Nie żyjący już profesor Paweł Wieczorkiewicz zasłynął sformułowaniem alternatywnej historii postania Unii Europejskiej (spopularyzowanej później w książce Piotra Zychowicza „Pakt Ribbentrop–Beck”). Mogło to wyglądać tak: po wielkiej defiladzie na Placu Czerwonym Adolf Hitler zawiesza na szyi nominowanego właśnie do stopnia marszałka Polski generała Bortnowskiego Krzyż Rycerski z Liśćmi Dębowymi, Mieczami i Brylantami, Rydz-Smigły zaś dekoruje dowodzącego Frontem Wschodnim feldmarszałka Gerda von Rundstedta Krzyżem Wielkim Orderu Virtuti Militari… […]

A w 1956 roku, w trzy lata po śmierci Adolfa Hitlera, na XX Kongresie NSDAP przy aplauzie zaproszonych z całej Europy delegacji państwowych i partyjnych, nowy kanclerz 1000-letniej Rzeszy Baidur von Schirach w oględnych słowach potępiłby niektóre »błędy i wypaczenia« w polityce poprzedniego Führera.

Alternatywna historia Wieczorkiewicza jest spójna i dobrze przemyślana (broni się przed krytyką Krzysztofa Kłopotowskiego). Czy nie należy jej jednak traktować wyłącznie jako intelektualnej rozrywki?

Na pewno godne zauważanie jest przekonanie profesora Wieczorkiewicza, że należy patrzeć na historyczne procesy całościowo i w dłuższej perspektywie, zamiast podchodzić pryncypialnie do bieżących zdarzeń. Czy przywódcy polityczni byliby równie pryncypialni, gdyby wiedzieli, że prowadzi to do holocaust i milionów ofiar, a zwycięstwo Niemiec i tak się dokona?

Problem jest trudny, bo przyszłość nie jest łatwa do odgadnięcia. Łatwo natomiast paść ofiarą ideologów i hochsztaplerów, przekonanych, że „oni wiedzą”. Jeśli jednak poprzestaniemy na moralnej ocenie czynów, to oddajemy pole bez walki.

Dobrym przykładem jest wojna domowa w Polsce. Przecież to nie do zaakceptowania. Z miejsca przywodzi na myśl słowa pieśni stanu wojennego1 „Ojczyzno Ma”:

Tyle razy pragnęłaś wolności

Tyle razy tłumił ją kat

Ale zawsze czynił to obcy

A dziś brata zabija brat.

Nie chcemy wojen – zwłaszcza bratobójczych. Problem w tym, że nie wszyscy je stanowczo odrzucają – dlatego etyka Kościoła Katolickiego zawiera pojęcie wojny sprawiedliwej.

Rozważając ten problem musimy wziąć pod uwagę następujące czynniki:

1. Politycy i stratedzy wyznają zasadę Carla von Clausewitz'a, że wojna to tylko kontynuacja polityki innymi środkami. Utrzymując armię, de facto godzimy się z tą regułą.

2. Obecnie na dodatek ta granica między środkami pokojowymi i wojennymi uległa zatarciu. Pojęcie wojny hybrydowej jest rozciągliwe. Praktycznie można tak określić każdy duży konflikt, którego nie udaje się rozwiązać drogą negocjacji i kompromisu.

3. Bez wątpienia dążeniem do wojny jest odrzucenie mechanizmów i instytucji, warunkujących osiągnięcie porozumienia. Takie znaczenie ma kłamstwo (odrzucenie faktów), głupota (odrzucenie logiki) i pieniactwo (niszczenie instytucji).

Jeśli weźmiemy pod uwagę ostatni z powyższych punktów, można uznać że wojna w Polsce już się toczy. Jedyne co możemy zrobić, to wybrać odpowiednie cele i strategię prowadzącą do ich osiągnięcia.

Profesor Dudek twierdzi, że strategicznym celem PiS jest wymiana elit. Przestrzega też, że „jeżeli spróbuje się zbudować całkowicie nową elitę społeczną, to się prawdopodobnie skończy jakimiś poważnymi kłopotami dla rządzących”. To oczywiste, że obecna „elita” nie odda pola bez walki. Wiemy więc o co toczy się walka i dlaczego nie da się jej zakończyć w sposób pokojowy. Choć nie musi to oznaczać konfliktu zbrojnego.

Aby sformułować zwycięską strategię, musimy lepiej zrozumieć strony konfliktu.

Dwa państwa, dwa narody

Nie jest prawdą, że to współczesny konflikt polityczny stał się przyczyną podziałów. On tylko wzmocnił istniejące podziały. Dodatkowo dojście PiS do władzy ujawniło jak słabe mamy państwo i jak nędzni ludzie nami rządzili. W jednym z wykładów na temat sytuacji po 1905 roku profesor Wieczorkiewicz opowiada o postawie Polaków w Rosyjskiej Dumie. Mówi, że „niestety nie wszyscy posłowie polscy” popierali Dmowskiego, który chciał się targować o „sprawę polską”. Posłowie z obozy „stronnictwa polityki realnej” uważali, że „nie uchodzi wprost” targować się. Trzeba świecić przykładem w wypełnianiu woli cara, by w ten sposób zasłużyć na jego łaskawość. Czyż to nie przypomina współczesnych relacji Polski z Unią Europejską? A z drugiej strony – czyż to nie jest podział, który przetrwał wieki?

Zróżnicowanie geograficzne poglądów jest silną przesłanką pozwalającą ustalić kto jest drugą stroną konfliktu. To właśnie biedna Galicja była najmocniej poddana pozytywistycznej pracy u podstaw. W ten sposób z gorliwością neofity chłopstwo stało się wyznawcą polskości. Jest więc dokładnie odwrotnie, niż sądzi Rafał Ziemkiewicz. To nie prosty lud cierpi na dziedzictwo „pańszczyzny”, ale pasożytnicza warstwa przyzwyczajona do życia z pracy innych. Jeśli pracą własnych rąk nie jesteś w stanie zarobić na siebie – to naturalna staje się postawa klientystyczna wobec możnych, połączona z brakiem wiary we własne siły.

Wspomniany podział geograficzny nie jest ostry. Nie możemy więc podzielić kraju pomiędzy te dwa narody: Polaków i pasożytów. Grupa pasożytów została bowiem w dużym stopniu ukształtowana poprzez etatystyczne metody neutralizacji polskich dążeń niepodległościowych. Po roku 1945 zasilił ją rozbudowany aparat partyjny, natomiast po roku 1989 dokooptowano „styropianową elitę” uzupełnianą przez lokalne sitwy. Państwo pasożytów stanowi zatem sieć oplatającą cały kraj. Jego cechą charakterystyczną jest to, że pozycja w tym państwie zależy wyłącznie od tego jakie się ma powiązania.

Biorąc pod uwagę to, jaki wiele krwi zostało wylane za wolną Polskę, Polacy mają nie tylko prawo ale i obowiązek oczyścić kraj z pasożytów. Dlatego wojna jest nieunikniona.

Pozostaje jedynie pytanie jak ją wygrać.

Twierdzą nam będzie każdy próg

Obóz patriotyczny jest mocno osłabiony z powodu wewnętrznych podziałów. Zadziwiająca jest ta tradycja przeciwstawnych obozów: piłsudczykowska i endecka. Osią tego sporu jest relacja między państwem i narodem. Jeśli chodzi o znaczenie własnego państwa, to chyba w obu przeciwstawnych obozach istnieje akceptacja dla tezy: „nie naród tworzy państwo, lecz państwo tworzy naród”. Jednak strategia budowy niepodległego państwa narodowego jest zupełnie odmienna. Według wyznawców Marszałka Piłsudskiego (w tym Jarosława Kaczyńskiego) należy się skoncentrować na budowie silnego aparatu państwowego. Tymczasem w centrum myśli Dmowskiego zawsze był naród.

Odżywanie tego przedwojennego sporu jest o tyle niedorzeczne, że istnieje kompletna doktryna, która mogłaby nie tylko pogodzić wszystkich, ale i ukształtować społeczeństwo na miarę XXI wieku. Jest to konserwatywna tradycja odnowiona przez Jana Pawła II. Bliski tej tradycji był Lech Kaczyński, gdy dokonał rozróżnienia między zbudowanym na miłości patriotyzmie a ulegającym nienawiści nacjonalizmie (niestety to jasne rozróżnienie jest odrzucane przez ruch narodowo-radykalny, który niepotrzebnie wikła się historycznie i semantycznie, używając słowa „nacjonalizm”).

Zwycięską strategią powinno być odwołanie się do tego co łączy – tak jak głosi Prezydent Duda. Jednak chyba popełnia on błąd – sądząc, że chodzi o jedność także z wrogami. Ich po prostu trzeba pokonać.

Z kolei w przypadku Jarosława Kaczyńskiego mamy dramat polegający nie tylko na fascynacji nieadekwatną dla współczesnych czasów myślą polityczną. Ważniejsze jest to, że nie dostrzega on groźby, którą można wyrazić parafrazą biblijnych słów: kto chce zbudować (odgórnie) silną Polskę - może ją stracić, a kto odda Polskę Polakom – ją zachowa. Kaczyński mówił w kampanii wyborczej o „drugiej fali polskiego kapitalizmu”. Jednak w praktyce kontynuacją tej myśli staje się „Plan Morawieckiego”. On nie opiera się na sile polskiej przedsiębiorczości, ale na sile struktur. Po roku 1989 udało się zdławić niesamowity rozkwit polskiego kapitalizmu. Władzę powierzono oddanemu obcemu kapitałowi Balcerowiczowi. Powtarzano do znudzenia, że drobne przedsiębiorstwa muszą upadać, aby ich właściciele mogli sprostać rosnącemu ze strony poważnego kapitału zapotrzebowaniu na pracę. Rzeczywiście zostały jedynie firmy najsilniejsze. Ten obszar będzie trudno odzyskać. Jednak do zagospodarowania są nowe obszary. Państwo powinno ograniczać swoją w nich aktywność do stwarzania warunków rozwoju (miarą patologii rynku informatycznego była powiązana z państwem prywatna firma Prokom). Takim obszarem jest przede wszystkim nie doceniana przez ekonomistów praca solidarna. Rozwoju w tej dziedzinie nie można oprzeć na odgórnie kształtowanych strukturach. Grozi to tworzeniem czegoś, co Andrzej Madej nazywa „cyberpastuchami”: zniewolonego społeczeństwa, któremu politycy chcą urządzać świat. Walka między nimi ma się toczyć wyłącznie o to, kto ma ten świat kształtować: konserwatyści, czy wyznawcy „nowoczesności”. „Nowoczesność” słusznie dostrzega, że ma silne wsparcie międzynarodówki lewaków, więc w ten sposób będzie z nimi wygrać trudno. Jedynie wykorzystanie nowoczesnych technologii dla spotęgowania oddolnej działalności Polaków może zapewnić im zwycięstwo.

Sprowadzając to do jednego przykładu: panuje przekonanie, że wygra ten, kto zawładnie telewizją publiczną, gdy tymczasem zwycięstwo może nastąpić wówczas, gdy już nikt tradycyjnej telewizji nie będzie oglądał. W miejsce pasożytniczej struktury może zająć oddolny rozwój informacji i kultury: konkurencja produktów, a nie konkurowanie o dostęp do „anteny”.

Jurek Wawro, 22V2016

1Napisał ją w grudniu 1981r kleryk Karol Dąbrowski http://docplayer.pl/4624098-Piesni-i-piosenki-patriotyczne.html