Blogerka „ufka” rozpatruje spór o Powstanie Warszawskie w kategoriach osądzania zmarłych (którzy nie mogą się bronić). Czy zawsze takie osądy są nieuzasadnione? Przecież śmierć Stalina czy Hitlera nie powstrzymuje nas przed osądem tych ludzi. Jednak w przypadku przywódców Powstania skłaniam się do przyznania racji „ufce”. Nie dlatego, że przyrównywanie bohaterów ze zbrodniarzami może być ryzykowne. Ta analogia nie zachodzi z bardziej zasadniczych przyczyn. Osądzanie zmarłych ma sens, jeśli ich wybory są nadal aktualne i mogą pomóc nam uniknąć ich błędów. I tu już widać pojawiający się kłopot: sytuacja Warszawy roku 1944 była unikalna i niepowtarzalna. Gdyby to spostrzeżenie potraktować jako zamknięcie sprawy, mielibyśmy kwintesencję „michnikowszczyzny” (której fundamentem jest brak możliwości obiektywnej oceny cudzych wyborów). Dlatego spróbujmy przeanalizować ten problem głębiej. Kluczowe znaczenie ma to, na czym polega unikalność sytuacji w jakiej znaleźli się Polacy w roku 1944. Często podnosi się argument, że decydującym był entuzjazm młodych ludzi. Pomimo tego, że dowódcy nie musieli ulegać oczekiwaniom podkomendnych, ten argument jest bardzo mocny! Sądzę bowiem, że ten entuzjazm i zdeterminowanie wypływały z poczucia wspólnoty. Z przekonania, że napotkani na ulicy ludzie – gdyby można ich spytać – mieliby podobne opinie. Ja nie musiałem rzucać granatami, ale miałem podobne poczucie wspólnoty, gdy w 1989 roku wrzucałem kartkę do urny. Byłem głęboko przekonany, że większość społeczeństwa myśli podobnie: nie chcemy komuny, nie chcemy i już....

Od tamtej pory sporo się zmieniło...

Na tyle dużo, aby zapytać: czy my mamy prawo odwoływać się do tych wartości, które stanowiły podstawę ówczesnej wspólnoty? Dla mnie nie ulega najmniejszej wątpliwości to, że państwo, które nazywa siebie Polską nie dochowało wierności tradycji, którą wyśnili i opisali nasi przodkowie: od Wieszczów Romantyzmu, przez pozytywistów po Jana Pawła II. Czy to była ta sama tradycja, która spajała Polaków w jeden naród roku 1944? Tego nie wiem na pewno - ale zakładam, że tak.

A jeśli tak, to zasadne jest pytanie: jakim prawem wycieracie sobie gębę Powstaniem?

 

Aby to lepiej zrozumieć ten dylemat, posłużę się jeszcze jedną analogią. Dzisiaj przypadkiem usłyszałem, jak pani Środa określiła „Przystanek Woodstok” mianem „kościoła młodych”. Załóżmy, że marzenia pani Środy się spełnią i za 10-20 lat w sobotni wieczór ludzie będą się zastanawiać jaka kapela zagra nazajutrz na nabożeństwie i czy aby na pewno konferansjer ze stułą to nie jest jakiś przeżytek. Formalnie rzecz biorąc Kościół Katolicki będzie nadal istniał. Nie wykluczone nawet, że frekwencja na niedzielnych „mszach” będzie wyższa niż dzisiaj. Ale czy uczestników tych spotkań należałoby nazywać katolikami?

Chyba dla wielu osób takie określenie byłoby niestosowne. Ja mam niestety podobne odczucie wobec zbiorowiska ludzi nad Wisłą, nazywających siebie Polakami.

 

Żeby nie kończyć pesymistycznie – wyznam, że widzę szansę na odrodzenie się polskości. Jeśli młodzi ludzie znajdą w sobie dość odwagi, by oddać sprawiedliwość swym rodzicom, wyrzucając ich na śmietnik historii. Mogą wówczas odsłonić ten zbezczeszczony przez nas ideał i urządzić zgodnie z nim własne państwo. O ile tonący w szambie podżegacze wojenni nie podpalą wcześniej całego świata.....

 

Jerzy Wawro, 1 sierpnia 2014