Chyba wszyscy ekonomiści są zgodni co do tego, że grecki kryzys najłatwiej rozwiązać wprowadzając drachmę zamiast euro. Dzięki własnej walucie państwo odzyska możliwość dostosowania polityki monetarnej do realiów krajowej gospodarki. Brzmi dobrze i nadaje się na hasło polityczne. Przynajmniej póki nie zechcemy zrozumieć co to dokładnie znaczy. Ekonomiści tego nie kryją, choć cała ich mądrość skupia się na sprzedaniu społeczeństwu złych rozwiązań jako wybawienia. Gdyby byli uczciwi, powiedzieliby wprost coś w rodzaju „musimy doprowadzić do nędzy jeszcze milion ludzi, aby ustabilizować sytuację”. Zamiast tego mówią o „konkurencyjności” (w przypadku Polski sprzedano nam balcerowiczowską mądrość o konieczności „zaciskania pasa”).
Jak wyglądałby scenariusz zdarzeń po wprowadzeniu drachmy? To jest dość łatwe do przewidzenia. Grecję często porównuje się z Argentyną, w której utrzymywany przez 10 lat sztywny kurs peso do dolara działał podobnie jak wspólna waluta w Grecji. Skończyło się to strasznym kryzysem, rozruchami (kilkadziesiąt ofiar śmiertelnych) i koniecznością skokowej dewaluacji waluty oraz zerwania ze sztywnym kursem (1:1 wobec dolara). Wystarczyła zmiana polityki monetarnej, aby Argentyna wyszła z kryzysu? Chyba jednak nie do końca. Argentyna zaprzestała spłacania długów w roku 2002. Po kilku latach doprowadziła do jego redukcji, ale do dzisiaj jest gnębiona za przez amerykańskie „sępie fundusze” i amerykańskie sądy. Już po redukcji zadłużenia, w relacji do PKB dług przekraczał 100%. Po przywróceniu notowań na wolnym rynku kurs peso szybko spadł od 1,4 do 3,5 peso za dolara (obecnie na czarnym rynku kurs dochodzi do 13 peso za dolara). Inwestorzy w panice wycofali się z Argentyny Zbankrutowało tysiące przedsiębiorstw. W rok po rozpoczęciu reform prasa donosiła: Według najnowszych danych rządowych stan ubóstwa społeczeństwa osiągnął najwyższy poziom w historii. Prawie 60 procent mieszkańców Argentyny żyje obecnie na granicy lub poniżej granicy ubóstwa.W ciągu ostatniego roku żywność podrożała o 80-90 procent, a w niektórych przypadkach jeszcze więcej. Specjalne bony, które dano nam, bezrobotnym, całkowicie straciły wartość i praktycznie nic już nie można za nie kupić- mówią Argentyńczycy.
Mniej więcej tak właśnie wygląda „odzyskiwanie konkurencyjności” o którym mówią ekonomiści. Ich nie interesuje ani rosnąca nędza, ani groźba rewolucji (wprawa z jaką „zachód” zyskał w „szerzeniu demokracji” na całym świecie pozwala im spać spokojnie).
Do wyjątków należą publikacje, w których ekonomiści zastanawiają się nad możliwie bezbolesnym procesem powrotu do waluty narodowej. Do takich wyjątków należy wywiad ze Stefanem Kawalcem, który podaje przepis bezbolesne rozwiązanie strefy euro. Jego zdaniem należałoby rozpocząć od opuszczenia strefy euro przez najsilniejsze gospodarki (a więc na początek Niemcy). Spowodowałoby to dewaluację euro i dostosowanie jego kursu do nieco słabszych gospodarek, które skorzystałyby z okazji, aby także spokojnie wrócić do waluty krajowej.
Wygląda to rozsądnie – przynajmniej w teorii. Ale z ekonomistami jest niestety analogicznie jak ze społecznością w opowiadaniach Gogola, który w „Martwych duszach” pisał „jeden tam tylko jest porządny człowiek: prokurator; ale i ten, prawdę mówiąc, świnia”. Pasuje jak ulał – łącznie z tytułem książki. Euro jest realną alternatywą dla dolara (jako waluta rezerwowa). Likwidacja strefy euro spowodowałaby olbrzymie perturbacje finansowe związane z nagłą utratą wartości zgromadzonych w euro oszczędności.
Sądząc po osiągniętych rezultatach, można założyć, że celem wprowadzenia euro było „pogłębianie integracji” - czyli pozbawienie państw części ich suwerenności. Zamiast jednak kibicować rozwalaniu tego systemu, warto sięgnąć do naszej historii i spróbować z niej wyciągnąć nauki na przyszłość.
Jeśli według rezultatów osądzimy wprowadzenie komunizmu w naszym kraju, nie ulega wątpliwości, że celem było zniewolenie ludzi. Udało się jednak ten system zmienić, gdy społeczeństwo uwierzyło w zapewnienia komunistów, że ich celem jest aby „Polska rosła w siłę i ludziom się żyło dostatnio”. Kiedy dostatku brakło (przysłowiowej kiełbasy było zbyt mało) – nastąpił bunt i rozpad systemu.
Społeczeństwa strefy euro (także Grecji) zgodnie z zapowiedziami powinny oczekiwać między innymi: stabilnych cen, tanich i łatwych do uzyskania kredytów, stabilności gospodarczej, stymulowania handlu i inwestycji. Słowem: gospodarczego rozkwitu. Wystarczy teraz stanowczo tego się domagać, aby system upadł.
Oczywiście ekonomiści i politycy także znają historię i dysponują prawdziwym wunderwaffe, pozwalającym uciszyć żądania społeczeństw. To potępienie „populizmu”, które jest drugim po „szerzeniu demokracji” sposobem trzymania społeczeństw w ryzach. Jak widać po naszej PO odrobina wprawy w tego rodzaju działalności pozwala rządzić krajem i zyskać przychylność „cywilizowanego świata” nawet aferzystom i drobnym kombinatorom.
Ale to nie jest najważniejsze, gdyż patrząc na naszą historię widzimy minusy „rozwalania”. Zawsze na końcu znajdzie się „wybawiciel” (jak Balcerowicz), który zbuduje nowy – niekoniecznie lepszy system. O wiele lepiej jest naprawić system (i to niezależnie od prawdziwych intencji jego twórców) niż go niszczyć. Gdyby w 1976 roku prawidłowo zdiagnozowano problemy polskiej gospodarki, wprowadzono by doraźne rozwiązania stabilizujące (podwyżki cen) i prawdziwe reformy. Nie byłoby zatruwającego nasze społeczeństwo „styropianu”, rządów bandyty Jaruzelskiego i hochsztaplera Balcerowicza. Mielibyśmy za to socjalizm? Nikogo by nie obchodziło jak to się nazywa (tak jak nikogo nie obchodzi to, że w Chinach jest komunizm). Naszym problemem w roku 1976 był przede wszystkim brak demokracji oraz zupełne oderwanie się ówczesnych elit rządzących od realiów gospodarczych („propaganda sukcesu”). Zaczynała się rewolucja naukowo-techniczna, która wymagała nowego podejścia do pracy oraz międzynarodowej współpracy w warunkach wolności. Te przemiany mogły uczynić nasz kraj laboratorium testowania modelu godnego społeczeństwa, z korzyścią dla nas i całej ludzkości.
Europejska Unia Gospodarcza i Walutowa to także taki gospodarczy eksperyment. Jego problemy powinny skłonić nas do refleksji i prób zrozumienia istoty problemu, zanim wyrzucimy ten projekt do kosza. Korzyści ze wspólnej waluty są powszechnie znane (i opisywane do znudzenia). One są realne i trudno z nich zrezygnować. Znalazły one potwierdzenie także w przypadku Grecji: W okresie przystępowania Grecji do euro, od 1994 do 2000 roku, jej gospodarka szybko się ustabilizowała, a zarówno inflacja i deficyt budżetowy zmniejszył się drastycznie. […] Tempo wzrostu PKB w Grecji wzrosła z -1,6 procent w 1993 roku do blisko 4 procent w 1997 roku i pozostał na tym poziomie aż do 2007 roku.
Co zatem poszło „nie tak”? Można wskazać dwa czynniki (jeden zewnętrzny, drugi wewnętrzny):
1. Strefa euro okazała się nieodporna na główne nurty światowej gospodarki: lawinowy wzrost kapitałów finansowych (wirtualnego bogactwa) i związany z tym gwałtowny wzrost nierówności – zarówno w skali mikro jak i w skali makro.
2. Odejście od zdrowych zasad społecznej gospodarki rynkowej i związana z tym utrata ekonomicznej suwerenności przez większość Europejczyków. Nasz dobrobyt w większym stopniu zależy od polityki państwa (w tym zasiłków) oraz od banków (kredyty), niż od naszej pracowitości.
Zmiana waluty w żaden sposób nie wpłynie na poprawę sytuacji. Pozwoli jedynie na łatwiejsze przeniesienie skutków kryzysu na najuboższą część społeczeństwa. Obecnie pomimo głębokiego kryzysu wskaźnik nierówności w strefie euro nie rośnie:
źródło: http://ec.europa.eu/eurostat/tgm/graph.do?tab=graph&plugin=1&pcode=tessi190&language=en&toolbox=sort
Jaka jest więc skuteczna metoda na obronę euro? Jest nią ograniczenie stosowania wspólnej waluty – głównie do tego, czemu najlepiej ona służy. Czyli do rozliczeń międzynarodowych oraz gromadzenia oszczędności. Wprowadzenie krajowych walut komplementarnych (równoległych) pozwoliłoby natomiast na budowę alternatywnego systemu rozliczeń dla gospodarek lokalnych. Pojawiłby się silny impuls do rozwoju drobnego biznesu, który w sposób naturalny i zgodny z prawem byłby chroniony przed globalną konkurencją. Wprowadzenie takiej waluty było prawdopodobnie planowane w Grecji. Jednak projekty, które wzięto pod uwagę były niezbyt udane (zob. „Nieudany projekt greckiej waluty komplementarnej”). Krytykę tych rozwiązań zawiera też (po angielsku) dwuczęściowy tekst A parallel currency for Greece: (część I oraz część II). Poza dwoma systemami „waluty podatkowej” (czyli takiej, którajest emitowana dla rozliczeń podatkowych: FT-coin oraz TAN'y), opisano w tych tekstach zastosowanie w charakterze waluty weksli rządowych ze zmiennym dyskontem. Mogłyby one służyć do regulowania wynagrodzeń, emerytur, publicznych i transferów socjalnych, a także do dokapitalizowania lub pożyczek. W tej propozycji rozliczenia podatkowe są także dopuszczalne, ale nie najważniejsze. Celem takiego (tymczasowego) rozwiązania jest stopniowe wychodzenie ze strefy euro.
Analiza tych rozwiązań prowadzi do wniosku, że ich celem nie jest pobudzenie rozwoju sektora prywatnego. Walutalokalna powinna przede wszystkim pobudzać obrót gospodarczy między firmami (waluta barterowa). Użycie jej przez państwo powinno pobudzać konsumpcję, dając zwiększone wpływy podatkowe. Rozliczanie podatków może być jedynie bodźcem dodatkowym.
Reasumując: zamiast rezygnować ze wspólnej waluty, należy dopuścić do stosowania waluty równoległe (komplementarne), które pozwolą na odbudowę drobnej przedsiębiorczości lokalnej.