W tym roku po raz pierwszy jest obchodzono Międzynarodowy Dzień Modlitwy i Refleksji nt. Walki z Handlem Ludźmi (8 lutego). Piotr Mierecki, zastępca dyrektora w Departamencie Polityki Migracyjnej MSW, w rozmowie z KAI zauważa: Na początku lat 90. byliśmy krajem źródłowym, jeśli chodzi o migracje i ofiary handlu ludźmi - głównie chodzi o kobiety wykorzystywane w krajach zachodnich do prostytucji. Później staliśmy się krajem tranzytowym dla ofiar ze Wschodu, które przejeżdżały przez Polskę i były wykorzystywane w krajach Europy Zachodniej. Były to głównie osoby z krajów bliskiego sąsiedztwa wschodniego. Ze względu na nasze członkostwo w Unii Europejskiej, rosnący standard życia i stan naszej gospodarki, stajemy się krajem coraz bardziej interesującym, jeśli chodzi o migracje zarobkowe, zarówno dla krajów sąsiadujących, takich jak np. Ukraina, Białoruś czy Mołdawia, jak też z krajów azjatyckich. Coraz częściej zdarza się, że stamtąd pochodzą ofiary wykorzystywane w Polsce głównie do pracy przymusowej. To jest zmienne i zależy głównie od czynników ekonomicznych.
Dla współczesnej ekonomii zjawisko handlu ludźmi jest czymś zupełnie naturalnym, byle miało to „cywilizowaną” formę handlowych transakcji. Dzisiaj już nikt nie sprzedaje niewolników na targu. Choć w niektórych regionach globu proceder ten ma formy nie mniej okrutne, niż w czasach niewolnictwa. Niedawno w TVP pokazano reportaż z Afganistanu, dotyczący porywania dzieci (głównie dziewczynek w wieku kilku-kilkunastu lat). Te dzieci są wykorzystywane w każdy możliwy sposób - na przykład jako "żony" porywaczy. Porwania nie są przypadkowe, ale dziecko stanowi formę spłaty długów rodziny. A te długi powstały wskutek walki rządu z produkcją narkotyków. Biedni chłopi w kraju doprowadzonym do nędzy długoletnimi wojnami nie mają z czego żyć, więc godzą się na uprawę maku. Handlarze narkotyków finansują takie plantacje, a gdy rząd je niszczy - odbierają należność w "naturze".
Polska różni się pod tym względem jedynie bardziej humanitarnym traktowaniem „towaru”. Odbieranie dzieci rodzicom z powodu biedy, to już nie incydenty. To przerażająca reguła:
przykład rodziny z jedenaściorgiem dzieci z biednej popegeerowskiej wioski w powiecie wejherowskim. Pod koniec czerwca szkoła zgłosiła problem do pomocy społecznej, a ta "pomogła" wnioskując do sądu o odebranie dzieci. Powód: dzieci nie chodziły do szkoły. Bo wszystkie pracowały w lesie. Zbierały jagody, żeby pomóc w domu. Co to ma wspólnego z handlem ludźmi? Jeden z blogerów zestawił tą informację z informacją z Kanady: 6 tys. dolarów kanadyjskich plus opłaty państwowe kosztuje adopcja dziecka z Polski. Proces zajmuje kilka tygodni. Z roku na rok ilość dzieci adoptowanych z Polski rośnie. A to dlatego, że są jednymi z najtańszych. Przykładowo adopcja dziecka z Rosji kosztuje już 25 tys., a sama transakcja trwa o wiele dłużej.
Z punktu widzenia społeczeństwa pokrewnym z handlem ludźmi zjawiskiem jest „rabunkowa gospodarka na zasobach ludzkich”, o której mówił niedawno prezes firmy „Comarch” Janusz Filipiak. Chodzi o „sprzedaż człowieka za pensję” zagranicznym firmom, które „wynajmują budynki i nie kreują niczego więcej. Natomiast problem polega na tym, że ten biznes i tak by tutaj przyszedł, nawet gdyby musiał płacić. Dlaczego? Bo na świecie brakuje kapitału ludzkiego. Pracownik, któremu chce się pracować i który chce zarobić, jest teraz bardzo dużą wartością. A tacy są Polacy”.