Ministerstwo Rozwoju planuje wprowadzenie w Polsce obligacji społecznych. Ten instrument finansowania zadań publicznych jest znany między innymi w USA i Wielkiej Brytanii (jako „social impact bond”). Jego głównym założeniem jest „płacenie za efekt”. Czyli realizujące zadania publiczne jednostki otrzymują pieniądze za to co zrobiły (z dołu), a nie na planowane zadania (z góry). Aby zapewnić płynność finansową w trakcie realizowania zadań, musimy więc zaangażować środki inne niż publiczne. Jednostka finansująca zadania emituje więc obligacje społeczne, które po rozliczeniu zadań i otrzymaniu za nie zapłaty zostają wykupione. Schemat działania takiego systemu przedstawia poniższy rysunek (pochodzący z opracowania Biura Analiz Sejmowych):
Dodatkowym założeniem, jakie postuluje się w tym systemie jest brak możliwości obrotu tymi obligacjami na rynku wtórnym.
W zależności od tego, kto dostarcza kapitału (kupuje obligacje) na realizację zadań społecznych rozróżnia się:
-
obligacje „filantropijne” (philantropic SIB) – kapitał prywatnych darczyńców (donatorów), instytucji charytatywnych, fundacji, których celem jest wsparcie tworzenia dobra wspólnego określonej grupy społecznej;
-
obligacje sektora publicznego (public sector SIB) – oszczędności podmiotów publicznych „niższego” rzędu niż rozliczająca zadania władza rządowa (na przykład jednostka samorządu terytorialnego);
-
obligacje komercyjne (commercial SIB) – czyli finansowanie przez banki i inne instytucje finansowe, dla których obligacje społeczne to aktywa finansowe obarczone ryzykiem związanym z realizacją zadań społecznych (i to ryzyko musi być oczywiście wycenione i opłacone)
Możliwe jest też stosowanie rozwiązań hybrydowych – łączących powyższe źródła kapitału.
Wprowadzenie obligacji społecznych powinno w założeniu być impulsem rozwoju społecznego. Dlatego ten mechanizm jest promowany przez OECD. Jest to wyjście naprzeciw przejawianej przez ludzi potrzebie działania dla dobra wspólnego. Jeśli prywatny kapitał zechce na przykład sfinansować działania zmniejszające poziom bezrobocia poprzez edukację, to państwo może wesprzeć te działania, obiecując pokrycie części lub całości poniesionych nakładów – ale tylko po osiągnięciu zamierzonego (i mierzalnego) efektu.
Te szczytne założenia mogą jednak zostać zniszczone w starciu z systemem który nie jest w przystosowany do wspierania oddolnej aktywności, ale zmierza do totalnego zniewolenia przez system biurokratyczny i finansowy. To biurokraci i finansiści mają decydować o tym, co może i powinno być realizowane. Skoro pojawiają się oddolne inicjatywy i działania – to system chętnie je wspomoże – wchłaniając „wichrzycieli”. Załóżmy na przykład, że jakiś biznesmen zamierza wesprzeć lokalną szkołę, przeznaczając ciężko zarobione pieniądze na uzupełnienie systemu kształcenia poprzez dostęp do światowych zasobów e-learningu. Wspaniale! Dlaczego nie wesprzeć takich działań, by osiągnąć taki efekt w wielu szkołach, a nie tylko w jednej? Urzędnicy wyznaczą wskaźniki, ogłoszą konkursy, bank zapewni wykup wyemitowanych obligacji i wszyscy będą zadowoleni. A co z tym biznesmenem, który był sprawcą całego zamieszania? A kogo to obchodzi? Może się załapie na obligacje społeczne. A jeśli nie – to widać byli sprytniejsi od niego. Będzie miał nauczkę, by się w przyszłości nie wychylać.
Lektura propozycji opublikowanych przez Ministerstwo Rozwoju nie pozostawia złudzeń. Ten konkurs jest robiony przez biurokratów dla biurokratów, finansistów i „zespołów ekspertów” - czyli „towarzyszy Szmaciaków” z profesorskimi tytułami.
Wnioskodawcą może być dowolny usługodawca lub organizator całego procesu wdrażania obligacji społecznych, ale wówczas projekt musi być „obowiązkowo realizowany w partnerstwie z instytucją publiczną”. Jeśli ktoś sądzi, że w Polsce można zrealizować innowacyjne przedsięwzięcie z zakresu ekonomii w partnerstwie z „instytucją publiczną”, to powinien koniecznie udać się na długie wakacje – najlepiej do jakiegoś klasztoru, gdzie są odpowiednie warunki do przemyślenia takiej postawy.
Czy można inaczej?
Pytanie jest dwuznaczne. Jeśli słowo „można” oznacza inne możliwości realizacji idei wsparcia oddolnej aktywności społecznej, to oczywiście takie możliwości istnieją. Jeśli natomiast słowo „można” dotyczy zdolności realizacji takiej idei w systemie wiążącym polskich „uczonych” oraz polskie instytucje finansowe i administracyjne, to ona nie istnieje.
W Polsce jest realizowany obecnie projekt 500+, który otwiera wiele wspaniałych możliwości wsparcia rozwoju, bez anglosaskiego upupiania finansowego. Załóżmy na przykład, że do każdej złotówki zainwestowanej z tego programu w dobra wspólne państwo dołoży jeszcze 10 groszy. Jeśli na przykład część rodziców postanowi przeznaczyć otrzymywane pieniądze na stworzenie społecznego przedszkola, którego brakuje im w ich miejscowości – to bez żadnych konkursów i analiz można uznać, że to trafnie wydane pieniądze.
Inną możliwość daje wprowadzenie bonów na wykup usług edukacyjnych (postulowanych w projekcie „Edukacja dla rozwoju”). Idea ta polega na tym, by publiczne pieniądze trafiały wprost do rodzin, a nie do instytucji dostarczających usług edukacyjnych. Instytucje te musiałyby dopiero współzawodniczyć o to, aby bony były przeznaczane na wykup ich usług. W ten sposób prorozwojowa idea konkurencji wkroczyłaby w sferę ekonomii społecznej, tworząc rynek analogiczny jak w sferze produkcyjno-handlowej.
Czy konkurs jaki ogłasza ministerstwo nie powinien mieć na celu wyłowienie takich właśnie innowacyjnych pomysłów? A gdzie tu miejsce na profesory? Gdzie kontrola banków nad społeczeństwem?
My naprawdę stoimy na rozdrożu i potrzebna jest nie tylko czujność, ale i aktywność – aby mieć szansę ochronienia napędzanego nowymi technologiami rozwoju społecznego przed upupieniem przez system.
Polscy urzędnicy muszą się zdecydować, czy chcą służyć społeczeństwu, czy bankierom. Goldman Sachs już czeka na efekty ich działalności!