Jednym z najpopularniejszych słów w mijającej kampanii wyborczej jest „populizm”. Populizm to zgodnie ze słownikową definicją „popieranie lub lansowanie idei, zamierzeń, głównie politycznych i ekonomicznych, zgodnych z oczekiwaniami większości społeczeństwa w celu uzyskania jego poparcia i zdobycia wpływów lub władzy”. Czy w ten sposób nie można by jednak równie dobrze definiować demokracji? Większość polityków uważa, że opinie wyborców nie są dla nich wiążące. Dlaczego? Bo za głupi? Czy różnica między demokracją a populizmem wiąże się z oceną społeczeństwa? A może to jedynie kwestia zabarwienia emocjonalnego podobnych semantycznie określeń? Gdy chcemy kogoś przekonać – mówimy o demokracji, a oponując sięgamy po słowo „populizm”?
Na pewno populizmem jest popieranie popularnych poglądów wbrew rozsądkowi. Według wielu komentatorów z czymś takim mieliśmy do czynienia w mijającej kampanii wyborczej. Do tych krytyków należy Arcybiskup Gocłowski, którego zdaniem obietnice wyborcze „powinny mieć oparcie w realiach ekonomicznych”. Na ekonomii Arcybiskup zna się jak mało kto (vide afera Stella Maris w jego kurii ;-)). Ci którzy się mniej znają, są skazani na ufanie analizom pokazującym jakie to wszystko kosztowe. Skupmy się na tym, co według podlinkowanego tekstu obiecuje Andrzej Duda (bo obietnic polityków PO chyba nikt już poważnie nie bierze):
1. „Połowa zysku banków do budżetu państwa. Jedną z najbardziej kontrowersyjnych propozycji kandydata PiS jest wprowadzenie podatku bankowego”. Dla kogo jest to kontrowersyjne i kogo będzie kosztować? Czy obowiązek podzielenia się przez banki zyskiem z państwem można traktować na równi z obietnicami prowadzącymi do uszczuplenia budżetu?
2. „Nierealne obietnice społeczne. Likwidacja podatku od emerytur, podniesienie kwoty wolnej czy 500 zł dodatku na dzieci może kosztować prawie 70 mld zł rocznie […] „Rzeczpospolita" policzyła, że spowodowałoby to wyrwę w budżecie na ponad 6 mld zł”. Gdyby „Rzeczpospolita” zamiast liczyć, posłuchała choćby Magdaleny Ogórek, może zrozumiałaby, że nie chodzi o żadną „wyrwę”, tylko o racjonalne wydawanie pieniędzy. Zadziwiające jest, że dziennikarze tej liberalnej gazety upierają się, że państwo ma zabierać emerytom pieniądze, aby wydawać je „lepiej” w ich imieniu. (Ta kwestia będzie jeszcze poruszona poniżej).
3. Podatkiem w sieci handlowe, najlepiej zagraniczne. Temat opodatkowania firm handlowych wraca regularnie w każdej kampanii wyborczej. Choć klientom nie przeszkadza robienie zakupów w sieciach dyskontowych czy hipermarketach, to właśnie takie firmy oskarżane są najczęściej o unikanie płacenia podatków, wyzysk pracowników, zaniżanie wynagrodzeń i wszelkie inne niegodziwości.
Sieci handlowe są mistrzami w unikaniu podatków. Argument zbudowany na przykładach dotyczących tych, które akurat płacą należy ocenić jako arogancką bezczelność: lider rynku, czyli Jeronimo Martins Polska (właściciel Biedronki), podaje, że za 2014 r. zapłacił ponad 478 mln zł podatków, w tym ponad 275 mln zł CIT. Biorąc pod uwagę, że Biedronka ma powyżej 30 mld zł obrotu – widzimy, że CIT to mniej niż 1%. Poza tym zastanawiające jest to, że CIT stanowi ponad połowę podatków (chyba, że autor VAT'u nie bierze pod uwagę – zakładając, że to podatek płacony przez konsumentów – to jednak należałoby wówczas zaznaczyć). Nawet jeśli pominiemy koszty nie opodatkowane podatkiem VAT (na przykład wynagrodzenia), to wartość dodana przy tej wielkości CIT musi być co najmniej 1,5 mld (275mln/19%). Czyli efektywna stawka VAT wynosi sporo poniżej 15%. Nie da się wykluczyć, że to nie tylko kwestia niższych podatków na żywność, ale też może to być wpływ tak zwanej „luki podatkowej”. To niesamowite, ale szacuje się, że nie ściągnięte podatki VAT sięgają 25%. Według urzędników z MF nie da się w Polsce wprowadzić jednolitej stawki, bo to „wymagałoby wielu niepopularnych społecznie działań”. Tymczasem wprowadzenie jednolitej stawki 17-18% pozwoliłoby zrezygnować z podatku od emerytur (zob. dane o strukturze podatków). Przy stawce ponad 20% można by znacząco podnieść kwotę wolną i wprowadzić rozliczenia rodziców z małymi dziećmi. Dlaczego to miałoby być „niepopularne”? To nawet nie jest rozwiązanie radykalne (jakim można by nazwać sprawiedliwe podatki bez PIT i ZUS).
4. Pomoc dla zadłużonych we frankach. W kampanii wyborczej nie mogło zabraknąć budzącego dużo emocji tematu osób zadłużonych we frankach szwajcarskich.
Ci tak zwani „ekonomiści” ani słowem nie zająkną się, gdy państwo pomaga bankom. Wystarczy im, że NBP nazwie to dla niepoznaki dbałością o płynność finansową. Nie wiadomo dlaczego ta płynność ma być większa, gdy NBP dba o jak największe zyski banków, a nie wtedy – gdyby dbał o jak najmniejsze zadłużenie społeczeństwa….
5. Obniżenie wieku emerytalnego. Powrót do niższego wieku emerytalnego jest kluczowym postulatem Andrzeja Dudy. To prosty przepis na katastrofę – wskazują ekonomiści.
Tu poziom manipulacji jest największy (zob. uzasadnienie). Sytuacja jest analogiczna do sytuacji wielkiej armii, która po dojściu do rzeki nie umie się przeprawić. Saperzy potrafią jedynie przedstawiać obszerne obliczenia, uzasadniające brak możliwości zbudowania przeprawy przy takim nurcie rzeki. Wystarczy jednak pójść nieco w górę lub dół rzeki, aby znaleźć bród.
Wygląda na to, że po latach propagandy, młodzi, wykształceni (choć niekoniecznie z wielkich miast ;-)) postanowili się zbuntować. Jest to bunt przeciw rządom ciemniaków. Także ciemniaków z dyplomami ekonomii, którzy zamiast szukać rozwiązania problemów potrafią jedynie biadolić, że nas na to nie stać.