- Szczegóły
- Kategoria: Krótko
Ludzką reakcją na wypadek drogowy w którym ucierpiała Premier Polski powinno być chyba zatroskanie. Nawet jeśli ktoś nie jest w stanie odczuwać empatii, to chyba powinien dostrzegać nadzwyczajną sytuację w której żyjemy. Układane są na nowo relacje w całym świecie i należy się szczególnie obawiać każdego osłabienia państwa. Potrzeba bowiem raczej zwiększonej jego aktywności. Jednak politycy i pismaki nie są w sanie porzucić odgrywanych ról niezależnie od sytuacji. Totalna opozycja wypracowała opowieść o zderzeniu kierowcy który najechał na rządową limuzynę z „państwem PiS”. Kłamliwe tytuły „opiniotwórczych mediów” informują o „wstydliwej prawdzie” na temat wypadku – choć w chwili obecnej nie wiadomo na pewno kto formalnie ponosi za niego winę. Media prorządowe też trzymają się swojej roli – ferując wyroki. Oczywiście nie brakło też głosicieli „prawdy” o tym, że rząd pozbywa się „doświadczonych funkcjonariuszy (najlepiej z kwalifikacjami potwierdzonymi pracą dla SB?) i takie są skutki.
O fali hejtu w internecie wspominać nie warto – bo chyba nikt się nie spodziewał, że będzie inaczej. Tak samo nie dziwi tytuł „W Oświęcimiu boją się kiedy jedzie rządowa kolumna” jaki pojawił się w antypolskiej „gazecie”.
Wypadek na szczęście skończył się niegroźnymi obrażeniami Premier i bardziej poważnymi – choć nie zagrażającymi życiu - jednego z ochroniarzy…
Ten wypadek ma rzeczywiście wymiar symboliczny i dobrze oddaje problem (?) rządów PiS. Być może kierowca BOR złamał przepisy wyłączając sygnał dźwiękowy. Zgodnie z przepisami kolumna staje się nieuprzywilejowana i nie może wyprzedzać z lewej strony pojazdu skręcającego w lewo. Gdy mimo tego doszło do kolizji ze skręcającym fiacikiem, funkcjonariusz chyba nie powinien był zjeżdżać z drogi – bo jego zadaniem była ochrona Premier. Wtedy pancerne auto mogło zabić młodego kierowcę. Rząd zadziałał z troską o tego człowieka, choć być może popełnił przy tym jakiś błąd. Jednak zgodnie z wypracowanym przez nasze społeczeństwo prawem żadne działanie dla dobra innych nie może zostać bez kary (i to nie dotyczy tylko rządu – choć zostało z entuzjazmem przyjęte przez „totalną opozycję”).
Miejmy nadzieję, że jednak „ludzi dobrej woli jest więcej” I mocno wierzmy w to, że dla nich ta historia kończy się na dwóch zdaniach: „dzięki Bogu nikt nie zginął” oraz „reszta w rękach odpowiednich służb, które – miejmy nadzieję – działają profesjonalnie”.
- Szczegóły
- Kategoria: Geopolityka
Aż 70% Francuzów uważa, że kandydat Francois Fillon powinien się wycofać z kandydowania w wyborach prezycenckich. Toczy się bowiem przeciw niemu śledztwo w sprawie wyłudzania pieniędzy poprzez fikcyjne zatrudnienie żony jako asystentki parlamentarnej.
W tej sytuacji wygrana Le Pen staje się coraz bardziej prawdopodobna, choć sondaże dają jej poniżej 30% w turze pierwszej, a w drugiej niewiele więcej (zależnie od tego z kim przyjdzie się jej zmierzyć – ma dostać 35-41%). Jednak wróżbici preparujący te sondaże mają duży kłopot – bo po wpadkach z Brexitem i Trumpem kolejny blamaż może pozbawić ich pracy. Może dlatego pojawiają się już głosy, że w obecnej sytuacji Le Pen może wygrać już w pierwszej turze!
Jeśli tak się stanie, to może oznaczać definitywny koniec Europy jaką znamy. Nie chodzi przy tym o odejście od lewackiej inżynierii społecznej, czy zmianę polityki imigracyjnej. Francja to jedno z najbardziej zadłużonych państw europejskich (dług publiczny zbliża się do 100% PKB). Jednak podobno tylko 20% zadłużenia zostało zaciągnięte według prawa międzynarodowego. Reszta podlega regulacjom wewnętrznym. A to oznacza między innymi możliwość denominacji. Pomysł Le Pen na pozbycie się długu jest zatem prosty: powrót do własnej waluty i zamiana długu w euro na dług we frankach (1:1). Finansiści są przerażeni. Alastair Wilson z agencji ratingowej Moody twierdzi, że odmowa spłaty w takiej samej walucie w jakiej się pożyczyło to złamanie warunków równoznaczne z bankructwem. Jest bowiem prawie pewne, że frank uległby gwałtownej dewaluacji. Przypomina to plany greckiego ministra finansów Vaourfakisa z 2015 roku. To jest też poważną przestrogą dla Francuzów. EBC zrobi wszystko by ich powstrzymać.
- Szczegóły
- Kategoria: Stan Bezprawia
Upadek elit, który szczególnie dotknął Polskę ma swoje dobre strony. Widać coraz wyraźniej, że jeśli nie nastąpi radykalny zwrot ku prawdzie – czeka nas narastanie wrogości, aż do tragicznego finału (jakaś forma rewolucji, autorytarne rządy albo upadek polityczny).
Co jednak oznacza „zwrot ku prawdzie”? Najłatwiej jest bronić się przed kłamstwami dotyczącymi faktów. Wystarczy wzorem Amerykanów wprowadzić wysokie kary za szerzenie kłamstw. Nawet moralnym i intelektualnym degeneratom, którzy zdominowali „nadzwyczajną kastę ludzi” trudno jest orzekać że nie było zabójstwa, gdy w kostnicy leży trup. W amerykańskiej telewizji toczyła się niedawno ciekawa dyskusja nad różnicą między pojmowaniem wolności słowa w Europie i USA. Podano przykład brytyjskiego polityka, który mówił o związkach tureckiego Prezydenta z kozą – sugerując zoofilię. Padło stwierdzenie: tu jest Ameryka i jak mówisz o czyichś związkach z kozą – lepiej abyś potrafił wskazać tą kozę. Takie trzymanie się faktów wydaje się przesadzone – ale ewidentnie broni nas przed kłamstwem. W USA możesz mówić co chcesz – bo wolność wypowiedzi, to fundament Ameryki. Jednak musisz się liczyć z tym, że ktoś powie „sprawdzam” i jeśli nie umiesz wykazać, że twoje słowa odnoszą się do rzeczywistości – będziesz miał niewąskie kłopoty.
Nasi degeneraci myślą dokładnie odwrotnie – uważając nawet przywoływanie konkretów za przestępstwo. W głośnym procesie wytoczonym przez Alicję Tysiąc Gosiowi Niedzielnemu przedstawiciel zupełnie nadzwyczajnej kasty ludzi uznał, że można - i owszem - głosić, że aborcja jest zabiciem dziecka, jednak tylko tak ogólnie. Wskazanie na konkretną osobę i powiedzenie, że próbując dokonać aborcji chciała zabić dziecko jest przestępstwem.
Tak zwana „elita” wręcz wyspecjalizowała się w mówieniu „ogólnym”. Wygląda nawet na to, że to pochłania cały ich intelektualny wysiłek. Dlatego brytyjski polityk tylko sugerował związki Erdogana z kozą. Każdy sobie „dośpiewa” jakie to związki. Przecież znaczącą część tej „elity” stanowią ludzie kultury, którzy budują odpowiedni kod przekazu. W tym wypadku kontekstem był wulgarny wierszyk niemieckiego "satyryka". Niemiecki humor jest toporny. Polakom bardziej odpowiada kulturalne chamstwo w wydaniu brytyjskich dżentelmenów. Idąc tym tropem budujemy kod kulturowy, w którym samo sugerowanie - że chodzi o Leppera, Rydzyka, czy Macierewicza wzbudza rechot (Lepper już jest passe, bo się powiesił - choć rechocząca dzicz woli wierzyć, że to nie oni ukręcili sznur).
Wypowiedzi kontekstowe - wymagające odniesienia do sieci znaczeniowych - trudno jest jednoznacznie zweryfikować pod względem prawdziwości. Jednak stosowanie logiki może pomóc w walce z kłamstwem także w tym przypadku. Na przykład w Polsce obowiązuje prawo zakazujące poniżania Prezydenta. Każdy głoszący, że Prezydent jest tylko popychadłem Prezesa powinien więc potrafić wskazać konkretny przykład bezpośredniego wpływania Prezesa Kaczyńskiego na decyzję Prezydenta. Podobnie jest w przypadku łamania przez Prezydenta prawa. To tak poważne oskarżenie, że powinno być potwierdzone wyrokiem sądu. Skoro takiego wyroku nie ma – to ewidentnie nie chodzi o odwołanie do faktów, ale o obrażanie.
Dlaczego takie przestępstwa nie są ścigane? Bo jest ich zbyt dużo? Bo to błahe sprawy? Nieprawda. Z bezprawiem w Nowym Jorku poradzono sobie ścigając najdrobniejsze wykroczenia. Ojciec Tadeusz Rydzyk kiedyś stwierdził, że gdyby chciał bronić swojego dobrego imienia przed sądem – to nie miałby czasu na nic innego. Poziom „kulturalnego chamstwa” w jakim przyszło nam żyć jest rzeczywiście porażający. Dlatego władze powinny rozważyć nadzwyczajne rozwiązania. Na przykład powołanie instytucji, do której obywatel będący ofiarą „elity” może się zwrócić o ochronę. Mamy pół miliona urzędników. Nic się nie stanie, jeśli kilku z nich poświęci swój czas na ciąganie po sądach wszystkich tych chamów z dyplomami i tytułami.
- Szczegóły
- Kategoria: Krótko
W czasach świetności PO politycy tej partii byli sterowani SMS’ami, w których były krótkie instrukcje co mają mówić na „gorące tematy” (najsłynniejszy był ten SMS z ustaleniem winy pilotów tuż po katastrofie smoleńskiej). Było to irytujące – bo przekształcało politykę w marketingowy spektakl. Nawiasem mówiąc „demokraci wszystkich krajów” wydają się tak samo nakręcani – a potem biadolą, że są ofiarami „post-prawdy”. Jednak ten rodzaj kłamstwa miał swoje zalety – bo jak się okazuje prawda jest bardziej okrutna. Trudno bowiem podejrzewać, że jako tako rozgarnięty leming wypisujący te SMS’y wymyśliłby coś tak głupiego, jak ostatnia wypowiedź Grzegorza Schetyny, który ma zamiar dzielić się z Kanclerz Merkel troską o niemieckie inwestycje w Polsce. Nie chodzi mu bynajmniej o to, żeby pokazać większą skuteczność w zachęcaniu inwestorów od Wicepremiera Morawieckiego, ani też o to – by te inwestycje były obustronnie korzystne. On chce wystąpić jako obrońca interesów niemieckich w Polsce!!! No bo jakby ktoś zapomniał, że reprezentuje partię targowicy – to jest okazja do przypomnienia.
Podobno jednym z tematów rozmów ma być poparcie Tuska na drugą kadencję. Może Schetyna chce pokazać, że jest bardziej proniemiecki i prosić Merkel o zamianę (Tusk do Polski – Schetyna do Brukseli)? Alternatywa jest tylko jedna: przywódca partii, która jeszcze niedawno niepodzielnie rządziła Polską jest debilem. Niby racjonalne jest w warunkach niepełnej informacji stosowanie zasady, że najprostsze wyjaśnienie jest prawdziwe – ale może jednak w tym wypadku jest to jakiś spisek? Za kamerą stał Misiewicz i Grzesia rozpraszał? Stanowczo trzeba gdzieś wysłać tego Misiewicza, żeby Grzesia nie rozpraszał.
Nawiasem mówiąc szef Misiewicza – Antoni Macierewicz i Grzegorz Schetyna to "towarzysze broni" z czasów "walki z komuną". Obaj bardzo dobrze uzasadniają określania tego, co z tamtych czasów zostało mianem „styropianowa elita”.
Niestety chyba trzeba przyznać rację profesorowi Bogusławowi Wolniewiczowi, który ostrzegał PiS przed Macierewiczem. Może nie słuchali go, bo ta prawda jest też zbyt okrutna?
- Szczegóły
- Kategoria: Monitor gospodarczy
Sędzia federalny z Seattle wstrzymał wykonanie dekretu Prezydenta po tym, gdy wpłynął pozew w którym władze dwóch stanów w imieniu obywateli skarżą się na szkodzenie ich interesom ekonomicznym. Donald Trump ostro reaguje na Twitterze - zapowiada się batalia sądowa.
Dużo mniej medialnym jest dekret cofający „Ustawę o Reformie Wall Street i Ochronie Konsumenta”, zwaną od nazwisk autorów ustawą Dodda-Franka. Bez wątpienia WallStreet się ucieszy. Ale nie tylko bankierzy mieli tej ustawy dość. Ustawa jest złożona i nie dopracowana. Obowiązuje nie tylko w USA, ale dotyczy wszelkich podmiotów transakcji w których co najmniej jedna strona jest z USA. Szkodzi to na przykład niektórym państwom afrykańskim.
Szereg obowiązków ewidencyjnych nałożonych na banki zmiejsza niebezpieczeństwo nowego kryzysu. Dlatego usuwając te biurokratyczne ograniczenia Prezydent Trump powinien zaproponować rozwiązania systemowe. Na przykład powrót do ustawy Glassa-Steagalla – co przecież Republikanie obiecali w kampanii wyborczej. Ta ustawa z 1933 roku zabraniała bankom angażowania się bardzo ryzykowne instrumenty finansowe (w tym spekulowania oszczędnościami klientów – co w praktyce oznaczało rozdzielenie bankowości detalicznej i inwestycyjnej). Została ona uchylona w roku 1999. Choć cofnięcie tej ustawy nie było jedyną przyczyną – to na pewno jedną z głównych przyczyn kryzysu finansowego.