Furorę po prawej stronie internetu robi wywiad z Magdaleną Jethon "Strasznie mnie ten Kaczor wpieprza". Redaktor Mazurek nie po raz pierwszy obnaża głupotę swoich rozmówców. Ale tym razem to nie byle jaki polityk, ale fachowiec niesłusznie odsunięty przez kaczystowski reżim.

Najlepszy fragment rozmowy:

- o już dyktatura?
- ale jeszcze pewne swobody obywatelskie zostały zachowane.
- Pewne swobody?
- Na razie nawet większość tych swobód, ale kierunek jest naprawdę bardzo niebezpieczny.
- A które swobody nam odebrano?
- Mam to wszystko wymieniać?
- Choć jedną.
- Hmm, nie potrafię na to pytanie odpowiedzieć.

Itd… itp… Nic dziwnego, że wiele komentarzy wyraża zdumienie: jak ktoś taki mógł szefować jednej z radowych anten?

Ale ona nie jest przecież wyjątkiem. Tych skrzywdzonych elit nie da się słuchać. Ale nie wszyscy są po prostu głupi. Czasami można spotkać osoby po prostu złe. Przez nich nie przemawia zacietrzewienie, ani nawet nienawiść, tylko po prostu perfidne zło. Przykładem może być Krzysztof Mieszkowski, który uczestniczył w ostatnim programie „Warto rozmawiać” (tym razem na temat: Czy skandal w Teatrze Powszechnym w Warszawie to wytyczanie granic wolności w sztuce, czy kolejny akt agresji w wojnie światopoglądowej?). Na jego perfidny sposób prowadzenia rozmowy uwagę zwrócił inny z uczestników programu – aktor Tomasz Mędrzak. To pewien rodzaj erystyki: krótkie komentarze („wrzutki”) powodujące irytację rozmówcy. Nawet ludzie o skrajnie różnych poglądach potrafią czasem ze sobą rozmawiać – choćby poszukując przyczyny tych różnic. Ale tu mamy zupełnie inny przypadek. Komentarze takich osób jak Mieszkowski nie są próbą nawiązania dialogu. Są celowo wygłaszane z poczuciem intelektualnej wyższości i formułowane w oparciu o spójny, choć całkowicie nam obcy obraz świata.

Ta spójność jest ważna – bo pozwala przekonać wiele osób, które nie mają silnie ugruntowanych poglądów. Rzadko się przy tym zdarza, że jesteśmy zmuszeni nasze poglądy konfrontować z rzeczywistością – tak jak Jethon w rozmowie z Mazurkiem.

…. tym razem na szczęście zmagania nie są krwawe (przynajmniej na razie). Jednak jest to wojna totalna – bardziej niż jakakolwiek wcześniej, Obejmuje wszystkich obywateli, a linia frontu dzieli społeczeństwo, nierzadko nawet w obrębie rodzin.

 

Dawnymi czasy Polska była przedmurzem chrześcijaństwa. Później uczestniczyliśmy w krwawym finale „koncertu mocarstw”. Następnie byliśmy ofiarami starcia totalitarnych potęg i neokolonialnych podbojów. O co chodzi tym razem?

 

Odpowiedź na to pytanie jest trudna, bo ostrość wewnętrznego konfliktu politycznego przesłania istotę sprawy. Jeśli sprowadzić problem do polityki, to trzeba by podjąć beznadziejną próbę zdefiniowania różnic w programach politycznych głównych sił. Sprawa jest beznadziejna, gdyż:

1. W kwestiach istotnych nie widać różnic (stosunek do właśnie przyjętej przez PE umowy CETA, polityka wschodnia, obecność obcych wojsk na naszym terytorium, członkostwo w UE etc…).

2. Budowane przez „totalną opozycję” pola konfliktu mają na celu wyłącznie rozbudzenie emocji (najlepiej świadczy o tym absurdalne podgrzewanie sprawy wypadku z udziałem Pani Premier).

3. Polityczna walka została sprowadzona do strategii zdobycia lub utrzymania władzy – bez wskazania ogólniejszych celów politycznych.

4. Wszystko to odbywa się w atmosferze zgiełku medialnego w którym nie ma żadnego poszanowania dla prawdy i kultury.

Problem Europy leży dzisiaj na ulicach Berlina. Ale jutro Komisja Europejska znów zajmie się „brakiem demokracji” w Polsce. Wypada życzyć panu Timmermansowi, aby osobiście doświadczył braku demokracji – inaczej nie zrozumie jaka jest różnica między warszawską tragikomedią, a berlińskim dramatem. Ten dramat dotyka także Polskę – bo polski kierowca został wczoraj prawdopodobnie zamordowany przez zamachowca, który następnie przejętym samochodem wjechał w tłum na świątecznym jarmarku, zabijając 12 osób i raniąc kilkadziesiąt. Zachodnie media podawały początkowo, że Polak był „drugim kierowcą” (co-driver). Jak informował właściciel firmy i kuzyn kierowcy - ciężarówka miała jedynie w Berlinie zostawić ładunek. Jednak odbiorca poinformował, że rozładunek nastąpi dopiero na drugi dzień…. Żona kierowcy próbowała się z nim skontaktować około godziny 16-tej. Jego telefon już nie odpowiadał.

To nie był jedyny wczorajszy zamach. Wcześniej zastrzelono rosyjskiego ambasadora w Turcji. O strzelaninie w Szwajcarii w tej sytuacji już mało kto wspomina. Nie jest także informacją dnia wynik głosowania elektorów w USA (ostatecznie tylko 7 zdecydowało się głosować inaczej niż chcieli wyborcy). Donald Trump już oficjalnie został zwycięzcą wyborów i to on obejmie urząd prezydenta mocarstwa na te trudne czasy. Na pewno USA nie będą nieprzychylne Polsce i jej obecnym władzom. Doradca Trumpa Rudy Giuliani, który niedawno przyjechał do Polski by rozmawiać z Jarosławem Kaczyńskim nie zostawia w tej kwestii żadnych wątpliwości. Miejmy nadzieję, że na ołtarzu tej przyjaźni nie zostanie złożony Nowy Jedwabny Szlak. Nie byłoby też dobrze, gdyby USA zgodziły się na uzbrojenie Niemiec w broń jądrową. Osoby, które znajdą się w nowej amerykańskiej administracji to są twardzi ludzie, którzy na pewno zadbają o interesy USA. Jeśli Donald Trump dotrzyma wyborczych obietnic – to będzie to jednoznaczne z dbałością o amerykański naród (wbrew obawom Kłopotowskiego, że „The business of America is bussines”). Czy ta strategia będzie także uwzględniała dobro Europejczyków? Najpierw muszą oni zadbać o to, by ich państwa przyjęły taką strategię – bo przykład Polski pokazuje, że prospołeczne władze nie są mile widziane przez europejskie „elity”. Jeśli jakieś dobro może wyniknąć z tego zła, które rozlewa się po Europie – to może właśnie w tej dziedzinie? Nacjonalizm będzie narastał tak, czy inaczej. Bez powrotu do chrześcijańskich korzeni trudno będzie uniknąć szwowinizmu i w konsekwencji marginalizacji Europy.  

Przestroga z ubiegłego wieku dziś nie brzmi wiarygodnie: „wiek XXI będzie wiekiem religii albo nie będzie go wcale”. Rozpoczęliśmy bieżące stulecie z pustymi kościołami Europy, rosnącą potęgą komunistycznych Chin i powszechnym przekonaniem, że religia to sprawa prywatna.

Rzeczywiście wiara w Boga to sprawa prywatna. Ale religia jako zorganizowana forma relacji człowieka z Bogiem rzutuje na funkcjonowanie całych społeczeństw. Jeśli abstrahujemy od kwestii wiary – religia pozostaje ważnym źródłem etyki. Ignorowanie tego było największym błędem ideologów liberalnej demokracji i przyczyniło się do klęski tej ideologii.

Wygrana Donalda Trumpa w USA to symboliczny koniec liberalnej demokracji. Jest to moment bardzo niebezpieczny dla świata, a Polski w szczególności. Nawet patrząc na historię z perspektywy konserwatysty – trzeba przyznać, że liberalizm jako globalna ideologia miał swoje zalety. Prymitywna prostota, minimalny zbiór zasad zredukowany do praworządności i wypchnięcie do sfery prywatnej wszystkiego co nas różni sprzyjały globalizacji. Każdy kto w życiu społecznym potrafił się dostosować mógł żyć w poczuciu wolności. Jeśli sobie w życiu nie radził – to był problem jego nieudaczności. Imperium USA czuwające nad tym, by te zasady nie były łamane zapewniało pokój. Bo wszelkie konflikty także można było traktować indywidualnie, a system jako całość był stabilny.

Co poszło więc nie tak? Przecież każdy rozsądny człowiek powinien akceptować takie zasady? Na porażce zaważyło potraktowanie liberalnej demokracji jako strategii: przez korporacje w dziedzinie gospodarczej (globalizacja) oraz państwa w dziedzinie geopolityki (ekspansja pod pozorem "szerzenia demokracji").

Z całą ostrością widać to w bardzo ważnym wywiadzie z amerykańskim ekspertem opublikowanym przez kulturaliberalna.pl. Według Edwarda Luttwaka wygrana Trumpa to najlepsze, co przydarzyło się Polsce od dawna. Jego przekaz jest prosty: chcecie bezpieczeństwa, to je sobie zapewnijcie i nie liczcie na innych. Bo Stany Zjednoczone pod przywództwem Donalda Trumpa będą broniły wszystkich państw europejskich, które można obronić. […] Do tej grupy oczywiście nie zaliczają się Polska ani państwa bałtyckie. Oczywiście bronić przed Rosją, bo USA jest gotowe do nowej Jałty. Luttwak radzi także jak to zrobić. Wystarczy uzbroić większość młodych ludzi. W takiej sytuacji Rosjanie mogą wejść do Polski, kiedy chcą. Ale gdy tylko wyłączą silniki swoich czołgów, pojawią się Polacy, którzy ich zabiją. To się nazywa prawdziwa strategia obronna.

Z najnowszych badań przeprowadzonych w Niemczech wynika, że „spośród ponad miliona uchodźców, którzy przybyli do Niemiec w ciągu ostatnich dwóch lat, większość ma słabą albo żadną znajomość tamtejszego języka. Niewielu z nich posiada też formalne kwalifikacje, które pozwoliłyby im łatwo znaleźć pracę”. Ale za to identyfikują się z podstawowymi wartościami wyznawanymi przez Niemców: „Popierają one m.in. demokratyczne rządy, równość płci oraz ograniczenie roli duchownych w procesie tworzenia prawa”.

Ciekawe po co Niemcy w ogóle zadają takie pytania? Czy w Polsce ktoś pyta imigrantów o takie rzeczy? Obserwując obsesje hołota zwanej „elitą”, można obawiać – że sam pomysł takiej ankiety spotkałby się z powszechnym oburzeniem (Je sui analphabète?).

Sama ankieta jest głupia nie tylko dlatego, że imigranci „u bram raju” powiedzą wszystko, by wejść do środka. Większość z nich to wyznawcy islamu i nie potrzeba ich dopytywać, by wiedzieć co myślą.

Telewizja publiczna pokazała właśnie wczoraj wstrząsający film o Asii Bibi. Pomimo międzynarodowych nacisków, władze boją się ją uwolnić – właśnie z powodu woli większości Pakistańczyków. Dwóch wysokich rangą polityków, którzy stanęli w jej obronie zostało zamordowanych. Ta kobieta chciała się napić wody z tej samej studni co muzułmanki. W ten sposób woda stała się nieczysta i zażądano od niej, by przeszła na islam. Ponieważ jednak zaczęła ona bronić wiary w Chrystusa – została oskarżona o bluźnierstwo. Nie pomogły próby ukorzenia się – musi zginąć, bo wybaczyć mógłby jej tylko Prorok, a on już nie żyje.

Ten przypadek nie jest odosobniony. Dlatego masowe przyjmowanie tych fanatyków to igranie z ogniem. Demokracja jako rządy większości bardzo im pasują – bo uzyskanie przez nich większości w niektórych państwach lub przynajmniej jednostkach samorządowych nie jest nie do pomyślenia. Nawet w Polsce, gdzie uchodźców jak na lekarstwo – potrafią oni demonstrować dobitnie wyznawane „wartości”. Doświadczyła tego Miriam Shaded, która otrzymała pogróżki: „Wkrótce zrobię z ciebie większą dz...ę niż teraz jesteś i każdy będzie mógł ci r...ć i l...a za darmo […] K...wo jedna jak Cię tylko dorwę to będzie twoja d...a biedna”. Po opublikowaniu informacji o tych pogróżkach, jej konto na Facebooku zostało zablokowane. Nie słychać głosów oburzenia, który byłby porównywalny z rozgłosem jakiego nabrała „niefortunna wypowiedź” posłanki PiS, która chciałaby deportowania nachodźców nie akceptujących polskich, konstytucyjnych wartości. Wspomniane „eliciastwo” uznało, że to ich PiS chce deportować. A przecież posłanka nic nie mówiła, że powodem deportacji ma być głupota…..

 

Podobno jedna mała prowincja Belgii zablokowała układ CETA: „Walonowie mają zastrzeżenia do zawartych w umowie standardów dotyczących polityki socjalnej, ochrony środowiska i przestrzegania praw konsumentów. Cóż, mają do tego prawo, ale zdecydowane NIE parlamentu w Namur, stolicy reginu Walonia i prowincji Namur, sprawia, że za umową CETA nie może opowiedzieć się cała Belgia jako państwo. Sprawa ta wprawiła w wyraźne zakłopotanie belgijskiego premiera Charlesa Michela, który osobiście popiera umowę CETA. Ale nie był w stanie przezwyciężyć oporów ze strony Paula Magnette, premiera Regionu Walońskiego. Ich spór dowodzi nie tylko rozbieżności w belgijskiej polityce wewnętrznej, ale także wskazuje, że interesy poszczególnych partii w małej Belgii mogą położyć się cieniem na polityce całej UE”.

Raczej trudno uwierzyć w to, że bez akceptacji Niemiec pozwolono by na podjęcie takiej roli przez tak małą prowincję. Rumunów, którzy także byli przeciw udało się przekupić obietnicą zniesienia wiz do Kanady. To Kanclerz Angela Merkel zaakceptowała tryb ratyfikacji przez narodowe parlamenty, gdyż jej zdaniem „gdyby o umowie CETA miała decydować tylko Komisja Europejska, to wtedy ‘mielibyśmy inne kłopoty’”.

Nie brakuje głosów, że duże kłopoty niemieckich firm w USA (Volkswagen, Deutche Bank) to element negocjacji traktatów o wolnym handlu. Także twarde stanowisko Wielkiej Brytanii w kwestii Brexitu może mieć związek z CETA, która ma otworzyć drzwi do Europy dla kraju będącego formalnie częścią Wspólnoty Brytyjskiej. Dla Polski z kolei CETA wiąże się z dużym zagrożeniem w sferze rolnictwa. Podobno szukaliśmy w Bratysławie sojuszników, którzy pomogliby nam się wymigać od podpisywania traktatu.

W tej sytuacji zwalenie wszystkiego na Walonów pozwala być „za a nawet przeciw” ;-) No i możemy kiwać z uznaniem nad siłą europejskiej demokracji.

PS.
Niestety opór Walonów udało się ostatecznie złamać. http://www.rp.pl/Gospodarka/161029126-Jest-porozumienie-w-sprawie-CETA.html  

Komisja Spraw Zagranicznych Parlamentu Europejskiego przyjęła projekt rezolucji „Strategiczna komunikacja UE jako przeciwdziałanie propagandzie osób trzecich”, która ma być odpowiedzią na propagandową ofensywę Kremla. Stało się to okazją do krytyki w TVP Info na wszystkich, którzy wyrażają podobne do Rosjan poglądy. Przypomina to nieco Makkartyzm – przynajmniej w tym sensie, że pewne poglądy nie mogą być przedmiotem rzeczowej krytyki. Oczywiście Rosjanie bagatelizują dokument, wytykając mu błędy rzeczowe.

Ciekawe, czy kiedykolwiek ktoś podejmie problem propagandowej wojny wewnątrz UE, której efektów obecnie doświadczamy? Ostatni bezczelny atak na Polskę ze strony Francji w związku z nieudanymi negocjacjami w sprawie helikopterów bardzo kontrastuje z planowanym „braterskim spotkaniem na szczycie”: Putin – Hollande. Może dlatego zostało ono przesunięte na czas „gdy będzie to wygodne dla prezydenta Hollande’a”.

Gdy wydarza się wielkie jakieś nieszczęście, ludzie zwykli pytać: dlaczego Boże? Jeśli wojna w Europie przyjmie bardziej krwawy charakter, stawianie takich pytań będzie niedorzecznością. Można się zastanawiać kiedy i jak, ale nie dlaczego! To już wiemy.

No – może nie wszyscy wiemy. Pseudoelita nie wie. Jedna z wybitnych przedstawicielek tego stada wieszczy: „trzecie pokolenie, a właściwie prawie czwarte, które II wojnę światową traktuje tak samo, jak np. wojnę napoleońską, nie wie, jak ma skanalizować swoją frustrację, więc gloryfikuje wojnę. I wcale nie mówię tylko o Polsce, bo radykalizują się narodowo wszystkie kraje”. Wszystkiemu winni są sfrustrowani nacjonaliści. Nie mogąc sprostać „elicie” intelektualnie i nie mogąc pogodzić się z wyrzucaniem na śmietnik historii takich przeżytków jak patriotyzm i religia, prymitywy są gotowe sięgać po przemoc. Pocieszające w tym głośnym wywiadzie jest to, że pani Rottenberg szacuje liczebność „elity” w Polsce na kilkaset osób (to chyba nawet na demonstracjach KOD'u bywa trochę przebierańców) i tym tłumaczy niemożność działania.

Dla ludzi rozumnych jest dość oczywiste, że zdobycze (terytoria, zasoby, łupy) nie mogą już być celem zbrojnych działań. Nawet pan Rottenberg zauważa, że „jeśli w Europie wybuchnie wojna, to nikt jej nie wygra”. Najcenniejsze zasoby (informacja, wiedza, kultura) wojskowym łatwiej zniszczyć niż zdobyć. Zwłaszcza gdy weźmie się pod uwagę niszczycielską moc współczesnego uzbrojenia. Dla osiągnięcia lepszej pozycji strategicznych bardziej właściwa jest wojna „hybrydowa” niż klasyczna. Eliciarze uważają zresztą, że PiS toczy wojnę hybrydową z Polską. A tak konkretnie, to Wałęsa (Polska to ja) w ten sposób komentuje podejrzenia o celowe wysadzenie przez UOP bloku w Gdańsku, a Rzepliński spór o Trybunał Konstytucyjny (TK to ja, a Polska bez TK jest niczym).

 

Godne życie nie jest możliwe w świecie, w którym rządzi kłamstwo i zakłamanie. Cały wierzchołek „piramidy potrzeb” - poza potrzebami fizjologicznymi – opiera się na prawdzie. Bez niej nie ma mowy o poczuciu bezpieczeństwa, akceptacji, czy samorealizacji.

Prawda jest też warunkiem pokoju. Żyjąc w prawdzie, możemy określić minimalne warunki życia, które pozwalają ludziom pogodzić się z losem. Niemożność spełnienia tych oczekiwań skłania nas do zmiany miejsca lub sposobu egzystencji. Inaczej dochodzi do konfliktów.

Rozumiejąc to, można zmierzyć się nawet z trudnymi problemami – takimi jak narastający konflikt polityczny w Polsce. Czy istnieją jakieś minimalne warunki, które sprawią – że Polacy będą mogli żyć obok siebie bez wrogości? Na pierwszy rzut oka wydaje się, że nie. Jednak zanim poleje się krew – spróbować nie zawadzi.

1. Gdy Polska przystępowała do UE – zapewniano nas, że nadal będziemy mogli żyć po swojemu. Tymczasem niejaka Sylvie Kauffmann na łamach New York Times, grożąc „rozbiciem UE” (czytaj: wyrzuceniem niepokornych) twierdzi: „my, w starej Europie nigdy nie twierdziliśmy, że demokratyczna kultura i różnorodność są częścią tego pakietu. Jednak stało się tak tylko dlatego, że nie sądziliśmy, iż musimy”. Rządy państw dominujących w UE (głównie Niemiec) zachowują się powściągliwie – napuszczając na nas swoich pismaków i wspierając „opozycję”. Czy nie byłoby prościej, gdyby wprost zostały sformułowane ich oczekiwania? Dlaczego rządzący Polską o nie nie zapytają? Dostaliśmy jakąś tam „pomoc” w „pakiecie” z uchodźcami – to chyba należałoby rozpocząć od przeliczenia – ile euro równoważy jednego uchodźcę? Warto też wiedzieć, czy Niemcom przeszkadza polityka PiS, rząd konserwatywny w Polsce, czy sami Polacy jako niezależny naród? Tak trudno to wykrztusić? Pytanie dotyczy nie tylko Niemców – bo oni mogą milczeć z wyrachowania, ale też polskich władz, które boją się zapytać (chyba, że wolą nie wiedzieć?).

2. Podobnie ma się sprawa z tak zwaną „opozycją” w Polsce. Minimum tego, czego możemy chyba oczekiwać – to powiedzenie prawdy. Naprawdę chodzi im o „demokrację”, która ich zdaniem nie jest możliwa bez Trybunału Konstytucyjnego? Może – jak twierdzi wielu zwolenników władz – chodzi o urażone ambicje? Może „oni” nie potrafią żyć bez protektoratu „starej Europy”? Albo tylko boją się o swoje majątki i wpływy? Jeśli to będzie jasne – przecież możemy się jakoś dogadać. Nie znając prawdy – nadal będziemy mieli chocholi taniec, absorbujący niepotrzebnie społeczną aktywność, która może być użyta dla dobra kraju.

Dopiero wiedząc jaka jest sytuacja w kraju – można znaleźć skuteczne środki zaradcze. Jeśli doszło do nieporozumienia, gdy przystępowaliśmy do UE – to przecież można ponowić referendum – w Polsce i „starej Unii”. Jeśli Niemcy myśleli, że za euro kupili sobie Polskę – to możemy się przynajmniej potargować? Może nie całą? Wyniki wszystkich wyborów pokazują przecież jasno, że połowa kraju łatwo zniesie ich protektorat. Może tym razem zamiast jakichś „korytarzy” czy rurociągów można by ustalić jaki poziom ustępstw zaspokoi odradzającą się w Niemczech, a przytłumioną klęską roku 1945 żądzę panowania?

 

Europa chlubi się swoimi wartościami, demokracją, umiejętnością rozwiązywania konfliktów drogą dialogu. Czemu nie mielibyśmy spróbować i tym razem wielostronnych rozmów? Rząd niemiecki mógłby wydelegować swoich pismaków, którymi się wysługuje. „Zatroskane” lewactwo z Brukseli – swoich urzędników, którzy i tak nie mają nic do roboty. Polska Targowica – zamiast tracić czas na demonstracjach – też może zająć się czymś pożytecznym. Wśród rządzących także bez trudu można wskazać osoby, które mogą bardziej konstruktywnie spędzić czas (na przykład profesor Gliński, który ma zarządzać polską kulturą). Dajmy im wszystkim pół roku na wypracowanie kompromisu i poddajmy go pod referendum. A reszta społeczeństwa Polski i „zatroskanej” starej Europy zyska przynajmniej tyle spokoju….

W Szwecji grupa zamaskowanych mężczyzn chciała „zrobić porządek” z dziećmi imigrantów, których gangi opanowały dworzec kolejowy. Miała to być także zemsta za zabicie szwedzkiej pracownicy ośrodka dla młodocianych uchodźców.

Rozdawano ulotki, w których padło stwierdzenie, że wobec bezczynności władz, społeczeństwo musi zareagować.

Na razie policja potwierdziła jedynie, że rozdawano ulotki i nielegalnie zasłaniano twarze w miejscu publicznym. Podobno jednak bito każdego, kto wyglądał na imigranta. Media oskarżają kibiców.

Jednak bardziej prawdopodobne jest to, że organizatorem tej akcji był neonazistowski ruch SMR. Ilustracja pochodzi z ich strony internetowej, na której informowano o miejscu i czasie spotkania.

Europejskie społeczeństwa coraz bardziej się radykalizują. Działaczka „Alternatywy dla Niemiec” (AfD) otwarcie wzywa do tego, by „w ostateczności” strzelać do inielegalnych imigrantów. Polskie Za tydzień w całej Europie mają się odbyć manifestacje przeciw polityce w sprawie uchodźców. W Polsce ma je organizować Ruch Narodowy. Jest okazja, aby powiązać tą organizację z niemiecką Pegidą – pomimo że to Czesi są inicjatorami całego przedsięwzięcia.

Wynoście się stąd brudni Korsykanie. Ta dzielnica jest nasza. Z tymi okrzykami muzułmanie na Korsyce zaatakowali straż pożarną: Dla wielu mieszkańców, tak zwanych trudnych dzielnic francuskich miast, gdzie osiedlili się przybysze z arabskiej części Afryki, straż, policja, lekarze, pielęgniarki, listonosze - oni wszyscy są symbolem znienawidzonej przez nich Republiki.

Z kolei Korsykanie też mają dość Republiki z jej proimigracyjną polityką. Zaczęło się od nielegalnych demonstracji pod hasłami „Walczymy z szumowinami, a nie z Arabami!”, a skończyło na żądaniach niepodległości.

Napięta sytuacja jest w Calais, gdzie zdesperowani imigranci niszczą samochody Francuzów. Część mieszkańców postanowiła stworzyć uzbrojoną, nielegalną milicję. Jak tłumaczą - policja nie potrafi zagwarantować im bezpieczeństwa i chronić ich dobytku.

 

W przedświąteczną sobotę, gdy Polacy szykują się do najbardziej rodzinnych świąt i starają się okazywać dobro swoim bliźnim, polskie „elity” wyszły na ulice propagować nienawiść.

To są ludzie inteligentni, wykształceni, z wielkich miast. Kto więc podpowiedział im, by posłużyć się dziećmi z transparentem wzwywającym do odstrzelenia „Kaczora”?

Odpowiedź jest jasna – tak jak wszystkie działania tej „elity”, dopiero gdy zaakceptujemy teorię zła. Tylko człowiek pełen zła może robić takie rzeczy.

Tydzień temu ci sami ludzie – ramię w ramię ze spadkobiercami komunistów zrównali Kaczyńskiego z bandytą Jaruzelskim, a sami uczynili się nagle „obrońcami demokracji.

Córka Czesława Niemena, którego piosenkę ci „obrońcy” bezprawnie wykorzystali, napisała: „TO JAKIŚ PONURY ŻART....w kontekście nikczemnego i bardzo niemądrego (określając niezwykle subtelnie) porównywania przez kodowiczów historycznego, straszliwego 13.12. 81 do tego, co się dzieje dzisiaj w Polsce za sprawą partii PiS. Dlaczego?...bowiem ci, co teraz tak głośno biadolą i walczą o coś, czego rzekomo nie ma SĄ POTOMKAMI BIOLOGICZNYMI, BĄDŹ DUCHOWYMI KOMUCHÓW - TAK, RZECZY TRZEBA NAZYWAĆ PO IMIENIU - KTÓRZY MOJEMU OJCU, KTÓRZY CZESŁAWOWI NIEMENOWI NA POCZĄTKU STANU WOJENNEGO ZAFUNDOWALI TAKIE MANTO, ŻE SIĘ OJCIEC NIE MÓGŁ POZBIERAĆ PRZEZ LATA!”.

Czy powinowactwo duchowe lub biologiczne to dobre wyjaśnienie? Przecież to nie miłość do Jaruzelskiego, ale nienawiść do Kaczyńskiego ich jednoczy. Pojawiają się także inne teorie objaśniające ich zachowanie:

  • rozróżnienie na obóz patriotyczny i obóz zdrady narodowej,
  • teoria „odrywanych od koryta” beneficjentów obecnego systemu (KOD = Komitet Obrony Dotacji).

Próby takich wyjaśnień wywołują wściekłość drugiej strony. Oni zapewniają, że także czują się także Polakami. Zapewne większość z nich w to wierzy – nawet jeśli działają przeciwko Polsce i szczują Polaków na siebie. Także obrona przywilejów nie jest wystarczającym wyjaśnieniem. Wiele z tych osób osiągnęło taką pozycję, że żadna zawierucha im nie straszna.

Wszystkie te i inne teorie mogą być częściowym wyjaśnieniem, ale by ich zrozumieć musimy uwzgldnić bezgraniczną i irracjonalną nienawiść do Jarosława Kaczyńskiego. To jest coś co ich łączy. Czy jednak przejście Kaczyńskiego na emeryturę cokolwiek by zmieniło? Bardzo wątpliwe. Na dalszym planie są jeszcze Macierewicz, Kamiński i generalnie „pisiory”.

Jeden tam tylko jest porządny człowiek: prokurator; ale i ten, prawdę mówiąc, świnia. Ten fragment prozy Gogola przychodzi na myśl, gdy czyta się obronę liberalizmu przed „kaczystowskim” zagrożeniem, pióra Krzysztofa Kłopotowskiego. Ten znany krytyk filmowy, sam siebie nazywający relatywistą, postanowił rzucić perły swej mądrości przed prawicowe wieprze. Proponuje on płaszczyznę porozumienia z liberalnym środowiskiem twórczym, gdyż „gospodarze we własnym kraju nie mogą zostawić lewicy swobodnej refleksji nad adaptacją do współczesnego świata”. Jak ta adaptacja ma wyglądać? Między innymi należy pogodzić się „z gejami, jak nasi dziadowie z emancypantkami” oraz odrzucić „uroszczenie do posiadania prawdy o istocie rzeczy, gdy inni mają swoje prawdy”.

Bardzo wymowny jest komentarz, który redakcja „Rzeczpospolitej” dopuściła pod tekstem (w przypadku tej gazety nie za bardzo można mówić o „komentarzach czytelników” z uwagi na pozbawioną reguł cenzurę): „Bardzo ciekawy esej aczkolwiek wątpię, czy przeznaczony dla elektoratu PiS, który właściwie tylko zrozumie "Tylko pod PiS, tylko pod tym znakiem, Polska jest Polską, a Polak Polakiem!". Pogadali sobie mądrzy i kulturalni ludzie…..

Biorąc pod uwagę szybkość rozwoju współczesnej cywilizacji, ta „kulturalna rozmowa” może i powinna nas razić swą archaicznością tak, jak pouczenia „kulturalnych ludożerców” wobec swych dzikich współplemieńców, że wroga należy zjadać upieczonego, a nie na surowo.

Pan Kłopotowski uzasadniając swój relatywizm powołuje się na Kanta, który „już ponad 200 lat temu rozróżnił „rzeczy same w sobie" i zjawiska. Pierwsze są niepoznawalne, drugie poznawalne. Ale zjawiska różnie się jawią, co zależy od punktu widzenia osoby”. Uczynienie z Kanta ojca relatywizmu to dość ryzykowne przedsięwzięcie ;-). Co jednak pozostaje ludziom, którzy nie potrafią odnaleźć się we współczesności? Gdyby współczesnych Polaków zapytać, czy zgadzają się z kantowską teorią poznania, to 99,999% zapytanych nie zrozumiałoby o co chodzi. Czy to znaczy, że jesteśmy chamami? Że nie rozumiemy na jakim świecie żyjemy? Nie – to znaczy przede wszystkim to, że ta wiedza nie jest użyteczna. Ludzie wykształceni pewnie kojarzą najważniejszy z problemów rozważanych przez filozofa z Królewca: jak możliwe są sądy syntetyczne (a więc poszerzające naszą wiedzę) a priori (czyli niezależne od doświadczenia)? Inaczej mówiąc: jak coś, co nie pochodzi z doświadczenia, może rozszerzać naszą wiedzę?

Kilka dni temu Rosja został oskarżona (przez syryjskich dziennikarzy) o użycie bomb fosforowych. Co prawda nie ma dowodów na to, kto to zrobił (bomby takie ma między innymi Syria i Izrael), ale jeśli nagrania filmowe są autentyczne, to na pewno doszło do złamania konwencji ograniczającej stosowanie takiej broni.

Do pogwałcenia konwencji genewskiej doszło także po zestrzeleniu rosyjskiego samolotu SU-24: Gdy tureckie rakiety trafiły w rosyjski bombowiec, jego załoga katapultowała się. Już podczas opadania na spadochronach Rosjanie zostali ostrzelani przez bojowników Państwa Islamskiego. „Pierwszy pilot został ranny w powietrzu i dobity na ziemi” - cytuje słowa rosyjskiego dyplomaty Aleksandra Orłowa portal Rambler.ru.

Drugiemu pilotowi udało się wylądować i uciec. Poszukiwali go zarówno Rosjanie, jak i Syryjczycy. Tym ostatnim udało się odnaleźć lotnika i przewieźć bezpiecznie do rosyjskiej bazy w prowincji Latakia.

Strzelanie do ratujących życie pilotów jest w świetle prawa międzynarodowego zwykłym morderstwem.

Do takich wniosków można dojść po lekturze tekstu Sławomira Cenckiewiczazatytułowanego „Antypapieże XXI wieku”. Co prawda ilustracja pokazuje dwóch Papieży: Benedykta XVI i Franciszka, ale głównym oskarżonym jest Jan Paweł II: By się przekonać, z jakich źródeł czerpie swoje pomysły grupa Franciszka i kardynała Waltera Kaspera, wystarczy raz jeszcze przyjrzeć się tańcom liturgicznym półnagich uczestników mszy papieskich, prześledzić historię wprowadzania komunii świętej udzielanej na rękę, przestudiować dyrektoria ekumeniczne. Wystarczy prześledzić dorobek różnorakich komisji międzyreligijnych […]. Nie mówiąc już o spotkaniu religii w Asyżu w 1986 r., które dla wielu katolików było prawdziwym wstrząsem.

Tekst Cenckiewicza był jednym z trzech tekstów dotyczących Kościoła, które w ostatni weekend opublikowała „Rzeczpospolita”. To swoiste rekolekcje przedadwentowe. Zaczynają się od wywiadu z Antonio Socci, pisarzem katolickim, ostro krytykującym Papieża Franciszka. Ta krytyka nie jest nowa – pisał o niej rok temu Grzegorz Górny. Jednak wywiad w „Rzeczpospolitej” jest pozbawiony wątpliwości i brzmi nieomal jak prawda objawiona. Potem następuje wspomniany tekst Cenckiewicza. Dzieło wieńczy Tomasz Krzyżak wieszczący kryzys w polskim Kościele.

Czy można wygrać wojnę, gdy zabijanie wroga powoduje radykalizację postaw opartych na religijnym fanatyzmie i poczuciu krzywdy? Pogarda dla życia i terrorystyczne metody walki sprawiają, że póki istnieje choć jeden gotowy zabijać muzułmanin, trudno będzie mówić o zwycięstwie. Czy zatem sprawa jest beznadziejna?

Aby w ogóle mówić o szansach na zwycięstwo, należy zrozumieć jakie są cele stron konfliktu. Wojny kończą się wtedy, gdy strona zwycięska osiąga założone cele, a przegrani tracą możliwości lub sens prowadzenia walki. Obecna wojna nie różni się pod tym względem od innych. Tyle, że sytuacja jest trochę bardziej zagmatwana.

Zazwyczaj wojny prowadzą do polaryzacji i powstania dwóch wrogich obozów. To jednak jedynie przedstawienie. W tle nowożytnych wojen zawsze były ukryte cele i motywy ośrodków, które nie były bezpośrednio zaangażowane w walce. Song Hongbing w słynnej książce „Wojna o pieniądz” przytacza opinię seniorki rodu Rothschildów Gutle Schnaper, która tuż przed śmiercią powiedziała: „Gdyby moi synowe nie chcieli wojen, nie byłoby nikogo, kto by je kochał”.

Chiński ekonomista zauważa przy tej okazji: Planowanie i wspieranie konfliktów zbrojnych leży w fundamentalnym interesie bankierów - i nie inaczej jest w przypadku Rothschildów. Poczynając od rewolucji francuskiej aż do I wojny światowej, przez wszystkie nowożytne konflikty zbrojne, na zapleczu zmagań wojennych prawie zawsze pojawia się ich cień.

W innym miejscu pisze: Wojna oznacza wydawanie pieniędzy: im jest większa, tym więcej kosztuje. Oto prawda znana każdemu. Pytanie brzmi: kto wydaje czyje pieniądze? Z uwagi na brak prawa do emisji pieniądza, rządy w Europie i Ameryce zmuszone są do zaciągania pożyczek u bankierów. Wojna konsumuje dobra i materiały z szybkością płomienia. Wojna prowadzi do sytuacji, w której rząd, bez względu na koszty, nie negocjując warunków, zwraca się do bankierów po finansową pomoc. Nie dziwi więc fakt, że bankierzy tak kochają wojny - planują je, podżegają do nich i finansowo je wspierają. Oszałamiające i oświetlone biurowce banków od zawsze wznoszone były na gruzach, śmierci i chaosie.

Donald Trump, który ma największe szanse na zwycięstwo w prawyborach z ramienia republikanów w USA, po atakach terrorystycznych w Paryżu opowiedział się za zbudowaniem bazy danych pozwalającej rejestrować i śledzić miejsce pobytu wszystkich amerykańskich muzułmanów. Opowiedział się także za tym, aby uzależnić traktowanie uchodźców z Syrii od wyznawanej religii. Amerykańscy muzułmanie są oburzeni tymi aktami „islamofobii” i propozycjami ograniczania swobód obywatelskich.

1. W Europie takie rejestrowanie wybranych grup ludzi przywodzi na myśl czasy wojny i antysemicką politykę Niemiec. Jednak w USA nie robi problemów z tym, że analogicznie rejestruje się i śledzi pedofilów. Czy jednak zrównanie wyznawców islamu z potencjalnymi terrorystami nie spowoduje z jednej strony radykalizacji postaw, a z drugiej groźby pogromów? W USA żyje kilka milionów muzułmanów (około 2 mln praktykujących). Jest to więc z jednej strony problem bardzo poważny, a z drugiej nie stanowią oni siły politycznej zdolnej przesądzić o wynikach wyborów.

2. Polska ma doświadczenia z podobną sytuacją, gdy trwały walki z terrorystami (jakby ich dzisiaj nazwano) z UPA. Ich koniec nastąpił, gdy w ramach akcji Wisła przesiedlono większość ludności narodowości ukraińskiej. To oczywiście było dużo bardziej dolegliwą szykaną, ale komuniści się tym nie przejmowali.

3. Najmniej wątpliwości budzi segregacja uchodźców według religii. Taka segregacja ma bowiem już miejsce i wystarczy przyjąć do wiadomości oczywisty fakt: to chrześcijanom grozi śmierć z ręki islamistów, a nie odwrotnie. W czasie nowego ataku terrorystów - na hotel w Mali - zakładnicy którzy potrafili zacytować wersety Koranu zostali uwolnieni.

 

 

Religie były od najdawniejszych czasów wykorzystywane jako siła mobilizująca. Gdyby dzisiejsi fanatycy w Syrii i Iraku byli chrześcijanami lub żydami, mogliby zamiast wersetów Koranu cytować Biblię, Na przykład „Księga Powtórzonego Prawa” (7,1-2): Gdy Pan, Bóg twój, wprowadzi cię do ziemi, do której idziesz, aby ją posiąść, usunie liczne narody przed tobą: Chetytów, Girgaszytów, Amorytów, Kananejczyków, Peryzzytów, Chiwwitów i Jebusytów: siedem narodów liczniejszych i potężniejszych od ciebie. Pan, Bóg twój, odda je tobie, a ty je wytępisz, obłożysz je klątwą, nie zawrzesz z nimi przymierza i nie okażesz im litości.  

Według Andrzeja Wójcika usprawiedliwieniem dla takiego postawienia sprawy jest zdanie: Do Boga, Stwórcy należy ziemia i On jest Tym, który ją odbiera narodom i nadaje w posiadanie. Uważa on, że osoby kwestionujące to „prawo właściciela” tak naprawdę buntują się przeciwko suwerenności Boga a także wykazują niezrozumienie nadrzędnej roli Boga nad mechanizmami determinującymi wielkość obszaru ziemi zajmowanego przez poszczególne narody!

Dalej Wójcik dowodzi, że pomimo okrucieństwa kampanii podbojów, prowadzonej przez Jozuego, wspierający Izrael Bóg nie przestał być Bogiem miłości: Wydanie klątwy i zniszczenie narodów Kanaanu było aktem miłości wszechwiedzącego Boga, który okazał im większe dobro, gdyż uchronił je od popełnienia większego zła. […] Nazwanie tego, czego Bóg dokonał w Kanaanie, brakiem miłości, jest niezrozumieniem prawdziwego, Bożego pojęcia miłości i oddzieleniem Jego miłości od sprawiedliwości i świętości. Miłość Boga nie może istnieć w oderwaniu od jego świętości i sprawiedliwości, ponieważ miłość bez sprawiedliwości jest ukochaniem bezprawia, natomiast miłość bez świętości jest ukochaniem grzechu!

Przedstawiona argumentacja jednak jest mało przekonująca, a momentami ociera się o herezję: „Równolegle do działań militarnych w Kanaanie toczyła się wojna duchowa. Zagłada przeklętych przez Boga narodów pokazała, że ich bogowie byli bożkami o mocy mniejszej niż Jahwe”.

Bożki jako symbole nie istniejących bóstw raczej nie mają żadnej mocy więc pisanie o „mniejszej mocy” jest bez sensu. Ważniejsze jest jednak to, że hipotezę „słusznej odpłaty” na której opiera się cała argumentacja odrzucił Jezus Chrystus: Myślicie, że owych osiemnastu, na których zawaliła się wieża w Siloe i zabiła ich, było większymi winowajcami niż inni mieszkańcy Jerozolimy? Bynajmniej, powiadam wam; lecz jeśli się nie nawrócicie, wszyscy tak samo zginiecie (zob. Czy katastrofa jest karą od Boga). Skoro nie byli większymi winowajcami, to czemu zginęli? Czemu Jozue zabijał małe dzieci, których jedyną winą była przynależność do narodu objętego klątwą? Jahwe chciał ich ustrzec przed złym wychowaniem?

 

Zdecydowana większość Polaków uważa się za chrześcijan. Nawet jeśli ktoś nie wierzy w boskość Chrystusa, to uznaje chrześcijański system wartości. Ponieważ do tego systemu odwołuje się polska Konstytucja, można nawet postawić tezę, że odrzucająca go niewielka mniejszość mieszkająca w Polsce to nie są Polacy (niezależnie od narodowości).

Skoro tak, to dlaczego podziały w polskim społeczeństwie są tak głębokie? Dlaczego wydają się one wręcz nie do przezwyciężenia, zaś przywołanie Ewangelii bardziej dzieli niż łączy. Bo upowszechniły się u nas dwie wersje Ewangelii. Jedna – ta oryginalna - jest bardziej popularna na południowym wschodzie kraju, zwanym czasem „ciemnogrodem”. Druga, którą można w pewnym uproszczeniu nazwać „Biblią według Michnika” jest powszechnie uznawana przez tak zwane „elity” z wielkich miast.

Teksty odczytywane z obu Ewangelii brzmią identycznie. W jednej i drugiej jest „nie zabijaj”, „miłuj bliźniego swego” i tak dalej. O ile jednak Chrystus stawia nam zadania, Michnik podaje gotowe rozwiązania. Na przykład obok słów Chrystusa o miłowaniu bliźniego można znaleźć pytanie: „kto jest moim bliźnim?”. U Michnika znajdujemy odpowiedź: bliźni to wszyscy ludzie. W świetle tego czymś zupełnie naturalnym staje się pijaństwo w Magdalence i postrzeganie komunistycznych zbrodniarzy jako „ludzi honoru”.

Biblia według Michnika to rodzaj kodeksu. Jeśli nie ma w nim wprost zapisanych (w punktach) rozwiązań dla wszystkich moralnych dylematów, to tylko z powodu ograniczonej objętości. Jednak na stawiane pytania zawsze istnieje prosta i jednoznaczna odpowiedź. Wystarczy zapytać Adama Michnika – on ją wskaże. Podobny walor (prosta odpowiedź na każde pytanie) ma ideologia komunistyczna (obecnie zastępowana przez ideologię „praw człowieka”) oraz liberalizm. Nie należy się dziwić, że Janusz Korwin-Mikke jako wyznawca liberalizmu też wie wszystko. Nie ma też nic dziwnego w tym, że z centrum Kościoła Praw Człowieka w Brukseli płyną ciągłe pouczenia i połajanki od ludzi, którzy wiedzą lepiej jak mamy żyć.

Chrześcijanin bardziej ufający Chrystusowi niż ludziom wie, że powinien przyjąć całe nauczanie Chrystusa, aby w każdej sytuacji móc postępować roztropnie. Roztropność (jedna z chrześcijańskich cnót kardynalnych) to właśnie umiejętność rozwiązywania moralnych dylematów w zgodzie z Ewangelią. Dla człowieka roztropnego zupełnie naturalną jest zasada ordo caritatis, przypomniana niedawno przez Jarosława Kaczyńskiego. Człowiek roztropny potrafi także pogodzić miłość bliźniego z koniecznością zabijania wrogów na wojnie.

Brak roztropności jaka cechuje wyznawców „Biblii gotowych odpowiedzi”, można wprost nazwać głupotą (vide ewangeliczna przypowieść o pannach mądrych i głupich). Taka głupota jest ciężkim grzechem - piętnowanym przez Chrystusa. Naturalną konsekwencją tej głupoty jest uznanie ograniczoności stosowania Ewangelii (bo jak inaczej wyjaśnić brak gotowych recept). Stąd rodzi się przekonanie, że moralność nie obowiązuje w biznesie lub polityce (zob. idiotyczne hybrydy konserwatywno-liberalne).

Powszechność wyznawania michnikowej wersji Ewangelii nie wynika z tego, że ludzie nagle zgłupieli. Gazeta Wyborcza, podobnie jak większość mediów głównego nurtu pełni rolę misyjną. Udało się w ten sposób „nawrócić” znaczną część społeczeństwa. Tą działalność misyjną nazywa się często „lewactwem”, gdyż najczęściej ma ona na celu zmianę obyczajów. Jednak to szkodnictwo ma szerszy zasięg i prowadzi do wypierania ze świadomości społecznej niewygodnych dla „misjonarzy” treści. Taka walka z prawdą jest bardzo niebezpieczna, gdyż godzi w fundament chrześcijaństwa: utrudnia uznanie winy, pokutę i wybaczenie.

Polacy mają trudną historię, pełną krwawych wojen, które pozostawiły wiele wyrządzonych krzywd. Człowiek żyjący w prawdzie dojrzewa do przebaczenia i pojednania. Bez prawdy o II wojnie światowej nie byłby możliwy skierowany do Niemców pojednawczy list polskich biskupów. Z drugiej strony brak prawdy o czasach sowieckich i rzezi wołyńskiej ciągle kładzie się cieniem na nasze relacje ze wschodnimi sąsiadami.

Ukrywana prawda zawsze wyjdzie na jaw, atakując nas z tym większą siłą i rodząc nienawiść. Szlachetny rys dawnych wojen wiązał się z brakiem nienawiści i szacunkiem dla wroga. To z całą pewnością uproszczenie i na każdej wojnie mogło dochodzić do czynów haniebnych. Jednak dzięki chrześcijaństwu Polacy mają prawo do dumy ze swej historii. Kształtowali ją bowiem patrioci kierujący się miłością bliźniego. Może dlatego teraz wmawia się nam nacjonalizm zbudowany na nienawiści do obcych.

W czasie, gdy w Polsce trwa ożywiona dyskusja sprowokowana hasłem Marszu Niepodległości „Polska dla Polaków. Polacy dla Polski”, Francja ogłasza stan wyjątkowy i zamyka granice. W Paryżu doszło do serii zamachów terrorystycznych.

W pobliżu stadionu, na którym Prezydent Francji oglądał mecz towarzyski Francja-Niemcy terrorysta-samobójca zdetonował silny ładunek wybuchowy. Potem doszło do strzelaniny w kilku miejscach miasta.

Terroryści wzięli ponad 100 zakładników. Gdy rozpoczęli ich rozstrzeliwanie, policja rozpoczęła atak. Ostatecznie ofiar może być około 150.

. Na ulicach Paryża pojawiło się wojsko. Zawrócono samoloty lecące do Francji.

Słyszano okrzyki terrorystów „to za Syrię” oraz „Allah akbar”. Islamiści się cieszą.

Czy w tej sytuacji nadal krytycy hasła narodowców będą mówić, że „Polska dla wszystkich”? Jeśli dla wszystkich, to dla terrorystów też.

Nie ma się czego bać. W myśl idei „wiecej wiedzy mniej strachu” telewizja publiczna powinna nadawać od jutra wywiady z ujętymi w Paryżu terrorystami.

A może by tak Polacy byli raz mądrzy przed szkodą?

Amerykanie w czasie II wojny światowej zrobili obozy internowania dla potencjalnej „piątej kolumny”. U nas nie trzeba aż takich środków. Wystarczy zakaz publicznego wypowiadania się dla głupich eliciarzy (przy okazji dostosuje się ilość profesorów do zmniejszającej się ilości studentów).

Papież Paweł VI przestrzegał: Odnosimy wrażenie, że przez jakąś szczelinę, wdarł się do Kościoła Bożego swąd (dym) szatana. Jest nim zwątpienie, niepewność, zakwestionowanie, niepokój, niezadowolenie, roztrząsanie. Brak zaufania do Kościoła. Natomiast darzy się zaufaniem pierwszego lepszego świeckiego “proroka" wypowiadającego się przy pomocy prasy lub przemawiającego w jakimkolwiek ruchu społecznym i żąda się od niego formułek dla prawdziwego życia! Nie myśli się przy tym, że my te formuły już posiadamy!

Po tym co zrobił publicysta „Tygodnika Powszechnego” ksiądz Charmasa nikt z katolików nie ma już chyba wątpliwości, że „swąd szatana” na dobre zagościł w tym tygodniku. Ksiądz – gej nie tylko chwali się tym, że współżyje z innym mężczyzną, ale na dodatek żąda aby to Kościół opamiętał się i zaprzestał swojej paranoicznej działalności wobec mniejszości seksualnych.

Jak reaguje Kościół? Kiedy wokół Tygodnika Powszechnego szatańska narastała próba rozbicia Kościoła (kościół otwarty – łagiewnicki i zamknięty – toruński), Episkopat pochylał się z troską nad Radiem Maryja. Nie spotkały żadne restrykcje ani upomnienia księży i biskupów (Pieronek, Życiński) próbujących „unowocześniać” tysiącletnie formuły o których mówił Paweł VI. Gdy ksiądz-pedzio (jak się wkrótce okazało) kierowany względami osobistymi zaatakował przeciwnika homolobby księdza Oko, Konferencja Episkopatu Polski wydała neutralne oświadczenie: Obaj duchowni w swej polemice nie reprezentują oficjalnego stanowiska Kościoła katolickiego i czynią to na własną odpowiedzialność. Jak wyjaśnił ks. Charamsa, przedstawione w jego artykule opinie mają charakter prywatny i nie reprezentują stanowiska Kongregacji Nauki Wiary.

Po bezpośrednim ataku na Kościół Watykan zareagował stanowczo: prałat Charamsa nie będzie mógł pełnić swych dotychczasowych funkcji w Kongregacji Nauki Wiary oraz papieskich uniwersytetach, a pozostałe aspekty jego sytuacji należą do kompetencji ordynariusza jego diecezji”

A jak zareagował ordynariusz? Upomniał ks. Krzysztofa Charamsę, aby wrócił na drogę Chrystusowego Kapłaństwa.

Czyli Charmasa może nadal występować jako katolicki kapłan. I z tego prawa korzysta, prezentując światu swojego „narzeczonego”. Co się dzieje z polskim Kościołem? 

Papież Franciszek w czasie pobytu w Ameryce Północnej wystąpił przed Kongresem USA i na forum ONZ. Obydwa te wystąpienia tworzą całość.

Mówiąc do Amerykanów, Papież wspomniał o kryzysie migracyjnym. W Ameryce większość ludzi to potomkowie imigrantów, dlatego – jego zdaniem - jest tam większe zrozumienie dla obcych. Papież sam jest synem imigranta.

Poza kurtuazyjnymi w sumie pochwałami amerykańskiego społeczeństwa, w przemówieniu znalazły się dwa lekkie „przytyki”. Pierwszy dotyczył handlu bronią: „dlaczego sprzedawana jest śmiercionośna broń tym, którzy planują wyrządzić niewypowiedziane cierpienia jednostkom i społeczeństwom? Niestety, jak wszyscy wiemy odpowiedź brzmi: tylko dla pieniędzy: pieniędzy, które przesiąknięte są krwią, często niewinną krwią. W obliczu tego haniebnego i karygodnego milczenia naszym obowiązkiem jest zmierzenie się z tym problemem i powstrzymanie handlu bronią”.

Najważniejszy chyba fragment przemówienia dotyczył rodziny: „Pragnę, aby podczas mojej wizyty rodzina była tematem powracającym. Jak istotną rolę odegrała rodzina w budowaniu tego kraju! Jakże godna jest nadal naszego wsparcia i zachęty! Nie mogę jednak ukryć mego niepokoju o rodzinę, która jest zagrożona, być może jak nigdy wcześniej od wewnątrz i z zewnątrz. Kwestionowane są podstawowe relacje a także same podstawy małżeństwa i rodziny. Mogę tylko podkreślić znaczenie, a przede wszystkim, bogactwo i piękno życia rodzinnego.

W szczególności chciałbym zwrócić uwagę na tych członków rodziny, którzy są najbardziej narażeni, na młodych. Dla wielu z nich jaśnieje przyszłość wypełniona niezliczonymi możliwościami, ale wielu innych zdaje się zdezorientowanych i pozbawionych celu, uwięzionych w beznadziejnym labiryncie przemocy, wykorzystywania i rozpaczy. Ich problemy są naszymi problemami. Nie możemy ich uniknąć. Musimy zmierzyć się z nimi razem, rozmawiać o nich i poszukiwać skutecznych rozwiązań, a nie ugrząźć w dyskusjach. Kosztem zbytniego uproszczenia możemy powiedzieć, że żyjemy w kulturze, która wywiera na ludzi młodych presję, by nie zakładali rodziny, ze względu na brak perspektyw na przyszłość. Jednak ta sama kultura proponuje innym tak wiele opcji, że również oni są odwodzeni od założenia rodziny”.

Spotkanie z Papieżem mocno przeżył republikański spiker Izby Reprezentantów, John Boehner. W czasie przemówienia płakał. Dzień później podał się do dymisji, ku zaskoczeniu wszystkich. Najczęściej komentatorzy wiążą to krytyką jego uległości wobec Demokratów i Prezydenta Obamy. Czy jednak te łzy nic nie znaczą? Zestawiając przemówienie Papieża z rzeczywistością, widać całą hipokryzję amerykańskich parlamentarzystów. Może Boehner nie chciał dłużej tego firmować?
Prezydent Obama komentując tą decyzję nazwał Boehnera "dobrym człowiekiem" i "Patriotą" który "troszczy się o Amerykę".

Polskojęzyczne media postanowiły zabrać się za wychowanie społeczeństwa, które nie dorosło do wielokulturowości. Ale broń Boże nie chodzi o propagandę! Tylko o informację. „Wychodząc z założenia, że strach wynika z niewiedzy, media wraz z Urzędem ds. Cudzoziemców przygotowały akcję informacyjną mającą przybliżyć obywatelom zasady, na jakich uchodźcy będą funkcjonować w Polsce, i odnośne przepisy prawne”. Rodzaj szerzonej „wiedzy” jest już zależny od na inwencji mediów. Na przykład GW-no swoim zwyczajem zastępuje katolikom katechizm: „ci, co plują nienawiścią na uchodźców nie mają nic wspólnego z naszą wiarą”.

Tylko prawicowe oszołomy wyłamują się z frontu walki ideologicznej. Portal niezalezna.pl publikuje przewrotny tekst: Decyzją władz wydziału prawa Uniwersytetu w Sztokholmie, ze ścian usuwane są wszystkie portrety zasłużonych dla uczelni naukowców. Powodem jest fakt, że obrazy „przedstawiają starych, białych profesorów”. Miejsce portretów zajął teraz... tęczowy łoś, który ma symbolizować wielokulturowość i tolerancję.

Akcja szerzenia wiedzy jest bez wątpienia szczytna i należy do misji zawodu dziennikarza (z jakiegoś powodu w Polsce bardzo deprecjonowanego epitetami w rodzaju „pismak”). Zobaczmy na jakimś jaskrawym przykładzie, jak wygląda wypełnianie tej misji. Oto jak media informowały o gangu pedofilów w Rotherham. Na portalu tvn24.pl piszą nawet o poprawności politycznej: „Było szeroko rozpowszechnione przekonanie pomiędzy wyższymi rangą urzędnikami i policjantami, by wygaszać kwestię etniczną. Urzędnicy z opieki społecznej byli zdezorientowani i nie wiedzieli, co mówić i jak opisać problem, z obawy przed oskarżeniami o rasizm - twierdzi autorka raportu”.

Słowo islam ani muzułmanie nie pada. To samo w „Wybiórczej” i „Polityce” (absurdalny tytuł „Gwałt klasowy”), „Fakcie”. Jedyny wyjątek, to „Dziennik”, w którym artykuł otagowano słowami „islam” i „muzułmanie”, a w tekście napisano: „Kiedy podczas nocnego nalotu na prywatny lokal policja natrafiła na dwie pijane 11-latki w towarzystwie kilku dorosłych muzułmanów, aresztowała nie ich, lecz dziewczęta. Skandal w Rotherham ujawnił dwa problemy, z którymi boryka się teraz brytyjska opinia publiczna. Pierwszy to obawy miejscowych władz, że interwencja zostanie poczytana za rasizm i zburzy misterną konstrukcję wielokulturowego społeczeństwa”.

Na koniec prawdziwy cymes – tłumaczenie brytyjskiego artykułu w „Polska The Times”. Można się uczyć, jak wygląda poprawność polityczna po angielsku. W artykule podano wszystkie istotne fakty. Schemat artykułu dokładnie taki sam jak w głupich amerykańskich filmach. Skupienie na historii wybranych osób, która niezależnie od wielkości tragedii zmierza do happy endu. Bo w końcu „Teraz ktoś je wysłuchał. Ogromna radość. W końcu ludzie uwierzyli, że mówiły prawdę”. Radość tym większa, że także dziennikarze atakowani za szerzenie islamofobii, oraz oskarżani, że dają się wykorzystywać skrajnej prawicy zyskali wsparcie „od osób nieoczekiwanych. Odezwali się myślący postępowo duchowni islamscy oraz przewodniczący komisji ds. równości i praw człowieka w Izbie Gmin”. Wielki sukces – bo w końcu się okazało, że ludzie są dobrzy, a jeśli są źli to głównie ci z prawej: „Jak na ironię jedyne anonimowo grożące mi śmiercią dwa listy, jakie otrzymałem, pochodziły od zwolenników skrajnej prawicy. Według autorów "The Times" miał rzekomo dyskredytować teorię Griffina, że przestępstwo sposobienia młodziutkich dziewcząt do seksu stanowi część islamskiego spisku mającego na celu szerzenie kalifatu poprzez zapłodnienie wszystkich brytyjskich nastolatek”.

Pójdźmy tym śladem i popatrzmy na obecną akcję propagandową równie pozytywnie. Internet to w końcu wspaniała rzecz. Można sporządzić listę pismaków, biorących udział w akcji (+polityków wspierających import islamistów do Polski). A gdy już się upowszechnią islamskie obyczaje (gwałty, bomby i temu podobne rozrywki wyznawców proroka) – nie będzie wątpliwości wobec kogo stosować zasadę „oko za oko, ząb za ząb”. Bo przecież PiS zmierza do władzy: Macierewicz w skórzanym płaszczu będzie urzędował na Szuch a orliki zamienią na miejsca straceń.

PS.

Gdyby ktoś zainteresował się co to też jest ta "teoria Griffina" wspomniana w tekście, to nie ma sensu szukać informacji - daremny trud. W tym zakresie szerzenie wiedzy zawiodło? Griffin to taki brytyjski Macierewicz z Rydzykiem razem wzięci. Słowem: personifikacja zła. Mówisz "Griffin" i już wiadomo, że chodzi o "wszystkie zbrodnie z zakresu nieposzanowania inności, pod który podpadają rasizm, antysemityzm, szowinizm, ksenofobia, homofobia, islamofobia i agorafobia" [Koniec białej Europy].

 

Na ilustracji zestawienie zagrożenia terroryzmem (po lewej) oraz upowszechnienia islamu (po prawej) w Europie. Źródła:www.independent.co.uk, commons.wikimedia.org

Gdyby Państwo Islamskie nie istniało, muzułmanie mogliby nadal opowiadać wbrew faktom, że islam to religia pokoju, a krytycy po prostu są nietolerancyjni. Światowe media obiegła niedawno informacja, że „Zniewolona kobieta zabiła jednego z dowodców IS”. Na czym polegało to zniewolenie? Kobieta została zmuszona „do poślubienia kilku bojowników tej organizacji”. Tak naprawdę doszło tam do zbiorowego gwałtu, przed którym gwałciciele "poślubiali" na chwilę ofiarę.  Bo przecież muzułmanie nie robią takich rzeczy, bo islam to religia pokoju, nakazująca szanować kobiety i tak dalej…. Muzułmanie są generalnie bez skazy (jak ten zbira, który zabił „swoją kobietę” w Łodzi - czy te oczy mogą kłamać?). To po prostu okrutny żart, a nie jakaś religia.

Czy po zaimportowaniu do Polski liberalizmu, następnym krokiem ma być szatańska multi-kulti?

Każdy, kto czytał „Mistrza i Małgorzatę” Bułhakowa, pamięta zapewne, jak znakomicie bawił się szatan w ZSRR. Było to więc prawdziwe imperium zła. Jeśli ta literacka fikcja miała w sobie coś z prawdy, to szatan najwyraźniej przeniósł się za ocean i rozrabia na całego. Prości ludzie są tak samo terroryzowani przez bojówkarzy pod tęczową flagą, jak w czasach komuny byli u nas i terroryzowani przez gówniarzy w czerwonych krawatach. Poniższe zdjęcie [źródło] przedstawia amerykańską gówniarzerię z plakatem „Small Town – not – Small Mind” który chyba należałoby przetłumaczyć: w małym miasteczku nie musisz mieć małego rozumu:

Osobą o małym rozumie jest niejaka Kim Davis – urzędniczka, która odmówiła udzielenia „ślubu” pedałom. W czasach, gdy urodzenie dziecka grozi finansową katastrofą nietrudno zrozumieć, czemu pedalstwo rośnie w siłę i jest coraz bardziej wpływowe. Rolę haseł w rodzaju „imperialistyczne sługusy” mogą odgrywać skróty (hashtag) na Twitterze. Na przykład #doyourjob. Wykonuj swoją pracę! Zbrodniarze w Norymberdze też tłumaczyli, że oni tylko wykonują swoją pracę. Kim Davis powiedziała, że woli iść do więzienia. Została zatem skazana za „obrazę sądu”.

Każdy problem ma sensowne rozwiązanie. Najlepsze są takie, które są wygraną każdej ze stron (win-win). W przypadku imigrantów z Syrii, którymi UE chce Polskę uszczęśliwić takie rozwiązanie istnieje. Obawy Polaków budzą przede wszystkim różnice kulturowe. Nie chcemy tu muzułmanów. Ale oni nie mają powodu uciekać z Syrii: „bo mamy dziś do czynienia na Bliskim Wschodzie z wojnami religijnymi. I nieprzyjmowanie chrześcijan, którzy są najbardziej prześladowani, to działanie dyskryminacyjne. […] ONZ nieraz wskazywała, że islamiści mordują nawet chrześcijańskie dzieci. Nie można zamykać oczu na to, że właśnie ta grupa najbardziej potrzebuje pomocy”. Z drugiej strony w Polsce mamy wynarodowione elity, które cierpią z powodu tego, że nie dorośliśmy do „zachodu”. Sami się męczą i innym zadają cierpienia swymi pouczeniami. Wielu z nich to ludzie majętni, profesorowie uniwersytetów. Bez problemów poradzą sobie na umiłowanym przez siebie „zachodzie”. Poparcie jakim się tam cieszą każe przypuszczać, że będą ich witały transparenty „Welcome home” („Witaj w domu”). Przyjmie ich z pewnością międzynarodowa społeczność naukowa. A nam kamień z serca….

Szanowny Panie Prezydencie,

 

W związku z pojawiającymi się w Unii Europejskiej głosami, nawołującymi do uzależnienia sposobu funkcjonowania Polski w strukturach europejskich od przyjęcia przez nas imigrantów z Afryki, uważamy, że należy powtórzyć referendum dotyczące akcesji do struktur UE. Nadchodzące wybory są doskonałą okazją do tego, by Polacy zdecydowali, czy chcą być członkami UE w sytuacji, gdy będzie to uwarunkowane budową w Polsce gett dla obcych nam kulturowo ludzi.

Warunki uczestnictwa jakie przedstawiono Polakom w roku 2003 zostają obecnie podważone1. Dotyczy to nie tylko przyjmowania przez Polskę odpowiedzialności za skutki wojennych konfliktów, które zostały wywoływane w interesie innych państw, ale także dążenie do dużo większej integracji politycznej z uwagi na kryzys w strefie euro. Dlatego ponowne otwarcie dyskusji na temat naszego uczestnictwa w UE jest konieczne. Pozwoli to ustalić w sposób demokratyczny skalę ustępstw, na jakie polskie władze mają mandat społeczny.

Warto w tym miejscu przypomnieć, że:

1. Polska od roku 1989 prowadzi politykę integracji z „zachodem”, co w dużym stopniu determinuje nasze polityczne decyzje. Jednym z podjętych działań jest ograniczanie naturalnej współpracy Polski i Ukrainy2. Polityka ta doprowadziła do problemów po obu stronach wschodniej granicy, łagodzonych specjalnymi funduszami z UE (niestety nie dotyczy to Ukrainy, na której załamanie gospodarcze było jedną z przyczyn wojny). Groźba utraty tych funduszy wymaga przemyślenia na nowo naszej polityki i podliczenia zysków i strat – nie tylko finansową. Kampania referendalna byłaby do tego doskonałą okazją.

2. Utrwalanie i powiększanie dysproporcji rozwojowych poszczególnych subregionów UE stoi w jawnej sprzeczności z deklarowanymi celami polityki spójności. Mamy więc do czynienia albo ze skrajną niekompetencją, albo skrajnym zakłamaniem. Za tą drugą opcją mogą przemawiać podejmowane przez największe państwa UE decyzje, które nie tylko nie liczą się z interesami sąsiadów, ale wręcz im szkodzą. Do takich decyzji z pewnością należą plany rozbudowa rurociągu North Stream. W tej sytuacji odwoływanie się przez nich do „solidarności” jest zwykłą obłudą.

3. Polska jest obecnie państwem o stosunkowo niewielkich mniejszościach. Wynika to z naszej historii, w której wielokrotnie doświadczaliśmy wrogich działań ze strony mniejszości - wymierzonych nie tylko w interesy państwa, ale wręcz podważające jego niepodległy byt3. Nie wiadomo jakie będą dalsze losy „wojny cywilizacji”, którą wbrew błaganiom polskiego Papieża Jana Pawła II rozpętały mocarstw zachodu. Sprowadzanie do Polski potencjalnych wrogów godzi w naszą rację stanu. Przyjmowanie przez nasz kraj konsekwencji polityki wspomnianych mocarstw, bez ich rozliczenia, jest niesprawiedliwością na którą nie powinniśmy się godzić. Zastanawiające jest także to, że tej chwili wśród uchodźców przybywających do Europy dominują młodzi mężczyźni. Kto nam zagwarantuje, że nie jest to część obłudnej strategii inwazji fanatyków na Europę?

4. Przybywający do Europy uchodźcy wcale nie chcą przyjeżdżać do Polski. Przemieszczanie ich wbrew ich woli jest nawiązaniem do najgorszych tradycji europejskich. Tak robił Stalin i Hitler. Tragedia humanitarna jaka ma miejsce w północnej Afryce wymaga interwencji. Jednak jeśli mamy zaangażować się w pomoc tym krajom, to należy rozpocząć od ustalenia fundamentalnych przyczyn obecnego stanu rzeczy. Inaczej fala uchodźców będzie jedynie rosnąć i każda pomoc będzie traktowana jako zachęta dla innych. Potrzebna jest szczera dyskusja na temat przyczyn i możliwych środków zaradczych. Niezależnie od zainicjowania wspomnianego na wstępie referendum Pan Prezydent mógłby taką dyskusję zainicjować.

Jerzy Wawro

 

Zachęcam do poparcia powyższej petycji na stronie petycje.pl

 

Przypisy:

1Mówi o tym wprost Szef niemieckiej komisji parlamentarnej Elmar Brok http://wiadomosci.dziennik.pl/opinie/artykuly/499314,pomysl-niemieckiego-polityka-uderza-w-polske-europosel-pis-to-polityczne-gangsterstwo.html, oraz cytowana przez niemieckie media szefowa MSW Austrii Johanna Mikl-Leitner (http://www.dw.com/pl/radykalna-propozycja-austrii-w-sprawie-uchodźców/a-18684213). Takie sugestie pojawiają się u czołowych niemieckich polityków.

2 Wystarczy przeanalizować dynamikę zmian udziału w PKB naszej wymiany handlowej z Ukrainą: Waldemar Kalita, Katarzyna Puchalska, Anna Barwińska-Małajowicz, „Ocena polsko-ukraińskiej wymiany handlowej z uwzględnieniem obszarów transgranicznych” https://www.ur.edu.pl/file/6541/07-Kalita,Puch,Barw.pdf

Tak się zdarzyło, że w rocznicę powstania „Solidarności” rozgorzała dyskusja na temat uchodźców z Afryki. Jak to ujęła jedna z gazet „Niemcy uczą solidarności”. Skoro Niemcy biorą się za „uczenie” opornych, to sprawa jest poważna. Na szczęście mamy czasy, gdy zamiast czołgów („tanks”) używa się banków („banks”), więc propozycja jest taka: „Przynależność do Wspólnoty Europejskiej to nie tylko profity – podkreśliła szefowa autriackiego MSW, kierując słowa do opornych. Według niej, w tak trudnej sytuacji, z jaką mamy do czynienia obecnie, musimy też przyjąć na siebie odpowiedzialność; na opierające się kraje można wywrzeć nacisk finansowy, redukując bądź wstrzymując unijne dofinansowanie”.

Premier Słowacji Robert Fico jako jedyny polityk odważył się powiedzieć prosto z mostu: „to nie Słowacja zrzucała bomby na Syrię i Libię”. Ale na to Niemcy także mają odpowiedź: to nie interwencja Zachodu przyczyniła się do zmiany sytuacji, lecz to, że Zachód odwrócił się plecami w chwili, kiedy chodziło tam o stworzenie minimalnych struktur państwowości. Nie agresja Zachodu, lecz bezmyślne wycofanie wojsk doprowadziło region do eksplozji. Obecny kryzys ponagla Zachód, a konkretnie Europę, nie do osłabienia interwencjonizmu, lecz do wzmocnienia interwencji na całym świecie.

Jaki znowu „zachód”? Operowanie ogólnymi kategoriami to ulubiona metoda łgarzy. Żaden „zachód” nie zbroił islamistów, ani nie bombardował Libii. To konkretne państwa i konkretni ludzie. Całkiem możliwe, że Tony Blair odpowie za swe czyny. Zbrodniarze z USA pozostaną bezkarni, a ich sługusy znad Wisły będą im dalej nadskakiwać.

Wracając do niemieckich pouczeń – są one dość bezczelne – choć raczej nie grozi nam powrót „nauczycieli kultury” w mundurach wermachtu. Czy jednak państwo, które podejmuje tak wrogie wobec sąsiadów działania, jak rozbudowa rurociągu North Stream i stosuje gospodarczy terror dla osiągnięcia celów politycznych (vide Grecja) ma prawo mówić o solidarności?  

Dlaczego Polska musi przyjąć uchodźców?

Fala uchodźców to cena za głupotę. A głupota tania nie jest – więc skoro jej potrzebujemy, trzeba płacić. Był między nami kiedyś mądry człowiek. Błagał by nie rozpoczynać nowej wojny kultur. Dzisiaj widać trafność jednej z opinii na ten temat: „On chyba coś wie, On chyba widzi coś bardzo niedobrego, bo tak się zaangażował”. Jego mądrość została odrzucona, a polscy politycy głosili, że to także „nasza wojna”. Jan Paweł II nie tylko w kwestii wojny miał rację. Trafnie zdiagnozował wszystkie fundamentalne przyczyny obecnego kryzysu:

W sierpniu 1976 r. kard. Karol Wojtyła, odwiedzając Stany Zjednoczone, wypowiedział ważkie słowa: „Stoimy dziś w obliczu największej konfrontacji, jaką kiedykolwiek przeżyła ludzkość. Nie przypuszczam, by szerokie kręgi społeczeństwa amerykańskiego ani najszersze kręgi wspólnot chrześcijańskich zdawały sobie z tego w pełni sprawę. Stoimy w obliczu ostatecznej konfrontacji między Kościołem a anty-Kościołem, Ewangelią a jej zaprzeczeniem. Ta konfrontacja została wpisana w plany Boskiej Opatrzności. To czas próby, w który musi wejść cały Kościół, a polski w szczególności. Jest to próba nie tylko naszego narodu i Kościoła. Jest to w pewnym sensie test na dwutysiącletnią kulturę i cywilizację chrześcijańską ze wszystkimi jej konsekwencjami: ludzką godnością, prawami osoby, prawami społeczeństw i narodów”.

Te słowa przypomniał wczoraj Arcybiskup Michalik w Kalwarii Pacławskiej. Słuchały go tysiące pielgrzymów, przybyłych na trzydniowe uroczystości Wniebowzięcia NMP:

źródło grafiki: http://przemyska.pl/galeria/?album=27&gallery=344

Lukrowany obraz rzeczywistości, prezentowany w naszych mediach może być równie nieznośny, jak kiczowata telenowela. Zwłaszcza gdy mamy świadomość, że to może być element manipulacji. Polskie audycje informacyjne są okraszane chwytającymi za serce historiami, które mają mobilizować społeczeństwo do charytatywnej działalności. Niezależnie od intencji autorów, te materiały służą zmiękczaniu widzów, aby łatwiej uwierzył w sączoną dzień w dzień propagandę. Takie gombrowiczowskie „upupianie” (brak autentyzmu). Postawiona w „Ferdydurke” teza, że „przed pupą nie ma ucieczki” bywa podważana przez ludzi przekonanych, że autentyzm można odnaleźć w sztuce. Okazuje się jednak, że nie tylko. Autentyczna jest także nienawiść. Możemy żywić przekonanie, że nienawiść jest obca prawdziwej naturze człowieka. Jednak człowiek posiada zdolność do autentycznego jej przeżywania. Jej rezultaty coraz częściej pojawiają się w przestrzeni publicznej w coraz bardziej szokujących informacjach: zaszczuty nastolatek popełnił samobójstwo, pojawiły się jakieś obrzydliwe ataki na Jana Pawła II, albo ktoś szydził z czyjejś śmierci. To już niestety nie są pojedyncze wybryki. Wśród osób kontestujących „system” pojawiają się internetowe subkultury ludzi zafascynowanych szerzeniem zła. Często gromadzą się one wokół portali typu imageboard. Tworzą swój własny język i traktują „hejtowanie” i „trolling” jako zupełnie normalny sposób ekspresji. Pojawiają się nawet określenia w rodzaju „wybitny troll”.

Były brytyjski minister do spraw europejskich i autor książki ”Brexit: How Britain Will Leave Europe” (Brexit: jak Wielka Brytania opuści Europę), Denis MacShane w wywiadzie dla PAP wylicza powody, dla których nie dojdzie do "Grexitu”:

  1. Obawa Berlina o wzrost antyniemieckich nastrojów w Europie.

  2. Angela Merkel nie chce przejść do historii jako polityk, który wyrzucił Grecję z eurolandu.

  3. W przypadku Grexitu, Brexit byłby nie do uniknięcia

  4. Grexitowi przeciwstawiają się USA, gdyż Grecja jest ważnym elementem południowej flanki NATO.

MacShane wyjaśnia też dlaczego Grecja przystała na drakońskie warunki: Gdyby Cipras tak nie postąpił, od przyszłego tygodnia greckie banki musiałyby zacząć posługiwać się pieniędzmi podobnymi do tych, których używa się w grze Monopoly. Nie byłaby to nawet nowa drachma, bo włączenie w obieg prawdziwej nowej waluty zajęłoby co najmniej pół roku. Grecja w praktyce zostałaby więc usunięta z ekonomicznej mapy świata.

Najważniejsza część tego wywiadu dotyczy jednak przyszłości Wielkiej Brytanii w UE:

To, co się działo w Grecji było manną z nieba dla brytyjskich eurosceptyków. Od tygodni obrazki z Grecji są przez nich używane jako antyreklama Unii. Kolejki do bankomatów po 60 euro dziennie, rekordowe bezrobocie, minister finansów Grecji Janis Warufakis oskarżający Brukselę i Berlin o próbę uduszenia jego kraju. To młyn na wodę dla tych, którzy chcą, żeby Wielka Brytania wyszła z Europy.

Ponieważ dodatkowo eurosceptykom udało się połączyć obecność w UE z gorącym ostatnio problemem imigracji, chętnych do obrony idei zjednoczonej Europy jest coraz mniej.

Podobna jest sytuacja we Francji, w której rośnie w siłę skrajna prawica. Jej przywódca Marine le Pen zapowiedziała: Jestem demokratką i o demokrację walczyć będę do samego końca. Jeżeli UE nie zadośćuczyni żądaniom Francuzów, wezwę ich do opuszczenia struktur wspólnoty i wtedy będziecie mnie mogli nazywać "Madame Frexit".

Nawet w Niemczech rosną antyunijne nastroje. Zmiany te opisuje w najnowszej "Rzeczpospolitej" Tomasz Gabiś: „Wśród zwykłych Niemców obraz Unii jest coraz gorszy. Pozytywnie podchodzi do niej dziś 58 proc. Niemców: to poniżej średniej unijnej i niewiele więcej niż w Wielkiej Brytanii (51 proc.). Według zeszłorocznych badań aż jedna czwarta Niemców wolałaby, żeby Niemcy znalazły się poza Unią. Wzrasta w Niemczech poziom nieufności do instytucji unijnych. Jedna trzecia Niemców uważa, że sprawy w UE idą w dobrym kierunku, jedna trzecia, że w złym, jedna trzecia jest niezdecydowana. W ostatnich latach z powodu kryzysu unii walutowej Niemcy przestali wierzyć, że instytucje unijne są zdolne do uratowania euro. Narasta wśród nich irytacja, ponieważ wspólny pieniądz okazał się czym innym niż to, co kilkanaście lat temu obiecywali niemieccy politycy”.