- box: 1
- Szczegóły
- Kategoria: Monitor gospodarczy
Niemiecka prasa publikuje wyniki raportu, według którego „Realizacja unijnych planów budowy nowych gazociągów i terminali na gaz skroplony grozi powstaniem wielkiej nadwyżki gazu tego surowca i może doprowadzić do roztrwonienia środków w wysokości 11,4 mld euro - ostrzegają autorzy raportu. Ich zdaniem już teraz istniejące terminale wykorzystywane są tylko w 32 proc., a gazociągi w 58 proc. Zapotrzebowanie na gaz ziemny spadło w minionych 5 latach o 23 proc. Realizacja unijnych celów klimatycznych spowoduje dalszy spadek popytu. Zapotrzebowanie na gaz w 2030 roku szacowane jest o 30 do 50 proc. za wysoko”. To oczywiście mocny argument polityczny dla państw Europy Wschodniej, przeciwstawiających się niemiecko-rosyjskiej inwestycji. Rezygnacja z niej byłaby spektakularną porażką Prezydenta Putina.
- Szczegóły
- Kategoria: Godne społeczeństwo
Z alchemii powstała chemia, z astrologii – astronomia, a ze znachorstwa wyłoniła się medycyna. Może za jakiś czas z ekonomii też wyłoni się jakaś nauka?
Naukowości ekonomii broni laureat Nagrody Nobla w tej dziedzinie Robert J. Schiller (sama ta nagroda jest oszustwem, gdyż to Bank Szwecji nazwał tak sobie swoją nagrodę). Według Schillera naukowość ekonomii psuje jej związek z polityką: „kiedy skupimy się na polityce ekonomicznej, w grę zaczyna wchodzić wiele czynników nienaukowych”. Jego zdaniem ekonomia ma więcej wspólnego z inżynierią, niż z naukami ścisłymi. Wyobraźmy sobie zatem inżyniera, który mówi: program do obsługi wyborów nie działał, bo przy jego budowie zadziałało mnóstwo czynników nienaukowych. Kogo to obchodzi? Inżynier ma zbudować produkt zgodnie z zasadami inżynierii, a czynniki nienaukowe mogą być brane pod uwagę jako dane (na przykład: program ma być idioto-odporny, czyli intuicyjnie prosty i przewidujący błędne działanie użytkownika). Pojawiają się one także przy użytkowaniu produktu. Te same dane astronomiczne mogą zostać użyte do zaprojektowania rakiety, czy też postawienia horoskopu. Inżyniera tworzącego bazę takich danych nic to nie musi obchodzić. Czy ekonomia jest w stanie dostarczyć taki produkt? Jest to co najmniej wątpliwe. Najgorsze jednak jest to, że poziom argumentacji laureata nagrody Nobla jest wyznacznikiem poziomu ekonomistów. Ich kompletnie nie obchodzi fakt, że dostarczają politykom i społeczeństwu buble.
- Szczegóły
- Kategoria: Monitor gospodarczy
Ameryka wszystkiego za dużo. Nie chodzi o zwykły problem nadmiaru – gdy nie martwimy się, aby coś się nie zmarnowało. Chodzi o problem obfitości – prowadzący do utraty jednego z głównych motywów działania. Skoro można mieć wszystko w każdej chwili, to czy jest to coś warte? Zastanawia się nad tym pewien amerykański finansista i bloger – cytowany przez popularny businessinsider.com.
Jednym z podanych przez niego przykładów jest firma Apple, która może może mieć tyle pieniędzy, ile zechce i to praktycznie za darmo. Oni nie mają pojęcia, co z tym zrobić. Rząd USA – podobnie jak rządy Niemiec i Japonii też może pożyczyć za darmo. To się wiąże z brakiem ryzyka inwestycji. Bo i tak jest za dużo wszystkiego: funduszy dla startupów, pieniędzy dla mega-korporacji, treści dla mediów, telewizji, muzyki, głosów politycznych. Wszystko to tworzy toksyczny system, którego jedynym środkiem naprawy jest katastrofa.
Dla zilustrowania absurdu obfitości opisano pomysł na firmę sprzedającą studolarówki po 90 dolarów („Hundred Dollar Bill Store”). Na każdej transakcji będzie 10 dolarów straty. Jednak można zrobić w ten sposób miliardy przychodów rocznie, zyskać miliony użytkowników i każdemu z nich pokazać reklamy – co może nawet pozwolić uzyskać próg rentowności. Wzrost użytkowników rzędu 1000% miesięcznie i debiut giełdowy wszech czasów. A wtedy już niech ktoś inny się martwi jak sprzedać 100 dolarów po osiemdziesiąt pięć.
Czy Ameryka ginie z powodu obfitości?
Dla nas ważniejszym pytaniem jest to, czy ta obfitość nie wiąże się z politycznymi i gospodarczymi perturbacjami na całym świecie. Czy ta obfitość nie dotyczy także władzy super-mocarstwa? W „Rzeczpospolitej” kolejny propagandowy tekst na temat układu o wolnym handlu UE-USA (TTIP). Ani słowa o SDS, GMO, prawie autorskim i innych drażliwych kwestiach. No i oczywiście cenzura komentarzy. Wspomina się tylko o „sugestiach”, że „ofiarami" liberalizacji staną się wieprzowina oraz kukurydza, ale wspomina się o tym bardzo delikatnie, bo wiadomo że unijni rolnicy są bardzo wrażliwi na samo słowo „liberalizacja". Nie ma też oczywiście wzmianki o tym, że TTIP jest poważnym zagrożeniem dla Polski. Najważniejsze, aby amerykańskie korporacje miały pole do ekspansji. Choć to nie jest dobre dla nikogo – nawet dla Amerykanów.
- Szczegóły
- Kategoria: Monitor gospodarczy
Brytyjski premier wywalczył to co chciał. Między innymi: Będą 7-letnie ograniczenia w wypłatach zasiłków dla obywateli z unijnych krajów, którzy przyjadą pracować w przyszłości do Wielkiej Brytanii. Nie dotyczy to tych, którzy już są na Wyspach, a więc także sporej grupy naszych rodaków. Takich ograniczeń nie będą mogły wprowadzić pozostałe kraje członkowskie. W czwartek brytyjski premier David Cameron proponował jeszcze, by ten maksymalny okres utrzymywania ograniczeń wynosił aż 13 lat.
Tzw. hamulec bezpieczeństwa zakłada też, że nowo przybyły imigrant z innego państwa UE będzie przez cztery lata stopniowo uzyskiwał dostęp do pewnych specyficznych świadczeń, jak ulgi podatkowe, dopłaty mieszkaniowe, dostęp do mieszkań socjalnych i pełnej opieki zdrowotnej. Nie dotknie to osób, które już są i pracują na Wyspach.
Ma to skłonić Brytyjczyków do pozostania w Unii Europejskiej.
O ile można zrozumieć sprzeciw wobec korzystania przez imigrantów z zasiłków socjalnych, to już potraktowanie ulg podatkowych na równi ze świadczeniami jest ewidentną dyskryminacją. Donald Tusk i inni „mędrcy Europy” uważają, że bez Wielkiej Brytanii nie będzie wspólnoty. A może nie będzie jej właśnie wtedy, gdy Wielka Brytania pozostanie na tych zasadach?
Najnowsze sondaże (wykonane jeszcze przed zwycięską batalią Camerona) wskazują na kilkupunktową przewagę zwolenników pozostania Brytanii w UE nad przeciwnikami.
Dlaczego brukselskim biurokratom tak zależy na tym, by Brytyjczycy pozostali w Unii? Wielka Brytania jest płatnikiem netto – czyli więcej wpłaca do unijnego budżetu, niż z niego otrzymuje. Ich wpłaty to ponad 10% unijnego budżetu (najwięcej płacą Niemcy – ponad 20%). Brytyjska składka jest obliczana z uwzględnieniem „brytyjskiego rabatu” wywalczonego przez Margaret Thatcher: W 2013 roku, rabat brytyjski wynosi 4 072 425 170 euro, z czego Francja finansuje 1 009 788 009 euro, Włochy 827 787 416 euro i Hiszpania 534 198 490 euro. Polska finansuje ok. 5% rabatu, a jej wkład to 201 820 761 euro. Dla zobrazowania tych kwot można powiedzieć, że cały rabat brytyjski wynosi mniej więcej tyle, co łączna składka Polski do unijnego budżetu (w 2013 roku - 4 114 329 242).
Przy ustalaniu kolejnych budżetów trwają zacięte dyskusje na temat tego rabatu. Od pewnego czasu urzędnicy z Brukseli marzą o tym, aby uzyskać wpływy do budżetu z podatków, a nie składek. Rozważ się dwie możliwości: podatek od emisji CO2 i od transakcji finansowych. Póki Brytyjczycy są w UE, podatku od transakcji nie będzie – bo to oni musieliby płacić najwięcej. Co innego z podatku od CO2, który Polska może mieć większy (z uwagi na zużycie węgla) niż Wielka Brytania.
- Szczegóły
- Kategoria: Godne społeczeństwo
Niemiecki dziennik ekonomiczny „Handelsblatt” uważa, że: „Wiele państw traktuje Unię Europejską jak bankomat. Ale kto nic nie wpłaca na konto, ten nic nie może podjąć. Brak gotowości ze strony większości państw Europy Wschodniej, by przyjmować migrantów, na dłuższą metę nie może pozostać bez finansowych konsekwencji. Niemcy, jako największy płatnik netto, powinny to uzmysłowić właśnie państwom Grupy Wyszehradzkiej”.
Saldo transferów Polski za cały okres przynależności do UE jest rzeczywiście dodatnie i na koniec roku 2015 wyniosło 83 mld euro. Daje to średnio 7-8 mld euro rocznie (30-35 mld PLN). To około 10% budżetu państwa – a więc środki znaczące. Jednak należy podkreślić, że z punktu widzenia udział w projektach realizowanych ze środków unijnych zwiększa deficyt. Na rok 2016 zaplanowano dochody w budżecie środków europejskich w wysokości 62,4 mld PLN i wydatki w wysokości 71,6mld PLN. Deficyt w wysokości ponad 9 mld trzeba sfinansować, a trzeba pamiętać, że obsługa długu już kosztuje nas 11% budżetu.
Także w samorządach realizowane z pieniędzy UE projekty pogłębiają zadłużenie (osławiony „wkład własny”). Z drugiej strony jednak bez wsparcia UE wiele inwestycji albo wcale by nie powstało, albo byłoby realizowanych z mniejszym rozmachem. Czy te inwestycje są nam potrzebne? Tak – szczególnie dotyczy to infrastruktury (nie tylko autostrad). Czy bylibyśmy w stanie je zrealizować bez wsparcia z UE? Po wojnie Polska bardzo szybko odbudowała swoją gospodarkę i dokonała wielkiej modernizacji bez zewnętrznego wsparcia. Niezależnie od tego jak ocenimy okres PRL'u – pod tym względem ówczesna ekonomia była lepsza. Pozwalała bowiem połączyć rozwój państwa w rozwojem społecznym oraz wykorzystać wszystkie tkwiące w tym społeczeństwie rezerwy. Z tego punktu widzenia oddziaływanie środków unijnych pogłębia problem utraty ekonomicznej suwerenności, który zaczął się z chwilą gdy oparto polską transformację o zagraniczne inwestycje.
Problem jaki mają Niemcy z Polską polega na tym, że ta utrata ekonomicznej suwerenności nie jest jeszcze tak duża jak w przypadku Grecji, dlatego Polaków stać jeszcze na częściową przynajmniej suwerenność polityczną. To dlatego wynik ostatnich wyborów jest tak irytujący dla naszych sąsiadów. Nie chodzi o to, czy Polska będzie bardziej lub mniej konserwatywna. W samych Niemczech różnica między landami z obszaru byłej NRD a Bawarią jest pod tym względem duża. Chodzi o to, że możemy jeszcze istnieć, działać i decydować wbrew woli Niemiec. Przecież przyjęcie tych kilku tysięcy muzułmańskich imigrantów nie zmieni niczego w kryzysowej sytuacji Niemiec. Zmieniłoby jednak ich samopoczucie.
Z tą utratą ekonomicznej suwerenności wiąże się odejście od zasad wolnorynkowych. Chodzi nie tylko o „ręczne sterowanie” mędrców z Brukseli i niszczenie urzędniczymi decyzjami całych gałęzi gospodarki (jak przemysł stoczniowy). Wydatki ze środków UE powodują zaburzenia w strukturze cen. To może być poważny problem z chwilą, gdy unijna kroplówka wyschnie. Na pewno zmniejszy się drastycznie ilość firm szkoleniowych. Zmniejszą się także zamówienia generowane w branży IT.
Środki z Unii Europejskiej mają jednak także pozytywny aspekt gospodarczy, który chyba nie jest doceniany. W liberalnej ekonomii wydatki które są związane z Europejskim Funduszem Społecznym nie byłyby z całą pewnością realizowane na obecnym poziomie.