Do Polski dotarła fala oburzenia z powodu zmian w japońskiej edukacji. Jak informuje „Rzeczpospolita”, „Japonia rezygnuje z kierunków humanistycznych”. W polskiej wersji artykułu z Bloomberga, czytamy z kolei, że ten nowy model edukacji może zrujnować kraj. Artykuł zawiera rewelacje w rodzaju: „pomysły rządu nie są na razie wiążące”, czy „wyeliminowanie nauk społecznych może oznaczać powrót do upadającej i przestarzałej polityki przemysłowej”. Ich autorzy zapewne kończyli jakieś uniwersytety, a jak widać niewiele im to dało. Może więc Japończycy nie są tacy głupi?
O co konkretnie chodzi? Minister Edukacji Japonii wysłał do wszystkich (84) państwowych uczelni list, w którym zwraca się z propozycją likwidacji kierunków humanistycznych i społecznych, albo przekształcenia ich tak, by lepiej służyły społeczeństwu. Na 60 oferujących takie kierunki 26 odpowiedziało pozytywnie, a kilkanaście zapowiedziało całkowitą likwidację tych kierunków. Dwa największe uniwersytety (Tokio, Kioto) odmówiły.
Ograniczenie (bo tylko w Polskich mediach piszą o likwidacji) kształcenia prawników, socjologów, politologów, czy psychologów (zwłaszcza „społecznych”) na pewno przydałoby się także w Polsce. Ale konserwatywny rząd przeciwny naukom humanistycznym? Japonia to drugi koniec świata, ale to nie znaczy, że wszystko tam musi być na odwrót.
W jednym z artykułów tak komentowano dojście do władzy obecnego premiera Abe Shinzo: „Konserwatyści uważają, że wprowadzona przez okupantów konstytucja i system edukacyjny przyczyniły się do utraty japońskiego morale i stanowią hańbę, której ślady należy wreszcie zatrzeć. […] Jednymi z najważniejszych punktów wśród założeń jego polityki krajowej jest odnowa tradycyjnych, japońskich cnót i wartości rodzinnych oraz reforma systemu edukacyjnego, polegająca m.in. na wprowadzeniu do szkół lekcji patriotyzmu”.
Rząd premiera Abe przygotował śmiały plan reform gospodarczo-społecznych (nazwanych abenomiką), którego ważnym elementem jest reforma edukacji: „Nowe programy szkolne mają kształcić w uczniach cnoty moralne, patriotyzm, dumę narodową, szacunek dla japońskich symboli narodowych i uczyć identyfikacji z „wyjątkową” kulturą narodową. Z tekstów podręczników szkolnych usunięte mają zostać fragmenty dotyczące „dyskusyjnych”, według ministra, japońskich zbrodni wojennych i wszelkie samooskarżenia przypisujące winę moralną Japonii. Podręczniki szkolne mają prezentować stanowisko japońskich władz wobec kluczowych zagadnień narodowych, jak choćby sporów terytorialnych z sąsiadami Cesarstwa: Chinami, Rosją i Republiką Korei”.
Ważną okolicznością pomijaną zupełne w komentarzach jest to, że w miejsce japońskich tradycji na uniwersytetach pojawiło się lewactwo lat 60-tych. Może jedynym sposobem na pozbycie się go jest opcja zerowa?
Większość komentatorów wskazuje na gospodarcze implikacje zmian w nauczaniu. Czy – podobnie jak w USA – mamy do czynienia ze śmiercią nauk humanistycznych, a japoński rząd nie chce jedynie łożyć na podtrzymywanie trupa przy życiu? Krytycy wskazują na to, że szybko zmieniający się świat będzie stawiał przed nami nowe wyzwania, któremu sami inżynierowie mogą nie sprostać. Gospodarka potrzebuje twórczych pracowników. Japończycy doskonale o tym wiedzą, pragnąc rozwijać szkolnictwo takie na miarę XXI wieku: podejście do kształcenia wieku 21 w Japonii jest zasadniczo podobne do tego, co stosuje się w szkołach Singapurze, gdzie za pomocą działań nie-akademickich rozwija się kompetencje społeczne. Skąd więc taki rwetes? Przecież tak jawnie tępione lewactwo nie odda pola bez walki. Autorytety całego świata będą bronić ekonomistów i socjologów w Japonii (choć przecież nie traktuje się ich tam tak, jak na to zasługują strażnicy obcych interesów, czyli de facto zdrajcy).