W 2014 roku Rzecznik Praw Obywatelskich zwrócił się do Trybunału Konstytucyjnego w sprawie waloryzacji kwoty wolnej od podatku. We wniosku zwraca uwagę, że prawodawca „nie powinien tworzyć przepisów prawa, które nakładają obowiązki podatkowe na osoby, które przecież sam uznał za żyjące w ubóstwie”. Ministerstwo Finansów na żądania zmiany skali podatkowej odpowiadało, że „junia nam nie pozwala”, bo wszczęła przeciw Polsce procedurę nadmiernego deficytu: „zdaniem szefa resortu, zakończenie procedury nadmiernego deficytu jest możliwe w 2016 r., co oznacza, że najwcześniej zmian w progach można oczekiwać na rok 2017”. W tym roku pojawił się problem, bo z jednej strony mamy wybory, a z drugiej procedura nadmiernego deficytu została zakończona. Co w tej sytuacji robi Ministerstwo Finansów? Rozpoczęło kampanię medialną, która ma przekonać społeczeństwo, że kwota wolna nie jest istotna! Najpierw stosownego wywiadu udzieliła wiceminister finansów - twierdząc, że „to ulga zdecydowanie korzystniejsza dla bogatych”. Potem do boju ruszył minister Szczurek, rozpowiadając, że „kwota wolna od podatku to fetysz” i strasząc, że jej podniesienie będzie skutkować wprowadzeniem podatku katastralnego. Oczywiście ministrowi do głowy nie przyjdzie, że można zrezygnować z wielu ulg – choć one właśnie są skierowane do bogatych. Radykalne uproszczenie podatków pozwoliłoby na dodatek zmniejszyć koszty ich poboru i utrudnić ich unikanie. Zwiększenie kwoty wolnej można też powiązać z ponownym wprowadzeniem większej progresji podatkowej. Specjaliści od zaciskania pasa na brzuchu najuboższych często przywołują „poradę” Miltona Friedmana, według którego Polska powinna robić to, co bogatsze państwa robiły na analogicznym poziomie rozwoju. A w tych „bogatszych państwach” skale podatkowe przekraczały dla najbogatszych nawet 80%.
Oczywiście najprościej byłoby całkowicie zrezygnować z PIT - ale do tego potrzeba by mądrości i odwagi, na którą w Polsce popytu nie ma.