Do tej pory na olimpiadach sportowcy walczyli o zwycięstwo w sportowej rywalizacji. Teraz podobno trzeba walczyć o prawa (czy może raczej przywileje?) zboczeńców.
Google zrobiło sobie na czas igrzysk tęczowe logo. Gdyby nie objaśnienia w prasie – nikt by nawet uwagi na to nie zwrócił. Równie żałosne i małostkowe na dodatek jest wytykanie wszelkich zauważonych lub zmyślonych niedociągnięć i problemów (po tym, gdy specjaliści od zabezpieczeń obnażyli niedorzeczność opowieści dziennikarza o nadzwyczajnej aktywności hakerów w Soczi – przyznał się on do jej zmyślenia). Z imponującego widowiska na otwarcie zauważyli, że w jednej z instalacji jedno z pięciu kół olimpijskich nie rozbłysło. No i super – każdemu należy się odrobina satysfakcji.
Cała ta wojna cywilizacji zaczyna skłaniać do refleksji, że stoi za tym nie tylko odchylenie od normy, ale wręcz jakiś defekt mózgu. Znany brytyjski aktor Stephen Fry w liście otwartym do Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego żądając odebrania Rosji organizacji olimpiady, porównał łamanie praw mniejszości seksualnych we współczesnej Rosji do prześladowania Żydów w nazistowskich Niemczech podczas igrzysk olimpijskich w Berlinie w 1936 roku.
OK – pójdźmy tą drogą.
Na pierwszej linii frontu znów Niemcy. Jeszcze im mało? Znów postanowili cywilizować wschodnią dzicz? Tym razem na szczęście wysłali tylko ekipę sportowców w tęczowych strojach.