W niedzielę Arabia Saudyjska zerwała stosunki dyplomatyczne z Iranem – w reakcji na atak na saudyjską ambasadę w Teheranie, do którego z kolei doszło po egzekucji szyickiego duchownego Nimra al-Nimra (i kilkudziesięciu innych osób) wykonanej przez Saudów.
Dlaczego w obecnej napiętej sytuacji w regionie Arabia Saudyjska zdecydowała się na taki krok?
Polityka Arabii Saudyjskiej najwyraźniej zmierza do zajęcia pozycji lokalnego mocarstwa. Dysponując ogromnymi zasobami ropy naftowej o niskich kosztach wydobycia, Arabowie mają decydujący wpływ na poziom cen tego surowca. Obecna wojna cenowa toczy się więc co najmniej przy ich aprobacie. Jeśli jednak ich celem miała być eliminacja dostawców ropy o większych kosztach (głównie z łupków), to ta strategia może się nie powieść. Amerykanie zdają sobie sprawę z tego, że oparty wyłącznie na ropie budżet nie wytrzyma długotrwałej wojny cenowej i są w stanie przeczekać okres niskich cen.
Arabia Suadyjska to także jeden z największych klientów korporacji zbrojeniowych (głównie amerykańskich). Pojawiają się nawet doniesienia o próbach zakupu broni atomowej od Pakistanu. Najnowsze umowy – zawarte tuż przed masową egzekucją „terrorystów” - zawarte między USA i Arabią Saudyjskią to $24 mln dla Raytheon Company, $12 mln dla „Advanced Electronics” oraz milionowy kontrakt z Boeingiem na broń laserową powietrze-ziemia. Amerykańska broń jest używana w Jemenie, gdzie dochodzi do ataków na ludność cywilną i szpitale. Przeciw sprzedaży Saudom broni protestują organizacje międzynarodowe. Jednak saudyjskie petrodolary pozwalają także finansować PR w USA – łącznie z „Clinton Foundation”. Sam Prezydent Obama bywa określany jako przyjaciel władcy Arabii Saudyjskiej. Jak dotąd nie zdobył się on na potępienie masowych egzekucji (mętne oświadczenie wydał jedynie rzecznik Departamentu Stanu).
John Wight – komentator rt.com oraz BBC określa Arabię Saudyjską mianem potwora stworzonego przez Zachód. Twierdzi on, że między Iranem i Arabią może dojść do wojny. Od kilku lat oba kraje były de facto w stanie zimnej wojny, związanej z konfliktem między sunnicką i szyicką odmianą islamu. Iran należy do krajów w których dominuje islam szyicki, a Arabią rządzą sunnici. USA prowadzi politykę równowagi, co w praktyce prowadzi do ciągłej destabilizacji. Aby zrozumieć amerykańską politykę w regionie i geopolityczne znaczenie tego religijnego konfliktu – trzeba sięgnąć do czasów, gdy w bliskowschodnim kotle mieszał Zbigniew Brzeziński:
Brzeziński postanowił puścić w ruch szeroko zakrojoną „rewolucję islamską”, wychodząc od Afganistanu (rządzonego wtenczas przez komunistyczny reżim Muhammada Tarakiego) i Iranu (w którym sam zorganizował powrót imama Ruhollaha Chomejniego). W dalszej kolejności, rewolucja miała się rozlać po całym arabskim świecie i unieść na swej fali ruchy nacjonalistyczne wewnątrz Związku Radzieckiego.
Operacja w Afganistanie zakończyła się nadspodziewanym sukcesem: dżihadyści ze Światowej Ligii Antykomunistycznej (WACL), zwerbowani pośród Braci Muzułmanów i kierowani przez antykomunistę, miliardera Osamę bin Ladena, rozpoczęli kampanię terrorystyczną, która skłoniła afgański rząd do zwrócenia się o pomoc do Sowietów. Armia Czerwona wkroczyła do Afganistanu i ugrzęzła w nim na dobre pięć lat, przyśpieszając upadek ZSRR.
Operacja w Iranie okazała się natomiast katastrofalna: Brzeziński ze zdumieniem odkrył, że Chomejni nie był tą osobą, o której mu mówiono – starym ajatollahem zainteresowanym tylko w odzyskaniu ziem zabranych mu przez Szacha – a prawdziwym antyimperialistą. Zrozumiawszy nieco później, że słowo „islamista” niezupełnie znaczy to samo dla jednych i dla drugich, Brzeziński postanowił wprowadzić rozróżnienie pomiędzy dobrymi sunnitami (kolaboracjonistami) a złymi szyitami (antyimperialistami), i powierzyć pieczę nad pierwszymi Arabii Saudyjskiej. […] Od tego czasu dżihadyści byli wykorzystywani do wszystkich nieuczciwych zagrywek wobec Sowietów (a potem Rosjan) i wobec tych arabskich rządów, które by się opierały Stanom lub stawiały na interes narodowy.
Problem w tym, że Państwo Islamskie to też sunnici. Naturalne są więc podejrzenia, Arabia Saudyjska po cichu wspiera ekstremistów (choć głośno przeciw nim występuje). Kiedy stało się jednak jasne, że ISIS zagraża także Arabii, ta nagle zmieniła front, stając na czele koalicji państw islamskich walczących z ekstremistami. Być może ten krok nie miał znaczenia strategicznego, ale był taktyczną odpowiedzią na działania Rosji, Syrii i Iranu. Jeśli oceniono, że ISIS jednak przegra – to dobrze być po stroni zwycięzców. Może też chodzić o pokonanie „ekstremistycznych” dżihadystów, aby dać większą swobodę działania tym „umiarkowanym”, których wyróżnia chyba tylko lepszy PR. W interesie Arabii ani Stanów Zjednoczonych nie leży to, aby sunnici okazali się przegranymi. Znacznie lepiej brzmi pokonanie „złych sunnitów” (islamizm tak – wypaczenia nie).