłyszały. Jedno z dzieci w czasie rozmowy z Franciszkiem nazwało takich ludzi "bestiami". [...] Tłumacząc słowa chłopca papież wyjaśnił dzieciom: "On nie chciał nikogo obrazić. On powiedział, że osoba, która zamyka swoje serce nie ma ludzkiego serca. Ma serce zwierzęcia, powiedzmy - jak bestia, która nie rozumie".

Polacy nie chcą przyjmować muzułmańskich imigrantów. Czy zatem są jak bezrozumne bestie?

Kluczowe dla zrozumienia Papieża jest inne zdanie wypowiedziane na tym spotkaniu. Papież Franciszek wyznał, że bycie papieżem, to dla niego znaczy „czynić tyle dobra, ile mogę". Pomaganie imigrantom jest dobrem. Czemu więc pojawiają się jakiekolwiek wątpliwości?

Zestawiając nauczanie Papieża Franciszka z nauczaniem poprzedników widać zasadniczą zmianę. Jan Paweł II oraz Benedykt XVI w swym działaniu w większym stopniu kierowali się rozumem, a Franciszek podąża za głosem serca.

Droga Franciszka bez wątpienia wiedzie ku indywidualnej doskonałości. Taką doskonałość opisał w powieści „Idiota” Fiodor Dostojewski: Myśl przewodnia powieści – to przedstawienie człowieka doskonałego. Nie ma nic trudniejszego na świecie, zwłaszcza obecnie. […] Na świecie jest tylko jedna doskonale piękna postać – to Chrystus – i już pojawienie się tej bezmiernie, nieskończenie pięknej postaci samo w sobie jest cudem niepojętym.

Działania księcia Myszkina, bohatera powieści Dostojewskiego – choć motywowane bezwarunkowym dobrem i miłością, prowadzą do destrukcji. Czy to nieunikniony kres każdego oddania? Chrystus mówił: kto chce zachować swoje życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa. W takiej oderwanej od doczesności perspektywie rozważają problem imigracji polscy biskupi: Kościół katolicki w Polsce – w sposób szczególny w Roku Miłosierdzia wezwany do świadczenia pomocy innym ludziom – z całą pewnością zrobi dla uchodźców wszystko, co w jego mocy, aby ulżyć ich dramatycznej sytuacji. Nie zapominamy bowiem o tym, że my sami byliśmy uchodźcami i gośćmi w obcych krajach i ostatecznie jesteśmy tylko „gośćmi” na tej ziemi.

Wiele kontrowersji wywołała propozycja Ewy Stankiewicz, aby przywrócić karę śmierci na okoliczność sądzenia Donalda Tuska za potencjalny zamach w Smoleńsku. Donald Tusk skorzystał z okazji, aby oskarżyć zmarłych o spowodowanie katastrofy, a żywych – że idą „tą drogą”. Salon określił propozycję Stankiewicz słowem „odlot”. Z kolei znany ze swych prawicowych przekonań krytyk filmowy Krzysztof Kłopotowski napisał pełen przerażenia komentarz: „Nie wolno tego robić! To materiał wybuchowy. Podsyca wzajemną nienawiść między nami, a przecież jesteśmy skazani na życie w jednym państwie. Jeżeli tak dalej pójdzie, nasze państwo się rozpadnie albo zostanie spacyfikowane. Niektórzy przyjmą to z ulgą, lecz los większości pogorszy się. A na pewno mocno pogorszy się zwolennikom PiS”.

Nie wiem, czy mnie można nazwać „zwolennikiem PiS” - bo jestem bardzo krytyczny wobec tej partii. Niemniej obecna „opozycja” (poza „Kukiz 15” i niektórymi ugrupowaniami pozaparlamentarnymi) jest poniżej krytyki, więc jeśli dokonać podziału za – lub przeciw, to jestem prorządowy. Także dlatego, że w sytuacji gdy nasz kraj jest atakowany zarówno z zewnątrz, jak i przez wewnętrznych wrogów – deklarację wsparcia dla władz uznaję za kwestię przyzwoitości.

Jednak istnieją zasady bardziej fundamentalne od politycznego rozsądku, a nawet patriotycznego obowiązku. Fundament chrześcijaństwa stanowią trzy zasady, które można ująć w jednym zdaniu: naszym celem jest życie wieczne, ku któremu mamy podążać drogą prawdy w duchu miłości bliźniego. Przekładając to na język świecki (filozofii) te trzy fundamentalne zasady można określić jako: obowiązek, prawda i personalizm. Personalizm – czyli szacunek dla innych ludzi z uwagi na wrodzoną i niezbywalną godność. Prawda jako warunek wolności, bez której nasze działania – nawet podejmowane w dobrej intencji – mogą służyć złu. Obowiązek – jako konieczność zachowania hierarchii wartości (gdy napotykamy konflikt wartości, wybieramy to co słuszne). Ta ostatnia zasada – choć najtrudniejsza, wydaje się najbardziej fundamentalna. Jest obecna w każdej religii i stanowi fundament dobrze rozumianej działalności politycznej. Od mężów stanu oczekujemy, że będą kierować się zasadą słuszności (obowiązku), nawet jeśli będą to decyzje skrajnie trudne (jak na przykład decyzja wysłania żołnierzy na wojnę – która przecież przeczy przykazaniu „nie zabijaj”). Takim mężem stanu był polski król Jan III Sobieski, który po zatrzymaniu ówczesnego najazdu islamu na Europę ogłosił: „przybyłem zobaczyłem – Bóg zwyciężył”.

Odrzucając chrześcijaństwo Europejscy politycy pozbawili się też zasady słuszności, gdyż tylko perspektywa religijna daje pewność i jasność oceny. Jak mówił Święty Augustyn: „Gdzie Bóg jest na pierwszym miejscu, tam wszystko jest na swoim miejscu”. Bez tego polityka pozostaje tylko grą interesów, a politycy drobnymi kombinatorami.

Rozumieli to i rozumieją wielcy przywódcy, którzy potrafią skupić społeczeństwa wokół wielkich idei. Takim wielkim przywódcą był bez wątpienia Mieszko I, który przyjmując równo 1050 lat temu chrzest sprawił, że dzisiaj jesteśmy Polakami. Siła idei którą głosił przetrwała ponad tysiąc lat. Czy mamy więc lękać się tych marnych i zagubionych przywódców europejskich? Z powodu jakichś euro, które mogą nam „przykręcić”?

Wielkie idee mogą być fałszywe, a nawet zbrodnicze – jeśli nie opierają się na prawdzie. Wielka idea „europejskich wartości” po odrzuceniu chrześcijaństwa znów staje się łupem germańskiego ducha. Istnieje też obawa, że religijne odrodzenie, do którego dąży w Rosji Władimir Putin jest traktowane instrumentalnie. Tym bardziej konserwatywna Polska powinna wykorzystując rocznicę chrztu odważnie wołać: „gdy Bóg jest na pierwszym miejscu – wszystko jest na swoim miejscu!” Tylko takie odważne działanie może uratować Europę – i wbrew pozorom nie chodzi tu o eschatologię.

Prezydent Duda jest nie do zaakceptowania dla establishmentu w Polsce. Pokazuje to jasno reakcja na jego wypadek. Wywołał on falę kpin i wyrazów ubolewania – że tylko tak się to skończyło (i nie było tam jakiejś brzozy). Po raz kolejny też „elita” pokazała, że jej zdaniem człowieka kulturalnego różni od chama umiejętność wyrażania nienawiści bez inwektyw i w sposób bezpieczny z prawnego punktu widzenia. Falę podłych komentarzy podsumował dziennikarz „Rzeczpospolitej” pisząc: „Takie sytuacje jak wypadek #PAD szybko pozwalają na TT stwierdzić, kto ma klasę, a komu jej brak”. Ale to nie jest tylko kwestia klasy. Taka fala nienawiści może prowadzić do zbrodni – czego już raz w III RP doświadczyliśmy. Trudno jednak zgodzić się w pełni z opinią Marcina Makowskiego: Gdyby podobna rzecz stała się w limuzynie Baracka Obamy, cała Ameryka zostałaby postawiona na nogi, a każdy dziennikarz, który w takich okolicznościach zacząłby kpić z losów prezydenta, wyjęty poza nawias swojego zawodu.

Ale nie w Polsce, która coraz bardziej dziczeje, i coraz mniej możemy na to poradzić. Zła publicystyka wypiera dobrą - to dewiza panującego powszechnie prawa Lisa-Kuźniara. Jeśli każdy z nas jakimś ponadludzkim wysiłkiem nie zmusi się do odrobiny powściągliwości, grozi nam wojna domowa.

1. Nie mają sensu porównania do USA. Tam mamy akurat do czynienia z podobną falą hejtu wobec Donalda Trumpa. Facebook nic chciał nawet usunąć profilu wzywającego wprost do jego zabicia. Paul Craig Roberts zastanawia się, czy już nie jest szykowany zamach na niezależnego kandydata. Amerykański prezydent to osoba najlepiej chroniona na świecie. Ale póki jest kandydatem – wszystko może się zdarzyć. Różnica między Polską i USA polega na tym, że tam częściej morderstwa polityczne są efektem spisku.

Echo fali nienawiści wobec Trumpa dociera do Polski, gdzie tak jak w USA stanie po „słusznej” stronie zwalnia z myślenia. Można na przykład spotkać taką krytykę: „Faktycznie, w wypowiedziach Trumpa trudno doszukać się jakiejś całościowej wizji, a na ten sam temat potrafi powiedzieć dwie zupełnie przeciwstawne rzeczy. Przykładem jest choćby Ukraina, którą latem zeszłego roku nazwał problemem Europy i uznał, że stosunki z Rosją są ważniejsze, zaś miesiąc później skrytykował państwa europejskie za to, że nie udzieliły Kijowowi większej pomocy”. Dlaczego opinie, że to sprawa Europy i to Europa powinna skutecznie pomóc Ukrainie mają być ze sobą sprzeczne – nie wiadomo.

Prawdziwą winą Trumpa jest jedynie to, establishment nie ma go na smyczy, a w centrum ataku na niego stoi Washington Post. Ta gazeta jest wyrazicielem opinii elit zależnych od Wall Street.

2. To czy wojna domowa jest w Polsce realnym zagrożeniem, nie wynika z istnienia dwóch skrajnie wrogich obozów politycznych. Taka wojna jest możliwa wyłącznie w państwie skrajnie słabym. Rząd Prawa i Sprawiedliwości ma silny mandat społeczny, ale słabych i strachliwych polityków. Gdyby było inaczej, obecną falę nienawiści wykorzystano by do tego, aby jasno powiedzieć, że nie życzymy sobie obcych ingerencji w nasze sprawy (nawet ze strony „przyjaciół”) w sposób który można odczytywać jako wsparcie dla bandy wichrzycieli.

Tropimy „tajnych współpracowników” służb PRL'u, ale pracownicy etatowi tych służb żyją sobie spokojnie. Zastanawiamy się, czy uwikłanie Lecha Wałęsy w taką współpracę miało wpływ na patologiczny przebieg transformacji po 1989 roku, ale główni reżyserzy tego procesu puszą się obwieszeni orderami. Chcemy za wszelką cenę wyjaśnić tragedię smoleńską, ale afery początku lat 90-tych nie interesują nawet historyków. Skutkiem FOZZ była przecież nie tylko śmierć Michała Falzmanna. Afery były jednym z mechanizmów grabieży Polski, prowadzącej do dziesiątków tysięcy przedwczesnych śmierci na tle ekonomicznym, rozkwitu mafii, handlu ludźmi (tragedia tysięcy sprzedawanych do burdeli kobiet), oraz ubóstwa milionów osób (w tym głodujące dzieci). Teraz powoli Polska wychodzi z okresu postsowieckiego w którym transformacja się dokonywała. Lech Wałęsa to już na szczęście tylko postać historyczna o niewielkim wpływie na rzeczywistość. Dlatego dziwi skala emocji, które towarzyszą ujawnieniu dowodów uprawdopodabniających jego współpracę z SB. Niektórzy mówią nawet o konieczności napisania historii III RP na nowo. Faktem jest, że po kolejnych „wyjaśnieniach” Lecha Wałęsy coraz trudniej wierzyć w jego zapewnienia. Ale nasza „elita” nie takie trudności pokonywała. Czy „szafa Kiszczaka” cokolwiek zmienia w ocenie naszej historii i roli jaką Lech Wałęsa w niej odegrał? Czy ktoś jest tak bardzo naiwny, by sądzić że nagle pismaki od Michnika zaczną pisać prawdę, a politycy których kariera zaczęła się od zdjęcia z Wałęsą staną się bardziej krytyczni? Co konkretnie miałoby się zmienić? Starzejąca się „elita” ma swoją legendę Lecha Wałęsy, a młodzież od dawna „nie łyka tego gówna” i śpiewa piosenki o TW Bolku. Nic się w tej materii nie zmieni.

Swoje i swojej rodziny męczarnie, spowodowane rządami PiS opisuje dziennikarz „Gazety Prawnej” Andrzej Andrysiak: Też to Państwo słyszeli przy świątecznym stole? Ten rozsierdzony głos obrońców liberalnej demokracji: trzeba manifestować, co tydzień wychodzić na ulice, będzie nas sto tysięcy albo dwieście, to Jarosław Kaczyński przerazi się naszej siły i przejrzy na oczy?

Mniejsza o to, że dziennikarz zakłada zupełnie bezpodstawnie, że cała klasa średnia ma jego poglądy. Ta rodzajowa scenka pokazuje coś dużo ciekawszego: oni naprawdę są zdeterminowani, by – jak to ujęła Agnieszka Holland – sprawić aby było jak dawniej. Nic ich nie obchodzą wyniki wyborów, ani problemy z jakimi boryka się większość Polaków. No i do tego ta dziecinna personifikacja problemu: Jarosław Kaczyński jako uosobienie zła.

Okres świąteczno-noworoczny jest okazją do rodzinnych spotkań. Ja także spotkałem się z wieloma krewnymi w dwóch różnych regionach Polski. Jednak moje obserwacje są inne. Przede wszystkim - inaczej niż u Andrysiaków – poglądy w mojej rodzinie są dużo bardziej zróżnicowane. W konsekwencji dyskusji politycznych prawie nie było – bo po co mamy przenosić polityczne spory na grunt rodzinny. Skończyło się na wymianie poglądów i argumentów. Te zaś silnie zależały od wieku. Młodzież domaga się konkretów. Zadaje proste pytanie, które obraca w pył większość pojawiających się opinii: „skąd to wiesz?”. Ludzie aktywni zawodowo patrzą na zmianę władzy przez pryzmat problemów z którymi się na co dzień borykają. Przy dużej dozie wyrozumiałości wobec działań w skali kraju, pojawiają się silne obawy przed upolitycznieniem lokalnych samorządów i powrotem bezrozumnych nagonek na drobny biznes. Nic – czemu warto by poświęcać świąteczny czas. Są jednak jeszcze ludzie starsi, którzy czerpią wiedzę o świecie z telewizji, a ich życiowe doświadczenie nie przygotowało ich na tak arogancką podłość i zakłamanie z jakim mamy do czynienia. Poglądy mają uzależnione od tego jakiej telewizji oglądają (albo odwrotnie), jednak jedno ich łączy: bolesna bezradność wobec odbieranego przekazu. Jedni nienawidzą Kaczyńskiego i/lub Dudy irracjonalną nienawiścią. Inni cierpią z powodu bezpodstawnych ataków na naszego Prezydenta i wartości, jakie on reprezentuje. Nie rozumieją dlaczego tak szargany jest majestat Rzeczpospolitej, o której marzyli i którą wymodlili.

Tej krzywdy wobec starszych, steranych życiem ludzi nie można wybaczyć, ani zignorować. Współcześni „oni” to ludzie wykształceni i z pewnością zetknęli się ze słowami Poety:

Który skrzywdziłeś człowieka prostego

Śmiechem nad krzywdą jego wybuchając,

Gromadę błaznów koło siebie mając

Na pomieszanie dobrego i złego,

[...]

Nie bądź bezpieczny. Poeta pamięta.

Możesz go zabić - narodzi się nowy.

Spisane będą czyny i rozmowy.


 

Lepszy dla ciebie byłby świat zimowy

I sznur i gałąź pod ciężarem zgięta

 

Andrzej Madej napisał tekst promujący JOW'y. Połowę tego tekstu stanowi sensowna analiza wyzwań przed jakimi stoimy. Reszta to nieudana próba pokazania, że możemy tym wyzwaniom sprostać dzięki JOW'om. W zasadzie nie pojawia się żaden argument, a jedynie zapewnienie: „że żaden z moich krakowskich rozmówców o sprawach publicznych nie ma wątpliwości, że trzeba pójść do Referendum 6 września i że trzeba głosować za zmianą ordynacji na JOW”. Przy całym szacunku – rekomendacja krakowskich środowisk nie wydaje się dla osób o konserwatywnych poglądach jakimkolwiek drogowskazem. Krakowskie wybory to Senyszyn, „Grodzkie”, czy stary komuch Majchrowski (na dodatek z Sosnowca ;-)). Ten ostatni wielokrotnie wybrany „jednomandatowo” na prezydenta miasta. Byłem przypadkiem w Krakowie, gdy w lokalnym radiu Prezydent objaśniał kulisy organizacji igrzysk olimpijskich w Krakowie i Zakopanem. Wypisz wymaluj – wójt z Wilkowyj – pierwsze odcinki serialu „Ranczo”. Facet jest niezniszczalny i jeśli zechce to i posłem zostanie. Byle mu tylko zapewnić odpowiednią ordynację wyborczą. Dobre hasło: JOW dla Majchrowskiego. Parlament złożony z 460 Majchrowskich to byłoby coś….

To są na razie tylko żarty, ale mają one pokazać, że sama zmiana ordynacji nie jest rozwiązaniem. Analogiczne „myślenie magiczne” obserwowaliśmy w początkach komputeryzacji. Ludziom się wydawało, że sam zakup komputera może coś zmienić. Takim „przedmiotem magicznym” jak wówczas komputer, obecnie stały się JOW'y. Jest to pomysł, który powstał na jednej z licznych „politycznych kanap”. Profesor Jerzy Przystawa, który był głównym jego promotorem tej idei, był podobny do Pawła Kukiza pod względem głębokiego przekonania o słuszności głoszonych poglądów: No jak możecie nie dostrzegać, jakie to eleganckie i skuteczne….? W teoretycznym modelu powstałym w ich głowach wszystko gra. Jednak utożsamianie takich modeli z rzeczywistością do rozsądnych nie należy. Jerzy Przystawa zasługuje na wielki szacunek za dążenie do ujawnienia afery FOZZ. Jednak jego oderwane od rzeczywistości wymysły także w tej sprawie ułatwiły zadanie krytykom. Brakło odrobiny realizmu. Identyczna sytuacja ma miejsce w kwestii JOW. W naszych realiach to byłoby bardzo złe rozwiązanie. Można wskazywać wiele argumentów popierających tą tezę. Ograniczę się do dwóch:

Adam Michnik apelował, aby nie oddawać Polski gówniarzom. Łatwo powiedzieć, ale jak to zrobić? Alternatywa dla zbuntowanej młodzieży w postaci Ryszarda Petru namaszczonego przez Balcerowicza raczej nie wypali. W szmatławcu Michnika już to wiedzą – skoro pojawiają się u nich teksty takie jak „Kołysanka Petru” (chyba, że to jakiś wybryk dziennikarskiej samodzielności). Ale istnieje inny – o wiele skuteczniejszy sposób. Przysłowie mówi: jeśli nie możesz kogoś pokonać, to się przyłącz. Tyle, że w tym wypadku chodzi nie o przyłączenie do antysystemowców, ale przyłączenie ich do „systemu”. No bo tylko od środka da się „rozwalić” układ (sorry – od „układu” to jest ten okropny PiS, Kukiz chce rozwalać „system” - i nie pytajcie czym to się różni). Dlatego trzeba stworzyć „drużynę Kukiza” i wejść do sejmu. Ale żeby wystartować w wyborach, to trzeba mieć kandydatów i program! Zaczęło się więc dopytywanie o program (oczywiście się tworzy). Potem będzie łapanka na kandydatów (może zdjęcie z Kukizem będzie legitymacją potwierdzającą kompetencje – tak jak kiedyś zdjęcie z Wałęsą). Podstawowe kryterium: wiek. Raczej nie zgłoszą się ludzie, którzy wchodzą w dorosłe życie z myślą, aby coś w nim zdziałać (bo ewentualna wygrana to 4 lata stracone na politykę), tylko tacy którzy chcą po prostu działać (nie o to chodzi by złapać króliczka….). Może załapie się kilku cwaniaków. Reszta będzie jak baranki prowadzone na rzeź. Nowi posłowie bez wiedzy i doświadczenia, w zderzeniu z ludźmi cynicznymi i po prostu złymi (na przykład prawnikami z centrum legislacyjnego sejmu) szybko zostaną sprowadzeni na ziemię. Reszty dopełni przyszły koalicjant przy wtórze usłużnych mediów.

Dziwna cisza jaka zapadła nagle wokół „Nowoczesna PL” skłoniła mnie do przeglądnięcia głównym portali internetowych w poszukiwaniu przyczyn. Nawet tych, których z zasady nie przeglądam (gazeta.pl, natemat.pl). Było warto. Okazuje się bowiem, że nasz „matrix” się sypie i odsłania się obraz jakiego nie spodziewaliśmy się. Nawet osoby rozumiejące, że żyjemy w matriksie budowanym przez pseudoelity dysponującymi silnymi mediami, nie dostrzegały całej prawdy o Polsce i Polakach. Stąd narastał pesymizm co do przyszłości naszego kraju. Zwycięstwo Andrzeja Dudy nie tylko spowodowało wzrost optymizmu. Wywołało także strumień informacji, które odsłaniają rzeczywistość w której żyjemy. I nie chodzi wcale o kolejne afery i kopanie się rządzących po kostkach. Choć oczywiście w chwilach przełomu zawsze mamy do czynienia z pękaniem monolitu „obozu władzy”. Najbardziej optymistyczny tekst, jaki spotkałem dotyczy krytyki polskiej edukacji: „Młodzi głosują na prawicę, bo tak ich nauczono.” Celem autora jest oczywiście pokazanie, że nauczycielom można zamknąć usta podwyżkami („Gdyby PO lepiej płaciła, siedziałabym cicho”). Tego akurat na lisim portalu można się spodziewać. Jednak reszta tekstu jest fantastyczna! Okazuje się, że w szkołach nie uczy się jak najlepiej sprzedać się korporacji („znaleźć na rynku pracy”) i jako się dostosować do neoliberalnych realiów życia. Zapoznaje się natomiast młodzież z polską kulturą i historią! No po prostu skandal: wszakże „Takie Rzeczypospolite, jakie młodzieży chowanie”. Skutki są opłakane: W minionych wyborach prezydenckich kandydat Prawa i Sprawiedliwości Andrzej Duda zdobył aż 60-proc. poparcie w grupie wyborców w wieku od 18 do 29 lat. W pierwszej turze ci sami ludzie masowo poparli Pawła Kukiza, który swojej szansy szuka po prawej stronie polskiej sceny politycznej. Przez lata przywykliśmy, że młodzież wybiera ofertę polityczną przesyconą wolnościowymi i liberalnymi światopoglądowo hasłami, a tymczasem nagle najmłodsi wyborcy zdecydowanie stanęli po stronie, po której kiedyś roiło się od tzw. "moherów".

Prezentowanie kampanii wyborczej w konwencji walki, analiza nic nie wartych sondaży lub wróżenie „przepływu elektoratu” (a nawet jakichś rewolucji) można by pewnie uznać za niezłą rozrywkę. Tyle, że czasy mamy trudne i trzeba być chorym, aby urządzać sobie teraz takie igrzyska.

Jaki jest kandydat Komorowski każdy widzi. Pod filmem ilustrującym dobrze jego intelektualne możliwości ktoś napisał komentarz: „jak na takiego ... można głosować. To niepojęte”. Młody (zapewne) człowiek książek nie czyta, więc i pojąć nie może. Profesor Legutko doskonale objaśnił kto i dlaczego: w książce pod wymownym tytułem „Antykaczyzm”. Antykaczyzm to choroba roznoszona poprzez media. Młodzież telewizji nie ogląda, no i mamy „rewolucję”. Gdyby koniecznie chcieć przykładać polityczne kategorie do ich chęci normalnego życia, w warunkach na miarę XXI wieku, to należałoby to raczej nazwać „antyrewolucją”.

Oczywiście – jak w każdej zawierusze – nie brak chętnych to sterowania „przemianami”. Ostatni liberałowie zgromadzeni gdzieś w redakcji „Rzeczpospolitej” próbują zrobić reaktywację Balcerowicza: Niedawny sondaż w „Rzeczpospolitej”, w którym nikomu prawie nieznana partia Balcerowicza dostaje 11% jest ewidentną próbą wpływania na przyszły kształt sceny politycznej. Jak to się robi, żeby jeszcze nie istniejąc już być uwzględnionym w badaniu? Zapytajcie redakcji „Rzeczpospolitej”.

Miejmy nadzieję, że doczekamy dnia w którym upadnie ostatnia duża gazeta w Polsce.

Tak a'propos Balcerowicza: zgodnie z przewidywaniami rozpoczęła się wyprzedaż Ukrainy. Może by zrobić narodową ściepę i odkupić Lwów, gdy już będzie do kupienia? Wiem, wiem – to tylko żarty. Ukraińcy szybciej opchną go Putinowi. Ale przecież nie musimy kupować bezpośrednio. Uczmy się na własnych błędach – u nas przecież ćwiczy się sprzedaż „na słupa” ;-).

Odgadywanie przyszłości jest w obecnej sytuacji raczej pozbawione sensu. Pozostaje wiara w bożą opatrzność (tylko czy te resztki religii nas do tego uprawniają?) i/lub marzenia. Te jednak bywają niebezpieczne. Ja na przykład odkryłem ze zgrozą u siebie coś przerażającego: los polityków PO, a nawet szerzej - całej tej styropianowej elity absolutnie nic mnie nie obchodzi. Cieszyłbym się po prostu, gdyby któregoś ranka znikli. I o nic bym nie pytał. Rządy PO mają zaiste wielki walor edukacyjny. Nigdy nie byłem w stanie zrozumieć jak to się stało, że kulturalne społeczeństwo niemieckie zaakceptowało eksterminację żydów. A przecież oni także nic nie chcieli wiedzieć. W dzisiejszych czasach łatwego przepływu informacji to nie do pomyślenia. Chociaż – gdyby wspomnianą „elitę” ktoś wysłał tam, gdzie ich miejsce: na Marsa – to naprawdę ktoś dociekałby, co tam się dzieje? Na szczęście jestem chrześcijaninem i muszę zwalczyć te natrętne myśli. Ale trzeba przyznać, że grzeszna natura czasem w człowieku bierze górę….  

Jerzy Wawro